Title: Miejsce na Ziemi
Author:
nickygabrielFandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 1623
Notes: in Polish
Hutch leżał na łóżku i wpatrywał się zielone litery wyświetlone na budziku i po raz nie wiadomo który westchnął ciężko, na chwilę zamykając oczy. Wiedział jednak, że to daremny trud - kilka godzin wcześniej przestał nawet próbować zasnąć i teraz czekał tylko aż z dwójki zrobi się piątka, żeby mógł wstać i zrobić sobie śniadanie. Nadchodzący dzień z pewnością nie miał należeć do najłatwiejszych w jego życiu i fakt, że tej nocy nie zaznał jeszcze ani chwili odpoczynku wcale nie poprawiał mu humoru. Z drugiej strony, jak można w ogóle mieć dobry humor, kiedy straciło się właśnie najważniejszą osobę w życiu?
Hutch zacisnął zęby i powiedział sobie po raz kolejny, że powinien się wziąć w garść. W końcu od dawna nie był już dzieckiem i powinien umieć nad sobą panować. Ale jednocześnie wiedział, że świadomość, że jedyna osoba, która kochała go bezwarunkowo, doceniając wszystkie jego zalety i akceptując wszelkie jego wady, już nigdy mu tego nie powie i nie udowodni; już nigdy się do niego nie uśmiechnie i nie przytuli, łamała mu serce ciągle na nowo. Jak można tak bardzo tęsknić za kimś, kto odszedł dopiero kilka godzin wcześniej?
Sam nie wiedział kiedy sięgnął po telefon i wykręcił numer, zapisany w jego świadomości głębiej niż własny adres.
- Hmpf - dobiegło go z drugiej strony po pięciu długich sygnałach.
Hutch nagle uświadomił sobie, co zrobił i naprawdę miał zamiar odłożyć słuchawkę, ale coś mu na to nie pozwalało. Jednak chociaż trzymał ją przyciśniętą do ucha, nie odezwał się, wsłuchując się w oddech osoby po drugiej stronie.
- Słucham? - tym razem sformułowanie było wyraźniejsze i lekko zabarwione irytacją.
Hutch przełknął głośno, bo nie wiedzieć czemu, słysząc ten głos poczuł dziwny ucisk w gardle. Wcale nie miał zamiaru się rozklejać. Wystarczyło tylko odłożyć słuchawkę i wtedy bez problemu mógłby się opanować. Bez tego głosu, byłoby to łatwe. Bez tego głosu wiele rzeczy było łatwych, ale teraz nie potrzebował czegoś łatwego. Teraz potrzebował czegoś prawdziwego.
- Hutch?
Mężczyzna potrafił wyczytać z tego szeptu, że Starsky był już całkiem rozbudzony i co ważniejsze, poważnie zaniepokojony. Mimo to nadal nie potrafił się odezwać, zaciskając palce na słuchawce, tak że zaczęły go boleć palce.
- Jesteś w domu?
- Tak - Hutch nawet nie wiedział kiedy to powiedział. W jego uszach, nawet własny głos brzmiał jakoś inaczej o tej porze.
- Zaraz tam będę.
Kliknięcie odkładanej słuchawki i cichy, ciągły sygnał.
Hutch nie odłożył własnej słuchawki, która leżała mu teraz na ramieniu, bo nie miał na to siły. Dwadzieścia minut później usłyszał odgłos przekręcanego klucza w zamku, później kroki na korytarzu, wreszcie ciche pukanie w drzwi sypialni.
- Hutch?
Dopiero wtedy wstał i podszedł do drzwi żeby je otworzyć koledze.
- Hej, Starsk - mruknął, wychodząc z sypialni i włączając światło w korytarzu, ale Starsky położył mu dłoń na ramieniu i to wystarczyło. W jakiś sposób fakt, że przyjaciel o nic go nie zapytał, pozwolił mu dojść do kanapy i dopiero tam opaść ciężko na poduszkę. Oparł łokcie na kolanach, a twarz ukrył w dłoniach.
Starsky usiadł naprzeciwko niego w fotelu i pochylił się lekko w jego stronę. Po bardzo długiej chwili, kiedy Starsky nadal milczał, Hutch westchnął ciężko i wzruszył ramionami.
- Siostra dzwoniła - powiedział słabo i znowu zamilkł.
- Coś się stało twoim rodzicom?
Hutch pokręcił głową.
- M-mój dziadek, Ha-hary, m-miał atak serca. Umarł wczoraj po po-południu...
