[Merlin] Dymy nad Camelotem

Dec 30, 2009 14:26

Fandom: Merlin (BBC)
Spoilery: Bardzo ogólne do końca pierwszego sezonu. Dla dobra tego tekstu drugi sezon się nie zdarzył.
Rating: R
Ilość słów: 5 225
Ostrzeżenia: Uther/Morgana, trochę seksu, trochę przemocy, krzywdząca symbolika.
A/N: Kolejny tekst do tabelki fikowej, ostatni w tym roku, tak rzutem na taśmę. Dziękuję pellamerethiel, która mnie enablowała, soriso, która rzucała okiem i przede wszystkim, jak zwykle, mlekopijca, która betowała. ♥


Dymy nad Camelotem

W tych dniach niebo nad Camelotem zasnute jest dymami wzbijającymi się w górę z płonących stosów, na których czarnoksiężnicy płacą za swoje zbrodnie. (Nawet jeśli ich jedynym przestępstwem było posiadanie magicznych umiejętności - to już wystarczające przewinienie. Sprawiedliwość w tym królestwie nie zna wyjątków.) Publiczne egzekucje już dawno przestały gromadzić mieszkańców grodu; kiedy przestano liczyć w dziesiątkach, a zaczęto w setkach, skazańcom towarzyszyły już tylko straże i kruki krążące w powietrzu, czekające na ciepłe, przypalone mięso, które można z łatwością rozszarpać, na szkliste oczy, które już dawno przestały widzieć. Całe chmary zlatują się nad Camelot, jakby wiedziały, że czeka je tu uczta, a Uther będzie dobrym gospodarzem, który suto zastawi dla nich stół.
Morgana widzi je już nie tylko w swoich snach. Za każdym razem, kiedy podchodzi do okna, może zobaczyć, jak krążą nad blankami, przysiadają na najwyższych wieżyczkach, wczepiając się szponami w gont, którym kryty jest dach. Jej koszmary są pełne trzepotu skrzydeł. Są dni, kiedy myśli, że Uther oszalał, że jego nienawiść do magii zaślepiła go tak bardzo, że wreszcie całkowicie postradał zmysły. Ale w jego oczach nie widać szaleństwa, a kiedy wydaje kolejny nakaz egzekucji, jego głos jest pewny i mocny, jakby wiedział dokładnie, co robi, i ile już krwi przelał w imię osobistej wendetty. Czasami Morgana zastanawia się, czy to nie jest straszniejsze - wiedzieć, że Uther panuje nad każdym słowem i czynem, a mimo to wciąż topi swoją nienawiść do magii we krwi czarnoksiężników i czarownic. (Stara się nie myśleć o tym, czy ona będzie następna.)
- Morgano… - Uther staje kilka kroków za nią, czekając, aż się odwróci i spojrzy mu prosto w oczy. Ostatnio przychodzi jej to coraz trudniej.
- Panie. - Składa ukłon, a później pochyla głowę. Wciąż jeszcze może udawać, że jest jego posłuszną wychowanką, że królewski dom wcale nie psuje się od korzenia, że nadal jest tak nieświadoma swojej mocy jak ta mała Morgana, która przybyła do Camelotu pewnego deszczowego dnia. Czasami chciałaby, żeby tak było. Jej dar - taki, którego nie sposób zwrócić - okazał się przekleństwem i Morgana nie wie, czym na to zasłużyła. Być może niektórzy ludzie rodzą się napiętnowani.
- Nie widziałem cię dzisiaj na wieczerzy - mówi, gładząc jej policzek dłonią obleczoną w skórzaną rękawiczkę, jakby dotyk skóry na skórze mógł go oparzyć i nadtopić tę lodową skorupę, którą otoczył się dawno temu.
- Nie czułam się najlepiej, panie. - To prawda. Zapach spalonego ludzkiego mięsa dochodzący z dziedzińca przyprawia ją o mdłości.
- Każę Gajuszowi przygotować silniejszy napar…
- To nie sny, panie. To ten… odór. - Wskazuje ruchem głowy za okno, gdzie dopalają się ostatnie szczapy, a kruki rozszarpują na wpół zwęglone szczątki starej kobiety, której jedyną zbrodnią było to, że pomagała ludziom w chorobie i wiedziała zbyt dużo o starej religii. - Czy to naprawdę konieczne? Te wszystkie egzekucje? Przecież niektórzy z tych ludzi niczym nie zawinili…
- Prowadzimy wojnę, Morgano - odpowiada twardym głosem Uther. Słyszała te słowa tyle razy, że nie potrafiłaby ich już zliczyć. - Z magią nie należy igrać ani jej sobie lekceważyć. Stałem się zbyt pobłażliwy i pozwoliłem, by ta zaraza znów rozpleniła się po całym Camelocie, ale teraz położę tym praktykom kres raz na zawsze. Wszyscy, którzy ośmielają się uprawiać magię, zostaną złapani i straceni. Wszyscy bez wyjątku.
Morgana mogłaby przysiąc, że czuje, jak płomienie ognia liżą jej skórę.



