Title: Od kuchni
Author:
nickygabrielFandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 2559
Notes: in Polish, for
megan_moonlight All I want is black bean soup
And you to make it with me
Honey won't you
Be my love while love will stay
And wear your ribbons for me
Black Bean Soup, David Soul
Hutch siedział na plaży, na zimnym piasku, a bryza do wody rozwiewała mu włosy. Mężczyzna czuł, że zaczyna boleć go głowa, ale był przekonany, że to wcale nie z powodu wiatru. Nie miał migreny od roku, a fakt, że właśnie dzisiaj mu się przytrafiła mówił sam za siebie. Na domiar złego, usłyszał za sobą kroki - kroki, które rozpoznałby zawsze i wszędzie, a to nie wróżyło nic dobrego. Starsky stał za nim przez chwilę w ciszy, po czym usiadł naprzeciwko, zasłaniając mu widok na ocean. Przez kilka minut siedzieli w bezruchu patrząc na siebie bez słowa, aż wreszcie ciszę przerwał Starsky.
- Hutch, o co naprawdę ci chodzi? - zapytał cicho, ale stanowczo.
Hutch dopiero wtedy odwrócił wzrok i zapatrzył się w swoje dłonie. W żadnym wypadku nie miał ochoty na tę rozmowę. I tak - wiedział, że nie zachowywał się w tym momencie profesjonalnie, ale nic na to nie mógł poradzić. Od momentu, kiedy Dobey poinformował ich o prośbie federalnych, a Starsky stwierdził, że nie widzi w tym problemu, czuł się jakby ziemia zaczynała mu się osuwać spod nóg. Jakby właśnie tracił wszystko, co było dla niego najważniejsze. Z drugiej strony, Starsky zasługiwał na jakieś wyjaśnienie tego nieco irracjonalnego zachowania - w końcu byli partnerami i jako takich FBI chciało ich zatrudnić.
- Nie chcę tego robić... - zaczął niepewnie, ale jeszcze nie potrafił się przemóc, żeby kontynuować.
Wiedział, że Starsky bez trudu wyczuje, że był jeszcze ciąg dalszy, bo kolega zawsze czytał w nim, jak w otwartej książce.
- Nie chcesz tego robić...? - Starsky podsunął ostrożnie.
- W taki sposób - Hutch spojrzał na niego teraz otwarcie i powtórzył: - Nie chcę tego robić w taki sposób.
Starsky zamrugał, jakby nie zrozumiał ani jednego słowa z tej wypowiedzi, jednak nie zaczął na niego wrzeszczeć, jak Hutch się spodziewał, a zamiast tego wziął głęboki oddech i dopiero wtedy kontynuował:
- Hutch, ty... my jakoś nigdy nie mieliśmy z tym żadnych problemów - powiedział nieco zdziwiony. - A może powinienem wiedzieć o czymś, o czym nie wiem?
Hutch potrząsnął tylko głową, bo nie miał pojęcia jak to wytłumaczyć. Jeśli Starsky sam tego nie widział, w jaki sposób miał go przekonać o tym, co i jak czuje?
- Starsk, czy ty tego nie rozumiesz? Nigdy wcześniej nie robiliśmy tego z TAKIEGO powodu. - Mimo wszystko postanowił spróbować. - Kiedy ja cię dotykam, to tylko dlatego, że tego potrzebuję, albo... nie wiem, dlatego, że to coś, czego wymaga sytuacja, coś co pasuje do sytuacji. Albo dlatego, że ty tego potrzebujesz. Teraz, będziemy musieli robić to dla nich. Żeby im pokazać, że jesteśmy kimś, kim nie jesteśmy.
Starsky spojrzał na niego z niedowierzaniem i zapytał:
- To nie jest pierwszy raz, kiedy nas proszą o robotę w utajeniu. Mówię to na wypadek, gdybyś o tym w jakiś sposób zapomniał - wytknął skonsternowany.
Hutch też odetchnął głęboko, próbując się uspokoić, bo zaczynał tracić cierpliwość.
- Nie zapomniałem - przyznał. - Nie chcę... Starsk, to co mamy... to co jest między nami, to coś specjalnego. Nie chcę tego wykorzystywać w ten sposób Oni nie mają prawa wykorzystywać nas w taki sposób.
