Prawie jak slash, fanfiction

Oct 15, 2008 00:08

Title: Prawie jak slash
Author: nickygabriel
Fandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 2877
Notes: in Polish, sequel to "Od kuchni"

I know your name, I know your skin,
I know the way these things begin;
But I don't know what I would give of myself,
how I would live with myself if you don't go.
Suzanne Vega - Caramel

Hutch starał się obserwować wnętrze tego baru spod przymrużonych powiek, ale biorąc pod uwagę rozmieszczenie świateł, umiejscowienie stołów i fakt, że włosy Starskiego prawie wchodziły mu w zęby, nie było to wcale łatwym zadaniem. Nie wspominając o dymie papierosowym i ludziach kręcących się ciągle na linii wzroku.

- Hutch? - znad swojego prawego ramienia usłyszał zrezygnowany jęk przyjaciela.

- Hm? - mruknął Hutch z roztargnieniem i przechylił lekko głowę, bo kawałek, chociaż był wolny, to był również niemiłosiernie głośny i żeby cokolwiek usłyszeć, musiał się nieco wysilić. Nawet jeśli jego rozmówca prawie dotykał mu ustami ucha.

- Facet, który siedzi pod silnikiem gapi się na mnie odkąd żeśmy tu weszli - oświadczył Starsky i objął go mocniej, jakby ten gest miał go obronić przed natrętnym wzrokiem owego nachalnego palanta. Kilka dni wcześniej Starsky pozbył się wszelkich obiekcji przed tym zadaniem i teraz pasywnie zgadzał się prawie na wszystko, czego Hutch od niego chciał.

- Starsk, mówiłem ci, żebyś nie zakładał tak obcisłych dżinsów - zbeształ go blondyn żartobliwie, ale po chwili tańczenia w ciszy, zmienił pozycję, tak żeby przyjrzeć się owemu podejrzanemu delikwentowi. Zlokalizowanie go nie było trudne, bo na ścianach wisiały bowiem różne części zamienne do samochodów i innych pojazdów mechanicznych, które Hutch bez trudu potrafił rozpoznać, a silnik, jak można się spodziewać, nie należał do najtrudniejszych. Również osobnik siedzący pod nim wyglądał nad wyraz znajomo.

- Widziałem go przed hotelem - potwierdził podejrzenia kolegi.

- Myślisz, że nareszcie coś się ruszy? - spytał z ożywieniem Starsky, ale nie zmienił pozycji w jego ramionach.

- Miejmy nadzieję - powiedział Hutch obojętnie, bo już trzy razy w ciągu tego tygodnia okazywało się, że się mylili. Złapali, co prawda, jednego alfonsa i dwóch wysokich rangą kurierów, ale nie na nich polowali w tym barze.

- Nadzieję? - parsknął rozgoryczony Starsky. - Hutch, nie obraź się, ale ja naprawdę preferuję by moi partnerzy do tańca mieli trochę bardziej zaokrąglone kształty.

Hutch roześmiał się głośno i przesunął mu dłonią po plecach, w kierunku karku.

- I tu muszę się niestety z tobą zgodzić.

Przez chwilę tańczyli w milczeniu, a Hutch - z niejakim zdziwieniem - zauważył, że Starsky po raz pierwszy odkąd przybyli do Colorado, przejął inicjatywę i zdobył się na to, by poza biernym wiszeniem mu na ramieniu, wsunąć własne dłonie w tylne kieszenie jego spodni.

- To co robimy? - zapytał brunet, kiedy piosenka zaczęła zbliżać się do końca.

- Proponuję wizytę w... toalecie - Hutch odsunął się od niego i złapał go za koszulę, bo wiedział, co zaraz nastąpi.

- O, nie! Hutch, nie idę tam. Raz popełniłem ten błąd. Drugi raz tego nie zrobię! - Starsky spojrzał na niego prawie z paniką we wzroku i uniósł ręce, żeby się wyswobodzić.

