fikaton 12, dzień 6: ziemska jesień #6

Apr 20, 2012 23:32

Nadrabiaing, dzisiaj pisaing w pociągu - pozdrawiam pana, który usiłował czytać mi przez ramię.

autorka: le_mru
fandom: Mass Effect
spoilery: potężne do zakończenia serii (finał ME3)
prompt: ten w sumie
ilość słów: 1 585
postaci: femshep & entourage (Joker i EDI wracają do entourage)
ostrzeżenia: [tak, to jest AU]wypieram ostatnie 5-10 minut, ustalmy, że wszystko skończyło się w momencie, kiedy Shepard i Anderson siedzieli razem na Cytadeli, tylko że jej udało się wpisać kod Żniwiarzy do konsoli Tygla... taką wersję wydarzeń podaje akzseinga. Przekaźniki masy funkcjonują w najlepsze - turianie nie będą musieli żywić się Colą i batonikami!
notka odautorska: W następnej części kończę wątki, więc też może wyjść dość długa.

Część 1. Część 2. Część 3. Częśc 4. Część 5.


6.

Dzień jak co dzień: Shepard wstała, włożyła dres, zamieniła słowo z Garrusem, dała się zbadać, poszła do jadalni. Na śniadanie było ciemne pieczywo i proteinowy serek (oba z racji żywnościowych Przymierza) oraz sok pomarańczowy i pomarańcze (lokalne). Wszyscy, a szczególnie biotycy, jedli, aż im się uszy trzęsły. Po śniadaniu w planie była rehabilitacja, a potem czas wolny, który Shepard spędziła samotnie w zagajniku, usiłując doprowadzić swoje niesforne ciało do stanu, w którym było przed przybyciem na Ziemię. Szczytowa forma - z czasów pokonania Kai Lenga, gdy uderzeniem ręki złamała jego miecz - stanowiła póki co jednak nieosiągalny ideał. Chakwas obiecywała, że powrót do formy jest możliwy pod warunkiem, że Shepard się nie przetrenuje, a wszystkie implanty będą działać, jak powinny.

Na razie działały, ale i tak brakowało jej 30% masy mięśniowej sprzed kampanii ziemskiej, a po stu brzuszkach robiło się ciemno przed oczami.

Wraz z nadejściem pory obiadowej spokojny dotąd nastrój diametralnie się zmienił i Shepard miała wrażenie, że jest to na tyle oczywiste, że natychmiast zostaną zdemaskowani. Potem stanął obok niej Garrus, kiwnął uprzejmie głową przepływającej obok, nieświadomej niczego sierżant Kavarungias, a potem jak gdyby nigdy nic mrugnął do Vegi, bez wysiłku wprawiając w życie cały plan.

- Jedziemy. - Zatarł z satysfakcją ręce.

Zadaniem Vegi było odciągnąć uwagę od lądowiska. Shepard nie miała niestety okazji przyjrzeć się temu, jak wyglądała realizacja tej części, ale była pewna, że uda się mu to śpiewająco. Przemykali się już wtedy z Garrusem na tyły ośrodka i usłyszeli tylko przeraźliwy huk stołówkowego wózka spadającego po schodach.

To był znak dla Liary, żeby rozpocząć dywersję w gabinetach lekarskich. Uskarżając się wcześniej na dziwne bóle w klatce piersiowej, Liara wzbudziła zainteresowanie swoją tajemniczą dla ludzi biologią - i teraz jeszcze musiała jakoś ich tam zatrzymać, a następnie sama się wymknąć. Wyglądało na to, że wzięła się do roboty, bo, przylegając do ściany przy tylnym wyjściu, Shepard czuła wibracje biotycznej energii przebiegającej przez mury. Tuż obok przebiegło dwóch pielęgniarzy, jakimś cudem nie zauważając jej i turianina skulonego w sąsiedniej wnęce.

Trochę dziwnie planowało się akcję, w trakcie której nikomu nie miało się nic stać - Shepard zaczynała powoli doceniać te alternatywne sposoby działania. Sabotaż i dywersja zbierały już swoje pokłosie, kiedy Shepard i Garus wymknęli się na zewnątrz i już zupełnie otwarcie, nie kryjąc się ani nie kuląc, ruszyli ku lądowisku. Dzień był piękny, niebo bezchmurne, ale coś zalatywało spalenizną.

- Przymierze będzie ze mnie dumne - powiedziała Shepard, brnąc przed siebie po nierównej nawierzchni.

- Hm?

- Tyle tysięcy wtopili w moje szkolenie i potrafię aż uciec ze szpitala!

- Dobrze, że nie musimy w nim walczyć - stwierdził z pełną powagą Garrus.

- Wiem, wiem, w szpitalach kiepsko się walczy.

- Najgorzej.

Jeden z gołowąsów pilnujących promu Przymierza usłyszał ich rozmowę i uniósł głowę znad datapada. Jego wzrok padł na obszarpanego turianina i kobietę bez odznaczeń, więc na początku nie pojął, kogo ma przed sobą.

