"Powinieneś ożenić się z Genevieve jakoś w przyszłym roku." powiedział Jensen, wystudiowanym, spokojnym, chłodnym tonem eksperta. "To nic złego, to tylko małżeństwo, jakich wiele w Hollywood. Możemy się dalej spotykać, ale po cichu."
"Nie wierzę, że to mówisz! No po prostu nie wierzę!" Jared poczerwieniał na twarzy a jego małe oczka lśniły niebezpiecznie. Wyglądał jak ktoś zagubiony i wściekły. Wyglądał jak ktoś słaby. Jensen zebrał się w sobie. Dla siebie i dla Jareda, powinien teraz być silny. Obu im zależało na karierze, teraz trzeba było podjąć odpowiednie decyzje i wybrać to, co pozwoli im te kariery rozwijać.
Ktoś musiał być silniejszy.
"Co w tym złego?" wybuchnął Jared, łapiąc Jensena za poły garnituru i potrząsając nim brutalnie. "Gdzie mam zacząć, do diabła?! Bo gdzie nie spojrzę tam jest w tym planie COŚ złego!!!"
Jensen ujął twarz Jareda w dłonie i spojrzał mu z bliska w oczy. To jest punkt zwrotny w ich karierze, w ich życiu. Wiedział to na pewno. Od tej decyzji zależeć będzie, czy dadzą sobie szansę na prawdziwą karierę w Hollywood. Poświęcenie wielu rzeczy, poświęcenie tej resztki normalności, którą hodowali w mieszkaniu w Vancouver i tak obawiali się ją ujawnić.
Jared dyszał przez moment, gapiąc się ognistym wzrokiem w twarz Jensena. Ackles oblizał usta.
"Nie uciekaj przed tym, potrzebuję cię trzeźwego i zdecydowanego." powiedział cicho Jensen, przesuwając palcami we włosach Jareda. "To punkt zwrotny, rozumiesz? Musimy zdecydować, co jest dla nas ważne."
Padalec mełł coś w ustach, wciąż patrząc Jensenowi w oczy, bez wahania, bez wstydu. W sposób oczywisty zależało mu na karierze, ale to, co było dla niego ważniejsze, najwyraźniej tkwiło gdzie indziej.
"Większość przyjmuje tylko to, co się im daje, Jared." wychrypiał Jensen, przełykając głośno ślinę i głaszcząc Padalca po szyi. "Czy odważysz się pragnąć czegoś więcej?"
Jared patrzył na niego przez długą chwilę, która trwała wieczność. A potem odsunął się, potarł oczy wierzchem dłoni i odwrócił twarz, odsuwając się od rąk Acklesa.
"Dobrze. Ożenię się z Genevieve."
Jensen skinął głową i oblizał spierzchnięte usta. To brzmiało jak ostatni akord, zakończenie pięknego rozdziału o dwóch aktorach, którzy mieszkali sobie nawzajem w kieszeniach i opowiedzieli piękną historię o dwóch braciach, złączonych ze sobą na wszelkie możliwe sposoby. Miłość mocniejsza niż śmierć. Zazdrość twarda jak Szeol. Uwiodłeś mnie miłością, a ja dałem się uwieść...
Jared dobrze wybrał. Jensen był o to wściekły, jednocześnie czuł ulgę.
///////////////
Jared wziął kilkudniowy urlop i zabrał Genevieve na wycieczkę po Paryżu. Jensen przełknął gorzką pigułkę zazdrości ze stoickim spokojem i sporą ilością brandy. W końcu Paryż nie był miastem Jensena i Jareda. Paryż był miastem niczyim, idealnym na wspólne wyprawy, na szwędanie się po sklepach i przesiadywanie w kawiarenkach na bulwarach przy Sekwanie.
Paparazzi cyknęli Jaredowi i Genevieve kilka fotek. Wygadali na nich jak przyjaciele, złapani na czymś niezbyt wygodnym i karalnym, ale przyjaciele. Fandom jednak i to zinterpretował na swój specyficzny sposób. Robert K nadążał za tymi fanowskimi analizami, ale sytuacja gęstniała z odcinka na odcinek. Wersja oficjalna była taka, że Jared dbał o swoją drobniutką narzeczoną, nie życzył sobie, żeby fanki przenosiły na nią swoją niechęć. Padalecki odegrał dobrze tą rolę. Woził swoją "drobniutką narzeczoną" po Europie, kupował jej drogie perfumy, pozwalał jej wiązać sobie szaliki, i obejmował ją tak, jakby była najdroższym skarbem na świecie. Genevieve ze swojej strony wyginała usta w uśmiechu, który był tak sztywny i nieprzekonujący jak jej gra, więc w sumie uchodził za cechę jej charakteru.
