Oświadczyny

Aug 09, 2006 21:27

Taaak... Zaczęło się dzisiaj rano od nieziemskiej głupawki via gg. Tekst jest prequelem do "Ślubu i wesela" autorstwa le_mru, które można przeczytać tutaj. Informuję, że podczas pisania byłam idealnie trzeźwa. Jezu, nigdy więcej takiej głupawy...

Tytuł: Oświadczyny
Długość: 1391 słów
Ostrzeżenia: Nie jeść. Nie pić. Występuje Skate.


- Doktorku, odstaw Rywanol. Dobrze ci radzę, odstaw. Masz po nim omamy.
- To jest poważna sprawa, Sawyer.
- Jasne. Ślub w kościele z bambusa jako środek do scementowania społeczności bananowej republiki to śmiertelnie poważna sprawa.
Jack stał przed namiotem wylegującego się aktualnie z książką na leżaczku Sawyera i żałował, że to wszystko nie może być łatwiejsze. No ale spajanie więzi plemiennych było dla niego ważniejsze, niż osobiste szczęście, więc postanowił po prostu zamknąć oczy i myśleć o wyspie.
- Musimy tu wprowadzić jakiś porządek. Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie nie uratują nas zbyt szybko, musimy zacząć się jakoś organizować! W przeciwnym razie zupełnie rozpełzniemy się w dzicz! - zawył dramatycznie wytatuowany sir Lancelot.
- Co jest złego w dziczy? - spytał obojętnie Sawyer, przewracając stronę w książce.
- Jesteśmy kulturalnymi ludźmi i musimy pielęgnować naszą kulturę.
- Jasne. A ja powinienem oficjalnie poprosić Pieguska o dostęp do białego kwiatu jej dziewictwa?
Doktorek profilaktycznie udał, że nie słyszał tego ostatniego zdania i nie dostrzegł stanika Kate leżącego na stercie ubrań Sawyera w otwartym na oścież namiocie.
- Nie możemy stać się dzikusami. Mamy swoją cywilizację - powiedział twardo.
- I ja mam się ożenić, żeby ratować cywilizację? Ależ tak! Genialny plan! Masz tego więcej?
- Cieszę się, że odezwał się w tobie głos rozsądku - odrzekł z ulgą Jack. - Jutro się oświadczasz.
I odszedł, zanim Sawyer zdążył się otrząsnąć z szoku, że ktoś może do tego stopnia nie łapać ironii.

***

- Ani słowa, Ali… Ani słowa.
- Przyniosłem ci bukiet - powiedział poważnie Sayid, siadając przy ognisku obok Sawyera.
- CO mi przyniosłeś?
- Bukiet. Jack zostawił ci w bunkrze. Poprosił, żebym ci zaniósł w wolnej chwili, ponoć jutro będzie ci potrzebny.
Amerykanin spojrzał na wiecheć składający się z dziwnie wyglądających kwiatów, bujnych liści i powtykanych gdzieniegdzie pędów bambusa. Największy umieszczono w samym środku plątaniny zielska i wbito na niego dorodną papaję.
- Kto to układał? - spytał ze zgrozą.
- Z tego, co wiem, to Sun - odpowiedział pogodnie Sayid, wyciągając stopy w stronę ogniska. Pochylił nieco głowę, włosy zakryły mu twarz i Sawyer byłby gotów założyć się o każde pieniądze, że w głębi duszy Omar zarykuje się ze śmiechu.
- Wiesz już wszystko, prawda, Ali? - spytał gorzko przyszły pan młody, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
- Mówisz o twoim jutrzejszym wielkim dniu? Tak, Jack mi mówił. Siedzi teraz w bunkrze i przegląda swoje koszule, żeby ci którąś pożyczyć na ślub.
Sawyer upuścił fajki.
- Falafel, czy mógłbyś mi tego nie opowiadać z taką dziką satysfakcją? - poprosił żałośnie.
Sayid uniósł głowę i popatrzył na swojego nieszczęśliwego rozmówcę. Kąciki ust drgały mu nieznacznie, widać było, że bardzo stara się opanować.
- Nie.