- Czy coś się stało w ośrodku? - zapytał nieco głupawo.

- Daj mi swoją broń, żołnierzu - powiedziała Shepard tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wyczuwając przewagę stopnia, kadet zamknął usta i otworzył kaburę. Wtedy nakrył ich ten drugi.

- Co tu się dzieje?

- Broń podręczna - rzucił do niego Garrus. - To pokojowa operacja.

Ten był nieco bystrzejszy.

- Proszę, bierzcie!

- Dzięki. A teraz zmykajcie, zabieramy ten prom.

- Tak jest! - Jeden z rozpędu nawet zasalutował. Shepard zauważyła to kątem oka, bo już wskakiwała na pokład. Usiadła w fotelu pilota z takim impetem, że aż strzeliło ją w kręgosłupie. Garrus pochylił się nad oparciem.

- Ruszy?

- Jeszcze nie wiem. - Wstukała kod aktywacyjny, który otrzymała od Chakwas, i silnik promu obiecująco zamruczał. - No proszę. Jazda.

Pstryknęła włącznik komunikatora i nawiązała połączenie z ziemią.

- Liaro, wycofaj się, James, bierz Corteza i dawaj do góry. Zaraz po was będziemy.

- Może ja powinienem… - zaczął Garrus, ale nagle zamilkł, kiedy promem gwałtownie wstrząsnęło. Shepard wiedziała, że jej współpracownicy opowiadali sobie rozmaite anegdotki o jej umiejętnościach prowadzenia pojazdów, ale zgadzali się w jednym: kiedy ona siedziała za kierownicą, należało się bać o swoje życie. - Dobrze, jak uważasz.

Jakby nie było, zawsze ceniła Garrusa za to, że umiał się dostosować. Ignorując protestujące silniki, podniosła prom pionowo na wysokość kilkudziesięciu metrów, sprawiając wrażenie, że chce uciec - a zbiegający się na lądowisko, machający i krzyczący ludzie zdawali się to kupować - a potem spikowała nagle na dach ośrodka.

Przez chwilę nic się nie działo, a potem właz się otworzył i wyskoczył z niego wózek wraz z siedzącym w nim Steve'em Cortezem. Za Cortezem pojawił się spocony obficie Vega, który najwyraźniej wtachał promomobil po schodach. W ręku miał sztangę pozbawioną ciężarków.

Podczas gdy Garrus otwierał luk i pomagał im załadować się do promu, Shepard walczyła z atakującymi ją połączeniami z ośrodka. Zanim udało jej się je zupełnie zablokować, wyraźnie usłyszała sierżant Kavarungias błagającą ją o powrót.

Liara pojawiła się w chwilę później, za nią dwie lekarki w białych kitlach, od których nie mogła się wyraźnie opędzić. Shepard zerwała się zza sterów i wychyliła na zewnątrz po to, by podać Liarze rękę.

- Bardzo dziękujemy za całą pomoc - powiedziała, przekrzykując szum silników - ale naprawdę musimy już spadać. Pani doktor?

Chakwas - bo to ona stanowiła jedną z pary lekarek - rzuciła ostatnie spojrzenie swojej towarzyszce i wspięła się do promu, korzystając z pomocnej ręki Garrusa. Tamta druga obserwowała bez słowa, jak odlatują.

- No, to nazywa się sprawnie przeprowadzona akcja! - stwierdził z satysfakcją Vega.

- Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca - upomniał go Garrus. - To jeszcze może być katastrofa, Shepard prowadzi.

Na wniosek wszystkich oprócz samej zainteresowanej przeprowadzono nawet bardziej ryzykowną operację: zastąpienia za sterami Shepard przez Corteza. Nie żałowała specjalnie zdania tego stanowiska, bo przez szybę promu widać było doskonale, jaką oazę stanowiły okolice ośrodka na tle reszty krajobrazu: tuż za dolinką, w której położone było miasteczko z kościołem i ośrodkiem, na wpół zagrzebany w ruinach jakiejś fabryki leżał szkielet żniwiarza, a gdy wznieśli się wyżej, w stratosferę, widoczne stały się zgliszcza Lizbony.

Usiadła obok Chakwas, która poklepała ją po kolanie.

- Miałam dobre przeczucie, żeby udać się za Liarą.

- Nie chcieliśmy doktor w to wcześniej wciągać. Tak możemy udawać, że was porwaliśmy.

- Jestem zakładniczką? - zapytała zdumiewająco kokieteryjnie Chakwas.

- Tylko jeśli chcecie - stwierdził Garrus.

Cortez wprowadził do systemu orientacyjne współrzędne Normandii i zaczęli powoli wychodzić z atmosfery na niższą orbitę ziemską. Shepard, zamiast przypiąć się pasami i czekać, aż wstrząsy miną, zaczęła przetrząsać szafki. Znalazła odpowiednią parę butów i pasujący hełm, tylko kombinezon był nie tylko trochę za duży, ale też męski. Kiedy Garrus zapiął zamek na boku, wyglądała, jakby tylko bawiła się w kosmonautów.