- I.Dzie.My, Starsk - Hutch pociągnął go za sobą i chociaż Starsky mimo wszystko posłusznie ruszył za nim, to wyszeptał mu do ucha złowieszczo:

- Jak wrócimy do Kalifornii, zapłacisz mi za to!

- Nie wiem dlaczego się tak denerwujesz. Ktoś przecież musi mi potrzymać spodnie - odrzekł Hutch słodko, kiedy otworzył mu drzwi i wepchnął go do środka. Obaj schylili się jednocześnie, żeby sprawdzić czy ktoś tam był, ale toalety okazały się puste.

- Tak, zaplanuję tę zemstę w najdrobniejszych szczegółach - kontynuował Starsky, podczas gdy Hutch otworzył drzwi jednej z kabin i znowu skierował tam, niestawiającego oporu innego niż werbalny, przyjaciela. Kiedy obaj znaleźli się w środku, Hutch machnął ręką z niecierpliwością i powiedział:

- No dalej, wyskakuj z gaci.

- O nie, żadnych takich, Blintz! Sam sobie wyskakuj z gaci! - zaprotestował gwałtownie Starsky, zakładając ręce i opierając się plecami o drzwi.

Hutch tylko wzruszył ramionami i usiadł na pokrywie toalety.

- Ok., ale zdajesz sobie sprawę, co jest alternatywą? - spojrzał na niego uśmiechając się z wyższością, pomimo tego, że patrzył w górę.

Starsky zgrzytnął zębami, ale rozpiął spodnie.

- Hutch, do końca życia ci... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo usłyszeli jak ktoś otwiera drzwi i wchodzi do toalety.

Znowu spojrzeli na siebie, tym razem już całkiem poważnie i kiedy jakiś czas później ów ktoś wyszedł, wyraźnie usatysfakcjonowany, wiedzieli już, że ich podejrzenie było uzasadnione.

*

Hutch wszedł do pokoju hotelowego i od razu zauważył, że Starsky stał na balkonie. Ich apartament znajdował się w takim miejscu, w którym balkony osłonięte były przed resztą pokojów i goście nawet na zewnątrz mogli cieszyć się prywatnością. Z drugiej strony, jeśli ktoś bardzo chciał, zawsze mógł znaleźć sposób jak sprawdzić co tam się działo.

Hutch wiedział, że obserwowali ich każdy ruch. Powoli podszedł do przyjaciela i stanął za nim, kładąc mu dłonie na ramionach. Nie dlatego, że nie miał zamiaru go przestraszyć, ale dlatego że chciał żeby Starsky miał szansę przyzwyczaić się do tego dotyku. Bo w taki sposób Hutch jeszcze nigdy go nie dotykał. Tylko fakt, że Starsky mu ufał bezgranicznie pozwalał mu kontynuować.

Po bardzo długiej chwili, objął go w pasie, przylegając do jego pleców. Wtulił policzek w jego włosy i przesunął dłonią tak, że zatrzymał ją na jego sercu. Starsky miał zamknięte oczy, ale Hutch potrafił czytać mowę jego ciała lepiej niż ktokolwiek inny. Wcale nie musiał stać tak blisko, że jego zapach odurzał. Wcale nie musiał czuć każdego oddechu przyjaciela pod palcami. I chociaż to Hutch go obejmował, nikt inny tylko Starsky kontrolował sytuację. Brunet przechylił tylko lekko głowę, tak że przyjaciel mógł oprzeć brodę na jego ramieniu.

- Okno po lewej stronie. Drugie na trzecim piętrze - powiedział cicho, chociaż i tak nikt nie mógł ich usłyszeć.

Hutch tylko przyciągnął go jeszcze bliżej i dopiero po chwili rzucił okiem w stronę drugiego skrzydła hotelu zbudowanego na kształt litery L.

- Widzę - potwierdził.

- Myślisz, że to ci sami?

Hutch westchnął ciężko, prawie pewny, że zobaczył odbicie zachodzącego słońca w obiektywie aparatu.

- Nie myślę, wiem - oświadczył.

