Panie, panowie, nie wiem, co tu robię. I chyba nie wiem, na co się porwałam.
Proszę nie bić bardzo mocno.
Z pretensjami - przede wszystkim do Idril, a dalej to palcami pokazywać nie będę...
Autor:
manaraiFandom: Supernatural
Słów: 706
Ostrzeżenia: angst, autor początkujący
Tekst przeszedł autobetę.
Czyli - miałbym przejść na Ciemną Stronę? Tak?
2x10 Hunted
Strony
Na początku było światło.
Światło nie oślepiało, ale po prostu oświetlało drogę, istniało samo w sobie, bez przeszkód i utrudnień. Wszystko miało tylko jedną stronę, jasną - jakby światło nie miało jednego źródła, ale promieniowało łagodnie z każdej strony i w każdym kierunku.
*
Mali chłopcy zawsze i wszędzie bawią się w policjantów i złodziei, albo w jakąś odmianę tej zabawy zależną od miejsca i czasu. Ważne jest to, żeby jedni byli dobrzy, a drudzy źli. Najczęściej uczestnicy zmieniają się co jakiś czas, bo przecież każdy chciałby zawsze być tym dobrym, ale po drugiej stronie też ktoś musi się bić, bo inaczej nie byłoby zabawy. To normalne.
Kiedy do niego przychodzą, John Winchester nie wie, co powiedzieć. Trzy wzburzone matki, każda z nich przekonana, że jej Peter, Andy czy Tommy jest ważniejszy od jakiegoś tam przyjezdnego Deana czy Sammy’ego. Nie chcą, żeby jego synowie wychodzili na plac zabaw, a najbardziej ucieszyłoby je, gdyby w ogóle zniknęli, rozpłynęli się, odjechali z warkotem silnika i piskiem opon, a ich ojciec razem z nimi. Odjadą. Ale jeszcze nie teraz. W tym mieście są jeszcze trzy budynki do oczyszczenia.
Sammy popłakuje w kącie, John oczyszcza zabrudzone zadrapania, a Dean przez zaciśnięte z bólu zęby wykrztusza tylko, że Sammy nie chciał być Sithem, chciał być Jedi. A tamci nie chcieli, żeby był Jedi czwarty raz z rzędu. I rzucili się na nich z kijami, które właśnie przestały być mieczami świetlnymi, bronią na cywilizowane czasy. A Sammy przecież nie mógłby być Sithem, nie potrafiłby.
- Dean, a pobawisz się ze mną? Ale tutaj, nie z tamtymi chłopakami?
- Tak, Sammy. Będziemy dwoma Jedi, okay? Tylko ty i ja.
*
Potem pojawił się cień.
Cień nie wtargnął znienacka, jak wróg. Pojawił się jako naturalny towarzysz światła. Każda sprawa, każda rzecz ustawiona w świetle zyskała drugą, ciemną stronę, a cień uciekał, krył się za każdym przedmiotem, żeby światło go nie unicestwiło.
*
W sumie Dean nie był zaskoczony. Już od jakiegoś czasu czuł, że Sam ma jakiś sekret, że w każdej jego pyskówce kryje się coś więcej, jakieś pytanie, że wszystko jest takie niedokończone. Kiedy problem się rozwiązał, nie było już Sama i jego rozrzuconych wszędzie podręczników, były za to szczegóły - jego koszulka znaleziona przypadkiem między własnymi T-shirtami, kilka kartek zapisanych równym, lekko pochylonym w lewo pismem, wyszczerbiony kubek z Yodą - Dean wiedział, że właśnie tak ma być. Że Sam dokonał wyboru, znalazł swoją drogę, odciął się. I że tak będzie mu lepiej, bo przecież nigdy nie czuł się z nimi w swoim żywiole, nawet jeśli posłusznie ćwiczył strzelanie i uczył się sposobów ochrony przed złymi duchami. Że jeśli można ułożyć sobie życie z dala od ciągłych polowań i walk z tym, czego zwyczajni ludzie nie zauważają, to uda się to właśnie Samowi.
Jego młodszemu braciszkowi, który nie wiedzieć kiedy stał się mistrzem kłamstwa i podstępu, który potrafił bezlitośnie wykorzystać każdy sprzyjający zbieg okoliczności. Który nie kochał ich dość mocno, żeby pogodzić się z życiem, które znienawidził.
- Dean, wiesz, że nie mogę inaczej. Jeśli nie wyjadę, zwariuję.
- Wiem, Sammy. Trzymaj się.
*
Powoli cień zgęstniał.
To stało się tak stopniowo, że wręcz niezauważalnie. Cienie wielu spraw zetknęły się ze sobą i nabrały odwagi, połączyły siły, aż nagle okazało się, że to nie promienie światła przenikają cień, ale cień coraz dalej i silniej wsiąka w światło.
*
Najgorszy jest ten moment, kiedy nie wiesz nic - nie wiesz już nawet, kim jesteś i dlaczego to robisz. Kiedy liczy się tylko wewnętrzny przymus, tak silny, że nie masz siły się zastanawiać, czy naprawdę to ty tego chcesz, czy też jest w tobie coś od ciebie silniejszego, co rządzi twoim ciałem, twoim umysłem i twoją wolą. Kiedy czujesz, że wykorzystasz wszystko, co wiesz, i nawet to, czego jeszcze nie wiesz, żeby tylko się od tego uwolnić. Uciec. Zniknąć. Spalić za sobą mosty.
Nie wiesz, czy to pomoże. Ale on przecież zawsze rozumiał, zawsze pomagał, zawsze wspierał. Teraz też zrozumie. Może ten ból, który wciąż pali, krąży w twojej głowie i każe zabijać - może ustąpi, osłabnie. Dotąd nie osłabł, nawet jeśli zabijałeś już tyle razy, ale wiesz, że jeśli nie spróbujesz jeszcze raz, to cię zniszczy. Musisz, nie masz innego wyjścia. On zrozumie.
- Dean, boisz się?
- Już nie.
*
Na końcu światła nie będzie.