Drobnostki, roz II

Feb 21, 2014 11:13


roz.2

Fly me to the moon

Niedobrze wierzyć w człowieka, lepiej być go pewnym.

S. Lec

"Gdzie mnie wieziesz, 004?"

"Do Moskwy."

"Czemu?"

"Powiem na miejscu."

Q naburmuszył się w swojej kurtce i zacisnął ramiona na laptopie. Trzymał go kurczowo cały czas, od pościgu samochodowego w centrum Petersburga, po strzelaniny na przedmieściach Petersburga. Tam napastnicy już się nie bawili w grzeczności i po prostu otworzyli ogień biorąc na cel mały, rozklekotany samochodzik, w którym Alec dokonywał iście cyrkowych wolt. Q wciąż jeszcze miał odbitą na twarzy klamkę drzwi, w którą zarył, gdy Trevelyan, zygzakując na oblodzonej drodze, zrobił nagły skręt za mostem. Spowodował tym ruchem wspaniały karambol. Kilka czarnych mercedesów wypadło z jezdni do rowu a jeden wybuchnął, robiąc popisową przewrotkę i lądując na dachu. O dziwno, jadący właśnie z pól traktor ocalał. Chyba jedynie przez przytomność umysłu traktorzysty, który zdążył w porę zahamować.

Ostatni czarny mercedes nie był łatwy do zgubienia. Alec dał Q coś co wyglądało na domowej roboty granat, kazał wyjąć zawleczkę i wyrzucić za okno. Nie chciał słyszeć sprzeciwu i wątpliwości co do pochodzenia materiałów wybuchowych. Q po krótkiej kłótni wyrzucił w końcu granat z samochodu, trzęsąc się cały i dygocząc. Jeden ogłuszający, wstrząsający wybuch później jechali już bez ogona.

"Aż tak trudno było?" zapytał z krzywym uśmiechem Alec, po czym spojrzał na Q ze zdziwieniem. "Co?"

"Jeżeli natychmiast nie powiesz mi, co się dzieje i czemu uciekamy rozwalę ci głowę laptopem." wycharczał Q i chyba jego niski, groźny głos zrobił na Alecu wrażenie, bo 004 uniósł jedną rękę z kierownicy i uniósł ją w geście poddania.

"Ok, ok. Dobrze. Powiem ci wszystko, jak już cię dowiozę na miejsce."

"A gdzie mnie wieziesz?"

"Do Moskwy."

I tak w koło Macieju. Alec był nieprzejednany i nieprzemakalny i nie chciał mówić czemu wiózł Q do Moskwy i kto na nich polował. Po kilku rundach bezsensownej, powtarzającej się konwersacji kwatermistrz poddał się wreszcie i aby rozerwać się nieco włączył laptopa. Skopiowane z SWZ pliki były dość ciekawe w konstrukcji. Zwłaszcza interesująco wyglądały te, które zawirusowane i zaszyfrowane podwójnie były tak pocięte, że niemal nieczytelne. Normalnie Q wziąłby to jako wyzwanie i zaczął rozkodowywać tą gmatwaninę podwójnych szyfrów, ale do tego wolał mieć dostęp do prądu i więcej czasu. Ponadto po dokładniejszych oględzinach okazało się, że kodzie przewijała się kilkukrotnie podobna kombinacja liter. Coś jak podpis, widoczny tylko dla wprawnych w czytaniu kodów specjalistów.

"Alec, ty się wyznajesz na rosyjskich służbach. Znasz może kogoś o pseudonimie Majak? Tak się to czyta według translatora..."

"Jesteś zbyt bystry dla swojego dobra, kwatermistrzu." Alec uśmiechnął się do Q wszystkimi zębami. "Wymarzłeś, może zatrzymamy się gdzieś na obiad?"

"Zauważam, że unikasz pytania. A co do przerwy obiadowej jesteś pewien, że nikt nie będzie do nas strzelał?"

Alec nie odpowiedział, co spowodowało u Q nerwowe ukłucie w żołądku. Nie dał po sobie niczego poznać, ale kurcze, pierwszy raz był na misji poza misją i poza mapą MI6, i to w Rosji!...

Stacja benzynowa wyglądała całkiem po europejsku, ze swoimi reklamami Shella i automatyczną myjnią. Bar szybkiej obsługi natomiast wyglądał jak drewniana chałupa, przerobiona na restaurację i pachniał fantastycznie gotowanymi kluskami i smażeniną. Q nie odczuwał głodu, dopóki kelnerka nie postawiła przed nim miski pierogów ze skwarkami. Alec przyglądał się chwilę, jak kwatermistrz pożera kluchy i zapija je rozwodnionym kompotem truskawkowym. Wciąż się uśmiechał.

"Wysłałeś już alarmowego smsa Bondowi?"

"Już z kafejki w Petersburgu." oznajmił Q z przekąsem, a widząc oczekującą minę Aleca, przewrócił oczyma i podkradł mu z talerza pieroga."Nie. 007 nie odezwał się."

"Nie musi." Alec zapakował do paszczęki dwa pierogi na raz a resztę swojej miski zalał gęstymi, tłustymi skwarkami. "Pojedzie za nami do Moskwy na ślepo."

"007 rzadko kiedy robi coś na ślepo."

"Nie doceniasz swojej roli, kwatermistrzu. Dla ciebie James zrobi na ślepo jeszcze niejedną rzecz." Alec rozejrzał się czujnie po lokalu, po czym ponownie napakował sobie pierogów do ust. "Na pewno... jedzie... już za nami."

Q otworzył usta, zamknął je, po czym schował się za swoją szklanką kompotu. Alec zmrużył oczy, wciąż nie przestając przeżuwać.

"No nieeee... Nie mów, kwatermistrzu. Problemy w raju? Dopiero po roku? To i tak pięknie. Obstawialiśmy co najmniej parę miesięcy zanim kiszka pęknie."

"Obstawialiśmy?" wymamrotał z niedowierzaniem Q, po czym oklapnął na krześle i podparł głowę na rękach. "Nie, nie odpowiadaj. Moi podwładni i agenci 00. Myślałby kto, że tajne służby jej królewskiej mości mają inne rzeczy na głowie, niż granie w bingo ile potrwa związek kwatermistrza!"

"Co mogę rzec, jesteśmy bardzo towarzyskim środowiskiem." Alec wzruszył ramionami i przybrał uroczą minę. "Poza tym, wiesz, myślę, że wy to akurat przetrwacie. Jesteś ostatnią miłością Bonda."

"Brzmi jak memuar z nagrobka. Dzięki."

"Nie ironizuj, Q. To poważna sprawa. Pierwsze miłości, późniejsze, nie są interesujące, ale ostatnia... Ostatnia miłość, to jest coś co ciekawi nas wszystkich."

"Aż tak różowo nie jest." wymamrotał w kompot Q, unikając wzroku Aleca. 004 westchnął dramatycznie i odłożył sztućce.

"Ano nie jest. Ale nie sromaj się, kwatermistrzu. Powiadają, jak czterdziestka mija dłuższa torba niż fuzyja."

"Alec!"

"Haha."

Po pierogach i herbacie opuścili bar i upakowali się na powrót do małego, kwadratowego autka Aleca. Szczęśliwie nie rozmawiali już o sprawach osobistych i fuzyji Bonda, chociaż kwatermistrz nie mógł przestać o tym myśleć. Gdy zatrzasnął za sobą drzwi samochodu odrobinę za mocno, nie można go było za to winić. Alec skrzywił się i odpalił silnik, gładząc miłośnie kierownicę.