Jensen w przypływie samokrytycyzmu i wyrzutów sumienia, śledził ich podróżne foty, wstawiane przez fanów i paparazzi w sieci. Gdy Jared rozwinął podczas wywiadu opowieść o tym, jak oświadczy się Genevieve w muzeum, pod ich ulubionym obrazem, Ackles miał chęć wyć ze śmiechu, i wył. Czuł, że musi się śmiać, bo inaczej zacznie płakać, a to by było żałosne.
Jared odmalowywał swoją wybrankę jako portret perfekcji, wysmakowaną znawczynię sztuki, dyskretną, ale temperamentną towarzyszkę. Jego słowa tak bardzo mijały się z materiałem audiowizualnym, którego dostarczała sama Cortese, że fandom znowu dostał kociokwiku i dyskusjom na temat aktorstwa i bezczelności Genevieve nie było końca. Rozpieszczona przez bogatego tatusia pannica z muchami w nosie, której ktoś nagadał, że zawód aktora jest fajny, i nie trzeba nawet umieć grać, wystarczy, że tatuś będzie producentem filmowym. Zabawna, swobodna dziewczyna, która nie znajduje się w Hollywood i woli przebywać na wolnym powietrzu, z psami i końmi, na szlakach wędrownych w Peru. Sprzeczne informacje, różniące się między sobą diametralnie wizerunki medialne, a wszystko podane tak, żeby "zdezorientować kota".
"Zdezorientować kota!" rechotała Danneel, rozpierając się na kanapie i wypinając prowokująco piersi. Była już lekko wstawiona i uroczo roznegliżowana. "To idealny tekst na tą okazję, nie sądzisz, Jen? Ja się tutaj czuję od dłuższego czasu jak w Monthy Pythonie..."
"Nie, w Monthy Python Flying Circus grali lepsi aktorzy." zauważył uprzejmie Jensen i popił herbaty. Ostatnio buntował mu się żołądek, wciąż go coś kuło, uwierało. Cholera, za dużo brandy, Ackles, za mało regularnych, zbilansowanych posiłków. "To przypomina raczej jakąś farsę Moliera..."
"Ano!" potaknęła Danneel, wsypując sobie w usta garść orzeszków ziemnych. "On kocha jego, ale on ma wahania i jest zazdrosny o nią, tylko ona już jest zapatrzona w tego pierwszego."
"Ona jest lesbijką. W nikogo się nie zapatrzała."
"Oj daj spokój, Jen! Nie widzisz tego ognia, jak na ciebie nasza Jennifer patrzy?" Danneel poruszyła sugestywnie brwiami i zaczęła fałszywie nucić piosenkę "Time Of My Life" z Dirty Dancing.
Jensen skrzywił się i skulił nieco w swoim rogu kanapy. Żołądek podskoczył mu nerwowo na dźwięk skrzekliwego popisu wokalnego.
W sieci pojawiło się sporo zdjęć Jareda i Genevieve i wszystkie one wyglądały, jak zrobione podczas profesjonalnej sesji. Zdjęcia Jensena z Danneel natomiast były rzadkością, zwykle przypadkowe, na imprezach, brzydkie i bezsensowne. Ackles nigdy nie czuł się zbyt dobrze otwarcie okazując emocje, zwłaszcza poza planem filmowym. Danneel trzymała go za rękę jak dziecko trzyma się matki, a on wlekł ją za sobą i podążał dalej przez ulice L.A, zamaskowany okularami i twardą, nieprzeniknioną miną.
Fandom naigrawał się ze specyficznej urody Genevieve, oraz rekompensował sobie brak zdjęć Jensena z Danneel uroczymi, prześmiewczymi i ironicznymi fotomontażami. W miejsce Jareda wklejano zdjęcie Harris, montowano foty Padalca i Danneel, w trójkącie z Acklesem. Takie miksowanie wizerunków tylko ostrzej podkreślało, że tak naprawdę ładnych, naturalnych zdjęć Jensena i jego rudowłosej narzeczonej... nie ma.
"Na swoim ślubie będziesz musiał się lepiej postarać." pokiwał głową Rober K, po czym westchnął i zamknął laptopa. "Nie wyglądasz ani na szczęśliwego, ani na zauroczonego. Wyglądasz jak ktoś znudzony. A to, mój drogi, nie jest dobra przesłanka dla fotoreporterów."