Chłopiec jest nieduży, chudy i blady, o podkrążonych oczach, zbyt wielkich w tej pociągłej, drobnej twarzy, zbyt błękitnych, by nie przypominały jej o Mordredzie, małym druidzie, którego kiedyś uratowała i który być może uratował ją (od popadnięcia w szaleństwo, od utwierdzenia się w przeświadczeniu, że magia jest zła i nieczysta, choć Uther wciąż robi wszystko, co w jego mocy, by przekonać ją, że tej siły należy się bać). Morgana patrzy przez łzy z okna swojej komnaty, jak przywiązują go do wysokiego pala pośrodku stosu, a później podkładają ogień. Chłopiec jest cichy, najcichszy ze wszystkich skazanych, których pamięta (niektóre kobiety zawodzą głośno, a mężczyźni krzyczą w niebo, jakby spodziewali się stamtąd ratunku, który nie nadejdzie) i to chyba przeraża ją najbardziej - to, jak stoi bez słowa, czekając, aż dosięgnie go ogień; Morgana chce krzyczeć w jego imieniu, ale jej gardło jest ściśnięte zbyt mocno, więc tylko czeka bez słowa na koniec - jedyny świadek tej cichej egzekucji, której nie poza nią nie zapamięta nikt. Uther nawet nie będzie kojarzyć jego twarzy. Morgana nie zna jego imienia. Jego matka zginęła o świcie. Nie ma nikogo, kto mógłby przekazać jego historię.
Łzy kapią na jej zaciśnięte kurczowo dłonie.



- Uther musi zginąć.
Merlin patrzy na Morganę szeroko otwartymi oczami, jakby nie do końca zdołał pojąć to, co właśnie usłyszał. Morgana wie, że jeśli jest w Camelocie jedna osoba, która ją zrozumie, to jest to właśnie Merlin. On dzieli to straszne brzemię - domyśliła się tego już dawno temu, a kiedy zapytała go wprost, milczenie powiedziało jej więcej niż jakiekolwiek słowa. Nie sądzi, by Artur wiedział. Może się domyślać (nie jest głupi ani ślepy, w końcu doda do siebie wszystkie elementy układanki), ale Morgana myśli, że książę mimo wszystko wciąż nie ma pewności.
- Nie. Morgano, to… Nie. - Merlin wciąż wygląda tak młodo i niewinnie, prawie jak ten chłopiec, który zginął kilka dni wcześniej na stosie i którego twarz Morgana wciąż widzi w swoich snach, ale to tylko ułuda. Pod tym niepozornym obliczem kryje się potężna, wciąż na wpół uśpiona moc, z której ogromu prawdopodobnie nikt, włączając w to samego Merlina, nie zdaje sobie do końca sprawy. Mógłby to zrobić, gdyby chciał. Mógłby zgładzić króla jednym skinieniem ręki.
- Chcesz czekać, aż podpisze wyrok na twoją głowę? - pyta Morgana, wciągając go głębiej w ocienioną wnękę w ścianie. - Chcesz czekać, aż w całym królestwie nie zostanie nikt z naszych braci i sióstr? Tego chcesz? Masakry, która potrwa tak długo, aż Uther nasyci swoje pragnienie? Kto wie, kiedy to się stanie. Może za miesiąc. Może za rok. Może za dziesięć lat. Poprzednia wojna trwała miesiącami. Teraz jest nas więcej, ukrywamy się, ale żołnierze Uthera i łowcy czarodziejów wyłapią nas w końcu jednego po drugim. Naprawdę chcesz budzić się każdego ranka, bojąc się, że możesz nie dożyć zmierzchu?
- Uther zasługuje na śmierć - mówi czarodziej po chwili ciszy, w której słychać tylko ich oddechy, płytki Merlina i przyspieszony Morgany. - Ale trzeba poszukać innego rozwiązania. Jeśli go zabijemy, staniemy się dokładnie tacy jak on.
- To nieprawda. Uther zabija niewinnych. To na nim ciąży wielka wina.
- Artur… - zaczyna Merlin, ale Morgana tylko kręci głową, ledwo widoczna w ciemności.
- Artur zostanie królem, lepszym królem, niż jego ojciec. Wiesz, że to prawda. Nawet jeśli sam Artur w to nie wierzy. - Morgana zamyka na moment oczy i bierze głęboki wdech. - Nie chcę tego tylko dla siebie. Gdyby chodziło jedynie o mnie, to poszłabym na stos z podniesioną głową, ale Uther kąpie się we krwi naszych braci i sióstr w imię czegoś, co zdarzyło się dawno temu i co było jego własną winą. To, że Ygraine umarła, rodząc Artura, to grzech Uthera. Widziałam to w snach. Król, który tak bardzo chciał mieć dziedzica, że wdał się w konszachty z magią, a później poprzysiągł jej zemstę. Ludzie tacy jak my w niczym tu nie zawinili.
Być może gdyby poczucie winy Uthera było mniejsze, przestałby po tylu latach wciąż szukać kozłów ofiarnych. Morgana wie, że nigdy się o tym nie przekonają, bo wyrzuty sumienia toczą króla jak robak zarazy, zatruwając jego myśli. Jeśli ona czegoś nie zrobi, ten rozlew krwi będzie trwał dopóty, dopóki nie zostanie już nikt, kogo można zabić pod byle pretekstem.
- Jeśli nie chcesz pomóc, to przynajmniej nie wchodź mi w drogę.
Merlin odchodzi bez słowa. Morgana mogłaby przysiąc, że widzi, jak ledwo zauważalnie kiwa głową.