Starsky przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu i Hutch znowu miał ochotę przynajmniej się odwrócić, bo przy koledze żadne udawanie nie miało sensu, a nie chciał się aż tak odsłaniać.
- To nie jest twój prawdziwy powód, dlaczego wyszedłeś z tego spotkania - wytknął Starsky, nazywając słowami wszystko to co wyczytał z jego spojrzenia.
Hutch westchnął ciężko.
- Nie, to nie jest mój prawdziwy powód, dlaczego wyszedłem z tego spotkania - przyznał słabo.
- Może raczyłbyś mnie oświecić? - ponaglił go przyjaciel, kiedy nie doczekał się ciągu dalszego.
Hutch zacisnął zęby i przez chwilę bawił się piaskiem, starając się wymyślić, jak ubrać ów powód w słowa.
- Wyszedłem, bo do dziś czułem się wystarczająco bezpiecznie kiedy... kiedy chciałem cię dotknąć. I kiedy tobie na to pozwalałem.
Starsky przechylił głowę i zmrużył oczy.
- A teraz już nie czujesz się bezpiecznie? - zapytał z wahaniem.
Hutch uniósł głowę i spojrzał na niego poważnie.
- Starsk, znam cię. Jeśli się zgodzę pojechać z tobą do Colorado, znienawidzisz mnie za to. To nie jest cena, którą jestem gotowy zapłacić za rozpracowanie tych szantażystów.
Starsky potrząsnął głową.
- Hutch, nie chcę tam jechać z nikim innym. Cholera, nie chcę tam jechać nawet z tobą, wcale tam nie chcę jechać, ale nie mamy innego wyjścia. Chcę ich... - Starsky znowu odetchnął głęboko, bo wiedział, że zaraz powie coś, czego oboje będą żałować. - Hutch, ja chcę być tym, kto ich aresztuje. Oni zabili mojego brata!
- O, nie, Gordo! Nie weźmiesz mnie na to. Teraz nie mówimy o twoim bracie! - przerwał mu Hutch. - Mówimy o nas. A ja doskonale wiem, co myślisz o środowisku, które będziemy musieć inwigilować. O ludziach, którzy w ten sposób czują. Wiem, co o nich myślisz lepiej od ciebie. A najważniejsze, wiem również co czujesz tu - przyłożył mu dłoń do piersi. - Więc przestań mi wciskać kit, że to tylko kolejne zadanie. To nie ja mam z tym problem, tylko ty. Każdy facet, który wystarczy że spojrzy z zainteresowaniem na twój tyłek, skończy ze złamanym nosem!
Starsky patrzył na niego przez chwilę z nieco osłupiałą miną, ale wreszcie uśmiechnął się smutno.
- A czego ode mnie oczekujesz? Dwie osoby, którym ufałem bezgranicznie, przez całe życie mnie okłamywały! Ani przez moment nie podejrzewałem, że mogą... Tak, mam problem. Jestem zdaje się niezwykle łatwowierny. - Starsky wyglądał teraz jak mały chłopiec, który się zgubił i nie wiedział jak wrócić do domu.
Hutch wyciągnął dłoń i położył mu ją na ramieniu.
- Oni nie kłamali. Po prostu pewnych rzeczy ci nie mówili.
- Hutch, ja rozumiem, że Nicky mógł... w końcu mieszkaliśmy pod przeciwnych stronach kontynentu. Ale John? Jeśli Johnowi udało się to przede mną ukryć, skąd mam wiedzieć, że inni tak samo mnie nie okłamują? - Jego głos prawie graniczył z rozpaczą.
- On cię nie okłamał - powtórzył Hutch. - Po prostu nie powiedział ci o sobie pewnych rzeczy. Pytałeś go kiedyś?
- Nie - Starsky potrząsnął głową.
- Może się bał? Sam powiedziałeś, że nie wiesz co byś zrobił, gdyby ci powiedział prawdę. Nie chciał cię stracić - Hutch dodał szeptem.
Starsky skinął głową.
- Wiem, ale... po tym co mi tym zrobił, już sam nie wiem w co wierzyć - wzruszył ramionami.
- A w co chcesz wierzyć?
Oboje wiedzieli, że była tylko jedna odpowiedź.