"Mógłbyś tak nie trzaskać z łaski swojej?"

Q dopiero wtedy zwrócił uwagę na autko, którym tak sprytnie Alec uratował go przed czarnymi mercedesami w Petersburgu.

"Co to za rzęch jest w ogóle? Da radę dojechać po takich drogach do Moskwy?"

"Nie obrażaj jej, kwatermistrzu." Alec wymanewrował samochód na główną drogę, zerkając na Q w lusterku. "To Lada Kalinka. No, maleńka, nie słuchaj tego angielskiego ignoranta i nie denerwuj się."

Q zamilkł, wpatrując się w Aleca, przemawiającego czule do swojej Kalinki. Dziwnie było oglądać, jak samochód jedzie po złej, nieangielskiej stronie jezdni a kierowca uwzględnia złe, odwrócone kierunki jazdy i znaków. Alecowi najwyraźniej było wszystko jedno. Jak większość agentów satysfakcjonował go fakt, że w ogóle jechał i nikt do niego nie strzela. 004 w sposób widoczny lubił i doceniał Rosję, dobrze się czuł tutaj, z małymi, pudełkowymi samochodzikami, z nierównymi drogami, pierogami i zażywnymi, czerwonymi na policzkach kelnerkami. Q nie mógł powiedzieć, że rozumiał to ulubienie dalekiego wschodu, ale zachowywał uprzejmą rezerwę.

"Nadal nie chcesz mi powiedzieć, czemu wieziesz mnie do Moskwy?"

"Nie."

Q nie pytał dalej. Zdecydował, że zaufa Alecowi i pozwoli się zawieźć tam, gdzie Alec uzna za stosowne i konieczne. Ufność w plan 004 była dla Q czymś nowym i niezwykle ekscytującym, jednocześnie nowatorskim i buntowniczym. Zwykle działał w tandemie z M, zwykle sam naciskał, aby ruchy agentów były lepiej dokumentowane, bezpieczne politycznie... Ale teraz trzeba było działać, podejmować decyzje na bieżąco, jak podczas misji w terenie. Q był niemal pewny, że lepiej wyjdzie na współpracy z Alekiem dobrze. Może powinien wrócić do Petersburga, może powinien zadzwonić do Mallory`ego...

Alec, chyba widząc wewnętrzny konflikt Q, wydał z siebie współczujący odgłos, po czym pogrzebał w schowku i wyjął z niego papierową tytkę.

"Masz. Wiem od 007, że lubisz. Może to nie syllabub ale są całkiem smaczne."

Q złapał tytkę w locie i wyjął z niej osadzone na patyku jabłko w karmelu. Spojrzał na Aleca kwaśno.

"Rozumiem, że fama poszła, że przekupuje się mnie w misję słodyczami."

"A działa?"

Q zaśmiał się z zabawnej miny 004, po czym stwierdził, że kij z tym wszystkim, jest zbyt ciekawy, jak się ta przygoda skończy.

"Działa."

Jabłka w karmelu faktycznie były bardzo smaczne.

/

Z Moskwy zobaczył niewiele, ale jakoś nie miał chęci na zwiedzanie. Alec szybko wymanewrował swoją ukochaną Kalinkę z centrum i wjechał w szare place biedniejszej dzielnicy. Blokowiska, szeregi drewnianych komórek i pokrzywione chodniki. Gdy zaparkowali Q wysiadł z samochodu i rozprostował zastałe kości. Wciąż nie mógł porządnie puścić z objęć swojego laptopa.

"Twoi terroryści mają siedzibę w ostatnim bloku na ulicy, 004. Jak stylowo."

"Myślę, że się z Majakiem polubicie. Macie obaj takie same cięte jęzory." Alec stanął przy domofonie i nacisnął któryś z obdrapanych guzików. Drzwi otworzono nie zadając pytań.

"Mam wyjąć broń?" zapytał Q, podążając za Aleciem po brudnych, blokowych schodach. Trevelyan spojrzał na niego zezując zabawnie.

"A masz ze sobą broń?"

"Nie." skłamał Q gładko, a Alec gładko roześmiał się, jego policzki czerwone od mrozu, a oczy schowane w fałdkach kurzych łapek.

"Dobrze. On nie za bardzo przepada za bronią palną. Jest w tym dość podobny do ciebie."

Jak na kryjówkę tajnych terrorystów, kryjących się przed czarnymi mercedesami, całokształt przedstawiał się raczej niepozornie. Pachnąca zakurzonym, betonem klatka schodowa, szarawe okienka i pokryte pajęczynami kaloryfery, grzejące pełną parą. Gdy Alec zapukał do metalowych odrzwi pod numerem dwadzieścia cztery otwarły się one niemal natychmiast a dwie, grube, mocarne ręce złapały 004 i Q za fraki i wciągnęły do środka.

Q był na siebie wściekły. Nawet nie zdążył krzyknąć.

"No super..."

"Nie pękaj, kwatermistrzu."

W przedpokoju trzypokojowego mieszkania siedziało dwóch, uzbrojonych mężczyzn o ponurym spojrzeniu i dłoniach wsuniętych za pazuchy. Trzymali broń nawet, gdy Alec zagadał z nimi po rosyjsku, ofiarował flaszkę wódki i skierował się wgłąb mieszkania. Organizacja terrorystyczna w Rosji wyglądała nieco inaczej... spokojniej, normalniej Q z jakiejś przyczyny czuł, że rosyjscy terroryści, w swoich zimowych jesionach i ciężkich, kutych butach, byli zdecydowanie groźniejsi niż paramilitarni przebierańcy z krajów tureckich czy epatujący religią i tradycją ekstremiści islamscy. Było w nich coś bezlitosnego, codziennego, zrezygnowanego... coś zdeterminowanego. Nie umiał na to patrzeć.

Wpuszczono ich do największego pokoju, pełnego sprzętu komputerowego, od najstarszych komputerów Atari po najnowsze, opływowe cacuszka z marnymi głowicami, ale świetnymi procesorami. Widać było, że salon jest zajmowany przez pasjansowa i profesjonalistę i kogoś bardzo wycofanego z tak zwanego normalnego świata. Q sympatyzował. On także nie za bardzo kochał normalny świat i do spotkania Bonda w sumie czuł się bardziej komfortowo w towarzystwie sprzętów elektronicznych...

Zza trzech komputerów, połączonych w jedną maszynę wystawały jedynie potargane włosy. Alec powiedział coś po rosyjsku, po czym wszedł za komputerową konsolę.

"Przyprowadziłem Q tak jak obiecałem."

Majak był wysokim, chudym dwudziestoparolatkiem z garbatym nosem, szerokimi, wrażliwymi ustami i ogromnymi, kwadratowymi okularami na bladej twarzy. Jego włosy w kolorze wypłowiałego blondu sterczały we wszystkie możliwe strony i najwyraźniej już dawno odpuścił sobie ujarzmianie ich nieposkromionej natury. Gdy Majak wstał zza konsoli i zmierzył Q łagodnym wzrokiem krótkowidza, Q odniósł wrażenie, że właśnie spotkał swoje rosyjskie lustrzane odbicie.

No to już teraz rozumiał, czemu James nieustannie donosił mu słodycze i zmuszał do regularnych posiłków. Rozumiał też, czemu ludzie, osadzeni w tak zwanym życiu codziennym, widzieli w nim nieprzystosowanego, nieco dzikiego geniusza i łatwy cel intryg i manipulacji. Majak wyglądał na kogoś, kto był w stanie podsłuchać tajną konferencję na Kremlu i rozwalić osłony CIA, ale nie był w stanie rozpoznać zasadzki polegającej na relacjach międzyludzkich, szpiegowskich i generalnie, politycznych.