Starsky nadal się nie poruszył, a Hutch zauważył tylko, że kolega zaciska dłonie na barierce. Zresztą, stojąc tak blisko Hutch wyczuł, że Starsky był teraz bardziej spięty niż kiedykolwiek, odkąd wylądowali w Colorado. Nawet kiedy po raz pierwszy poszli do jednego z barów, które odwiedzali każdego wieczora, przyjaciel nie był w takim stanie.

- Starsk, nie zjem cię - powiedział Hutch z ustami przy jego uchu.

To wywołało w końcu jakąś reakcję i Starsky pochylił głowę, zaciskając zęby, a Hutch wyczuł, że jego serce zaczyna bić szybciej. Wiedział, jak sam czułby się w takiej sytuacji, kiedy nic nie mogło przejść niezauważone, więc rozluźnił uścisk, żeby go puścić, ale reakcja przyjaciela na ten gest również nie mogła przejść niezauważona.

- Hutch, ani się waż odsunąć - powiedział zimno Starsky.

Hutch spojrzał na niego z namysłem, chociaż Starsky patrzył w dół, na samochody, które stały na parkingu przed hotelem.

- Starsk...

- Nic nie mów tylko słuchaj.

Hutch pozostał na swoim miejscu, chociaż ogarnęło go nagle dziwne uczucie, którego nijak nie potrafił nazwać. Jakby nagle znalazł coś, czego nawet nie wiedział, że zgubił. Jakby ktoś dał mu w prezencie coś, czego nigdy nie chciał i dopiero w chwili kiedy to dostał uświadomił sobie, że przez całe życie tylko tego pragnął.

Stanie tak blisko miało również złe strony, bo tak jak on mógł kontrolować każdy gest Starskiego, tak przyjaciel miał dokładnie tę samą możliwość.

- Hutch, oni go zabili - odezwał się Starsky, nie reagując na żadną z reakcji kolegi.

Hutch chciał coś powiedzieć, ale partner wyczuł jego zamiar i zacisnął mocniej dłoń na barierce, więc Hutch zamknął usta. To lepsze niż czytanie w myślach, przemknęło mu przez myśl. I nagle zrobiło mu się żal, że prawdopodobnie nigdy więcej nie będzie już miał możliwości doświadczenia tego samego. Kiedy wrócą do Bay City, wrócą również do swoich prawdziwych relacji i Starsky nie pozwoli mu ponownie dotknąć się w taki sposób.

- Hutch...

Ale tym razem mu przerwał, bo czuł jego ból, tak jakby to był jego własny.

- Przestań - powiedział Hutch. - Dajmy im wreszcie powód i miejmy to za sobą. W końcu nie zawsze zdarza im się okazja do szantażowania dwóch sierżantów, którzy dla zachowania posady powinni być gotowi dla nich na wszystko.

Starsky drgnął, jakby go uderzył, ale jedynie odwrócił głowę i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał mu w oczy. Hutch już dawno nie widział takiej determinacji w jego spojrzeniu. Odkąd FBI się do nich zwróciło o pomoc, wszystko co widział to ból, odrazę, rezygnację i smutek. Teraz Starsky odchylił głowę i zamykając oczy wziął głęboki oddech, jakby przygotowywał się do bardzo długiego nurkowania. Ale jednocześnie Hutch wyczuł pod palcami, jak jego serce zaczyna bić normalnym rytmem, a mięśnie się rozluźniają. Przynajmniej na tyle, na ile w jego stanie to było możliwe. Po kilku dniach życia w stresie, żadne cuda się nie objawiają, nawet przy najlepszych chęciach.

W pewnym momencie, Starsky odwrócił się plecami do balustrady, wyswobadzając się z jego objęć i zgrabnie usiadł na barierce, a Hutch spojrzał na niego zdziwiony.