Starsky nic nie powiedział, tylko wyciągnął dłoń i uścisnął jego ramię. Hutch spojrzał na niego z wdzięcznością, bo nie miał ochoty teraz wysłuchiwać żadnych kondolencji, czy zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Nic nie było dobrze i obaj to wiedzieli.
Starsky przesiadł się na kanapę obok niego i zapytał:
- Chcesz polecieć do Minnesoty?
Hutch nadal się nie poruszył, tylko skinął głową.
- Kiedy? - zainteresował się Starsky.
- Jutro... - Hutch spojrzał na zegarek i westchnął - dzisiaj wieczorem.
- Zarezerwowałeś lot?
Potrząsnął tylko głową.
- Starsk, ja...
- Ok., zarezerwuję nam jutro bilety, rano zadzwonię do pracy i wezmę urlop. Ty dostaniesz okolicznościowy, więc pewnie nie będą ci robić problemów.
Hutch spojrzał na niego zdziwiony, więc Starsky przechylił głowę i odchrząknął niepewnie.
- Oczywiście, jeśli nie chcesz, żebym...
Nie dokończył, bo Hutch złapał go za rękę i uścisnął mocno. Wiedział, że przyjaciel nie znosi ckliwych scen więc tylko skinął głową. Starsky odwzajemnił uścisk i machnął w stronę sypialni.
- Jednak naprawdę powinieneś się przespać. Ja tymczasem nawiążę romans z twoją kanapą.
Hutch chciał zaprotestować, ale Starsky postawił go na nogi i pchnął w stronę drzwi.
- Nie, Hutch. Teraz potrzebujesz się wyspać. Uwierz mi, będziemy mieć mnóstwo czasu na rozmowę, na którą ty teraz nie masz najmniejszej ochoty. Uwierz mi, wiem coś o tym.
Hutch nadal nie potrafił wydusić z siebie słowa, bo naprawdę czuł się jak idiota, po tym jak zadzwonił po niego o drugiej w nocy, a wiedział, że tak czy siak nie będzie w stanie z nim porozmawiać. Jedyne co teraz czuł, to zmęczenie, ale nie potrafił zasnąć w pustym mieszaniu, jakby nagle wszystkie potwory czyhające po kątach mogły wypełznąć i się na niego rzucić. Jakby nagle stracił swojego anioła stróża, tarczę, która go przed nimi chroniła. Kogoś, kto kiedyś walczył za niego z tymi potworami, kto śpiewał mu kołysanki i uczył jeździć rowerem. Kto pokazał mu jak powinien się golić, kto pożyczył samochód na pierwszą randkę.
Dlatego teraz po prostu objął Starskiego, kiedy ten odwrócił się, żeby wyciągnąć z szafy koc i przez chwilę trzymał go w objęciach, starając się wymyślić, co powinien powiedzieć, żeby mu podziękować. W końcu skapitulował i powiedział jedynie:
- Dziękuję.
*
Hutch kochał to miejsce. Jedyne miejsce na ziemi, gdzie czuł się kochany. Gdzie zawsze mógł być sobą. Gdzie nigdy wcześniej nie czuł się samotny. Ten zapach niezmiennie kojarzył mu się z domem, z miejsce pełnym spokoju, ciepła, mądrości i miłości. Teraz ten stary budynek należał do niego, ale najważniejszej rzeczy, która czyniła go domem już tam nie było. Teraz mógłby tam czuć się samotnie, czego obawiał się odkąd wyszli z cmentarza po pogrzebie i pożegnaniu jego rodziców i siostry. Ale nie czuł się tak.
- On jest dla ciebie bardzo ważny, prawda? - usłyszał głos Starskiego, który stał w drzwiach i patrzył na niego spokojnie.
- To tylko dom - Hutch powiódł palcami po strunach gitary, leżącej na łóżku. Doskonale pamiętał czasy, kiedy dziadek uczył go grać. Pamiętał swoje nieudolne początkowe próby, dumę w oczach Harry'ego, kiedy zagrał mu pierwszą przez siebie skomponowaną piosenkę. Swoją pierwszą gitarę, która jednak nigdy nie była taka jak ta dziadka. Zawsze chciał ją mieć. Teraz dałby wszystko, żeby tak nie było.
- Nie mówiłem o domu - sprecyzował Starsky i podszedł bliżej.
Hutch uśmiechnął się lekko.
- Tak, Harry był dla mnie bardzo ważny - tym razem zrozumiał.
