Lek na każde zło, fanfiction

Oct 10, 2008 19:16

Title: Lek na każde zło
Author: nickygabriel
Fandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 1477
Notes: in Polish

Send a question in the wind
It's hard to know where to begin
So send the question in the wind
And give an answer to a friend
Sia - "Lullaby

Starsky przez chwilę zastanawiał się, kto może dobijać się do jego mieszkania o tak niehumanitarnej godzinie. Trzecia w nocy to absolutnie nie była pora na odwiedziny i wcale nie dlatego, że takie pukanie go obudziło. Deszcz padał od wieczora, ale nawet monotonne uderzenia kropel o szyby nie mogły uśpić jego skołatanych nerwów. Jak mógłby spać po tym, co się stało? Zdaje się właśnie tracił najlepszego przyjaciela, a to bolało jak diabli.

Otworzył drzwi.

- Hutch?

Partner był tak przemoczony, że jedynym wytłumaczeniem jego stanu było to, że przyszedł piechotą. Nawet z wąsów kapała mu woda. Starsky odsunął się, żeby go wpuścić do środka, ale Hutch się nie poruszył. Stał lekko zgarbiony, oparty dłonią o framugę i patrzył gdzieś w podłogę.

Starsky zacisnął zęby bo wiedział ile musiało go kosztować przyjście do niego. A o tym ile musiało go kosztować samo podjęcie tej decyzji, wolał nawet nie myśleć. Od roku Hutch zamykał się przed nim bez względu na sytuację. Unikał go, kiedy tylko mógł. Już nawet ze sobą nie rozmawiali; Hutch bronił się nawet przed patrzeniem mu w oczy, żeby tylko ukryć swój ból, a Starsky wiedział, że nie pomoże mu, dopóki kolega sam mu na to nie pozwoli. Nie na tym etapie ich znajomości.

Wreszcie, po bardzo długiej chwili, Hutch uniósł głowę i spojrzał na niego, pozwalając mu po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyć to, co naprawdę czuł.

- Nie chciałem cię skrzywdzić - wyszeptał.

- Aż się boję myśleć, co byś mi zrobił, gdybyś chciał - zauważył gorzko Starsky.

Hutch zacisnął zęby na moment, ale kontynuował:

- Starsk... ja już nic nie czuję. Nic. M-myślałem, że... jeśli zrobię c-coś... - przerwał, bo zaczął się jąkać, a to nigdy nie było dobrym znakiem.

- Chciałeś, żebym to ja cię skrzywdził? Żebym ci trzasnął drzwiami przed nosem? Myślałeś, że ból jest lepszy niż to nic??

Hutch popatrzył na niego wstrząśnięty.

- Jasna cholera, Hutch. Czy ty myślisz, że ja jestem ślepy? Nie! Jestem wściekły! Zdradziłeś nas! Nie mnie, nie siebie! NAS! Po co tu przyszedłeś?

- Bo mi się udało... - jęknął Hutch. - To boli.

Starsky nigdy jeszcze nie widział na jego twarzy takiego cierpienia. Nigdy, nawet, kiedy Hutch stracił Gillian; nawet, kiedy zginął Lionel.

- Wiem, że to boli! - powiedział mimowolnie. - Nie stój tak, bo dostaniesz zapalenia płuc.

Hutch zamrugał, ale powoli przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi. Starsky w tym czasie poszedł do sypialni i wyciągnął mu z szuflady ubranie na zmianę. Kiedy wrócił do salonu, Hutch nadal stał tam gdzie go zostawił.

- Później porozmawiamy - powiedział i podał mu dres.

Hutch jednak patrzył mu w oczy z jakąś dziwną determinacją. Wreszcie sięgnął po dłoń partnera i Starsky zauważył, że kolega trzymał coś w ręku. Tym razem na jego twarzy widać było tylko grymas wstydu i upokorzenia. Wreszcie Hutch odwrócił wzrok i poszedł do łazienki, a Starsky spojrzał na to, co sam teraz trzymał w dłoni.

Na moment świat się zatrzymał. Nie...

- Ach, Hutch... - wyszeptał.