- Może myślał, że cię w ten sposób chroni? - kontynuował po bardzo długiej chwili Hutch. - Nie chciał nikogo postawić w sytuacji bez wyjścia. W tym albo-albo znał cię lepiej niż ty się znasz. Wiedział, co byś wybrał.
Starsky spojrzał na niego z takim bólem we wzroku, że Hutch poczuł jak kraje mu się serce.
- Naprawdę myślisz, że zrezygnowałbym z tego, co między nami było? Hutch, on był prawie jak mój ojciec...
Hutch tylko się uśmiechnął.
- Nie myślę, że mógłbyś z tego zrezygnować. On też to wiedział. Ale inni nie są tacy jak ty. Dla nich byłby to koniec.
Przez chwilę milczeli, a Hutch wrócił do bezwiednego przesypywania piasku.
- Hutch? - tym razem Starsky na niego nie patrzył. Odwrócił się lekko, tak że wpatrywał się w linię brzegu, gdzie fale zmagały się z piaskiem.
- Hm? - Hutch widział, że przyjaciel zaciska zęby, jakby zaraz miał zadać pytanie, którego miał nadzieję nigdy już nie zadawać.
- Naprawdę myślisz, że nie dam rady?
Hutch zamknął oczy, bo wiedział, że dla przyjaciela nie było rzeczy niemożliwych. Udowodnił to bezsprzecznie kilka miesięcy temu i miał na to dowody na całym swoim ciele.
- Nie powiedziałem tego - Hutch sprostował ze skruchą w głosie. - Po prostu uważam, że powinieneś to przemyśleć. Kiedy nam to zaproponowali, pierwsza i jedyna rzecz, jaką zrobiłeś, to uznałeś, że to idealny sposób na zemstę za to co zrobili Nickowi. I jeszcze ci za to podatnicy zapłacą. A zastanowiłeś się chociaż przez chwilę, co będziesz musiał robić? Z kim będziesz musiał rozmawiać? Na co będziesz musiał pozwolić?
- Nie, mam od tego ciebie - wyznał rzeczowo Starsky, przekrzywiając głowę i patrząc na niego z iskierkami w oczach.
Hutch musiał się roześmiać.
- Hutch, jeśli powiem, że to przemyślę, zastanowisz się nad tym, żeby się zgodzić? - spojrzał na niego błagalnie.
Obaj wiedzieli doskonale, co to spojrzenie robi z każdym, kto znajdzie się na linii ognia.
- Starsk..!
- A jeśli ugotuję ci obiad? - nie dawał za wygraną Starsky.
- Myślisz, że jestem taki tani? - Hutch wstał i zaczął otrzepywać piasek ze spodni.
Starsky też wstał i ruszyli w stronę jego samochodu.
- To będzie wystawny obiad. Trzydaniowy. Z winem. Przy świecach?
Kiedy doszli do auta, Hutch westchnął ciężko.
- Zrobimy tak, jeśli obaj przetrwamy dzisiejszą noc, to rano zdecydujesz czy bierzemy to zadanie, czy nie.
- Ja? Obu nas chcą zatrudnić.
- Starsk, jak już powiedziałem, to nie ja mam problem, tylko ty - Hutch poczekał, aż partner otworzy mu drzwi po stronie pasażera.
- Hej, to nie ja powiedziałem agentowi specjalnemu Johnsonowi, że może to sobie wsadzić w miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę - zripostował Starsky.
- Nie przeginaj - Hutch pogroził mu palcem.
Starsky tylko uśmiechnął się szeroko i po chwili jechali już do jego domu. Oczywiście, to Hutchowi przypadło ugotowanie ryżu, kiedy już zrobili zakupy i wypakowali w kuchni wszystkie składniki.
- Ja wcale nie uważam, że jakieś ameby przyprawiane sproszkowaną wątrobą nie są dobre dla zdrowia - Starsky stał teraz przy piecu, doprawiając wołowinę, która właśnie dochodziła na lekkim ogniu i już od piętnastu minut drażniła żołądek Hutcha. Mężczyzna od lunchu nie miał nic w ustach, bo po kłótni z agentami federalnymi jakoś nie miał głowy do myślenia o jedzeniu.
Hutch tylko warknął ostrzegawczo, bo Starsky wkraczał na zakazane terytorium, ale kolega tylko rzucił na niego okiem przez ramię i wyszczerzył zęby.