"To tak się teraz te hieny cmentarne nazywają?" zapytał złośliwie Jensen i ugryzł się w język, bo kto jak kto, ale on wiedział, że paparazzi byli nieodłączną i pożądaną częścią tego zawodu. "Może lepiej zrobić jak Jared, załatwić jakiś przeciek do sieci serii zdjęć mnie i Danneel w jakimś romantycznym otoczeniu. Paryż. Egipt. Rzym. I niech mają..."
Robert K popatrzył na niego czujnie, po czym skrzywił brzydko usta.
"Nie. To by było zbyt ewidentne. Nie można zostawiać aż tak wyraźnych śladów, że korzystacie z podobnych taktyk. Już to, że obaj ogłosiliście w podobnym czasie zaręczyny jest wystarczająco podejrzane."
"Racja. Racja. To zostawimy te zdjęcia tak jak są. Po ślubie puścimy ładne foty, niech się ludzie nacieszą."
"A ty nie możesz się też nacieszyć? Tak, żeby było autentycznie?" ironicznie sarknął Robert K, kiwając z dezaprobatą głową i zakładając ramiona na piersi. "W końcu Danneel to bardzo piękna młoda dama. Chyba dasz radę wykrzesać trochę entuzjazmu, Ackles?"
"Postaram się." Jensen zerknął w stronę drzwi, w których właśnie stanął Jared. Wysoki, wypychający flanelową koszulę mięśniami Jared, z mokrymi po prysznicu włosami i bosymi stopami, plaskającymi po podłodze.
Robert K odchrząknął znacząco, wstał z kanapy i wsunął laptopa do torby. Jensen zacisnął szczęki i założył ramiona na piersi, zapatrzając się uparcie w okno.
"A co wy tutaj tak kujecie? Za pół godziny musimy być na planie. To chyba nie najlepszy moment na konsultacje, co do public relations?" Jared uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy pozostały poważne. "Idziemy. Dzisiaj kręcimy trudny odcinek. Monster At The End Of The Book jest ciekawym wyzwaniem, zwłaszcza jak się dostrzega powolny rozkład fabuły Supernatural."
Jensen zignorował symptomy, zwiastujące burzę, zignorował ponury nastrój Padalca i swój własny żołądek, drgający w nim jak niespokojne zwierzę. Jensen był ostatnio coraz lepszy w ignorowaniu, niestety w takiej sytuacji mogło to sprowadzić jedynie kłopoty. Brzuch pobolewał, zwłaszcza po kawie, a Jared chodził jak bomba zegarowa. Rozgrzany, spocony, śmiejący się zbyt głośno i zbyt natarczywie żartujący z nowego scenarzysty, który gapił się na niego jak na osobę niepoczytalną. Makijażystki umykały, gdy tylko poprawiły Padalcowi puder na twarzy i otarły pot z czoła, oświetleniowcy jedynie patrzyli w osłupieniu.
Sam i Dean oddalali się od siebie. Ściana pretensji, zarzutów, nieufności rosła pomiędzy braćmi Winchester z dnia na dzień, z odcinka na odcinek Padalec robił się coraz bardziej cięty, nieprzyjemny i zgryźliwy. Ze złotego chłopca z Teksasu nie zostało niemal nic. Umięśniony nadmiernie, wychudzony, żylasty facet w kraciastej koszuli i podartych jeansach patrzył na Jensena obcymi oczyma, i tylko pretensja pozostawała taka sama. Na planie i poza planem. Padalec miał żal, Jensen nie potrafił z tym nic zrobić.
Jared w końcu wybuchnął. Prosto w twarz Jensenowi i kamerzyście, który właśnie kręcił materiał.
Podczas kręcenia odcinka o naprutym w trzy zady, współczesnym proroku, który w formie książek fantasy zapisywał Ewangelie według świętych Winchesterów, nie było łatwo. Zmienna, zimna pogoda, siąpiący wciąż deszcz, utyskujący oświetleniowcy i brak producenta i reżysera na planie, to wszystko stwarzało napiętą atmosferę. Pomiędzy kręceniem pięknych scenerii na przedmieściach Vancouver, a sekwencją, w której Sam i spalona w solarium, cycata Lilith, uprawiają w wizji proroka Chucka gorący seks na tanich, sztucznych, lamparcich skórach, Jared wstał, otrzepał spodnie, odszedł za kamery.
I tam pękł.
Jensen jeszcze nigdy nie widział Padalca w takiej akcji. Wściekłego, miotającego się choleryka, strzelającego małymi, przekrwionymi oczkami, klnącego w żywe kamienie na producentów i niczym jakaś filmowa diwa, żądającego spotkania z reżyserem i producentem. I to nie z jakimś marnym zastępcą, co go wrobili w pracę w Vancouver, ale z głównym reżyserem i producentem, Erickiem Kripke, który na początku miał wielkie wizje, a teraz się sprzedaje byle stacji, która chce kupić popapraną historyję o Lucyferze, Michale i apokalipsie.