Q nie za bardzo mógł to wszystko powiedzieć na głos, stał więc tylko tak, ściskając torbę z laptopem. Majak też tylko gapił się na niego zza okularów. Alec szczęśliwie wkroczył do akcji , wręczył Majakowi papierową torebkę z jabłkiem w karmelu i rzucił się do przedstawiania.

"Q, to jest Majak, którego kod rozpoznałeś w systemie SWZ." Alec wskazał na Q luźnym gestem, który wskazywał, że Majak, to jest Q, nasz nieodzowny geniusz komputerowy. Posiada swojego własnego kota, agenta 00 oraz własnoręcznie rozpirzył Quantum.

Majakowi błysnęły oczy a usta wygięły się niebezpiecznie.

"To ty? Nie wyglądasz na kogoś, kto potrafi prześlizgnąć się przez osłony rosyjskiej agentury."

Q zacisnął zęby, prostując się sztywno w swojej wygniecionej kurtce. Świetnie się zaczynało.

"Przez osłony nigdy oficjalnie nie wszedłem." oznajmił, usiłując utrzymać neutralny ton, pomimo niezbyt miłego początku. "Nie chcę wywołać trzeciej wojny światowej. Przenikam płytko, tylko do drugiego poziomu zabezpieczeń i zostawiam wam małe prezenty."

Majak skrzywił się. Jego młoda twarz nie pasowała do ponurych grymasów.

"Tak. To ty. Tylko ktoś taki jak ty mógłby pomyśleć, że jest w stanie wywołać wojnę swoimi zabawami." wymamrotał groźnie, jego akcent ciężki, a mimo to dziwnie śpiewny. "Nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa, jak większość Anglików. Twoje lol katy w wersji rosyjskiej nie są śmieszne a twoja bytność za naszymi osłonami dokładnie dokumentowana. Jak kogoś atakujesz to wprost, a nie jak szczur..."

Po tych słowach nastąpił ze strony Majaka potok dość gwałtownie wypowiedzianych rosyjskich fraz, skierowanych do Aleca. 004 z pogodną miną seryjnego mordercy odpowiedział jednym słowem i sięgnął po broń. Ponurzy rosyjscy terroryści z przedpokoju także sięgnęli po gnaty. No teraz to po prostu Q miał dość!

"Uspokoić się i opuścić broń! Jestem tutaj bo mnie potrzebujecie i nie zapominajcie o tym. Nikt mi za tą wizytę nawet nie zapłaci, bo cholera, porwaliście mnie w sumie z mojej własnej misji!" Q ściągnął z siebie kurtkę i rzucił ją w kąt, mierząc wyzywającym spojrzeniem całe towarzystwo, od pobladłego Majaka, po rosyjskich terrorystów i rozbawionego Aleca. "Więc teraz zamknijcie się i słuchajcie. Będzie tak. Ja pokażę ci co znalazłem, Majak. Ty pokażesz mi co znalazłeś i objaśnisz, dlaczego projekt Puszka jest tak groźny. Tak, wiem, że projekt Puszka istnieje. Nie, nie obchodzi mnie twoje zdanie o Anglikach."

Q stanął przed Majakiem, prostując się i przybierając minę, która zmuszała nawet Bonda do wycofania się i rejteru.

"To wy przyszliście po mnie. Macie zapewne dobry powód ku temu i jak sądzę, nie stać was, aby odmówić współpracy."

Zanim Majak zdołał zaprotestować Q wszedł za jego konsolę i przysunął sobie krzesło. Ustawił obok ekranów laptopa, otworzył go i włączył. Potok języka rosyjskiego, który nagle wysypał się z terrorystów z przedpokoju został ucięty kilkoma mocnymi słowami Aleca. Być może przyczyniły się do tego także trzy flaszki wódki, które 004 wcisnął w ręce Rosjan.

"Nie zachowujesz się jak zwykły kwatermistrz." zauważył Majak z niechętnym uznaniem i usiadł obok Q. Gdy Q wyciągnął dłoń po wtyczkę, aby podpiąć się laptopem pod konsolę, Rosjanin podał mu ją bez sprzeciwu.

"To dlatego, że nie jestem zwykłym kwatermistrzem." Q uśmiechnął się uprzejmie i podłączył się pod konsolę. "I dlatego, zamiast gadać z Gordijewskim gadam z nieznanym terrorystą, który zaszyfrował kilka interesujących plików SWZ. Dość już o tym. Powiedz mi do czego jestem ci potrzebny i do czego jestem potrzebny Gordijewskiemu. Coś mi mówi, że obaj nie możecie rozszyfrować tego wirusowego maleństwa."

"Zauważyłeś to?..." zaczął Majak, po czym przypomniał sobie, że ma być nieufny i przybrał groźną minę. Q westchnął z rozbawieniem.

"Pewnie, że zauważyłem. Gordijewski nie mógł otworzyć pewnych zmienionych wirusowo plików. Zakładam, że ty je zmieniłeś i ty także nie możesz ich otworzyć. A to znaczy, że zaszyfrowałeś informację, której nie mogłeś odszyfrować, bo nie byleś w stanie rozróżnić przyjaciół od wrogów. Eleganckie i jak widać, efektywne."

"Dzięki." odpowiedział Majak i usiadł obok Q przy konsoli, odsuwając puste kubki po kawie sprzed klawiatury.

"Nie ma za co. Rozumiem, że chcesz, abym rozszyfrował to dla ciebie? Pozostaje spytać, dlaczego ufasz mnie a nie ufasz Gordijewskiemu?"

Majak uśmiechnął się i na chwilę przestał wyglądać jak bezsenny, złośliwy, przepracowany informatyk terrorysta, a zaczął wyglądać jak zwykły, nerdowaty chłopak z zamiłowaniem do komputerów.

"Na pewno będzie się nam dobrze współpracowało, Q."

Majak odsunął się od blatu i wykonał gest, zapraszając kwatermistrza na swoje miejsce za konsolą. Q zmrużył oczy i rozejrzał się, ale ani Alec ani rosyjscy terroryści nie chwytali za broń.

"Tak po prostu puszczasz mnie do swojego komputera?"

"Tak po prostu. Masz rację, Q. Gdy kiszka pęknie, wszyscy mamy przekichane" zaczął Majak, jego angielszczyzna ciężka, ale precyzyjna. "Niezalezienie od kraju pochodzenia."

"Wiedziałem, że przypadną sobie do gustu." powiedział Alec do ponurego strażnika, wciąż siedzącego w przedpokoju na stołku. Strażnik mruknął coś po rosyjsku i podał 004 kieliszek wódki.

I tak Q dowiedział się, że Majak pracując jako asystent kwatermistrza SWZ odkrył coś niepokojącego w raportach z laboratorium na Kaukazie. Zwierzchnicy zignorowali jego uwagę, a gdy nie ustawał w drążeniu tematu, zdecydowali się go zlikwidować. Ukrył się, uciekł, zatarł za sobą ślady a dobrzy znajomi w SWZ ułatwili mu zejście do podziemi.

"Bo widzisz, nie wszyscy w rządzie wiedzą o projekcie kaukaskim. Skutecznie się go przed nimi ukrywa, aż będzie za późno."