- Ale nic dziwnego, że później wyglądasz, jak wyglądasz. Żeberka z motyli to naprawdę nie jest potrawa dla prawdziwego mężczyzny.
Hutch przez moment zastanawiał się czy powyższa wypowiedź kwalifikuje się jako okoliczność łagodząca w przypadku zbrodni w afekcie i doszedł do wniosku, że gdyby przez chwilę potrzymać ławę przysięgłych na diecie, to odpowiedź byłaby oczywista. Starsky znowu na niego spojrzał i zdaje się zadowolony z miny przyjaciela wrócił do mieszania w patelni.
Przez chwilę w kuchni panowała cisza, przerywana tylko przez gotujące się potrawy. Wreszcie Hutch wstał od stołu, gdzie kroił pietruszkę i podszedł sprawdzić ryż. Kiedy skończył, stanął za Starskim położył mu ręce na biodrach. Ten odruchowo się odsunął, ale Hutch wiedział, że powodem było raczej zaskoczenie niż coś innego.
- Widzisz, Gordo. Jedna taka reakcja jeśli się zgodzisz i koniec z konspiracją - wytknął patrząc na niego z udawaną powagą i upajając się zemstą za żartowanie z jego diety.
Starsky spojrzał na niego dziwnie i zmarszczył brwi. Przez chwilę tylko patrzył mu poważnie w oczy, po czym skinął głową. Hutch z zadowoleniem stwierdził, że przyjaciel zrozumiał w czym problem.
- Mogłeś mnie ostrzec - wytknął odruchowo Starsky, odwracając się do pieca, bo mięso zaczęło się przypalać.
- I stracić okazję na taką minę? To było bezcenne.
- Ha, ha, bardzo śmieszne.
Hutch oparł się o jedną z szafek i zaczął przyglądać się, jak Starsky miesza wszystkie składniki w jednym garnku, żeby je później jeszcze razem poddusić.
Odkąd agent specjalny Johnson wezwał ich na "audiencję", Hutch zastanawiał się nad powodem swojej, tak gwałtownej, reakcji na jego prośbę. Plotki plotkami, ale gdyby ktoś rzeczywiście wierzył w to, co poniektórzy podejrzewali na temat natury ich 'partnerstwa', to Wewnętrzni już dawno by się nimi zajęli. Nawet w Akademii już ich tak obmawiano, ale nikt nigdy nie miał żadnych dowodów, bo ich nie było.
Oczywiście, dotyk nigdy nie był dla nich tylko dotykiem. To był sposób komunikacji, sposób okazywania uczuć, upewniania się, że wszystko jest tak, jak należy. To była podstawa ich sukcesu. Nie można mieć przed sobą żadnych tajemnic, jeśli się z kimś tak blisko. Nie można kłamać, jeśli ktoś trzyma ci rękę na sercu i patrzy w oczy. Nie można niczego ukryć, jeśli oddaje się komuś klucze do własnego mieszkania, samochodu i pełnomocnictwo do konta czy informacji medycznych. Ich wzajemne zaufanie i prawie czytanie sobie w myślach miało podłoże właśnie w tej części ich przyjaźni. Czysto fizycznej.
Od początku znajomości próbowali jak daleko mogą się posunąć, gdzie leży ta granica. Co mogę powiedzieć? Jak mogę cię dotknąć? Ile mi wybaczysz? Na ile mi pozwolisz? Trwało to całe lata i obaj widzieli, że w żadnym wypadku jeszcze do żadnej granicy nie dotarli. Jeśli w ogóle jakaś istniała.
Hutch zmarszczył brwi. A może właśnie tu był koniec? Może właśnie w tej chwili, w tym momencie miało okazać się, że jednak istniało coś ostatecznego. Coś nieprzekraczalnego.
Hutch wiedział, że jeśli się nie zgodzi na tę robotę Starsky mu tego nigdy nie daruje. Będzie zrzędliwy, będzie grymasił jak przedwojenna primadonna i nigdy nie da mu o tym zapomnieć. Ale jeśli się zgodzi, a Starsky wypadnie z roli, obaj skończą tak jak Nicky. Profesjonalna robota, bardziej jako ostrzeżenie dla tych, którzy nie chcieli płacić niż kara za to, że mężczyzna próbował ich podejść. Hutch nigdy nie darowałby sobie, gdyby Starskiemu stało się coś, czemu mógł zapobiec.