Gdy Jensen podszedł do Jareda i położył mu na ramieniu dłoń, żeby go trochę uspokoić, ale Jared fuknął tylko trzasnął go po łapie, dalej wypluwając z siebie inwektywy i ogólną pogardę dla Hollywoodu.
"Taką miazgę mamy odgrywać?! Te pierdoły o aniołach, demonach, o pieprzonej apokalipsie i synu diabła?! Czytałeś kolejne scenariusze tych odcinków, Ackles? No Jen, nawet ty z tym swoim maleńkim zboczeniem finansowym powinieneś wiedzieć, że za taki badziew to oni nam trochę za mało płacą! Ludzie oglądają ten serial dla nas! Nie dla gównianej fabuły, co się posypała już pół roku temu! Nie dla sławy jakiegoś tam powalonego w głowę Kripke! Dla nas, nas chcą oglądać! To mamy teraz dawać dupy w jakimś śmieciowym melodramacie?!"
Po raz pierwszy Jared Padalecki odegrał idealnie partię obrażonej gwiazdy. Obluzgał wszystkich i wszystko, na czym świat stoi, sarkał, wylewał kubki kawy na ziemię i ogólnie strzelał focha. Na uspokajające słowa Genevieve nawet się nie odwrócił, tylko fuknął, żeby się odsunęła, bo to rozmowa aktorów jest, a nie amatorów. Jared miotał się i krzyczał, a gdy, najwyraźniej nabuzowany adrenaliną i głupawką, chciał trzepnąć Jensena po gębie, Ackles tylko zgrzytnął zębami, złapał Padalca za pysk i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
"Ogarnij się, głupku. Do przyczepki marsz! I ani słowa więcej."
Jared chciał coś jeszcze powiedzieć, ale mina Jensena skutecznie go od tego dowiodła. I tyle w temacie rozszalałego wielkoluda. Może Jensen nie był tak przypakowany, ale jego determinacja czyniła go o wiele groźniejszym przeciwnikiem niż słomiany zapał Jareda. I nie chodziło tylko o bójki.
"Dobry chłopiec." mruknął Ackles i pociągnął Padalca ku przyczepkom.
Reszta kręcenia materiału została odwołana do następnego dnia. Genevieve obrażona, zaszyła się w swoich apartamentach hotelowych. Jared, również obrażony i poruszony, pozwolił się odwieźć do domu, po czym zasiadł za kuchennym stołem, naburmuszony i zły. Jensen, zmęczony jak cholera i rozwijający właśnie potężny ból brzucha, usiadł obok Padalca i oparł się ciężko o blat.
"Zachowanie podstarzałej diwy, wykłócającej się z profesjonalistami przy pracy jest wysoce nie na miejscu, Jared."
"Wiem." burknął Padalec, zaciskając usta we wściekłą kreskę. "Ale Jen, to, co oni z nami robią to po prostu jest!..."
"Biznes." wciął mu się w słowo Jensen, obejmując się ramieniem za brzuch i opanowując mdłości, podnoszące mu się do gardła. Coś poruszało mu się w podbrzuszu, powoli i boleśnie. "Biznes, Padalecki. Nie udawaj, że nie wiesz, co to jest. Grunt, to znaleźć równowagę, nie partaczyć, tylko robić swoje, przy okazji zarabiając."
"Mówisz jak Manners."
"Manners zjadł zęby na biznesie. Dlatego był tak wielkim artystą."
Jensen zamknął oczy i odetchnął głęboko, usiłując wyrównać oddech. Czuł, że pot występuje mu na czoło i skronie, rozpuszczając fluidy makijażu i żel na włosach. Coś go gniotło w środku, zaciskało się ostrym, cienkim lassem palącego, białego bólu. Kurcze, trzeba było sobie darować tą zapiekankę farmerską rano.
"Dobrze się czujesz, Jen?" zapytał po chwili Jared, łagodniejąc na twarzy i wyciągając dłoń ku Jensenowi. "Jesteś... zielony dookoła ust... Jen?"
"Nic mi nie jest." sapnął niecierpliwie Jensen, ale wyszło to o wiele ciszej i słabiej, niż zamierzał. "Coś zjadłem chyba... no i twoje durne wyskoki też mi na moje wrzody żołądka nie pomagają..."
"Wrzody?" zaskoczony Padalec był przy nim, nagle i bezszelestnie. Jensen zmrużył oczy. Bolał go brzuch, było mu niedobrze, i na dodatek czasoprzestrzeń wyczyniała dziwaczne rzeczy, zakrzywiając się dookoła Jareda, huh...