- A ja widzę, że nadal jest - Starsky podszedł do kredensu, gdzie na jednej z półek stały zdjęcia. - Co ja bym dał, żeby cię wtedy znać - wziął do ręki jedno z nich, gdzie Hutch, jako nastolatek siedział na koniu obok jakiegoś mężczyzny, nieco do niego podobnego, ale z ciemnymi włosami i brodą. Obaj mieli kapelusze na głowach i patrzyli gdzieś przed siebie, jakby nie wiedzieli, że ktoś robi im zdjęcia.
Hutch stanął za nim i też spojrzał na tę fotografię.
- Nie byłem wtedy zbyt interesującym towarzyszem zabaw - ostrzegł, ale uśmiechnął się lekko. Rzucił okiem na resztę oprawionych w ramki zdjęć i z zaskoczeniem zauważył, że na wszystkich był on sam. Na niektórych pojawiali się również jego rodzice i siostra, ale najwięcej było zdjęć jego samego.
- On musiał cię bardzo lubić, sądząc po tym zbiorze - Starsky powiedział prawie z dumą i odłożył ramkę ze zdjęciem.
- Nie było mnie tu, kiedy umarł - Hutch zdał sobie sprawę z tego co powiedział, kiedy zobaczył zdziwioną minę przyjaciela.
- Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek tego oczekiwał - podsunął łagodnie Starsky.
- Ja tak - Hutch wiedział, że nie ma sensu udawać. Wtedy kiedy Harry najbardziej go potrzebował, nie było go z nim.
Starsky jakby widząc, na co się zanosi, położył mu rękę na ramieniu.
- Hutch czasami trzeba pozwolić odejść tym, których się kocha. Z tego co dzisiaj zauważyłem, twoi rodzice chcieli, żebyś tu został, żebyś żył zaplanowanym przez nich życiem, nie tym, które ty dla siebie wybrałeś. Nadal jeszcze nie pogodzili się z faktem, że nie jesteś lekarzem. A popatrz na to - machnął ręką w stronę wszystkiego, co było w tym pokoju. - Harry pozwolił ci odejść. Pozwolił ci wymarzyć sobie przyszłość. I cieszył się z twoich sukcesów. Przecież tu jest nawet twoje zdjęcie z uroczystości ukończenia Akademii. Nawet ty go nie trzymasz na widoku - zauważył mimowolnie.
Hutch usiadł na łóżku i pochylił głowę.
- Wiem, ale...
- Ale to nie znaczy, że boli mniej? Wiem. Jednak nie przyjechałeś tu po to, żeby bolało mniej. Przyjechałeś tutaj, by sprawdzić, czy on nadal tu jest. Nie ma go, prawda? - Starsky uniósł jedną brew pytająco, ale znał odpowiedź już zanim zadał to pytanie. Hutch spojrzał na niego wstrząśnięty, ale Starsky tylko się uśmiechnął.
- To dobrze, że go tu nie znalazłeś - kolega uklęknął obok niego i dotknął palcami jego piersi po lewej stronie. - Od dziś to jego jedyny dom. Już zawsze będzie mieszkał tam gdzie ty.
Hutch dopiero w tym momencie - w momencie, kiedy poczuł ciepło dłoni przyjaciela przestał powstrzymywać łzy, które dusiły go odkąd zadzwoniła jego siostra. Wiedział, że nie mógł wcześniej pozwolić sobie na płacz, ale teraz nie było tam nikogo prócz Starskiego, któremu ufał bezgranicznie. Na jego ramieniu mógł nie tylko położyć głowę, kiedy świat osuwał mu się spod nóg. Na jego ramieniu mógł położyć cały swój ból, całe swoje życie i wiedział, że przyjaciel poniesie go tak długo jak Hutch będzie tego potrzebował.
Tak. Teraz miał inne miejsce, gdzie czuł się bezpiecznie. Gdzie mógł być sobą. Miejsce, które mógł nazywać domem. I nagle uświadomił sobie, dlaczego tak było. Bay City nie było jego miejscem na ziemi tylko dlatego, że tam mieszkał i miał pracę. Tam był Starsky. Jego nowa, lśniąca tarcza chroniąca go przed potworami.
Starsky - ktoś kto wcale nie zamierzał zajmować miejsca Harry'ego w jego życiu, a zamiast tego chciał kontynuować to, co jego dziadek zaczął.
- Dziękuję, Starsk.
KONIEC