Morgana już wie, jak panować nad swoją magią. Nie jest teraz tylko marionetką w rękach Gajusza (który poił ją wywarami, by stłumić jej moc, odebrać jej dar i przekonać ją, że jest jedynie niezrównoważoną dziewczyną, która powoli traci zmysły) i Uthera (który rządził jej całym życiem, nie tylko tym na jawie, ale również jej snami, zbyt prawdziwymi i zbyt przerażającymi, by mógł pozwolić im istnieć). Uczyła się najpierw sama, powoli, popełniając błędy i wyciągając z nich wnioski, a później znalazła nauczyciela w osobie Merlina, który pokazał jej, że magię da się okiełznać, że nie zawsze ona rządzi, ale to nią można rządzić. Teraz Morgana wie, że jest potężna, ale nie zamierza używać czarów, by zgładzić Uthera. Chce mu pokazać, że to nie magii należy się obawiać - zwykły sztylet wbity prosto w serce potrafi być równie śmiertelny. To będzie ostateczne zadośćuczynienie, moment triumfu, kiedy zobaczy nagłe zrozumienie w gasnących oczach króla. Chce tego, tak jak wtedy, kiedy odkryła, że Uther pozostawił jej ojca na śmierć. Nie dla siebie. Dla chłopca o bladej, pociągłej twarzy, który zginął w płomieniach, i dla innego chłopca, równie bladego i drobnego, który wciąż żyje, ukrywając się z resztą druidów. Być może on przetrwa, by pokazać wszystkim, że magia nie musi być zła.
Jej plan jest prosty (takie mają największe szanse powodzenia). Musi zbliżyć się do króla najbardziej, jak to tylko możliwe, a później czekać na odpowiedni moment. Uśpić jego czujność, sprawić, by zaufał jej na tyle, że zdrada (zapłata za zbrodnie) okaże się dla niego niespodziewanym ciosem. Kiedy już wszystko będzie skończone, Morgana sama zdecyduje o swoim losie. Teraz nie jest jeszcze pewna, co zrobi. (Czasami śni o wyspie pośrodku jeziora, schowanej za zasłoną mgieł, i może to właśnie miejsce, które zostało jej przeznaczone, zanim się jeszcze narodziła. Może tam powiedzie ją ścieżka, którą wybrała. A może dla królobójczyń nie ma tam już miejsca.)
Kiedy Morgana schodzi tego popołudnia do sali tronowej, Uther siedzi tam w samotności, pociągając od czasu do czasu łyk wina ze stojącego przed nim pucharu.
- Coś cię trapi, mój panie? - pyta, siadając obok i przykrywając jego dłoń swoją własną. Tym razem Uther nie ma na sobie nieodłącznych rękawic i Morgana czuje, jak chłodna i sucha niczym pergamin jest jego skóra.
- Morgana. - Uther uśmiecha się, ale ten uśmiech nie dosięga jego oczu (nie pamięta, kiedy ostatnio widziała uśmiechającego się szczerze króla). - To nic, czym musiałabyś sobie zaprzątać głowę. Racja stanu. Ale co ty tu robisz, dziecko? Chciałaś ze mną rozmawiać?
- Postanowiłam dotrzymać ci towarzystwa, panie. Ostatnimi czasy nie rozmawialiśmy za wiele. Słyszałam, że Artur wyjechał w pośpiechu zeszłej nocy. Zamieszki na prowincji? - pyta, dolewając Utherowi wina do pucharu.
- Wieśniacy zawsze będą się buntować - odpowiada król ze wzrokiem wbitym w ciemne drewno stołu. - Jeśli nie o podatki, to o coś innego. Powód zawsze się znajdzie.
- Mam nadzieję, że Artur zdąży wrócić na ucztę z okazji twych urodzin. - Morgana spogląda na Uthera spod półprzymkniętych powiek. - To byłaby nieodżałowana strata, gdyby twój następca tronu nie mógł być obecny, by z tobą świętować.
Król wyciąga dłoń i dotyka jej policzka gestem, który mogłaby opisać jako prawie czuły, gdyby nie znała go lepiej.
- Moja droga Morgana. Zawsze o wszystko się troszczysz. Nawet nie wiesz, jak rad jestem, że znów się pomiędzy nami układa. Nie jestem twoim wrogiem, Morgano - mówi łagodnym tonem. - I smuci mnie, że tak często się ze sobą nie zgadzamy.
- Przyznaję, panie, że nie wszystkie twoje decyzje mogę zrozumieć. Ale wiem też, że jesteś dobrym i roztropnym władcą, który troszczy się o dobro Camelotu. - (To prawie nie jest kłamstwo - Uther na swój sposób dba o Camelot, ale zbyt często racja stanu przesłania mu ludzi.)
- Dziękuję ci, dziecko.
Morgana już od dawna nie jest dzieckiem. Surowe, chłodne wychowanie, jakie otrzymała w Camelocie oraz jej dar (przekleństwo) sprawiły, że dorosła szybko, może zbyt szybko, ale wreszcie stała się kobietą, która wie, kim jest i nie da się więcej sprowadzić do roli zwykłej lalki, marionetki tańczącej na sznurku. (Uther nawet nie podejrzewa, że odcięła już wszystkie linki przy rękach i nogach, i że już nigdy nie będzie w stanie jej kontrolować.)
Później siedzą w milczeniu, aż wreszcie Morgana wstaje, składa na czole Uthera pocałunek tak lekki, że prawie niezauważalny i wychodzi, zostawiając za sobą zapach perfum.