Nagle wszystkie elementy układanki znalazły się na swoich miejscach. I wbrew logice, Starsky na widok tego foliowego worka z brązową trucizną w środku poczuł ulgę. Hutch przyszedł z tym do niego! Hutch przyszedł do NIEGO po pomoc. Ufał mu nadal na tyle, żeby u NIEGO szukać oparcia. Nareszcie dobrowolnie dał mu możliwość przejęcia kontroli nad tą sytuacją.

Kiedy przyjaciel wyszedł spod prysznica, Starsky stał oparty o regał z książkami, a na stole czekała na nich kawa. Mężczyzna na chwilę zatrzymał się w drzwiach, ale nie odrywając wzroku od podłogi podszedł wreszcie do kanapy i usiadł.

Znając tendencję przyjaciela do obwiniania się o wszystkie nieszczęścia i katastrofy, jakie dotykały ludzkość, Starsky wiedział, że Hutch nie spojrzy teraz na niego, bojąc się ujrzeć w jego oczach to, co sam czuł do siebie. Wstręt, pogardę. Odrzucenie? Potępienie? Podszedł więc bliżej i usiadł obok niego. Hutch mimowolnie odsunął się i jeszcze bardziej skulił w sobie.

Starsky sięgnął po jego dłoń i położył mu na niej batonik.

Hutch przez moment patrzył na ten kawałek czekolady jakby nie wiedział, co z nim zrobić, więc Starsky wyciągnął rękę i wsunął mu ją pod brodę, tak że Hutch musiał na niego spojrzeć. I Starsky mógł mieć tylko nadzieję, że nadal był w stanie powiedzieć mu bez słów, co do niego naprawdę czuje. A jeśli nie zdoła, albo Hutch mu nie uwierzy, to powie mu inaczej.

Ale Hutch mu uwierzył. Po zastanowieniu Starsky uznał, że nie było w tym nic dziwnego, bo tylko wiara mogła go tam sprowadzić o tej porze, w taką pogodę. W takim stanie.

- S-starsk - Hutch nadal zaciskał zęby, ale tym razem się nie odsunął. - N-nie mogę tak d-dłużej...

Starsky przyciągnął go za szyję, a Hutch objął go tak mocno, że zabolały go żebra. Starsky wiedział, w jakim napięciu przez ostatni rok żyli, ale nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo dla Hutcha było to męczące fizycznie. Zwiększający się między nimi dystans obejmował ostatnio nie tylko emocjonalną część ich przyjaźni, ale i zmysłową. Ze wszystkich zmysłów, które kiedyś były niezaprzeczalnie związane z ich codziennymi relacjami pozostał zdaje się tylko ten szósty.

Hutch trzymał go tak mocno, jakby od tego zależała przyszłość świata. Ale przecież od tego zależała przyszłość świata, zaś Starsky nie miał nic przeciwko temu. Od tygodni nie byli ze sobą tak blisko. Dla Starskiego dotyk był czymś normalnym. W jego rodzinie okazywanie sobie uczuć było równie naturalne jak oddychanie. Ale nie dla Hutcha. W JEGO rodzinie duzi chłopcy nie płakali, a mężczyźni dotykali się tylko przy powitaniu i pożegnaniu potrząsając sobie dłońmi. Od początku ich znajomości żaden z nich nie kwestionował tej części ich związku, ale dla Hutcha była ona zawsze ważniejsza. Z jego strony była to demonstracja własnej osobowości. Wyzwolenia spod wpływu ojca, który planował dla niego sterylną przyszłość, w której nie było miejsca na uczucia. Rezygnacja z nich musiała być tylko kolejnym etapem samopotępienia.

Starsky nie wiedział ile czasu minęło zanim przyjaciel wreszcie się od niego odsunął, ale w tym momencie Starsky nie czuł już pod palcami ani śladu poprzedniego napięcia. Siedzieli teraz w ciszy - Hutch trzymał głowę jego ramieniu - i patrzyli przed siebie, podczas gdy Hutch rozpakowywał batonik.

- Jak długo? - przerwał ciszę Starsky, pochylając głowę w jedną stronę tak, że oparł ją o głowę przyjaciela.

