fikaton 12, dzień 3: ziemska jesień #3

Apr 16, 2012 01:14

Potrzebuję nowych ikonek z ME! Już nie mam czym opatrywać tych wpisów. Dziś z lekkim opóźnieniem:

autorka: le_mru
fandom: Mass Effect
spoilery: potężne do zakończenia serii (finał ME3)
prompt: pierwszy
ilość słów: 1269
postaci: Femshep & Ass Effect Mirandzia
ostrzeżenia: [tak, to jest AU]wypieram ostatnie 5-10 minut, ustalmy, że wszystko skończyło się w momencie, kiedy Shepard i Anderson siedzieli razem na Cytadeli, tylko że jej udało się wpisać kod Żniwiarzy do konsoli Tygla... taką wersję wydarzeń podaje akzseinga. Przekaźniki masy funkcjonują w najlepsze - turianie nie będą musieli żywić się Colą i batonikami!
notka odautorska: Fik nadal pisze się w dużej mierze sam...


3.

Do nogi, od uda do kostki, przyłożone były dwie podłużne głowice, które skanowały układ kostny i mięśniowy, a obraz przekazywały do omniklucza lekarza. Shepard widziała hologram od drugiej strony, ale i tak zadziwiało ją bogactwo splotów i połączeń. Syntetyczne świeciły się na niebiesko. Było ich tyle, co organicznych.

- Wszystko w porządku, komandorze? - zapytała Kavarungias.

- W zupełnym. - Shepard unikała jej wzroku.

- Proszę spróbować użyć umiejętności biotycznych. Musimy sprawdzić, czy nie reagują z duraluminiowymi elementami.

Shepard zacisnęła pięść. Wzdłuż jej ręki, w dół ciała popłynęła niebieskawa fala. Głowice zaiskrzyły, w powietrzu zapachniało ozonem.

- Tyle wystarczy! - Lekarz potrząsnął omnikluczem. - Wygląda na to, że wszystko u komandor w porządku. W takim, w jakim może być. Przeszczepy skóry też się przyjęły…

Shepard nie mogłaby mieć przeszczepów skóry w głębszym poważaniu, ale musiała przyznać, że w dziennym świetle nie wyglądało to najlepiej. Dopóki nie wylądowała w ośrodku, bardzo długo nie przebywała w świetle Słońca i była zdziwiona, jak wszystko inaczej w nim wyglądało - nawet jej własna twarz.

- Ściągamy - zarządził lekarz. Razem z Kavarungias rozwiercili i zdemontowali szyny, a Shepard zgięła sama kolana po raz pierwszy od ponad miesiąca. Jej nowe stawy były… no, jak stare. - Świetnie! Mówiłem, do wesela się zagoi.

Rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie. Lekarz cofnął się na bezpieczną odległość, najwyraźniej mając w pamięci iskry.

- Proszę tylko się nie przeciążać - powiedział na odchodnym. - To nie szpital Przymierza na Cytadeli, nie mamy nawet połowy tych technologii i środków.

- Zorientowałam się - odparła zjadliwie. Zauważyła już, że przybysze spoza murów ośrodka czuli się w obowiązku przypominać rekonwalescentom, jak wszystko wygląda w innych miejscach, a przez to sugerować, jakie niesamowite wyróżnienie spotkało ich przez to, że mogą przebywać w tak miłym otoczeniu i pod tak doskonałą opieką lekarską, jakby zapomnieli, że dziewięć na dziesięć osób wyciągnięto tutaj spod na wpół spopielonych gruzów Londynu.

Pomna, żeby się nie przeciążać, wzięła ze sobą tylko butelkę wody. Z przyzwyczajenia włączyła omni-klucz, ale jej poprzedni spalił się razem z pancerzem, kombinezonem i skórą na lewej ręce, a ten to był standardowy chip Przymierza, niezawierający nawet połowy tego oprogramowania, co wcześniej. Była zdana na siebie. Pomachała z daleka Cortezowi, który jechał właśnie na obiad, schowała się za rogiem, kiedy na korytarzu ukazała się Kavarungias z tacą z dekstropapką dla Garrusa, przekradła się do pustego obecnie gabinetu zabiegowego (dawniej: sali do geografii), otworzyła szeroko okno i bez wahania wyskoczyła na zewnątrz.