Artur wraca trzy dni przed ucztą, przywożąc ze sobą czterech więźniów. Ich zbrodnia - magia. Ich kara - śmierć. Pewne rzeczy w Camelocie pozostają niezmienne. Na niebie znów unoszą się dymy z płonących stosów.
- Naprawdę sądzisz, że zasłużyli na taki koniec? - pyta Morgana, stając tuż obok Artura, tak, że gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby dotknąć jego dłoni.
- Praktykowali magię i podburzali lud. Wiesz, jaka czeka za to kara. I to nie ja o tym decyduję - odpowiada książę, nie odwracając głowy od okna. Morgana wie, że gdyby teraz na nią spojrzał, to w jego oczach zobaczyłaby poczucie winy.
- Arturze… - Chce mu powiedzieć wiele rzeczy. Że rozumie. Że wie, jak ciężko jest stać bezczynnie i przypatrywać się takiemu okrucieństwu. Że będzie o wiele lepszym królem niż jego ojciec. Że jest o wiele lepszym człowiekiem niż Uther. Zamiast tego kładzie tylko dłoń na jego ramieniu i opiera o nie głowę.
Gdyby tylko mogła mu wyjawić swój sekret, ten, którego istnienia Artur nawet nie podejrzewa, wszystko byłoby prostsze. Morgana wierzy, że książę nie okazałby się synem swojego ojca i jej droga nie powiodłaby prosto na stos, gdyby to zależało tylko od niego. Ale Uther wciąż żyje i wciąż pała nienawiścią do wszystkiego, co związane z magią, i Morgana wie, że nawet w jej przypadku ta nienawiść wygrałaby z miłością. Wciąż więc skazana jest na życie w klatce z milczenia, czekając na dzień, w którym wreszcie będzie mogła się uwolnić. Wie, że ten dzień nadejdzie już niedługo.
Uczta na cześć Uthera jest wspaniała i wystawna. (Niech żyje król!, skandują rycerze i szlachta, nawet nie przypuszczając, że król już niedługo będzie martwy.) Morgana je gruszki w miodowym sosie i popija wino, które rozlewa się słodyczą na języku i sprawia, że jej skóra nabiera lekkiego rumieńca, a później tańczy, tańczy z każdym rycerzem i szlachcicem, który zdobędzie się na odwagę, by poprosić o ten zaszczyt królewską wychowanicę. Tańczy też z Arturem, który unika jej wzroku i patrzy na kogoś innego ponad jej ramieniem, a nawet z samym Utherem, starając się, by każde muśnięcie dłoni i dotyk ust, które nagle znalazły się zbyt blisko policzka wyglądały na przypadkowe. To tylko przedsmak tego, co go czeka - swój prawdziwy podarunek Uther otrzyma później, a ona znajdzie się o krok bliżej od wyczekiwanej zapłaty.
Znika zaraz po zakończeniu uczty i udaje się do swojej sypialni, odprawiając uprzednio Gwen. Tam przebiera się w suknię koloru nocnego nieba (Utherowi podoba się w granacie i wie, jak dobrze jej jasna cera kontrastuje z ciemnym materiałem sukni), rozplata włosy, a później schodzi mało uczęszczanym przejściem do wschodniego skrzydła, gdzie znajdują się komnaty króla. Przed wejściem stoją straże, ale jeden ledwie zauważalny gest dłoni oraz kilka wyszeptanych słów wysyłają wartowników na zasłużony odpoczynek i Morgana po cichu wchodzi do środka.
W komnacie panuje półmrok - nie palą się świece i tylko od ognia płonącego w kominku płynie lekki poblask, oświetlając pochyloną sylwetkę Uthera siedzącego w fotelu. Kiedy król słyszy skrzypnięcie zamykanych drzwi, a później ciche kroki, odwraca się gwałtownie i jego oczy są szeroko otwarte ze zdumienia, gdy widzi przed sobą Morganę.
- Panie… - Klęka na zimnej posadzce, a materiał sukni rozlewa się wokół jej kolan jak ciemna woda w głębokim jeziorze w bezgwiezdną noc.
- Morgano, co… - zaczyna Uther, ale ona nie pozwala mu skończyć, tylko podnosi głowę i kładzie mu palec na ustach, a później pochyla się i całuje go. Jego wargi są zimne i suche jak pergamin (król nie jest już młody; ta prawda uderza ją nagle, w jednej chwili), ale Morgana nie myśli o tym więcej, tylko mocniej przyciska swoje usta do jego ust, a później otwiera je lekko i czuje, jak opuszcza ją całe zdenerwowanie, bo nagle ich oddechy się mieszają, tak, jakby nie byli rodziną, jak gdyby Uther nie był dla niej ojcem, którego jej zabrakło, a ona dla niego córką, której nigdy się nie doczekał, ale tak musi być, tak trzeba, bo teraz Uther nie jest nikim więcej, jak tylko obcym tyranem, którego zaślepiła nienawiść do magii, a Morgana - mścicielką, która dopilnuje, by odpowiedział za swoje czyny.
- To twoja zapłata, panie - szepcze mu do ucha. - Podarunek dla ciebie.
Uther milczy, ale jej nie powstrzymuje, więc Morgana wstaje z podłogi, rozwiązuje tasiemki gorsetu i podnosi spódnice, a później nie składa swojego ciała w ofierze (to ona pociąga za sznurki w tym przedstawieniu), tylko rozkoszuje się każdą chwilą zwycięstwa w rytm unoszonych i opuszczanych bioder. (Triumf smakuje gorzko, więc zamyka oczy i myśli o włosach koloru pszenicy, w które wczepiała się palcami w te duszne, pełne tłumionych szeptów noce, i o niebieskich oczach, które patrzyły na nią z tym rodzajem prawie dziecinnego zdumienia, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy widzi się coś wspaniałego.)
Kiedy podnosi powieki, widzi przed sobą twarz Uthera, która wyraża coś pomiędzy szokiem i przerażeniem (wstydem?). Król otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Morgana przyciąga go do siebie i całuje, jakby chciała go zapewnić, że to nie chwilowy brak opamiętania z jej strony, że wiedziała dokładnie, co robi, kiedy przyszła do niego w środku nocy.
- Wszyscy czasami jesteśmy trochę samotni - mówi cicho, wciąż oddychając nierówno, z ustami tuż przy bliźnie przecinającej czoło Uthera. Później wodzi po niej przez chwilę palcem, jakby chciała nauczyć się jej kształtu na pamięć.
- Morgano, cóż to, na… - odzywa się wreszcie król, ale ona znów go ucisza.
- Wszyscy czasami jesteśmy trochę samotni - powtarza, a później całuje go w policzek, podnosi się i opuszcza spódnicę. Kiedy kieruje się w stronę wyjścia, Uther łapie ją za nadgarstek.
- Zostań.