Q w osłupieniu słuchał relacji Majaka, która miała zdecydowanie więcej sensu niż te lukrowane popierdółki, które Gordijewski sprzedawał Bondowi. Brzmiało prawdziwiej, bo brzmiało straszniej. Majak mówił o tym, że jego przełożeni chcieli go zlikwidować z pełnym spokojem i zrozumieniem. Przyjmował ten paradoks i działał w obrębie niego bez żalu ani wstydu. Może jednak Majak był bardziej wyrobiony w szpiegowskich sprawach, niż Q...

"Część SWZ dość ściśle współpracowała z rządem na projektem Puszka." Majak mówił dalej, otwierając kolejne okna na ekranie i wskazując na daty. "Nikt nic nie wiedział, a gdy się dowiadywał, natychmiast znikał. Sprawdziłem dokumentację, ludzie zaczęli znikać trzy lata wstecz. Zawsze inscenizowano wypadki i zacierano dobrze ślady. Nikt nigdy się tym nie zainteresował. Dopiero Gordijewski zaczął nieco drążyć sprawę, gdy okazało się, że w SWZ mogą mieć szpiegów obcego wywiadu."

"Co to dokładnie jest ta Puszka?" chciał wiedzieć Q, na co Majak zaklinał szybko po klawiaturze. Na ekranie pojawiły się wykresy i skany dokumentów, z paroma tysiącami wyliczeń matematycznych po bokach.

"Ok... znam się na komputerach, ale oprzyrządowanie satelity z lat pięćdziesiątych jest poza moimi kompetencjami." Q poprawił okulary i zbliżył twarz do ekranu, mrużąc oczy. "To wygląda jak projekt broni jądrowej... na satelicie?... "

"To urządzenie odpalające bombę, osadzone na satelicie." poprawił Majak, marszcząc się brzydko." Stalin rozpoczął ten projekt na krótko przed śmiercią. Powtarzał, że Rosja jest potężna, a jak wejdzie w strefę kapitalistyczną, rozkradną ją i sprzedadzą. Wiele się towarzysz Stalin nie pomylił. Gdy zhackowałem system satelitów, aby wydobyć jednego z naszych agentów z ukrytej w Ameryce Południowej bazy amerykańskiej, znalazłem właśnie te plany. Na jednym z satelitów rosyjskich znajduje się potężny nadajnik. Nadawał się kiedyś do uruchomienia broni jądrowej, teraz jest przebudowany na coś znacznie groźnego."

"Elektromagnes o takiej sile musi być... niebezpieczny." Q wsparł się o blat biurka, przelatując wzrokiem po formułach matematycznych i wzorach. "Jesteś pewien, że to po tylu latach wciąż działa?"

"Gdyby nie działało nie broniliby tego tak zaciekle. Zresztą badania, prowadzone na Kaukazie pokazały, że urządzenie jest sprawne. Udoskonalili je, wypróbowali nawet. Tylko teraz nie użyją go do odpalenia bomby, a do sparaliżowania wszystkich urządzeń elektrycznych w jego zasięgu."

"A zasięg ma..."

"Tak. Globalny."

Q poczuł jak zimny pot występuje mu na twarz. Ktoś, kto mógłby na całej półkuli zamrozić w tym samym czasie wszystkie urządzenia elektryczne spowodowałby apokalipsę. Ekonomiczną, społeczną i polityczną apokalipsę, która dobrze wykorzystana doprowadziłaby do całkowitego zachwiania politycznego współczesnego świata.

Q zapadł się na fotelu, nie spuszczając wzroku z Majaka.

"Rany julek..."

"Zgłosiłem moje podejrzenia co do Puszki i badań w laboratorium kaukaskim. Stwierdzono, że oszalałem. Przepracowałem się, nie myślę racjonalnie. Wydawało mi się." w głosie Majaka pojawiła się gorycz, całkowicie nie pasująca do jego pogodnej twarzy. "Nie pokazałem im danych, które skopiowałem. Nie jestem aż tak głupi. Wywęszyli pismo nosem, zaczęli wystosowywać subtelne pogróżki. Na resztę nie czekałem. Zniknąłbym jak moi poprzednicy. Zaszyfrowałem na odchodnym coś, czego nie mogłem otworzyć. Jak widać zależało im na tym, bo sprowadzili ciebie, żebyś im pomógł."

"Masz całą dokumentacje laboratorium?"

"Mam jej kopie, ale z zaszyfrowanych danych wycisnąłem tylko tyle, że w laboratorium istnieje ukryte piętro. To znaczy istniało, zanim ktoś nie najechał całego kompleksu. Zabili wszystkich, zniszczyli wszystko." Majak wyglądał, jakby miał chęć się rozpłakać, ale zdarzało się mu to na tyle często, że wiedział już, jak sobie z tym radzić. "Tak, hm. Jestem pewien, że Gordijewski i ogólnie SWZ nie byli w stanie rozszyfrować nawet tego co ja, dlatego poprosili MI6 o pomoc. Inaczej, nigdy nie ryzykowaliby otwartej współpracy z agenturą angielską."

"To znaczy, że jest szansa, że ani Gordijewski ani ci, którzy napadli na laboratorium nie wiedzą o tym piętrze..."

"To znaczy, że Gordijewski chciał, abyś pomógł w odkodowaniu tego nie zrozumiałego dla niego szyfru. Nie wie, co w nim jest."

"Albo wie o wszystkim i chce, abym dał mu na tacy projekt Puszka."

Majak spojrzał na Q z przerażeniem a Q odniósł wrażenie, że za moment rozwinie piękną, tętniącą, paraliżującą migrenę. Nie był szpiegiem! Jak się tutaj w tym wszystkim poruszać i rozeznać kto wróg a kto przyjaciel? Coś mówiło Q, że Majak jest przyjacielem, ale niestety, nie był w stanie nazwać co to, i troch,ę go to męczyło.

"Nie powinieneś zawiadomić o tym rządów innych państw? Świata? Zwykle, gdy rząd rosyjski coś knuje świat dość intensywnie przeciwdziała."

"Co masz na myśli, mówiąc świat?" zapytał retorycznie Majak, kiwając z politowaniem głową i wpatrując się łagodnym spojrzeniem krótkowidza w Q."To co nazywasz światem to jedynie kraje pierwszego świata. One rzadko kiedy patrzą poza swoje interesy. Nie zaprzeczaj. Sam wiesz, że decyzje twojego M są często oparte kalkulacji, kto będzie miał większy dostęp do ropy. Zabić tego szpiega, czy go zostawić, aby ratować naftowe status quo."

"To się... zdarza. Owszem. Tak." przyznał Q, a potem przypomniał sobie, ile razy, wbrew rozkazom M i zaleceniom kwatermistrzowskim, Bond i tak ubijał delikwenta, i tak robił po swojemu... nie patrząc na kraje pierwszego świata, tylko na świat au general. "Ale to nie znaczy, że nie możemy zadziałać czasami inaczej. Jestem pewien, że..."

"Zignorują twój raport, kwatermistrzu." powiedział łagodnie Majak i łyknął zaprawionej wódką herbaty. "Kraje pierwszego świata dość często ignorują drugi i trzeci. I w porządku, to działa do pewnego momentu. Ale czasami zdarza się tak, że drugi świat okazuje się silniejszy. Mocniejszy niż przypuszczałeś. Rosja zawsze była takim mocniejszym drugim światem... chociaż jak patrzę na naszą służbę zdrowia, trzeci świat także byłoby dobrą nazwą."

"Co masz na myśli?"