Wylądowała pewnie na nogach i chciała ruszyć truchtem przez sad, ale to już była pewna przesada, i zachwiała się po paru krokach. Ciepłe, pachnące powietrze, a w płucach ją paliło. Wyciągnęła z omni-klucza mapę okolicy i wprowadziła współrzędne, których nauczyła się wcześniej na pamięć. Wpierw wyznaczyło drogę przez lokalną dojazdówkę i miasteczko, ale tego Shepard wolała uniknąć ze względu na kręcące się wszędzie Przymierze, więc wybrała opcję alternatywną: przez sad i pole, pod górę do kościoła z zawaloną dzwonnicą. Zmachała się trochę, co ją rozzłościło: ciężko sobie wyobrazić, jakby dała teraz radę ze zwykłym ekwipunkiem. Cóż, pieśń przyszłości, na razie miała na sobie dres N7.

Kościół był pusty. Woda święcona w zagłębieniach w kruchcie wyschła doszczętnie. Shepard pchnęła drzwi barkiem. Brakowało ławek - ktoś zdesperowany porąbał część i zrobił z nich ognisko. Usiadła w jednej z ocalałych i napiła się wody. Wraz z odkryciem przekaźników masy wiele wyznań straciło wiernych na rzecz zachłyśnięcia się technologią i innymi cywilizacjami. Pokolenie Shepard było już właściwie areligijne.

Po quarianach pewnie też zostały takie miejsca jak to. Czy gethowie je mieli? Przypuszczała, że tak, ale pewnie w tej lśniącej wirtualnej rzeczywistości, do której kiedyś wpuścił ją Legion. Bez problemu się tam odnalazła: interfejs był trochę obcy, ale to wszystko. Po prostu inne oprogramowanie, jak jej omniklucz. Czy jej sympatia do gethów była przykładem ponadrasowej solidarności - czyli prawdziwej cnoty w ksenofobicznym świecie - czy raczej logicznym rozwinięciem założenia, że sama jest w gruncie rzeczy sztuczną formą życia?

Może mogliby jej po prostu podłożyć jakieś młodsze, zdrowsze ciało? Jaka byłaby Shepard przełożona na inną platformę?

- Komandor Shepard. - Uniosła głowę. Ciemnowłosy chłopak w bojówkach i z obcym akcentem targał ze sobą walizkę z projektorem. - Połączyć?

- Proszę połączyć.

Chłopak rozstawił szybko sprzęt, pstryknął włącznik i zniknął. Wraz z powiewem wiatru poczuła aromat dymu tytoniowego. Ludzie: mogą nie mieć medi-żelu, ale papierosy mają.

Shepard autoryzowała połączenie. Hologram chwilę się zacinał, a potem zaskoczył i na tle obrazu tego czy innego świętego pojawiła się Miranda. Wyglądała nieco gorzej niż zwykle - jak wszyscy - ale i tak wszyscy by się za nią oglądali na ulicy.

- Shepard.

- Dobrze cię widzieć, Mirando.

- Podobnież. Nie myślałam już, że zobaczę cię w jednym kawałku.

- Wiesz, poskładali, pozszywali i jedziemy dalej. Dzięki za pomoc. Gdyby nie doktor Langley…

- Daj spokój. - Miranda machnęła kokieteryjnie ręką. - Chociaż tyle mogłam zrobić.

- Niełatwo było cię znaleźć. Chakwas musiała się nagimnastykować.

- Cóż. - Kąciki jej ładnie wykrojonych ust wygięły się w dół. - Na dzień dzisiejszy nie jestem nawet Mirandą. Posługuję się incognito, żeby jacyś donosiciele nie zaciągnęli mnie do brygu Przymierza.

- Dlaczego? - zapytała głupio Shepard i zreflektowała się dopiero po chwili. - Za współpracę z Cerberusem? Przecież wystąpiłaś z organizacji nawet przed wojną!

- To w tej chwili niewiele znaczy. Przecież wiesz, jak ochoczo szukają kozłów ofiarnych.

