Pies i jego janioł, part I

Feb 21, 2011 19:44



Supernatural, AU, po końcu sezonu 5

Co by było, gdyby Sam, Michael i Lucyfer na stałe zostali zamknięci w piekielnej klatce, a Dean i Castiel zostali na ziemi, pomagając sobie uporać się z końcem apokalipsy. Slice of live, codzienność, praca w Taco Bell i jesienne melancholie, z twistem! so feel warned :) Skoczymy na rekina, a co!

Póki co nie ma slashu jest Castiel (którego normalnie nie lubię, ale miałem jakieś nocne objawienie i napisałem :) Dean i bardzo nieobecny Sam...

Pies i jego janioł

Jego wierność to puklerz i tarcza.
W nocy nie ulękniesz się strachu
ani za dnia - lecącej strzały,
ani zarazy,co idzie w mroku,
ni moru, co niszczy w południe.

...

Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie;
osłonię go, bo uznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham
i będę z nim w utrapieniu.

Fragmenty psalmu 91

Ludzkie życie było monotonne, tak jak bytowanie aniołów. Castiel doszedł do tego podczas swoich pierwszych dni pracy w Taco Bell New Heaven. Na początku Jake, stojący wyżej w hierarchii nakładacz frytek, pokazał mu, gdzie stoją zlewozmywaki, jak działa kasa fiskalna, i co powinno się znajdować na tacy zamówienia standardowego. Kate, menadżerka, tylko poinformowała, żeby mówił do niej Kate i starał się nie wystraszyć klientów.

Castiel nie rozumiał, dlaczego miałby kogoś wystraszyć. Zawsze zachowywał się grzecznie i używał poprawnego, gramatycznego języka. Dean wyzłośliwiał się, że brakuje mu wyczucia i empatii, żeby rozeznać się w niuansach interakcji międzyludzkich. Castiel podejrzewał, że Dean znał to określenie od Sama, i instynktownie tylko odgaduje, co ono tak naprawdę znaczy.

"Uśmiechaj się, Cas. Do każdego bez wyjątku, a potem pytaj, w czym możesz pomóc." tłumaczył Jake, żując gumę ze znużeniem i wtykając dłonie w kieszenie spodni. "Uśmiechaj się nawet jak nie będzie ci do śmiechu, a klient będzie wyjątkowo obmierzłym palantem w garniturze i świecących butach z krokodylej skóry." Castiel uśmiechnął się próbnie. Wciąż nie pojmował, dlaczego uśmiech był niezbędny przy sprzedawaniu zmielonych ciał zwierzęcych, bobu, grochu i innych jadalnych mniej więcej ingrediencji. Ludzie przychodzili tutaj jeść, nie myśleć, co jedzą i sprawdzać, czy kasjer się uśmiecha, oraz dlaczego.

Jake widząc jego uśmiech, przestał żuć gumę.

"No cóż, stary... postaram się, żebyś zbyt często nie lądował na kasie. Jesteś jeszcze nowy i ten twój uśmiech wystraszy niejednego klienta."

Dean mówił, że Castiel ma dwa uśmiechy, jeden taki, który powoduje miękkość kolan u kobiet, a drugi, pusty, bezużyteczny grymas anioła, który przez tysiące lat się nie uśmiechał, a teraz zaczął i nie wie, co zrobić z ustami. Przypuszczalnie Dean tylko żartował. Castiel nie rozumiał, czemu posiadał aż dwa uśmiechy, i to tak różniące się od siebie, podczas gdy wieki całe nie posiadał żadnego.

Jake, widząc jego wahanie, poklepał go po ramieniu. Pomimo okazjonalnego popisywania się władzą w Taco Bell, świecącego się nosa i pryszczy, był jednak miłym chłopakiem.

"Spoko, na zapleczu jest tyle roboty, że nawet nie zauważysz."

Castiel oglądał świat przez tysiące lat. Oglądał, jak powstawało morze i ptaki niebieskie, jak małpy prostowały się i powoli stawały się stworzeniami człekokształtnymi, które niedługo potem stały się ludźmi. Oglądał epokę lodu, cofanie się lodowców, oglądał wymierające gatunki i nowe, które je zastępowały. Oglądał ludzi w średniowieczu, wariujących, bo dziesiąty wiek uważali za koniec znanego im świata, oglądał renesans i rozumne idee oświecenia, oraz okrucieństwa dwóch wojen światowych. Oglądał jak ludzie umierają, rodzą się, kochają się i zabijają. Oglądał wszystko, oglądał wiele, ale nigdy nie brał w tym udziału. Teraz tutaj, w pachnącej spaloną cebulą restauracyjce Castiel, anioł czwartego chóru służb operacyjnych między ziemią a piekłem, po raz pierwszy uczestniczył.

Jeszcze nie był pewien, czy to lubi czy nie, ale to nie miało znaczenia. Jak długo mógł w ten sposób pomóc Deanowi, Castiel godził się na wszystko. Poza tym praca pozwalała mu uciec od niewygodnych, zbyt ludzkich wahań i bardzo anielskiej rozpaczy.