"Mam na myśli to, że gdy coś się dzieje w Rosji twój świat generalnie nie wie co ma zrobić. Boi się i ma rację. " uśmiech Majaka stał się kwaśny i nieprzyjemny. "Te wszystkie misje dyplomatyczne, ci tajni agenci na naszych terenach... Wiemy o tym i pozwalamy na to. Jesteśmy zbyt duzi i mocni, aby jakakolwiek dyplomacja wyperswadowała nam cokolwiek. Zwłaszcza, gdy mamy nową broń."

"Myślę, że nie dajesz światu wystarczającego kredytu zaufania. W końcu tu jesteśmy. Ja, 007, 004."

"Trzech wariatów na dalekim wschodzie." Majak zaśmiał się i dolał sobie i Q wódki do niemal pustych już kubków. "Współpracujących z terrorystami. Mam się cieszyć, czy łkać."

"Zdecydowanie się cieszyć." Q uniósł swój kubek i wzniósł nim toast, stukając nim w kubek Majaka. "Jesteśmy jednymi z najbardziej efektywnych wariatów na świecie."

/

Rozszyfrowali jedynie fragment dziwnych, zaszyfrowanych ciężko danych o laboratorium. Q czerpałby z tej współpracę niemałą radość, gdyby nie to, co ujawniło się za połowicznie szyfrem. Były to spisy księgowości laboratorium i plan podziemia i rejestr urządzeń w nim się znajdujących. Podziemie było tajnym sercem bazy, dostęp do niego miało jedynie pięć osób. Wszystkie pięć nie żyło.

Wnioski były jednoznaczne i z pliku na plik coraz bardziej przerażające. Od trzech lat szpiedzy w SWZ, działający na rzecz jednej, dość skrajnej partii rządowej, prowadzili projekt Puszka. Laboratorium na Kaukazie miało największe dofinansowanie w całej Rosji, zgarniało więcej pieniędzy niż całe ministerstwo sprawiedliwości, jednocześnie nie istniało w żadnym oficjalnym rejestrze. To wyjaśniało, dlaczego Rosja gromadziła kapitał i gdzie on znikał.

Ale coś jednak poszło nie tak. Być może stąd nerwowe działania rosyjskich agentów na terenach Ameryki i Europy. Ktoś w końcu zwęszył pismo nosem i zniszczył laboratorium, wybijając całą załogę. Sprzęty zostały zniszczone, główne budynki wysadzone, a dane, których nigdy nie było, zniknęły. Tak w każdym razie mówił raport SWZ, którego, nomen omen, nie było także.

"Wygląda to tak, jakby ktoś odkrył Puszkę i w panice zdecydował się ją zniszczyć." zauważył Majak i wyświetlił plan ukrytego piętra, przyglądając mu się uważnie. "Ale podziemi nie ruszyli."

"Nie wiedzieli o nich. Nawet my ledwo co rozbroiliśmy ten szyfr." Q westchnął, zerkając na misterną plecionkę kodów, z których składał się szyfr. Zdjął okulary i potarł dłonią piekące oczy. "Ktoś się bardzo postarał, aby nikt nie przeczytał tych danych. Dawno nie rozszyfrowywałem tak twardego draństwa. Puszka może być wciąż w podziemiach, starczy polecieć tam i ją zniszczyć. "

"Gordijewski nie wie o podziemiach a więc i szpiedzy rządowi nie wiedzą. Polecenie tam i załatwienie sprawy powinno być bezpieczne."

"Nie ufam Gordijewskiemu. Wpuścił mnie za zasieki systemu, żeby zdobyć moje zaufanie, ale o Puszcze nie wspomniał. "Q popatrzył na zmęczoną, szarawą twarz Majaka i podsunął mu pudełko z ciastkami, które godzinę temu doniósł im Alec."Gdyby nie ty, miałbym jedynie skrawki informacji. Gordijewski obszedł się ze mną jak z niebezpiecznym elementem angielskim, który powinien wiedzieć tylko tyle, ile trzeba, aby być użytecznym. Nie podoba mi się to podejście."

"Szefowi SWZ nie ufasz a mnie, zbiegowi i terroryście, tak?" zapytał retorycznie Majak i tylko z wierzchu jego pytanie było żartobliwe. Q zmierzył go poważnym spojrzeniem kwatermistrza MI6, który onegdaj zamroził cały system swojej agentury, groził bronią szefowi i napisał program, który sparaliżował całe Quantum.

"Wpuściłeś mnie za swoją konsolę, Majak. I jako jedyny mówisz rzeczy, które pokrywają się z tym, co wyczytuję w nielegalnie pozyskanych przeze mnie danych. Z mojej perspektywy jesteś jedyną osobą wartą rozmowy w tym całym bajzlu."

"Tak.." wymamrotał Majak, czerwieniejąc na końcówkach uszu i uciekając wzrokiem. "Dzięki."

Q zadecydował, że gdy się już ta cała matnia skończy, zabierze Majaka do swojego wydziału i będzie z nim pracował, choćby miał pobić M krzywym drewienkiem po głowie i własnoręcznie sfałszować rosyjskiemu informatykowi immunitet.

Plan był przerażająco prosty i jednocześnie przerażająco niebezpieczny i Q sprzeciwił się mu wszystkimi możliwymi sposobami. Fakty jednak były bezlitosne. Im mniej osób wiedziało o tajnym piętrze w laboratorium, tym lepiej. Ani MI6, ani Kreml, ani Gordijewski z agenturą przesiąkniętą cudzymi i swoimi własnymi szpiegami, nie mogli się dowiedzieć o tym, że Puszka przetrwała atak terrorystyczny, że nadal można jej użyć.

Pozostawało jedynie polecieć tam i zniszczyć puszkę a dokumentację przesłać na bezpieczny serwer. Dopiero wtedy można było powiadomić o wszystkim świat, dopiero wtedy można było namierzyć winnych, wskazać sprawców i zapobiec kolejnemu tajnemu rosyjskiemu projektowi w tajnej bazie. To wszystko można było zrobić dopiero wtedy, gdy nikt już Puszki do swoich celów nie będzie mógł użyć.

Q miał polecieć na Kaukaz razem z Bondem i Aleciem a Majak czekać na przesłane dane i zabezpieczyć je.

"Wiem, że nie lubisz samolotów, ale mnie poszukują a ty..." Majak zawiesił głos, z trudem cedząc słowa, widocznie nie przyzwyczajony do uznawania czyjejś wyższości." ...Jesteś lepszy i masz większe szanse rozkodować coś, w razie czego."

"Rozumiesz, że gdy okaże się, że jak tam w piwnicach nic nie ma wychodzimy na kretynów?" zapytał Q, pocierając ze zmęczeniem oczy. Majak uśmiechnął się ponuro.

"Chcesz zaryzykować?"

"Nie. Lepiej nie. Żeby cię cholera." Q siorbnął herbaty, która już dawno przestała być herbatą a stała się wódką z herbacianymi fusami. Majak skrzywił się ze współczuciem i poklepał go dziwacznie po plecach.

"Nie denerwuj się. Spakujemy ci w kontenery odpowiedni sprzęt elektroniczny, damy ekwipunek, samolot. Dasz sobie radę, jesteś najlepszy i umiesz dokonywać dobrych wyborów. Dlatego właśnie chciałem, żebyś to był ty, chociaż przyznam, miałem swoje wątpliwości. Wiesz, wychudzony Anglik w hipsterskim sweterku i butach nie nadających się na mrozy..."