Wychodzi zawsze nad ranem, zanim jeszcze wstanie słońce. Uther zazwyczaj wciąż śpi, kiedy Morgana ubiera się powoli w wyziębione, pomięte ubrania, które pachną nimi i wstydem, i zdradą, której jeszcze się nie dopuściła. Później przemyka sekretnym przejściem, które pokazał jej król jeszcze pierwszej nocy, gdy wychodziła od niego o tej szarej godzinie, kiedy mrok miesza się z jasnością. Nigdy nie mówią po wschodzie słońca o tym, co robią, kiedy już zapadnie noc - to ich tajemnica, jej gra i jego hańba. Brudny, mały sekret, jeden z tych, o których szepcze się po kątach i milknie, kiedy ktoś przechodzi obok, zbyt upokarzający, by przyznać się do niego w świetle dnia, przyjemność, która powinna pozostać zakazana (król i jego wychowanica, która mogłaby być - w zasadzie jest - jego córką, hańba, hańba, hańba).
Najtrudniejsze jest oszukiwanie Artura, ale i tak przychodzi jej to łatwiej, niż się spodziewała. Być może wpływa na to fakt, że Artur nagle stał się jej prawie obcy, chłodny i zaczął patrzeć na Gwen w taki sposób, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Morgana wie, że jej przeznaczeniem nie jest zostać królową Camelotu (kiedyś marzyła, miała nadzieję, ale później zyskała pewność, że jej droga wiedzie w inną stronę), lecz na myśl, że to Gwen, mała, słodka, nic nieznacząca Gwen miałaby zasiąść na tronie u boku pierwszego mężczyzny, którego Morgana (być może) kochała, chce jej się śmiać. Uther nigdy nie pozwoliłby na to małżeństwo. (Być może w ten sposób robi im tylko przysługę.)
Merlin, nawet jeśli czegoś się domyśla, nic nie mówi i dotrzymuje słowa, którego nigdy jej nie dał. Tylko czasem patrzy na nią z zagadkowym wyrazem twarzy, a później odwraca wzrok, kiedy widzi, że został przez nią zauważony. Morgana wie, że młody czarodziej zostanie przy boku Artura bez względu na to, co się stanie. Potrafi to zrozumieć. (Gdyby ona miała kogoś, komu mogłaby bezwarunkowo ufać, być może niektóre rzeczy potoczyłyby się inaczej. Ale Morgana kroczy swoją ścieżką w samotności i jest zdana wyłącznie na własne siły.)
Gwen na początku usiłuje pytać, ale Morgana ucina dyskusję stanowczym nie i jej służąca (przyjaciółka) pojmuje, że to jedna z tych rzeczy, które powinny pozostać w ukryciu. Morgana jest wdzięczna Gwen, kiedy ta ukrywa jej nieobecność rankiem w komnatach i strzeże tajemnicy, której nawet nie dane jej było poznać. To jeden z powodów, dla których księżniczka kocha ją jak siostrę.