- Może jednak ja to włożę? - zaoferował bez większej nadziei Vega.

- Chyba żartujesz. Jakoś to zniosę, że wyglądam jak w śpiochach.

- Wyglądacie doskonale - oceniła Chakwas, wyraźnie w szampańskim humorze. Shepard zaczęła podejrzewać, że w ośrodku w ruch szła brandy.

- Nieważne, jak wyglądam, ważne, jak się czuję - stwierdziła dziarsko. - A czuję się doskonale. Wracam do domu. Cortez?

- Już przerywam ciszę na łączach. Normandio, tu prom Przymierza 1919a, zgłaszamy zamiar abordażu.

- Och nie! - W głośnikach rozległ się fałszywie spanikowany głos Jokera. - Piraci! Cóż teraz zrobimy!

- Rozsądnym rozwiązaniem byłoby się poddać - dodała EDI. - Spróbujmy podsunąć tę myśl oficerowi dowodzącemu.

- Doskonała sugestia - zgodził się Joker. - Prom 1919a, Joker bez odbioru.

- Dobra. - Shepard ustawiła się przy drzwiach promu. - Wszyscy zakładać maski i czekać na mój znak. Życzcie mi powodzenia.

- Powodzenia, komandorze.

Garrus podał jej hełm. W podobnym kiedyś wyleciała w powietrze, w innym życiu, przy innej Normandii. Myśl o spacerze w przestrzeni nagle przejęła ją dreszczem.

- Dobra. - Przełknęła ślinę. - Śluza puszcza. Shepard bez odbioru.

Cortez był znakomitym pilotem. Prom zacumował dokładnie nad górnym pokładem Normandii - świetlik kajut kapitańskich znajdował się zaledwie kilkanaście metrów poniżej.

Shepard przypomniała sobie nagle wszystkie zajęcia z zachowania w próżni: wybiła się atletycznie z progu śluzy, zrobiła przewrót i popłynęła swobodnie ku widocznemu w dole oknu (jak w basenie, ale jeszcze lepiej). Siła tego pierwszego odbicia dopchnęła ją do świetlika, gdzie przez chwilę szukała punktu zaczepienia, a potem znalazła zewnętrzny uchwyt. Jest!

Przykucnęła - niedopasowany kombinezon ugniatał ją niekomfortowo w biodrach - i zawahała się przez chwilę, a potem zobaczyła swoją szczotkę do włosów dryfującą bezwładnie po kajucie. Wyglądało na to, że górny pokład został z wyprzedzeniem pozbawiony powietrza i ciśnienia. Pachniało to strategicznym myśleniem EDI.

Szarpnęła dwoma rękami za uchwyt i świetlik uchylił się powoli. Kiedy szpara była wystarczająco szeroka, Shepard wsunęła się do środka nogami naprzód. W ciążeniu w życiu nie wyszłoby jej to tak zgrabnie - a tak to miała nadzieję, że Vega widział, jak się robi takie rzeczy.

Spłynęła powoli na swoje łóżko. Nowy głównodowodzący chyba tu nie mieszkał - wszystko było tak, jak to zostawiła przed wylotem na Ziemię. Nawet biedne, zdezorientowane ryby w akwarium unosiły się bezwładnie w wodzie niepodlegającej prawom grawitacji.

Shepard uśmiechnęła się i włączyła komunikator.

- EDI, tu komandor Shepard. Proszę przywrócić ciśnienie na górnym pokładzie i szczelność śluzy A4.

- Tak jest, komandorze.

Z przewodów wentylacyjnych popłynęło powietrze, a pokład się namagnetyzował. Shepard bez szczypty godności klapnęła tyłkiem na łóżko.

- Witajcie na pokładzie, komandorze - odezwał się jej do ucha Joker. - To znaczy, proszę nas oszczędzić przy abordażu!

- Jesteście oszczędzeni, Joker. Wszyscy. Otwórz główną śluzę dla naszego promu.

- Jazda do stodoły, dzieci - zamruczał do siebie Joker, nie trudząc się rozłączaniem kanału. - James! Twój głos jest jak miód na moje stęsknione serce. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem. Doktor Chakwas! Niespodzianki nie mają końca. Ojej, komandorze…

- Tak? - Shepard nadal leżała plackiem na łóżku.

- Jest tu ktoś, kto chce z wami pogadać. Porucznik, znaczy się. Zdaje się, że Przymierze nie jest zachwycone…

- Powiedz mu tylko, że muszę się najpierw przebrać. - Rozpięła zdecydowanie zamek. - Mam już dosyć czyichś ciuchów. Będę na dole za kwadrans.

- Każecie im czekać - powiedział Joker z uciechą. - Nie obrazicie się chyba, jeśli będę nasłuchiwał?

koniec części szóstej

fikaton 12: dzień szósty, fandom: mass effect, autor: le_mru, fikaton 12

Previous post Next post
Up