- Starsk? - odezwał się z zastanowieniem.
- Hm? -mruknął Starsky, nie odwracając się.
- Za chwilę zrobię coś niespodziewanego. Czuj się ostrzeżony.
Starsky spojrzał na niego zaskoczony, ale uśmiechnął się lekko.
- Ok. - wzruszył ramionami i wrócił do pracy.
Hutch stał jeszcze przez chwilę przy ryżu, ale kiedy doszedł do wniosku, że nadal jest za twardy, postanowił nakryć stół w salonie. Odruchowo sięgnął po świece, a Starsky spojrzał na niego zaintrygowany.
- Hutch, co byś zrobił, gdybym kiedyś poprzestawiał rzeczy w swoich szafkach? - zapytał z zainteresowaniem.
Hutch zmarszczył brwi.
- Poprzestawiałbym je z powrotem na swoje miejsca - odpowiedział i poszedł do salonu, odprowadzany przez głośny śmiech kolegi.
Kiedy wrócił do kuchni, Starsky właśnie skończył swoją meksykańską specjalność i wyłączył ogień. Hutch podszedł do niego i bardzo powoli i ostrożnie objął go ramionami w talii. Starsky drgnął tylko nieznacznie i gdyby Hutch nie stał zaraz za nim, przylegając do jego pleców, pewnie nawet by tego nie zauważył. Starsky przez chwilę stał w bezruchu, ale kiedy doszedł do wniosku, że Hutch nie miał zamiaru się odsuwać, znowu zaczął oddychać i lekko przechylił głowę, tak że przyjaciel położył mu brodę na ramieniu. Hutch uśmiechnął się lekko, kiedy zauważył, że ich oddechy się zsynchronizowały i przytulił go mocniej.
- Starsk?
- Hm?
- Jesteś pewny, że tego chcesz?
Starsky tylko skinął głową.
- I wiesz, że będziemy musieli im pokazać więcej niż to?
Znowu skinięcie głową.
- I będą nam robić wtedy zdjęcia.
Starsky westchnął ciężko i położył dłonie na obejmujących go ramionach.
- I wiesz, że te zdjęcia będą dowodami w sprawie? - kontynuował Hutch, z ustami tuż przy jego uchu. - I będą w archiwum, gdzie każdy może wejść i popatrzeć? - dopiero wtedy wyczuł reakcję przyjaciela, który jednak zaraz się opanował i tylko westchnął.
- Hutch?
- Hm?
- Jeśli naprawdę nie chcesz tego zrobić, powiedz - wyszeptał poważnie Starsky. - Znajdziemy jakiś inny sposób.
- Obaj wiemy, że nie ma innego sposobu.
Przez chwilę stali w milczeniu, czekając na ryż, który jakoś się nie spieszył.
- Wiesz, ten sposób też wcale nie jest taki straszny - oświadczył z udawaną powagą Starsky.
Hutch roześmiał się głośno i skinął głową. Najwyraźniej i tym razem nie dotarli do żadnej granicy.
W pewnym momencie Starsky zachichotał.
- Już chyba wiem, dlaczego masz wąsy - powiedział odkrywczo.
Na taką jawną obrazę majestatu, Hutch nie mógł nie zareagować i odsuwając się od niego, natychmiast przesunął mu palcami po żebrach, dokładnie tam, gdzie Starsky miał łaskotki. Starsky zwinnie wyswobodził się z jego objęć i wyszczerzył zęby.
- A ja myślałem, że to dlatego, że jakoby dodają powagi - pokręcił głową z udawanym żalem.
Hutch nie dał się tak łatwo zbić z tropu i zrobił krok w jego stronę. Starsky nie miał gdzie się cofnąć, więc Hutch przygwoździł go do szafki, przytrzymując mu ręce. Obaj wiedzieli, że Starsky bez trudu mógłby się wyswobodzić, ale był ciekawy dalszego ciągu, więc się nie poruszył. Hutch tymczasem przysunął usta do jego ucha i mruknął:
- Gordo, dopiero się przekonasz, dlaczego mam wąsy.
KONIEC