Zima przychodzi tego roku niespodziewanie; pierwszy śnieg spada tuż po Samhain - Morgana odlicza teraz czas kalendarzem starej religii, czuje, jak magia przepełnia ją i łączy z całym wszechświatem, tak, że mogłaby przywoływać burze i mieć wszystkie żywioły na swoje żądanie. Wie, że niedługo moc wypełni ją jak kryształową czarę, a później przeleje się przez brzegi, zbyt potężna, by nadal ją skrywać i wtedy Morgana podąży ku wyspie zasnutej mgłami, na którą być może nigdy nie dadzą jej wstępu, a być może powitają ją tam z otwartymi ramionami - kolejną siostrę w magii, która zakosztowała daru nieznanego reszcie ludzkości; może wreszcie wtedy ten dar przestanie być przekleństwem.
Na razie Morgana spogląda przez okno na krew ściętego czarnoksiężnika żłobiącą ciepłe, purpurowe strumyczki w śniegu i zastanawia się, czy krew Uthera będzie wyglądać tak samo na śnieżnobiałych prześcieradłach. Czy tak samo będzie rozlewać się powoli, czy może wsiąknie od razu w materiał, a później w siennik, by wreszcie zacząć kapać ciężkimi, lepkimi kroplami na drewnianą podłogę, pozostawiając plamy, które nigdy nie dadzą się do końca zmyć, choćby nie wiadomo ile razy służące szorowały deski aż do białości.
- Morgano. - Utherowi udaje się ją zaskoczyć. - Wybacz, nie chciałem cię tak przestraszyć. Czy coś cię trapi? Wydajesz się… nieobecna.
Patrzy na nią prawie jak troskliwy ojciec (Morgana pamięta, jak poprzedniej nocy zostawiła ślady paznokci na jego plecach, pamięta, jak Uther całował ją w zgięciu łokcia i w tamtym wrażliwym miejscu tuż za uchem, jak kurczowo obejmowała go nogami w pasie, z ramionami splecionymi wokół szyi króla, czując chropowatość i chłód kamienia pod plecami, a później miękkie poduszki i prześcieradła, i ślady zębów na ramieniu); ona jedynie potrząsa głową i uśmiecha się lekko.
- Nic się nie stało. Jestem tylko nieco zmęczona.
Dotyk jego dłoni na jej policzku byłby niemal niewinny, gdyby nie sposób, w jaki chłodne, długie palce gładzą jej skórę. Morgana prowadzi króla do najbliższej ustronnej komnaty, zamyka drzwi na klucz, a później bez słowa rozbiera się do naga i rozkłada nogi, leżąc na zimnej posadzce. Patrzą tak na siebie w świetle dnia i jest to bardziej realne niż wszystko inne, co wydarzyło się pomiędzy nimi do tej pory. Później Uther odchodzi bez słowa, z posmakiem jej ciała wciąż na języku, a Morgana ubiera się, drżąc lekko z zimna, po czym stoi przez chwilę, oparta o ścianę, i czeka, aż to dławiące uczucie w gardle minie.
Gdyby ktoś przez przypadek odkrył ich tajemnicę, to na Uthera spadłaby wina, a ona byłaby tylko niewinną dziewczyną uwiedzioną przez starego człowieka, który zatęsknił za dotykiem młodego ciała i posunął się do niewyobrażalnego (jest prawie jak jego córka, to on ją wychował, jak mógł, potwór). Głupcy, nigdy by nie odgadli, że to ona powiodła go w te sidła, że to on był zwierzyną, a ona myśliwym. (Jej łowy jeszcze się nie skończyły.)



