the thin white duke

Jul 01, 2008 20:28

Oczywiście, że David Bowie. Wciąż ma nade mną władzę całkowitą... pod warunkiem, że przemawia do mnie z płyt sprzed 1980 roku. Naprawdę próbuję słuchać późniejszych, ale kursor uparcie cofa się po liście utworów do czasów, kiedy mnie nie było na tej planecie. Ostatnio, w tym tygodniu, przez ostatnie dni, do nieprzytomności, do albumu Station To Station z 1976 roku.

Mówią, że to przejściowy etap pomiędzy funkiem i soulem z poprzedniej płyty (Young Americans) do elektroniki i krautrocka z następnej (Low) - przyznać muszę, że to świetna, rozbujana, nierzadko taneczna hybryda. I nie wrzucę to singlowego przeboju, Golden Years, ale tytułowy, ponad dziesięciominutowy utwór, który dzisiaj doprowadzał mnie do cudownego szaleństwa w stojącym w korku tramwaju. Spóźniałam się do pracy, a David śpiewał it's too late - to be late. Jeśli komuś zechce się wysłuchać, proszę się nie zrażać nieco 'ponurym' początkiem, bo to naprawdę rozwija się przepięknie w piosenkę pod prawą nogę.

it's too late

funk, alternative rock, 70s, vil

Previous post Next post
Up