- Myślałem, że masz lęk wysokości - mruknął prawie rozbawiony, ponownie oplatając go ramionami w pasie, chociaż Starsky asekurował się stopami założonymi pomiędzy dwiema niższymi belkami. Teraz jego oczy były kilka centymetrów wyżej i Hutch musiał unieść lekko głowę, żeby na niego popatrzeć.

- Mam lęk wysokości - przyznał - ...ale mam też ciebie, a ty nie pozwolisz mi stąd zlecieć - zażartował, jednak Hutch tylko zmarszczył brwi i na chwilę przymknął oczy.

- Hutch? - Starsky położył mu dłonie na ramionach, pochylając głowę tak, że ich czoła się zetknęły.

- Hm? - Hutch nadal się nie poruszył.

- Pamiętasz, kiedy próbowałem cię przekonać, żebyś się zgodził..? - poczekał, aż przyjaciel skinie głową. - Obawiam się, że miałeś rację. Nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie aż tak trudne.

Dopiero wtedy Hutch uniósł głowę i spojrzał na niego. Tak, zdecydowanie będzie za tym tęsknił.

- Starsk, nie robię tego dla twojego brata, ale dla ciebie. Jeśli naprawdę chcesz to skończyć, z jakiegokolwiek powodu, wyjadę razem z tobą, a FBI może się wypchać - powiedział z przekonaniem. Zawsze najpierw był jego przyjacielem, a dopiero później stróżem prawa. I Starsky o tym wiedział.

- Ale? - Starsky wsunął mu palce we włosy i wbrew wszystkiemu, co starał się powiedzieć słowami, kontynuował ich grę dla obserwujących ich przestępców.

- Ale obaj wiemy, że do końca życia byś sobie tego nie wybaczył. Tak, to jest zemsta, ale właśnie tego teraz potrzebujesz, bo to jest zemsta w granicach prawa i tylko w ten sposób będziesz mógł spać spokojnie, kiedy to się skończy.

Starsky na moment przymknął oczy, a Hutch nadal stał wystarczająco blisko, żeby wyczuć nagłą falę bólu, która go przeszyła.

- Naprawdę w to wierzysz? - gdyby nie stał zaraz przed nim, Hutch by go nawet nie usłyszał.

- Już byliśmy w takiej sytuacji, Starsk. Obaj. I obaj zdaliśmy ten egzamin - zapewnił z przekonaniem.

Starsky jednak potrząsnął głową.

- Ty zdałeś. Ja nie.

Hutch wiedział, że przyjaciel ma na myśli jego wendetę na Gunterze, więc przyciągnął go ku sobie, tak że Starsky musiał zejść z barierki.

- A Prudholm? - zapytał go cicho.

Starsky oparł mu czoło na ramieniu, wiedząc, że kolega miał rację.

- Hutch?

- Hm?

- Wiesz, że ci ufam, prawda?

- Nie bardziej niż ja tobie - odpowiedział szczerze Hutch.

Przez chwilę trwali tak w ciszy, ale Hutch wiedział, że to nie koniec rozmowy, bo serce przyjaciela biło tak szybko, że musiał być jakiś ciąg dalszy. Nawet jeśli kolega nie miał zamiaru się nim dzielić.

- Gdybym znowu się zawahał... tak jak... wtedy... - Starsky spojrzał mu wreszcie w oczy, a Hutch nie chciał słyszeć nic więcej, tak samo ja nie chciał, żeby przyjaciel musiał więcej mówić.

- Jeśli się zawahasz - przerwał mu stanowczo - ...tak jak wtedy, ja tam będę. Tak jak wtedy.

Starsky skinął głową.

- Wiem - oświadczył cicho.

Hutch przesunął dłońmi po jego przedramionach aż do łokci i przyciągnął bliżej. Jednocześnie poczuł jak Starsky kładzie mu rękę na sercu.

- Wiesz, że to nie fair? - zapytał Hutch z udawaną dezaprobatą.

- Gdyby to był problem, przeszkodziłbyś mi - Starsky popatrzył na niego spokojnie i uśmiechnął się lekko. - To jak, pokażesz mi w końcu po co masz te wąsy?