We śnie widzi, jak Artur zostaje królem Albionu. Nie ma jej wtedy u jego boku. Jest tam za to Gwen, mała, niepozorna Gwen odziana w purpurę i złoto Pendragonów. Morgana przez chwilę czuje tęsknotę za przyszłością, która nigdy nie miała się wydarzyć. Później otrząsa się i otwiera oczy, po czym spogląda na Uthera śpiącego obok niej na wznak. Gdyby chciała go zabić teraz, wystarczyłoby wbić sztylet w tę bladą, lekko pomarszczoną skórę, patrzeć, jak przebija ciało i wytacza krew, która później wsiąka w białe płótno. Zamiast tego kładzie dłoń na jego piersi i wodzi opuszkami palców wzdłuż linii blizn, pamiątek po wygranych i przegranych bitwach, świadków narodzin świetności Camelotu. Myśli, że gdyby nie nienawidziła Uthera aż tak bardzo, mogłaby go podziwiać (kochać?), ale jej przeznaczenie wybrało inaczej. (Być może nie jest ono zapisane w kamieniu, ale tę ścieżkę obrała sama dla siebie i nie ma z niej już odwrotu, pewne rzeczy pozostają niezmienne.)
Uther budzi się powoli, jakby nie do końca świadom, gdzie się znajduje. Jego oczy spoglądają z chwilowym zdziwieniem na palce Morgany, a kiedy w końcu podnosi na nią wzrok, jest w nich ciepło - to coś, czego nikt nie widział już od dawna, bo uśmiech Uthera całe lata temu przestał sięgać oczu, przypominając bardziej grymas maski, którą zakładał na siebie od czasu do czasu.
- Morgana - szepcze król głosem, który można nazwać jedynie czułym, a ona czuje łzy zbierające się pod powiekami, więc zaciska je z całej siły i myśli o wszystkich tych momentach, kiedy Uther pokazywał swoje prawdziwe oblicze (Morgana teraz nie do końca już wie, które z nich jest maską, a które nią nie jest - a może oba są prawdziwe). To one są powodem, dla którego zdecydowała się na ten krok. Pamięta dymy nad Camelotem, które teraz na chwilę się rozwiały, ale Morgana wie, że prędzej czy później ognie rozgorzeją na nowo, bo Uther nadal nie zaspokoił swojego pragnienia, nie utopił swojej nienawiści w rzece krwi; ona wciąż pulsuje pod jego skórą, tętni w jego żyłach. W sercu króla nie ma miejsca na nic innego poza żądzą zemsty (nawet Artur okazuje się mniej ważny od wendetty, którą Uther poprzysiągł po jego narodzinach i, co gorsza, książę jest tego boleśnie świadom - tego, że nigdy nie będzie w stanie rywalizować ze wspomnieniem swojej zmarłej matki).
- Śniłam o tobie - mówi Morgana. - Śniłam, że byłeś martwy. Za oknem leżał śnieg, a twoja twarz była blada, skóra biała i przezroczysta jak lód. A później nadszedł ogień, ogień, który strawił wszystko na swojej drodze.
- To był tylko sen, Morgano. Jeden z twoich koszmarów. Jestem bezpieczny. I ty również. - Przygarnia ją do siebie ramieniem i przez chwilę gładzi palcami jasną, gładką skórę. Później Morgana czuje lekki niczym muśnięcie piórkiem dotyk ust na czole. - Kiedyś zostaniesz wspaniałą królową i uczynisz jakiegoś władcę szczęśliwym człowiekiem.
Morgana wie, że zasiadanie na jakimkolwiek tronie nie jest jej przeznaczone. Zimny wiatr z północy gna ją poza mury Camelotu i rośnie w niej dziwna tęsknota za czymś, czego jeszcze nawet nie poznała. Rozumie, że nie pozostało jej już wiele czasu, że jej życie w Camelocie dobiega kresu i musi podążyć w inną stronę. Na razie wypełnia oczekiwanie udawaną czułością, którą Uther odwzajemnia czymś prawdziwym, o czym Morgana woli nie myśleć, jeśli ma doprowadzić swój zamiar do końca.



Artur odkrywa ich tajemnicę pewnego ranka, kiedy Morgana śpi dłużej niż zazwyczaj. Uther już wstał i opuścił komnatę, najwyraźniej postanawiając jej nie budzić, i gdy Morgana otwiera wreszcie oczy, widzi Artura stojącego w drzwiach z szokiem wymalowanym na twarzy. Książę milczy, ale ona może w nim czytać jak w otwartej księdze - zaciśnięte mocno zęby, zbielałe z wściekłości nozdrza i oczy, w których widać złość i żal jednocześnie. Artur patrzy na nią, po prostu patrzy i Morgana, nawet przykryta puchową pierzyną, którą ściska kurczowo dłońmi, nagle czuje się bardziej naga niż kiedykolwiek wcześniej.
- Arturze… - szepcze łamiącym się głosem, ale książę tylko odwraca się i wychodzi bez jednego słowa.
Później, kiedy widzą się na wieczerzy, odwraca od niej wzrok i jest wyjątkowo milczący. Gdy Uther pyta, co go trapi, Artur nie odpowiada, tylko wstaje od stołu i wychodzi. Drzwi zamykają się za nim z głuchym hukiem. Morgana znajduje go później w jego komnatach, siedzącego nad misą pełną owoców i wybierającego z niej suszone morele.
- Arturze…
Książę podrywa się na nogi i rzuca morele na stół.
- Jakim głupcem musiałem być, żeby tego nie zauważyć! - mówi, śmiejąc się z niedowierzaniem. - O czym ty myślałaś, Morgano? Że dostaniesz wpływy i bogactwa? Tego chciałaś? Tego ci brakowało? A może chciałaś po prostu rządzić zza tronu? Powiedz, od jak dawna to już robisz, śmiejąc się za moimi plecami?
Policzek jest mocny i odbija się echem od ścian komnaty. Artur niepewnie przykłada dłoń do zaczerwienionej skóry, jakby nie do końca potrafił uwierzyć w to, co się właśnie stało.
- Nic, co zrobiłam, nie usprawiedliwia twoich słów - odpowiada Morgana chłodnym głosem, unosząc dumnie głowę. - Więc nie musisz być tak okrutny. Przyszłam tu, chcąc cię przeprosić i wytłumaczyć, bo myślałam, że wciąż coś dla siebie znaczymy, ale najwyraźniej się myliłam. I to nie ja pierwsza się od ciebie odwróciłam, Arturze. Pomyśl o tym. Pragnąć kogoś, kto byłby w nocy na wyciągnięcie ręki to jeszcze nie zbrodnia. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Nie sądziła, że palenie za sobą mostów będzie miało posmak popiołu.