"Dobra, dobra." machnął ręką Q, ale zaśmiał się mimo woli z zabawnej miny Majaka. "Jak już załatwimy ten interes jedź ze mną do Londynu. Będzie mi miło współpracować z kimś, kto faktycznie zna mój ciężar gatunkowy."

"Nie sądzę, żebym mógł tak łatwo awansować od poszukiwanego terrorysty do kwatermistrza rosyjskich tajnych służb."

"Nigdy nie mów nigdy."

Gdy o północy Alec wpuścił do mieszkania Bonda, plan był już ustalony, Majak drzemał pochylony nad klawiaturą a Q ślepił po coraz bardziej zamazanych pikselach ekranu laptopa i ogrzewał dłonie o dawno już wystygły kubek.

"Q."

Podniósł głowę i powiódł nieprzytomnie wzrokiem w kierunku znajomego głosu. Bolała go głowa. Był zmęczony, przeciążony zbyt wielką ilością informacji i teorii spiskowych. Nie powiedział nic, nie powitał się nawet, tylko wstał od laptopa i jak pociągnięty sznurkiem ruszył ku Jamesowi. Bond pachniał mrozem i dymem papierosowym, i Q zawisnął na nim całym ciężarem, dychając głęboko jego zapach. Dłuższą chwilę trzymał 007 w uścisku, aż w końcu zaczął przysypiać, z nosem utkniętym w szaliku Jamesa i dłońmi, wsuniętymi w kieszenie jego płaszcza..

"Q. Powinieneś się zdrzemnąć."

"Chrrrmmh? Nieee... Musimy lecieć jutro na Kaukaz."

"Na to wygląda."

"Sabotażyści z SWZ kooperują z rządem, aby uruchomić Puszkę, która może zatrzymać na chwilę wszystkie urządzenia elektryczne. Katastrofa... apokalipsa na miarę czasów... degrengolada i deformacja... wszystkie banki, wszystkie giełdy... platformy wiertnicze, szpitale... wszystkie systemy będą otwarte, gotowe do kradzieży, nadużyć..."

"Wiem, Q..."

"Cholera, Alec ci wszystko powiedział!...Mnie nic nie chciał powiedzieć..."

James wydał z siebie cichy, łagodzący dźwięk i Q ani się obejrzał, jak został usadzony na kanapie. Bond uklęknął przed nim i ściągnął mu sprawnie, najpierw buty, potem skarpety, a na koniec oparł dłonie na jego kolanach.

"Q, zasypiasz z otwartymi oczyma. W tym stanie nic już nie zdziałasz. Wiem, oni." James wskazał na drzemiącego Majaka i stojącego przy oknie Aleca. "Oni tego nie widzą, ale ja tak. Więc korzystaj z przywileju i zdrzemnij się. Odpocznij. Będę cię pilnował."

"Nie pilnuj mnie tylko mojego laptopa. Jeżeli damy radę z Puszką, trzech wariatów na dalekim wschodzie, to znaczy, że świat może nie jest taki zły..."

"Śpij Q."

"Świat jest dość konfundujący i często pokręcony, ale nie jest zły. Powiedz, że nie jest..."

"Śpij, głupi."

"Dobrze." zgodził się Q i zasnął.

/

Obudził się z zapuchniętymi oczyma, zaschniętym gardłem i dudniącą głową. James siedział na krańcu kanapy, wciąż w płaszczu i w butach. W jednej dłoni trzymał broń, a drugiej nagą stopę Q.

"Gdzie są... mmmje skrrrrpetki?"

Niebieskie, podkrążone czerwonawo oczy Jamesa spojrzały na Q, a potem uśmiechnęły się. Tylko Bond potrafił uśmiechać się samymi oczyma.

"Mam dla ciebie nowe skarpety, razem z termicznymi gatkami, kurtką i porządnym kombinezonem. Za godzinę mamy samolot, na którym musimy się znaleźć, chyba, że chcemy, aby ujęło nas SWZ."

"Nie chcemy." Q usiadł ciężko na kanapie i potarł dłońmi twarz. Dopiero teraz zauważył, że nie umył twarzy do snu i spał w okularach.

"Nie chciałem ci ich zdejmować. Gdybyśmy musieli się nagle ewakuować, zapewne byś je stracił." wyjaśnił James, znowu używając na Q swojej telepatii. "A teraz szybko, samochód czeka. Łazienka, pożegnanie i lecimy."

Pożegnanie był krótkie i nietypowo intensywne. Być może wpływ miał fakt, że Q wciąż jeszcze trochę spał, a może po prostu dawno mu się z nikim tak dobrze jak z Majakiem nie pracowało. Trzech rosyjskich terrorystów stało w przedpokoju z nieczytelnymi minami, ciężkim wzrokiem obserwując rozgrywającą się w salonie scenę. Zaspany Majak, w przekrzywionych okularach i rozpiętym, wełnianym swetrz poduszką wyciśniętą na twarzy, bosymi stopami i paczką nowych skarpet w dłoni. Musieli być ciekawym widokiem. Nawet Alec się nie zaśmiał, nawet Bond nie zaczął wszystkich pośpieszać.

Q stanął przed Majakiem i w sposób całkowicie nieszpiegowski podał mu rękę.

"Do zobaczenia, Majak. Prześlę ci wszystko, co tylko uda mi się w laboratorium znaleźć."

"Ok. Ja prześlę to dalej, do MI6 i w świat." Majak nie ujął dłoni Q, tylko złapał go w niedźwiedzi uścisk. Kwatermistrz MI6 poklepał rosyjskiego terrorystę po plecach, po czym odsunął się i oznajmił z mocą.

"Świat nie jest zły."

"Być może. Tymczasem jednak. " Majak z bladym uśmiechem wręczył Q nową, nie otwartą torbę krówek w czekoladzie. "Gdyby mnie zabili ewakuuj z Ukrainy moją siostrę, Yekatarinę. Znajdą ją. Wolałbym, abyś ty znalazł ją pierwszy."

"Obiecuję. Dzięki za krówki i … Obiecuję. Do zobaczenia..."

Q miał chęć powiedzieć coś jeszcze, ale James i Alec jak na komendę podeszli do okna, wyjrzeli przez nie, po czym zgarnęli kwatermistrza ku wyjściu.

Na zewnątrz było zimno. Tak zimno, że Q miał wrażenie, że mróz skleja mu rzęsy. Bond trzymał go przy sobie całą krótką drogę do Kalinki a potem pomógł mu do niej wsiąść, poprawił mu szalik, roztarł zgrabiałe dłonie. James oferował komfort, znajomą obecność i bezpieczeństwo, i Q odkrył, że reszta jest dla niego mało istotna. Gdy już usadowili się na tylnych siedzeniach wpakował Jamesowi ręce pod poły kurtki a James cmoknął go na ślepo w skroń. Alec gwizdnął głośno i odpalił silnik Kalinki, ruszając z wprawą po pokrytym lodem chodniku.

"Jak dwa gołąbki. I fuzyja."

"004, zamknij się proszę." zakomenderował Q, po czym zadecydował, że najwyższy czas na narzekanie i ogólną panikę. "James! Nie nadaję się do takich szybkich zmian akcji! Ja jestem od komputerów i siedzenia za biurkiem, przy herbacie. Nie dla mnie wyścigi samochodowe, czarne mercedesy i terroryści w blokach. I boli mnie głowa, potrzebuję śniadania i herbaty. Bez wódki."

"Wytrzymaj to jakoś. Gdybyś nie był tutaj potrzebny M by cię tutaj wcale nie puścił." wymruczał James prosto we włosy Q i odetchnął głęboko. "Nie martw się. Jesteś ze mną bezpieczny."

