Rzutem na taśmę.
Po wielu rozmowach z samą sobą doszłam do wniosku, że tradycji musi stać się za dość.
A więc zaczynamy od ER. Wybaczcie jakość, ludzie. Wygrzebujemy się z kryzysu literackiego. Pooowoli.
Autor
mlekopijcaFandom: ER
Ilość słów: 500 (lubię dziś okrągłe liczby)
8x20 The Letter, 8x22 - Lockdown. I jeszcze jeden, ale nie pomnę który.
John/Abby
- Patrz, nie ma granicy między światłem i cieniem. Cień jak przypływ podpełza do nóg, otacza nas i zacieśnia świat tylko do nas. Jesteśmy tylko ja i ty.
- Tylko ty i ja.
- To szaleństwo - mówi Carter, ale pochyla się posłusznie, opierając dłonie na kolanach. Abby wspina się po jego plecach i próbuje dosięgnąć drabinki przeciwpożarowej.
- I co z tego?
- Nic - urywa, czując jak pięta Abby wpija mu się w okolice nerki. - Poza tym, że włamujemy się do domu twojego chłopaka, po to, żeby wymienić pęknięte akwarium, zanim jego rybki udadzą się na wieczny wszechocean, to absolutnie… - stęka - nic.
- Marudzisz - stwierdza, wreszcie stając na podeście. - A teraz podaj akwarium.
- Kobieto. Jestem inwalidą.
- Przesadzasz.
- O tak, po prostu jakiś wariat wbił mi nóż do krojenia tortu w nerkę. Drobiazg.
- Chcesz mi pomóc, czy nie?
John przewraca oczami. Akwarium cholernie dużo waży.
Ale w sumie to nie ma wielkiego znaczenia.
*
- Jesteś pijana.
- To stypa - mówi, lekko się zataczając. Łapie się ramienia Cartera, by nie ześlizgnąć się z krawężnika.
- A ty…
- Jesteś alkoholiczką? Ojeju.
Uliczka jest ciemna i pusta, rozjaśniana tylko światłami ulicznych latarni. Czarny wóz Johna stoi kilka metrów dalej, niemalże na środku ulicy.
- Idziemy na meeting.
- Teraz? Żartujesz. - Wybucha śmiechem.
- Idziemy.
- Nazywam się Abby i jestem alkoholiczką? Mowy nie ma. Jestem dużą dziewczynką i…
Carter wzrusza ramionami i w jednej chwili przewiesza sobie Abby przez ramię.
- Postaw mnie, słyszysz? Ratunku!
Puszcza ją dopiero, gdy dostaje butem w okolice krzyża. Abby odbiega kilka metrów, nim udaje mu się złapać ją za rękę i zatrzymać.
- Okej. Nie teraz. Pójdziesz tam jutro. - John otwiera drzwiczki od strony pasażera. - A teraz wsiadaj.
Protestuje jeszcze chwilę, nim daje się wsadzić do środka.
Noc spędzają w pustym barze naprzeciwko szpitala, gdzie Abby powoli trzeźwieje i czuje się cholernie głupio, bo to przecież ona była odpowiedzialna za Cartera na jego terapii nie odwrotnie. I Abby nie przywykła, że ktoś się nią zajmuje, decyduje za nią. Miesza więc łyżeczką w kubku mocnej kawy i rozmawiają. Głównie o Marku. Teraz wszyscy mówią o Marku, wspominają, żałują.
- To się zaczęło w moje urodziny - mówi w końcu. - Nie po napadzie. Myślisz, że otworzyłabym mu drzwi, gdybym była trzeźwa?
John nie pyta, dlaczego. Może rozumie - lepiej niż inni - jak łatwo jest przekroczyć delikatne granice, a Abby nigdy nie miała dość silnej woli.
Noc przechodzi w szary świt, a potem poranek. Carter zakłada płaszcz i idzie na poranny dyżur do szpitala.
*
- Jesteś rozpalony - mówi Abby, przykładając rękę do czoła Cartera. Wyuczonym, pielęgniarskim ruchem sięga po termometr. Carter protestuje, ale Abby nie słucha. W końcu ta dziewczynka umarła, a jej brat ledwo żyje. W końcu Carter zdjął maseczkę do zabiegu, a wcześniej miał kontakt z chorymi. W końcu Abby rzadko kiedy słucha kogokolwiek.
- Trzydzieści sześć, sześć - mówi John. - Nie ma co panikować.
- Mogłeś się zarazić.
- Ale się nie zaraziłem - odpowiada.
Abby ma ochotę dać mu w pysk. Zamiast tego kładzie mu woreczek z lodem na karku. John odchyla głowę; wygląda teraz strasznie dziecinnie.
Tkwią sami w pustej sali, ale za szczelnie zamkniętymi drzwiami, w głębi izby przyjęć szaleje panika. W sali obok leży martwa sześciolatka, pierwsza ofiara epidemii.
- To nie są zbyt romantyczne warunki. - Carter obdarza Abby wymuszonym uśmiechem. A potem całuje.
Do licha, pieprzyć wątpliwości.
Pieprzyć.