Ostrze sztyletu jest chłodne i lśni w świetle świecy. Morgana ukrywa broń w fałdach sukni (tej granatowej jak bezgwiezdne niebo), po czym przemierza puste korytarze zamku, wsłuchując się w stukot obcasów uderzających o kamienną posadzkę.
Nie może już dłużej czekać na swoją zemstę, bo coś ukrytego głęboko wewnątrz niej, silniejszego i bardziej pradawnego od wszystkiego, co zna, gna ją naprzód coraz mocniej, i Morgana nie potrafi się już dłużej opierać.
Uther czeka na nią, tak jak wiele razy przedtem, nie wiedząc, że ta noc będzie inna od wszystkich, które ze sobą dzielili. On nie ujrzy wschodu słońca, a ona nie ujrzy już więcej Camelotu. To sprawiedliwy układ.
Morgana ukradkiem wkłada sztylet pod poduszkę. Zanim sprawi, że król zapłaci za swoje zbrodnie, da mu jeszcze jeden pożegnalną pamiątkę. To twoja zapłata, panie, powiedziała mu wtedy, kiedy po raz pierwszy przyszła nocą do jego sypialni. Podarunek dla ciebie. Zamierza dotrzymać słowa, więc chwyta Uthera za włosy i przyciąga do siebie, całując gwałtownie, kalecząc usta, kiedy zęby przez przypadek (nie do końca) przygryzają wargi. Gdy wreszcie odsuwa się, by zaczerpnąć oddechu, Uther patrzy na nią tak jak za pierwszym razem, jakby nie dowierzał, że Morgana naprawdę to robi, że znajduje w sobie tyle śmiałości. Ona nie czeka na słowa króla, nie czeka na pytanie, które w końcu musi paść, tylko rozpina spodnie Uthera, podciąga swoje spódnice i opada na niego z cichym westchnieniem, a potem trzyma się kurczowo jego mocnych, szerokich ramion, wpijając paznokcie w skórę króla, kiedy na przemian podnosi i opuszcza biodra w równym, szybkim rytmie.
- Morgano… - mówi król, odgarniając włosy z jej twarzy czułym gestem. Jej ręka wślizguje się pod poduszkę i Morgana chwyta pewnie jelec sztyletu, ważąc przez chwilę broń w dłoni, a później zadaje jeden szybki cios, wbija ostrze pomiędzy żebra i w górę, aż stal dosięga serca i na jej dłoni wykwitają purpurowe kwiaty krwi.
- To zapłata za wszystkie moje siostry i braci, których spaliłeś na stosach, Utherze Pendragonie - szepcze Morgana z ustami tuż przy jego uchu. - Twoja nagroda. Mam nadzieję, że cię zadowoli.
W oczach króla maluje się zaskoczenie i niedowierzanie, jakby jeszcze nie pojmował wszystkiego, co się dzieje, ale później Morgana słyszy cichy jęk, który nie ma nic wspólnego z rozkoszą i widzi, jak zdumienie na twarzy króla zmienia się w wyraz zrozumienia. Widzi moment, kiedy Uther zdaje sobie sprawę z tego, że zdradziła go jego własna wychowanica (córka, kochanka) i ten triumf nareszcie ma słodki smak, ani śladu goryczy. (Dopiero później, kiedy Uther jest już całkiem nieruchomy w jej ramionach, gardło Morgany ściska się boleśnie, tak, że prawie nie może oddychać.)
Krew rozlewa się po białych prześcieradłach, wsiąkając w płótno, i wygląda jak wielki purpurowy płomień. Morgana przypomina sobie swój sen - blada twarz króla, zimna i przezroczysta jak lód, śnieg leżący za oknami zamku i ogień, który ją ściga; widzi to wszystko w jednej chwili i przez moment brakuje jej tchu, ale później wypuszcza Uthera z ramion i pozwala mu opaść z głuchym odgłosem na poduszki, a sama ześlizguje się z niego odrobinę zbyt szybko, by było to całkowicie bezbolesne i przygryza lekko wargę, krzywiąc się nieznacznie. Potem zabiera swój płaszcz i wychodzi przejściem, które pokazał jej król.



Opuszcza Camelot jeszcze przed świtem, gdy na niebie unoszą się dymy z ulatujące z palenisk. (Tym razem ten ogień nie odbiera niczyjego życia.) Noc ze smoliście czarnej staje się powoli szaro-czarna, a pierwsze promienie światła malują ostre cienie na ziemi i ścianach budynków.
Morgana nie wie jeszcze, dokąd pójdzie. Być może do druidów, odszukać Mordreda, tego chłopca, z którym splotła kiedyś swoje przeznaczenie. Może będzie szukać wyspy ukrytej za mgłą. Być może pozwoli, by poprowadziła ją ścieżka. Siodła swoją klacz i przytracza bagaże, a później wyjeżdża przez jedną z tylnych bram, już na zawsze zostawiając za sobą zamek, który był jej domem przez piętnaście długich lat. Nie czeka, aż żałobny dzwon obwieści śmierć króla.
Morgana jest pewna, że Artur domyśli się prawdy. Być może kiedyś będzie potrafił jej wybaczyć to, że wyniosła go na tron.

fanfiction: merlin, fanfiction: tabelka

Previous post Next post
Up