"Im częściej mi to powtarzacie tym bardziej jestem podejrzliwy." odpowiedział Q sceptycznie, ale i tak zapadł się w uścisk Jamesa, nie zwracając uwagi na wykręcony dziwacznie pasek od torby z laptopem. "Zdaje sobie sprawę, że obecnie jesteśmy poza jurysdykcją MI6 i Anglii w ogóle i jak zginę nikt nawet nie kichnie. Ale denerwuje mnie, że mamy tyle agentur, tyle misji dyplomatycznych... i dupa blada z tego wszystkiego. Jak ma gruchnąć Puszka to gruchnie, i biadać będą wszyscy a zrobić nikt nic nie zrobi."

"My zdecydowanie coś zrobimy, Q." uśmiechnął się James prosto w czoło Q.

"Pewnie, że zrobimy! A potem zabieramy Majaka i jego siostrę do siebie. Będą pracowali u mnie i będą żyli długo i szczęśliwie, sprowadzając nam krówki ze Lwowa."

Samolot, który na nich czekał wyglądał na brata przyrodniego Lady Kalinki, tylko z rodzaju samolotowatych. Machina, ulepiona z ciężkozbrojnego metalu w czasach zimnej wojny, jak się zdawało, stała na samym końcu moskiewskiego lotniska. Podjechali do niej bezpośrednio. Nikt ich nie zaczepił, żadna straż lotniska się nie pojawiła, mimo to Q odniósł wrażenie, że Alec i James wciąż trzymają palec na spuście i oczekują ataku. I tak zapewne było. Q nie miał energii mentalnej, aby rozważyć to bliżej. Czekał go kolejny lot bez prochów, ale wszystko w Rosji działo się tak szybko, że zdążył się tym zdenerwować dopiero, jak wchodził na trap. Wtedy to zaczął się na serio trząść i hiperwentylować.

James objął go mocno i poprowadził zdecydowanym krokiem do wnętrza samolotu. Usadził go na fotelu i przykrył swoim własnym płaszczem. Gdy wręczył mu flaszkę, kwatermistrz przyjął ją w milczeniu. Zagryzł trzema krówkami i pociągnął kilka łyków wódki i aż go zatkało. Aż łzy poszły mu z oczu. Alec i rosyjski pilot, z którym właśnie rozmawiał, roześmiali się razem z reakcji Q.

"Masz. To dla ciebie. Od naszego pilota." Alec podszedł do Q i wręczył mu malutką, pomarańczową pigułkę.

"Nie, dzięki. Nie łykam tabletek z nieznanego źródła." odpowiedział szczękając zębami Q. Alec krzyknął coś do pilota, na co pilot znowu się roześmiał i odpowiedział po rosyjsku.

"O czym oni mówią?" zapytał Q Bonda. James wzruszył ramionami i schował do kieszeni pomarańczową pigułkę.

"Mówią, że jesteś tylko z pozoru słaby i cienki, i że jeszcze dużo wytrzymasz."

"Jestem cienki..." Q zaśmiał się zdławionym głosem i zakrył sobie twarz płaszczem Jamesa. "Muszę zmienić status na Facebooku."

/

To był dość długi lot. Q zdążył w międzyczasie zasnąć, obudzić się, zwymiotować krówki i wódkę, napić się ponownie wódki i dostać małego, ale spektakularnego ataku paniki. James uporał się z tym ostatnim po prostu przygniatając Q do fotela i obejmując go ciasno. Po krótkiej, ale ognistej dyskusji Q łyknął pomarańczową tabletkę. Tak, tylko tyle słaby, cienki i ciepłolubny kwatermistrz MI6 z lękiem przed lataniem mógł znieść!

"Nienawidzę was..." wysyczał, ale James tylko pokiwał głową i położył sobie jego stopy na kolanach.

"Naprawdę was nienawidzę."

"Wierzymy, wierzymy."

Gdy lądowali Q zwinął się jak czerw na swoim fotelu i nie pomny na pasy wtulił twarz w kark Bonda. James nic nie mówił, tylko przytknął usta do włosów Q i trwał tak, w takim niby pocałunku, obejmując go luźno za ramiona.

"Już?" zapytał szeptem Q, gdy samolot drgnął cały, osiadając na ziemi. Silniki jeszcze pracowały, ale kabina pilota już przestała trzeszczeć i dziwnie pikać.

"Już." odparł James bez uśmiechu. "Będę się teraz o ciebie bał, rozumiesz. Więc uważaj na siebie na tej misji."

Q popatrzył w niebieskie ślepia Jamesa, na jego zaczerwienione powieki, dwudniowy zarost, a potem, ignorując śmiech rosyjskiego pilota i gwizdanie Aleca, pocałował Bonda prosto w usta.

"Zrobię co w mojej mocy."

Kaukaz był piękny. Ośnieżone górskie szczyty, głazy, wyglądające jak rzeźby, polany, pokryte fantazyjnie zamarzniętym szronem, tworzącym niesamowicie zawiłe formy na gałęziach drzew. Kaukaz był po prostu bajkowy, jak wyjęty żywcem z filmu fantasy. Był zdecydowanie jednym z piękniejszych miejsc jakie Q widział, jednocześnie był także miejscem najstraszniejszym. Mróz wdzierał się bezlitośnie pod ubrania, wiatr zawiewał mimo czapek a oczy bolały od śnieżnego blasku. Q kulił się w swoich ubraniach, naciskając kaptur na głowę i łzawiąc od szkieł kontaktowych. Okulary w tych warunkach musiały iść w odstawkę na rzecz niezbyt wygodnych, ale wydajnych soczewek. Zawsze trzymał je w torbie z laptopem, nigdy ich nie używał. Jak widać, zawsze musiał być ten pierwszy raz.

Pilot obszedł samolot a usatysfakcjonowany oględzinami zapalił papierosa i powiedział coś, co nawet Q zrozumiał jako ponaglenie.

"Musimy się spieszyć." Alec przysłonił dłonią oczy i spojrzał w niebo. "Nadchodzi śnieg."

"Świetnie." wyszczekał Q i przyjrzał się jeszcze raz analogowej, papierowej mapie terenu. "Chwytajcie kontenery i idziemy. I uważnie. Jak uszkodzicie sprzęt jesteśmy w kropce."

Bond i Trevelyan bez protestów złapali po jednym kontenerze ze sprzętem, przygotowanym przez Majaka. Q powlókł się za nimi, ciągnąć za sobą swój bagaż, pomarańczowy neseser na kółkach, specjalnie dla kogoś nie wprawionego w górskich wędrówkach. Q przełknął spokojnie taką oczywistą i celną ocenę swoich sił. Dodatkowe baterie nie były chyba konieczne podczas tej misji, ale znacznie zmniejszały możliwość utknięcia w głuszy bez kontaktu z cywilizacją.

Bajkowy Kaukaz ukazał swoje wrogie oblicze już po dwudziestu minutach marszu. Wędrowali gęsiego, w śniegu po kolana, sapiąc i klnąc. Śliskie i strome podejście i zejście, skaliste, krótkie i diabelsko zdradliwe. Piękne pofalowanie terenu nie było takie piękne, gdy pokonywało się je na nogach. Q stracił rachubę po piątym wejściu, wszystko było takie samo. Takie same drzewa pokryte śniegiem, takie same lodowate sople zwisające z gałęzi, takie same skały. Jakoś po godzinie wędrówki Q myślał, że wyzionie ducha, jeżeli przejdzie jeszcze jeden metr w tym spowalniającym ruchy, twardym jak kamień śniegu. Właśnie szykował się do wygłoszenia jakieś uwagi, być może do rozpoczęcia narzekania, ale wtedy właśnie na horyzoncie pojawiły się kwadratowe budynki laboratorium.

