Balkon

Jan 27, 2006 16:07

Stworzyłam kiedyś faceta. Całkiem zwyczajnego rudzielca z gitarą, starszego brata prześladującej mnie cholery znanej jako F.
I teraz krwiożercze fanki wymagają, bym o nim pisała...

Z serii "Rozmówki z Mattem B."
z podserii "Mattowe pocieszacze Nasi"
Potterowskie. Niby.
16.03.1005



- I może mam jej jeszcze odśpiewać serenadę pod balkonem?
- Ty, - odwróciłam się na obrotowym krześle - całkiem dobra myśl. Tylko czy ona ma balkon?
Trzepnął się dłonią w czoło.
- Powiedz, czy ty zawsze musisz mnie wykorzystywać do brudnej roboty?
- Ano tak.
- To było pytanie retoryczne…
Zapadła chwilowa cisza przerywana wyjątkowo I’m With you Avril, a nie słuchanym w kółko Tallulah.
- To ma ten balkon, czy nie? - spytał w końcu.
- A nie wiem, mam ją na kominku. Zapytam.
Wytłumaczyłam cierpliwie, że chodzi o balkon w domu. I że domagam się konkretnej odpowiedzi, a nie opisów piętrowego domu, który okazał się parterowym.
- Nie ma.
Westchnął z ulgą.
- No to serenada odpada.
Pokiwałam potakująco głową, odmawiając jednocześnie wyjaśnienia zapytanej, po co mi wiedza o jej balkonie.
- Kwiaty - rzuciłam w końcu.
- Jakie znowu kwiaty?
- Nie wiem. Cięte, bo nie doniczkowe. Mogą być tulipany - mruknęłam w zamyśleniu. - Albo róże. Białe. Lub kremowe.
- Istnieje coś takiego, jak kremowe róże?
- Nie wiem. Nie znam się na tym.
Pokiwał głowa z dezaprobatą, rozsiadając się wygodniej na oparciu od tapczanu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jest w butach.
- W butach na tapczan!?
Spojrzał na nie. Potem na mnie.
- I kto to mówi? Nie będę wypominał twoich spacerków w butach po pościeli. A wracając do kwiatów…
- Zaniesiesz jej bukiet.
- Ja!?
- Ty.
- Chyba trawy - odparł zgryźliwie.
- Tulipanów. Albo róż. Kremowych. Czy jak im tam.
- A skąd ja ci o tej porze wytrzasnę bukiet? Spójrz na zegarek.
Spojrzałam. Kurczę, rzeczywiście. Tak późnawo nieco.
- To może stokrotki? Rosną za blokiem - mruknęłam, zamyślona.
- Gdzie ci u diabła stokrotki o tej porze, dziś rano śnieg stopniał!
- Dobra, to weźmiesz… - rozejrzałam się po pokoju. - O doniczkę z tą trawka, u mnie i tak żyje z przyzwyczajenia. No co? - mruknęłam, na widok jego miny. - Nawet już schnąć przestała. Obrywam jeden listek miesięcznie.
- Bo więcej ci się nie chce…
Puściłam uwagę mimo uszu.
- Mam zasuszoną różę. Wparujesz do niej z różą w zębach.
- Ale ta róża jest czerwona. Poza tym, chyba ci dzisiejsze słoneczko zaszkodziło. W zębach?
- No, możesz w rękach. Ostatecznie…
Popukał się palcem w czoło.
- Słuchaj. Wpadasz tam z gitarą, lądujesz na kolanach, dajesz jej różę, śpiewasz, grasz…
- Tę gitarę też w zębach?
Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
- Ty się za trumnę bierz - odparł spokojnie.
- Zmień temat proszę. Piszę. I mi Migdał grozi, że zostaniesz literacką sierotą.
- Nie dziwię się, skoro piszesz nie tę co trzeba. Znaczy, obie trzeba. Znaczy… - machnął ręką - Nieważne. Ale róż w zębach nosił nie będę. A bycie literacką sierotą, to nie taka zła rzecz, mając takiego autora...
Oczywiście. Słynny upór. Z tym się wygrać nie da.
- Ale choć zaśpiewasz dla niej?
- Być może. Ale serenada pod balkonem odpada.
- Bo nie ma balkonu.
- No właśnie. Chwała Merlinowi za domki parterowe.
- Chyba architektom.
Zapadła cisza. Pepesz biegał w kołowrotku, który wyjątkowo nie skrzypiał, płyta się skończyła i Avril już dawno zamilkła.
- A może ona ma werandę? Nie balkon co prawda, ale zawsze…

matt, rozmówiki z mattem b., fandom: hp

Previous post Next post
Up