- Miałem to od kilku dni - Hutch bez trudu odgadł, o co go pytano. - Ale nie mogłem. Zawsze... było coś, co mnie powstrzymywało.

- Dlaczego dziś?

Hutch spojrzał mu w oczy, ale od razu znowu oparł policzek o jego ramię.

- Dlatego, że dziś cię nie było... żeby mnie powstrzymać.

Starsky uśmiechnął się lekko.

- Chyba jednak byłem - powiedział rzeczowo.

Hutch ugryzł kawałek czekolady, zanim odpowiedział.

- Nie - zaprzeczył. - Dlatego przyszedłem. Wiedziałem, że jeśli tam zostanę jeszcze chociaż przez chwilę sam... z tym...

Starsky uścisnął jego dłoń, ale nic nie powiedział.

- Bardziej jestem uzależniony od ciebie - wyszeptał Hutch. - Od nas. Starsk wiem, że nie zasługuję na twoje zaufanie. Po tym co zrobiłem, okazuje się, że nigdy nie zasługiwałem... I wiem, że nic co zrobię albo powiem nie zmieni tego, że cię skrzywdziłem. Ale... - przerwał na chwilę, szukając słów, ale Starsky znowu odwrócił głowę i poczekał aż przyjaciel na niego spojrzy.

- Jest coś, co mógłbyś zrobić - powiedział poważnie.

Hutch uniósł jedną brew.

- Chcę żebyś mi coś obiecał - kontynuował Starsky.

- Starsk...

- Nie pozwól mi nigdy skrzywdzić cię w taki sam sposób.

Hutch usiadł prosto, ale Starsky położył mu dłonie na ramionach.

- Obiecaj mi! - zażądał. - Nie zniósłbym, gdybym wiedział, że przeze mnie czujesz to, co ja czułem. Za bardzo cię kocham.

- Wybacz mi, Starsk... - Hutch nie mógł dłużej nad sobą panować. Oparł głowę na jego ramieniu, tak samo jak tamtego dnia, kiedy Huggy pozwolił im u siebie zostać, po tym jak Hutch uciekł od Foresta. Starsky przez chwilę milczał, ale nie odsunął się, ani go nie odepchnął.

- Nie rób tego więcej, Hutch - powiedział po prostu. - Po prostu nie rób tego.

Hutch pokręcił tylko głową. Wreszcie Starsky objął go i przygarnął bliżej. Uświadomił sobie, że nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo mu tego brakowało. Może musieli się aż tak oddalić od siebie, żeby zrozumieć jak bardzo byli sobie bliscy?

- Starsk...

- Hm?

- Możesz mi też coś obiecać?

- Jasne.

- Jeśli... jeśli kiedykolwiek będziesz m-miał chociaż cień wątpliwości... Sprawdź, dobrze?

Starsky sięgnął po jego lewą rękę i powoli przesunął kciukiem po wewnętrznej stronie jego przedramienia. Hutch pozwolił mu na to bez wahania, jednak nie spuszczał z niego wzroku.

- Hutch, jeśli kiedykolwiek ty będziesz miał jakiekolwiek wątpliwości, to sam mi powiesz - oświadczył z przekonaniem Starsky.

- Nie możesz tego wiedzieć - wyszeptał Hutch z goryczą, odwracając głowę.

- Nie? - Starsky przyłożył mu dłoń do policzka, tak że znowu musiał na niego popatrzeć. - Umarłbyś za mnie - powiedział z żelaznym przeświadczeniem. - Wiem to i ty też to wiesz. Nigdy nie naraziłbyś mnie na takie ryzyko. Właśnie to udowodniłeś, więc przestań się tak katować.

- Nadal mi ufasz?

- Nie mam powodu ci nie ufać.

- Starsk, ona... - zaczął Hutch, ale przyjaciel położył mu palec na ustach.

- Nie - powiedział. - Jej nie zależy. Gdyby jej zależało, przyszłaby do mnie. Ty przyszedłeś.

- Starsk, gdzie indziej miałbym pójść? - zapytał Hutch.

- Dobre pytanie, Słonko - Starsky uśmiechnął się lekko. - A ty nareszcie dajesz prawidłowe odpowiedzi.

KONIEC

fikaton, fandomstories

Previous post Next post
Up