***

- Sawyer, czy możesz mi powiedzieć, co tu się dzieje?
Wyrwany z drzemki mężczyzna przysiadł na kocu w namiocie i spojrzał niezbyt przytomnym wzrokiem na Kate. Właśnie śniło mu się, jak Jack w białej koszuli oświadcza mu się na klęczkach, ofiarowując przy tym pierścionek z bambusa.
- A co się stało, Piegusku?
- Charlie do mnie przyszedł wieczorem i powiedział, że czyha na mnie niebezpieczeństwo, więc mam nie wychodzić z namiotu. Musiałam czekać, aż zaśnie na czujce, żeby tu przyjść. Co jest grane?
To było za dużo jak na biedną głowę Sawyera. Poważna rozmowa z Jackiem, perspektywa oświadczyn, bukiet od Sun, chora satysfakcja Alego, teraz Charlie jako Cerber… Czuł, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Oparł głowę na dłoniach i wybuchnął gromkim, trochę histerycznym śmiechem.
- Coś ci się stało? - zapytała z niepokojem Kate.
- Nie, wszystko w porządku - oznajmił, ocierając łzy. - A Charlie najwyraźniej dostał od Dr Queen rozkaz strzeżenia twojej cnoty przed ślubem.
- Strzeżenia czego? Zaraz, zaraz… Sawyer, JAKIM ślubem?
Mężczyzna nadal miał załzawione oczy, a ramiona drżały mu, jakby miał zaraz znowu ryknąć śmiechem.
- Ze mną. Cieszysz się?
Oszołomiona Kate usiadła obok niego na kocu.
- Kto to wymyślił?
- Doktorek, a kto? Spajanie więzi plemiennych, krzewienie kultury, ratowanie podupadających obyczajów i takie tam - odparł Sawyer, usiłując odzyskać powagę chociaż na tyle, by być w stanie mówić.
- Zamierzaliście spytać mnie o zdanie?
- Nie wiem, jak nasz drogi Lancelot, ale ja ci się jutro oświadczam.
- Co robisz? - wydukała Kate, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Oświadczam ci się. Popatrz, tam stoi bukiet. Tylko pierścionka jeszcze nie mam, ale założę się, że Ali właśnie cośtam spawa.
- Aha…
- I mam nadzieję, że mnie przyjmiesz, bo doktorek nie odpuści, póki się nie pobierzemy, a ja nie zamierzam robić z siebie idioty więcej, niż raz.

***

Na sąsiedniej plaży Sayid zatknął mocno kilka pochodni w piasek, ustawił sobie niewielki stolik w najlepiej oświetlonym punkcie i zabrał się za robotę. Wyjął z plecaka lutownicę, kilka dziwnie wyglądających drucików i wykradziony przez Shannon pierścionek Kate. Miał materiały, narzędzie i wzorzec, mógł więc przystąpić do dzieła.
Usiadł przy stoliku i zaczął uważnie oglądać druciki. Miał nieodgadnioną minę. Wreszcie udało mu się znaleźć kawałek metalu właściwej grubości, sięgnął więc po lutownicę.
W tym momencie przypomniał sobie Jacka opowiadającego mu ze śmiertelną powagą o swych weselnych konszachtach, a potem zrozpaczoną minę Sawyera oglądającego bukiet i Charliego biegnącego z zapałem strzec Kate.
Lutownica upadła na piasek, druciki potoczyły się na stolik, a Sayid zatrząsł się od tłumionego przez cały dzień śmiechu.
Prawie było mu żal Sawyera. Prawie.