Hutch pokręcił z niedowierzaniem głową i też się uśmiechnął. Nikt inny nie dałby rady w podobny sposób podejść do tej sytuacji. Pochylił się więc i dotknął ustami jego ust.

Po kilku chwilach poczuł palce Starskiego dokładnie tam, gdzie miał łaskotki. Hutch odsunął się, ale zaraz ukrył twarz w jego włosach, bo przyjaciel nie wykazywał chęci do zabrania dłoni z jego brzucha, a Hutch nie chciał, żeby ktoś z obserwujących ich ludzi zaczął coś podejrzewać.

- Starsk, jeśli oni tam nie robią zdjęć, to sam im wyślę jakieś z tych, które robią federalni. Nawet z dedykacją - mruknął złowieszczym tonem w jego czuprynę.

Starsky skinął głową poważnie, ale jego ton przeczył temu gestowi:

- Powinni nam płacić za pracę w uciążliwych warunkach - zawyrokował żartobliwie.

Na to Hutch spojrzał mu w oczy i zmarszczył brwi:

- A co, tobie nie płacą? - zainteresował się zatroskanym tonem, ale Starsky bez trudu odnalazł w jego spojrzeniu wesołe błyski. Przez chwilę patrzył na niego skonsternowany po czym złapał go za pasek od spodni i pociągnął za sobą w stronę drzwi do pokoju.

- Hutchinson, uważaj, bo się doigrasz - ostrzegł i kiedy przeszli przez drzwi, dodał: - Ale muszę przyznać, że całujesz lepiej niż ciotka Rose, a ona też ma wąsy.

*

Hutch siedział za biurkiem i od dwudziestu minut wpatrywał się raport, który miał za chwilę oddać kapitanowi, jednak dotąd nie przeczytał z niego ani jednej linijki. A właściwie przeczytał tylko jeden paragraf. Ciągle od nowa. I nadal nie wiedział o czym był. Mimo tego, że sam go godzinę wcześniej napisał.

Nie zauważył, że Starsky obserwuje go od kilku minut, bo on sam już skończył sporządzanie własnego, później skrócił go do wersji raportowej, a nie powieściowej, jak to Dobey miał zwyczaj nazywać, a nawet zdążył poprawić wszystkie literówki i większość przecinków. Teraz siedział naprzeciwko przyjaciela z dziwnym wyrazem twarzy i przyglądał mu się w ciszy. Wreszcie wstał i idąc z raportem w trzech kopiach do gabinetu kapitana, na moment zatrzymał się za krzesłem Hutcha, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Wpadnij na obiad, okay? - ni to zapytał, ni to stwierdził.

Hutch uniósł głowę zaskoczony i zamrugał gwałtownie.

- Co? - zapytał szybko.

- Obiad. Dzisiaj. O siódmej. U mnie - sprecyzował Starsky. - Wiem, że nie masz randki, więc żadnych wymówek. Musimy pogadać.

Hutch zmarszczył brwi, ale skinął głową.

- Jasne - zgodził się mimowolnie, bo wiedział, że Starsky miał rację. Musieli pogadać. A właściwie to Hutch musiał pogadać, bo to on miał ostatnio problemy z koncentracją, a jedynym lekiem na tę przypadłość zawsze była rozmowa ze Starskim. Bez względu na to, czy powód dotyczył jego właśnie, czy nie.

Starsky zapukał do drzwi gabinetu i po burkliwym: - Czego?? - wszedł do środka, oddając swoje raporty z całego tygodnia. Wychodząc, spojrzał znacząco na to co Hutch trzymał w dłoni i uśmiechnął się tylko pobłażliwe.

- To wcale nie jest trudne, Blintz - zauważył z wyższością. - Tylko musisz tego chcieć - dodał i sięgnął po kurtkę. - Nie zapomnij, siódma!

