Miniaturka typu "twórczość własna" w ramach stopniowego odblokowywania się. Temat wymyślony przez Szu
swistus. 698 słów. Uwaga, pijaństwo.
BAR
Gdy tylko nieco zawiany facet w marynarce świadczącej o absolutnym braku gustu przekroczył próg knajpy, Michał wiedział, że nie będzie z tego nic dobrego. W końcu znał się na ludziach, barmani mają nosa.
Lekko się zataczając, gość podszedł do krzesła przy barze i usiadł na nim nie bez drobnych trudności. Jego twarz miała w sobie coś z mordy spaniela, w którego ktoś rzucił kapciem.
- Dla mnie whisky - rzucił. Artykułował dźwięki bez większych problemów i wszystko wskazywało na to, że z meandrami gramatyki też będzie sobie radził całkiem przyzwoicie.
- Panie Boże, spraw, żeby mu się gadać nie chciało - pomyślał rozpaczliwie Michał i sięgnął po butelkę z bursztynowym płynem, ignorując z wdziękiem soczyście pomarańczową tabliczkę z napisem: „Osobom nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy”.
- Piotr jestem - przedstawił się ponuro gość.
- A czy ja cię, facet, legitymuję? - mruknął pod nosem barman.
Właściciel upiornej marynarki rozpoczął wzrokową analizę struktury cząsteczki whisky, po chwili jednak znowu skupił się na swym gospodarzu.
- Bo ja to mam pecha w życiu - oznajmił dobitnie.
- Serio?
- No.
- Interesujące - oznajmił Michał, oglądając pod światło smugi na kieliszku do wina i myśląc, jak tu powiedzieć szefowi, że zmywarka swoje lepsze dni ma już za sobą.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz! - oburzył się gość, a jego spanielowate oczy zrobiły się jeszcze smutniejsze. - Gdzie indziej pójdę? Chociaż udawaj, że mnie słuchasz!
Barman zmierzył faceta wzrokiem. Ostatecznie co mu szkodziło go posłuchać? I tak nudził się sakramencko, krążąc pół nocy między beczką piwa a shakerem do drinków.
- A co się stało?
- Żona mnie rzuciła! - wrzasnął Piotr. Kilka głów odwróciło się w jego stronę, nawet tego nie zauważył. - Tak po prostu, spakowała walizki i odeszła - dokończył szeptem.
- Ale tak bez słowa?
- Coś niby powiedziała. Jest ze mną nieszczęśliwa, czuje się samotna i musi zmienić swoje życie. Ale co przez to rozumie, to już mi nie chciała powiedzieć.
Michała mimo woli zaczynało interesować, co też ma do powiedzenia mężczyzna w koszmarnej marynarce. Zazwyczaj nie lubił gadatliwych klientów, ale ten miał w sobie coś dziwnego i intrygującego. Już sam fakt, że nie zadowolił się bezmyślnym potakiwaniem, był niecodzienny. Ludziom w „retorycznej” fazie upojenia zwykle było wszystko jedno, czy ktoś ich słucha.
- Długo jesteście małżeństwem?
- Osiem lat - odparł Piotr, dopiwszy whisky.
- A wcześniej nic wam się nie psuło?
- Nic a nic - uśmiechnął się gorzko porzucony, obracając w palcach pustą szklankę. - Patrz, a mówią, że takie numery to tylko w kiepskich powieściach…
Barman nie znalazł odpowiedzi. Przez moment słychać było tylko zwykły, knajpiany gwar urozmaicony tylko dobiegającą z oddali syreną, jakby sąsiednią ulicą jechała „Erka” na sygnale.
- Polej jeszcze. Co mi zależy, najwyżej dostanę wrzodów żołądka - zakpił.
- Nie powinienem…
- Oj, pieprzyć przepisy. Wolę się schlać tutaj, niż w pustym domu. Wiesz, nawet psa mi zabrała… - powiedział, po czym zaśmiał się histerycznie, chowając twarz w dłoniach. - Chryste Panie, wszystko mi się posypało, a ja myślę o psie…
- Spokojnie - starał się opanować sytuację Michał, nalewając jednoczesnie nieco whisky do pustej szklanki. - Słuchaj, a może ona wróci, jak ochłonie? Nie pokłóciliście się ostatnio?
- Niby tak, ale… Przecież to nie było nic wielkiego, jakaś sprzeczka o chlew w kuchni… Wiesz, jak to małżeństwo.
- Wróci, zobaczysz - powiedział z mocą barman. - Ośmiu lat nie można tak po prostu przekreślić. Wróci.
- Dzięki - wymamrotał Piotr. - Dzięki. Jesteś w porządku, wiesz? Nawet nie wiesz, jak mi pomogłeś.
Pogrzebał chwilę w kieszeni swojej potwornej marynarki, po czym położył lekko pognieciony banknot obok nie dopitej szklanki whisky, uśmiechnął się szeroko, wstał ze stołka i dziarskim krokiem idealnie trzeźwego człowieka zaczął iść w stronę drzwi.
- Zośkę pozdrów! - zabrzmiał niski głos za plecami Michała.
- Jasne, pozdrowię! - odparł wesoło gość, obróciwszy się w stronę właściciela knajpy. - Dzięki, stary, masz u mnie piwo!
I wyszedł.
Barman - psycholog wyglądał, jakby znienacka rzucono mu tort w twarz. Popatrzył pytająco na swojego szefa, a ten wzruszył ramionami i zrobił niewinną minę.
- Mój szwagier, pisarz. Lekko pieprznięty. Pisze teraz jakąś książkę o porzuconym mężu i utknął na scenie żalenia się barmanowi po pijaku. No to powiedziałem mu, że mam u siebie takiego jednego, niech przyjdzie, pogada z nim od serca, to może go natchnie. Patrz, jak się chłopak przejął…