- Kurwa, wiem. Sama jestem na widelcu.

- Coś mi się obiło o uszy. - Miranda oparła ręce na biodrach i przeszła się po nawie. Shepard zastanawiała się, gdzie się w tej chwili znajduje. Nie było sensu pytać. - Cóż, nie będę ukrywać, że bardzo przydałaby się nam pomoc kogoś takiego, jak ty.

- Chyba nie tak, jak tu stoję. - Skubnęła palcami dres na nodze. - Mirando, morale to morale, ale ja potrzebuję swojego statku, potrzebuję pancerza, potrzebuję funduszy. Przede wszystkim zaś potrzebuję…

- …sprawiedliwości - dokończyła stanowczo Miranda. - To woła o pomstę do nieba, Shepard. Powinnaś zostać zrehabilitowana, dostać medal i wrócić do roboty.

- O, twoim zdaniem zasługuję nawet na medal?

- Mogliby cię obsypać złotem, kredytami, celownikami laserowymi, czym zechcesz, byle nikt nie wysyłał cię do brygu. Dokonałaś wielkiej rzeczy, Shepard.

- Nie bez twojej pomocy. To ty wydałaś mi centralę Cerberusa.

Miranda uśmiechnęła się wreszcie.

- To się nazywa współpraca. Co mi przypomina: co z danymi, które tam zebrałaś?

- Danymi? - powtórzyła Shepard, nie rozumiejąc. - Ściągnęłam do siebie, potem pewnie zrzuciłam na komputer pokładowy Normandii. Pewnie dalej tam są.

Miranda poruszyła znacząco brwiami.

- Żeby się zrehabilitować, nie powinnaś się buntować ani milczeć cierpiętniczo. Powinnaś przedstawić zimne fakty. Jak wszystko wyglądało. Na Rannochu, na Elizjum, na stacji Cronos. Na Cytadeli wreszcie.

- Jestem jedynym świadkiem w niektórych tych okolicznościach.

- Tak. Ale zawsze masz ze sobą dodatkowego świadka. Rodzaj czarnej skrzynki.

- Zamontowaliście mi jednak jakiś chip w Cerberusie? - zapytała nie bez pewnej urazy Shepard.

Miranda puściła to mimo uszu.

- Twój omni-klucz zachowywał informacje dotyczące przebiegu każdej misji, Shepard. Nie pamiętasz tej aktualizacji oprogramowania?

- Nie zawsze czytałam opisy aktualizacji - przyznała się Shepard z pewnym zawstydzeniem. - Ale coś takiego chyba tam było. To i tak nieważne, wszystko się zjarało.

- Program automatycznie wrzucał dane na komputer główny Normandii. Są tam kopie zapasowe wszystkiego, włącznie z nieszczęsnymi jadłospisami bosmana Gardnera.

- Rany boskie, Mirando, masz rację… Jak mogłam na to nie wpaść!

- Masz od tego ludzi - stwierdziła Miranda z olśniewającym uśmiechem. - Pamiętaj o tym. Przepraszam cię, ale muszę już lecieć. Nie wiem, jak długo to łącze będzie bezpieczne.

- Jasne. Czy możemy się jeszcze tak skontaktować?

- Nie wiem, czy dokładnie tak, ale kiedy tylko będę mogła, dam ci znać przez dobrą panią doktor.

- Dzięki. - Shepard wstała i wyciągnęła rękę, ale hologramu nie mogła przecież dotknąć. Miranda doceniła gest i uniosła dłoń w pożegnaniu.

- Trzymaj się mocno, Shepard. Bez odbioru.

Obraz zamazał się i zniknął. Shepard zrobiła kilka kroków po pękniętej posadzce. Bezimienna święta patrzyła na nią z dobrotliwym uśmiechem.

Kiedy wyszła z kościoła, chłopak w bojówkach dogaszał papierosa na progu.

- Już po wszystkim - rzuciła i ruszyła sprężystym krokiem w dół wzgórza.

Koniec części trzeciej

fandom: mass effect, autor: le_mru, fikaton 12, fikaton 12: dzień trzeci

Previous post Next post
Up