Hutch skiną głową, ale wiedział, że to mało prawdopodobne, żeby zapomniał. Odkąd wrócili z Colorado nie był do końca sobą i doskonale wiedział, co było powodem. To samo było powodem dlaczego w pierwszej chwili wcale nie chciał tam jechać. Starsky był dla niego zbyt ważny, żeby zrezygnował z ich przyjaźni bez względu na powód. A przynajmniej nie bez walki. Już raz popełnił błąd, kiedy sam starał się poradzić sobie ze swoimi emocjami, które albo zaczynały zbyt mocno wpływać na jego pracę, albo które w ogóle przestał odczuwać w najbardziej ekstremalnych przypadkach. Przez rok ze sobą prawie nie rozmawiali i Hutch przysiągł sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści.

Tak, chociaż udało im się rozpracować tych, z czyjego powodu znaleźli się w Colorado, a w ich wzajemnych relacjach nic się nie zmieniło, to Hutch wiedział, że on sam się zmienił i jeśli Starsky miał mu nadal ufać, to powinien o tym wiedzieć.

Kilka godzin później wszedł do mieszkania Starskiego i zastał go w kuchni kończącego lazanię. Ulubione danie Hutcha, na które jednak mało kiedy sobie pozwalał. On - w przeciwieństwie do przyjaciela nie mógł jeść czegokolwiek i mimo wszystko nadal wyglądać jak z okładki. Ale były okazje, kiedy robił wyjątki.

- Dopraw sobie sałatkę - Starsky machnął ręką w stronę miski, z mieszaniną różnych warzyw, których nazwy zaliczały się do niecenzuralnych słów w jego słowniku.

Hutch uśmiechnął się lekko i odwrócił, by sięgnąć po przyprawy. Wiedział, że przyjaciel nawet nie tknie tego dania więc mógł je doprawić całkowicie po swojemu. Przez chwilę wypróbowywał nową kombinację, ciągle niezadowolony z efektu, aż wreszcie uznał, że może być. Kiedy odkładał pojemniki, Starsky stanął za nim i objął go od tyłu, kładąc mu głowę na ramieniu. Hutch zamarł na moment, ale zaraz uświadomił sobie, że prawdopodobnie Starsky właśnie rozwiązał sprawę ich rozmowy.

- Hutch, jeśli masz coś przeciwko to teraz powiedz, bo musisz wiedzieć, że jeśli tego nie zrobisz, wtedy będę często wykorzystywać w ten sposób okazje - oświadczył po prostu.

Hutch westchnął tylko z ulgą i powiedział:

- Mówił ci już ktoś kiedyś, że jesteś bardzo odważnym człowiekiem?

Starsky wzruszył ramionami.

- Wręcz przeciwnie, jestem raczej konformistycznie nastawiony do życia. A to jest całkiem... miłe.

- Miłe? - Hutch uniósł jedną brew.

- I ułatwiające komunikację - Starsky odsunął się od niego i stanął tak, że widział jego twarz. - Hutch, ja wtedy poczułem jak bardzo mi ufasz. Fizycznie poczułem twoje zaufanie. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak było. Staliśmy tak blisko, że mogłem usłyszeć bicie twojego serca. I nawet po tej rozmowie, którą mieliśmy wiedziałem, że ufasz mi we wszystkim. Wiedziałam, że mogę to zrobić bez obawy, że cię skrzywdzę. Nie chcę z tego rezygnować.

Hutch przez chwilę patrzył mu w oczy, po czym skinął głową.

- Dopóki nie będziesz kwestionował wyższości wąsów na innymi stanami, nie widzę przeciwwskazań - wzruszył ramionami, ale zwichrzył mu włosy zabierając sałatkę, by zanieść ją do salonu.

Mina Starskiego była bezcenna.

- Igrasz z ogniem, Hutchinson - mruknął ten złowróżbnie. - Nie zapominaj, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. A moja godzina się zbliża.

Hutch poczuł, że Starsky klepnął go w tyłek.

Stworzyłem potwora, pomyślał.

- A żebyś wiedział - mruknął Starsky.

KONIEC

fikaton, fandomstories

Previous post Next post
Up