***

Rano Sawyer wyszedł z namiotu i rozejrzał się po obozie. Wszyscy mieli bardzo uroczyste twarze. Za bardzo. Amerykanin był absolutnie pewien, że większość rozbitków nie śmieje się na głos tylko dlatego, że nie chcą się narażać jedynemu konowałowi na wyspie. Tylko trzy osoby nie miały min jak Lord Szambelan na koronacji.
Charlie wyglądał jak zbity pies, gdy siedział na pieńku i stroił gitarę. Widocznie Jack zdążył już się zorientować, że były gwiazdor nie dopilnował w nocy lelijowatej narzeczonej. Sam doktorek usiłował zachować pogodę ducha, ale sam widok Sawyera działał mu na nerwy, prezentował więc światu przecudnej urody szczękościsk. Ali obracał jakiś metalowy krążek w tych swoich upiornych palcach i wyglądał zupełnie tak, jak zwykle - jakby wszystko dookoła niezmiernie go bawiło, ale dobre wychowanie zabraniało mu wyć ze śmiechu.
Kate zdążyła już wpaść w kółko gorączkowo szepczących bab i zerkała tylko od czasu do czasu w stronę namiotu przyszłego narzeczonego. Cała sytuacja wydawała jej się tak absurdalna, że aż niemożliwa. Niemniej jednak była realna. Rozbitkowie powoli gromadzili się na środku obozu, a Jack przejmował rolę mistrza ceremonii.
Po krótkiej, nadętej mówce o obyczajności, cywilizacji, potrzebach duchowych człowieka i ważnych wydarzeniach, które miały za chwilę mieć miejsce, doktorek usunął się z pola i na jego miejsce wskoczył Sawyer.
Szedł dziarskim krokiem kowboja zwiedzającego własne pastwisko, miał na sobie swoją ukochaną, czarną koszulę, w jednej ręce trzymał upiorny wiecheć z papają, w drugiej metalowe kółko od Sayida. Szczerzył się radośnie, przyglądając się uważnie obecnym. Najwyraźniej przezwyciężył już pierwszy szok i cała sytuacja zaczęła go nieziemsko bawić.
Podszedł do Kate i skłonił jej się błazeńsko, zagryzając wargi.
- Piegusku, przyszedłem z tobą poważnie porozmawiać - wykrztusił.
Następnie klęknął teatralnie na jedno kolano i zamaszystym ruchem wyciągnął przed siebie bukiet. Kate przyjęła go z ulgą i schowała w nim twarz.
- Hej! Oświadczam ci się tu, spójrz mi w oczy!
Spełniła jego życzenie i przez chwilę trwali tak w bezruchu, patrząc na siebie nawzajem.
- Piegusku, ja…
W tym samym momencie puściły im nerwy. Kate parsknęła śmiechem i schowała twarz w bukiecie. Sawyer po prostu położył się na ziemi.
- Przepraszam - powiedział po chwili, dźwigając się na klęczki i ocierając załzawione oczy. - Wybacz, kochanie, to ze wzruszenia - dodał, krztusząc się.
Rozejrzała się dookoła. Hurley pukał się w czoło. Claire była wyraźnie zdegustowana brakiem powagi. Locke radośnie szczerzył zęby. Przez ułamek sekundy Kate wydawało się, że widzi, jak Sayidowi drżą kąciki ust, ale zanim zdążyła się upewnić, że to nie złudzenie optyczne, Irakijczyk schował się za drzewem, o które się przed chwilą opierał.
- Więc, Piegusku - zaczął jeszcze raz Sawyer, oddychając głęboko. - Przyszedłem prosić cię, byś została moją towarzyszką życia w nieprzebytej, kokosowej dżungli. Przyrzekam dzielić się z tobą ostatnim mango. Czy zostaniesz moją żoną?
Kobieta kiwnęła tylko głową i wyciągnęła rękę w stronę narzeczonego, który miał włożyć jej na palec zespawany w nocy przez Sayida pierścionek.
Po piątej próbie Sawyer nie widział już przez łzy palców Kate. Po dziesiątej oboje położyli się na ziemi.
Claire była wzruszona.
Charlie patrzył na Claire jak Burek na czekoladki.
Sayid nadal stał oparty o drzewo.
Ana-Lucia kiwała z politowaniem głową.
Locke szczerzył się jeszcze bardziej.
Eko zaintonował modlitwę.
Jack zamknął oczy i myślał o wyspie.

przyjaciele: nilc, straszna straszna miazga, omg mam flistę, fanfiction: lost

Previous post Next post
Up