"Jen... Hej, Jen!"
Osunął się łagodnie na blat stołu, z ulgą przykładając policzek do chłodnej dębiny. Świat odsuwał się od Jensena szybko, razem ze swoimi kolorami i dźwiękami. Wszystko składało się jak samochodowa mapa, coraz mniejsza i nieważna, aż w końcu zostało tylko milczenie, ciemność i jego własny porwany oddech.
//////////////////
"Perforacja wyrostka robaczkowego. Rozlana po jelitach i otrzewnej treść spowodowała zakażenie. Dobrze, że przywieziono pana do szpitala tak szybko, panie Ackles."
Jensen pół leżał na białym łóżku, pośród wykrochmalonych do sztywności, ostrych jak brzytwa pościeli. Był spowolniony, znieczulony i miał chęć spać. Słowa doktora, oglądającego jego kartę szpitalną, nic dla niego nie znaczyły, bezsensowne i nieważne. Jared, unoszący się nad łóżkiem Jensena jak jakiś ogromny, rozczochrany, flanelowy dżin, odchrząknął niepewnie.
"Kiedy będzie mógł wyjść ze szpitala?"
"Wybudził się dopiero po operacji, ale zrobił to dosć szybko. Nie ma gorączki, nic nie wskazuje na infekcję. Standardowe dwanaście godzin obserwacji, niech odeśpi leki i anestetyki, i może wyjść. Rozumiem, że rodzina pana Acklesa po niego przyjedzie? Raczej nie będzie mógł prowadzić przez najbliższy miesiąc."
Jensen powiódł wzrokiem od wyraźnie spieszącego się do innych pacjentów doktora, do bladego Jareda, z zapadniętymi oczyma i spierzchniętymi ustami.
"My tutaj nie mieszkamy, tylko pracujemy. Rozumiem, że jako współpracownik, mogę go zabrać? Razem wynajmujemy mieszkanie."
"Tak, tak. Niech pan zadzwoni jutro i przyjedzie po pana Acklesa. Wycięcie wyrostka robaczkowego nie jest jakąś skomplikowaną operacją, ale wycieńcza." doktor zatknął długopis w kieszeni i uśmiechnął się zdawkowo. "A teraz, jeżeli panowie wybaczą, obowiązki wzywają."
I z tymi słowy przedstawiciel służby zdrowia opuścił pokój, pozostawiając nieważkiego Jensena, zapatrzonego w niesamowitą grę świateł jarzeniówek na suficie, i niepewnego, zmartwionego Jareda. Padalec usiadł na krześle przy łóżku Acklesa i potarł twarz dłonią.
"Rany, Jen. Nigdy więcej tego nie rób. Myślałem, że zawału dostanę, jak rymnąłeś twarzą w stół."
"Mhhhhh." odpowiedział Jensen i uśmiechnął się. Mięśnie twarzy miał ulepione z waty, a przynajmniej mu się tak wydawało. Jared zmarszczył nos, wygiął usta, po czym położył przyjemnie ciepłą dłoń na czole Jensena.
"Elokwentny jak zawsze, widzę. No nic, grunt, że już jest ok. Wypoczywaj, Jen. Posiedzę sobie tutaj z tobą. Po moim małym wybuchu jutro ma przylecieć do Vancouver Eric. Zabawne, nie? Całkiem możliwe, że wykrzyczałem nam przypadkiem niemałą podwyżkę."
Jensen fuknął z lekceważeniem, ale nie miał siły wygenerować bardziej zjadliwej wypowiedzi. Oczy same mu się zamykały. Wciąż bolał go trochę brzuch, ale był to ból bardzo odległy, wytłumiony.
Zasnął z otwartymi ustami, właśnie, gdy długie, twarde, ciepłe palce Padalca wsunęły mu się w dłoń.
end
by Homoviator 02/2011
tytuł zaczerpnięty z piosenki Nat King Cole`a
Gone and got the blues in Paris,
Paris blues called Azure-te.
How can I be blue in Paris?
Easy, 'cause you're far away.
Can't lose this blues,
This Azure-te.
Montmarte, springtime, Eiffel Tower,
Funny taxis, kids at play.
Paris without you is lonesome,
Yearning more and more each day.
Can't lose this blues,
This Azure-te.
~interlude~
If you knew how much I need you,
You'd come back to me to stay.
Having you with me in Paris
Really is the only way
To lose this blues,
This Azure-te.
Can't lose this blues,
This Azure-te.
Piękna rzecz.