Nie było sensu się kryć. Jeżeli ktoś obserwował ich wędrówkę już dawno ich spostrzegł. Tak czy owak, nie mogli zostać na śniegu, musieli wejść do środka, niezalezienie od tego, czy czekał ktoś tam na nich czy nie. Detektory ruchu, które Q miał ze sobą, nie wskazywały nic, ale istniała spora szansa, że po prostu zamarzły. Baterie nie działały odpowiednio na mrozie i trzeba było brać pod uwagę błędy niektórych delikatniejszych urządzeń.

Laboratorium wyglądało raczej jak baza wojskowa po ataku bombowym. Ziemia dookoła założenia poryta była lejami, część ścian spękana, dachy świecące żelbetonowymi żebrami, wystającymi żałośnie... Q wolał nie zastanawiać się, co konkretnie w tym miejscu wybuchło.

Alec i James woleli najpierw przeczesać cały budynek. Zamordowanych ludzi już dawno uprzątnięto, ale nikt nie pofatygował się o sprzątnięcie sczerniałych, grubych plam krwi. Spalone obrazy, potłuczone kubki, kable wyrwane ze ścian, popalone linoleum. Ciała pracowników laboratorium zostały zlikwidowane, pogrzeby się nie odbyły, a przecież całkiem sporo ludzi tutaj pracowało... Q szedł za Jamesem i Aleciem, w osłupieniu oglądając wielkie, wymarłe laboratorium, którego oficjalnie nie było. Aż strach pomyśleć, że po tych korytarzach chodzili ludzie, pracowali, rozmawiali, żartowali... jak w wydziale Q.

"Nic tu nie znajdziemy." zawyrokował pustym głosem kwatermistrz MI6. "Jeżeli coś ocalało, jest w podziemiach."

Mapa, którą Q rozszyfrował z Majakiem była wystarczająco dokładna, aby pomimo gruzów znaleźć przejście do ukrytych podziemi. Grube, wylewane, nierówne schody prowadziły w dół bez żadnych rozgałęzień i łączników. Nie było elektryczności, James i Alec oświetlali drogę Q, który szedł ostatni. Nie podobało mu się tu. Wyglądało to wszystko trochę jak katakumby a trochę jak szpital psychiatryczny z jakiegoś trzeciorzędnego horroru. Brakowało tylko duchów zamordowanych pacjentów. Gdy dotarli do prostych, metalowych drzwi piwnicznych, zabezpieczonych czterema niepozornie wyglądającymi zamkami elektrycznymi Q niemalże odetchnął z ulgą.

"Nie wygląda to jak super hiper tajny schowek." Alec zapukał do drzwi, po czym zaklął siarczyście i puścił swój kontener, pozwalając mu się przewrócić. "Nie ma prądu! Nie otworzymy tych zamków."

Q spojrzał na 004 z pobłażaniem, po czym rozpił kurtkę i uklęknął przy swoim neseserze.

"Po pierwsze, nie rzucaj nie swoim sprzętem. Po drugie mój prąd noszę ze sobą." wskazał na swój neseser na kółkach i uśmiechnął się wszystkimi zębami. "Mama mówiła nigdy nie wychodź z domu bez pełnych baterii. A teraz postawcie swoje kontenery obok drzwi i otwórzcie je. Zrobię to szybko, ale potrzebuję światła i ciszy."

007 i 004, jeżeli sytuacja tego wymagała, potrafili być niezwykle pomocni, i teraz nie było inaczej. Alec trzymał dwie latarki, James otwierał kontenery i wydobywał z nich ostrożnie sprzęt a Q składał wszystko do kupy, łączył i montował. Po kwadransie miał już całą malutką konsolę, za pomocą której mógł otworzyć zabezpieczenia na drzwiach. Zajęło mu to pół godziny. O kwadrans dłuższej niż się spodziewał.

"Powinniśmy niektórych z tych informatyków zatrudniać u siebie. Może nie są wyrafinowani, ale piekielnie skuteczni. " Q zaklikał wściekle na klawiaturze. Głośne piknięcie oznajmiło, że pierwszy zamek puścił. "Jeszcze dwa i jesteśmy w środku."

Przy otwieraniu trzeciego zamku czujniki wykryły ruch przy wejściach do laboratorium. A więc jednak działały, ha. Zanim Q zdołał wypowiedzieć swoją gangsterską kwestię, że „mamy towarzystwo panowie", 007 i 004 już biegli w górę po schodach. Cicho i pewnie, z odbezpieczoną bronią.

"Ok, wy róbcie swoje a ja zajmę się swoim."

Huki niosły się po korytarzach ogłuszającymi rykoszetami, ale strzelanina tylko trochę przeszkodziła Q w łamaniu kodu do ostatniego zamku. Jestem bezpieczny, jestem bezpieczny, jestem bezpieczny, powtarzał sobie pod nosem i drżącymi dłońmi wstukał ostatnie linijki kodu, a potem krzyknął z frustracji. Drzwi! Te pieprzone cholerne rosyjskie drzwi nie chciały się otworzyć! Pomimo całej elektroniki w nich zawartej, pomimo złamanych szyfrów i podłączonych baterii! Chociaż bolce zamków puściły! Q wściekle naparł na drzwi ramieniem, z krzykiem kopnął ciężkie okucia a na koniec obwisnął na klamce, dysząc ciężko. Pięknie! Zaprzepaści misję, bo nie jest w stanie ruszyć zardzewiałych drzwi!

Gdzieś u góry coś wybuchnęło z taką mocą, że aż zatrzęsły się fundamenty a tynk posypał się ze ścian podziemia. A więc walka 007 i 004 z przeciwnikami, kimkolwiek oni byli, przeszła właśnie z fazy strzelniczej w fazę wybuchową. Świetnie, właśnie, kiedy czas był cenny i robiło się gorąco, Q nie mógł dokończyć misji, bo żelastwo się zacięło!...

W akcie desperacji ponownie rzucił się na odrzwia całym ciałem, uderzając się w biodro i ramię aż brzęknęło. Gdyby był to film to właśnie w tej chwili drzwi powinny otworzyć się, wynagradzając kwatermistrzowi jego poświecenie i pozwalając uniknąć upokorzenia. Ale to nie był film, a więc Q odbił się jedynie komicznie od metalu, upadł i wyrywał butem wtyczkę z konsoli.

Dopiero wtedy dało się słyszeć ciche kliknięcie a drzwi otworzyły się z metalowym krychnięciem. Q zerwał się na równe nogi, dygocząc od nagłego skoku adrenaliny i bólu w biodrze. Kolejne, wstrząsające całym podziemiem wybuchy, nie pomagały.

"Nie nadaję się do tego! Normalnie nie mam na to nerwów!..."

Zebrał gorączkowo swój neseser, byle jak wrzucił do niego laptopa i baterie, odłączył kable, po czym wsunął się za uchylone drzwi.

End

by Homoviator 02/2014

Wen na przednówku nieco senny, zwłaszcza, że ciągnie dwa fiki naraz :) Autor uprasza więc o komentarze, co by wen wiosennie ożył i pomógł w dokończeniu tego rozrośniętego Epilogu :)

dzieło i życie, james bond (daniel craig), q, drobnostki, slash, fanfiction, skyfall

Previous post Next post
Up