Wszystko stało się tak szybko. W jeden chwili Lucyfer w ciele Sama roztrzaskał Castielowi głowę, a w drugiej Castiel został ożywiony, przywrócony do życia w więcej niż tylko jeden sposób. Czuł i oddychał łaską, oszołomiony i roztrzęsiony, nie będący w stanie pojąć, co się dzieje. Dean, pobity strasznie, ze zmasakrowaną twarzą, wykręconą nienaturalnie nogą, opierał się o Impalę, a Sam, Michał i Lucyfer runęli w czeluść piekielnej klatki. Ziemia zatrzęsła się i zadrżała, strumienie światła spowiły ugór koło miasteczka Lawrence. Gdy wszystko ucichło i wróciło do względnej normy, pozostał tylko połamany, pokiereszowany, łkający Dean, ogłuszony Bobby i całkowicie pozbawiony łaski Castiel.

"Wróciło do normy, ta? Gówniana to norma, Cas." powiedział Dean, gdy już zgodził się, żeby Castiel zasiadł za kierownicą Impali, bo okazało się, że jego własne połamane nogi nie pozwolą mu prowadzić. "Pieprzyć taką normę, takiego boga i takiego diabła."

"Nie można było tego lepiej ująć." potaknął Bobby i przez resztę drogi do szpitala nikt już nic nie powiedział.

Godzinę później Castiel był już pewny, że jego łaska odeszła raz na zawsze. Ot tak, po prostu. Łaska, która przywróciła mu życie wygasła, a wraz z nią jedyna, niezastąpiona, odwieczna nić, łącząca Castiela ze światem anielskim. Był jak ktoś oślepiony, znieczulony i głuchy. Poruszał się po ludzku, prowadził Impalę i rozmawiał tylko dlatego, że zbyt długo przebywał w ciele Jimmy`ego Novaka, żeby zapomnieć takich niezbędnych nawyków. Na szczęście ludzie w szpitalu i Bobby wiedzieli, co robić, mówili, że jest w szoku, po wstrząsie, że wymaga terapii. Castiel potulnie godził się na wszystko, ponieważ co mógł innego zrobić? Nic już nie miało sensu. Bóg ożywił go łaską, a potem łaskę zabrał i zostawił. Ponownie.

"O patrz, twój pierwszy klient." powiedział Jake i trącił Castiela łokciem w bok. "Pamiętaj o uśmiechu."

Dean wkroczył do Taco Bell, uzbrojony w dwie kule i opaskę zaciskową na udzie. Nie przyjął pomocy przy drzwiach od Jake`a, ale uśmiechnął się do niego uprzejmie. Jake jakby rozjaśnił się wewnętrznie i mimo wszystko przytrzymał mu oszklone, z lekka przykurzone odrzwia. Dean miał tą umiejętność, jeżeli chodziło o ludzi, potrafił wzbudzić sympatię jednym spojrzeniem, gestem, słowem. Chyba robił to podświadomie, a może świadomie, ale bez przywiązywania do tego większej uwagi.

"Hej Cas! Zapodaj mi jakieś burrito, byle ostre i z dużą ilością sosu chilli."

Castiel uśmiechnął się do Deana, skinął głową i odwrócił się, żeby wykonać zamówienie. Jake zapatrzył się dziwnie na jego uśmiech, krwawy rumieniec na policzkach, wpół otwarte usta.

"Dobrze się czujesz, Jake?" zapytał grzecznie Castiel, zaniepokojony nieco zachowaniem młodocianego przełożonego.

"Stary... zmieniam zdanie. Postawimy się na kasie. Laski będą waliły jak w dym."

///////////

Castiel, jak powtarzał to Dean, był człowiekiem prostym. Castiel oponował. Nie był człowiekiem, był upadłym aniołem, bytem zawieszonym pomiędzy łaską a grzechem.

"Gówno prawda." mawiał wtedy Dean i odzyskiwał na moment swój dawny ogień. "Anioły, te nadęte dupki, zostawiły mnie po całej szopce z ręką w nocniku. Ty zostałeś. Ty... Jak dla mnie to może i jesteś upadły i bez łaski, bla bla, ale jesteś porządnym człowiekiem. A to już coś."

Castiel był zbyt zadowolony, że Dean na chwilę przypominał starego, uśmiechniętego, intensywnego Deana, żeby wytykać błędy w tym rozumowaniu.

Owszem, lubił rzeczy proste, ich powtarzalność i płynące z niej bezpieczeństwo i spokój. Być może istniały proste upadłe anioły, które także to lubiły, tak jak ludzie.

Castiel niespodziewanie dla samego siebie, umiłował szybko swoje małe, miniaturowe królestwo w Taco Bell. Cichą, szarą sympatią obdarowywał porannych klientów, tych rześkich i rozgadanych, i tych zasypiających na stojąco, nerwowych, śpieszących się gdzieś. Nakładał im pasty fasolowej, nalewał kawy, odważał, ile sosu nałożyć do burgera, ile do hot doga. Jake śmiał się z niego i tłumaczył, że aptekarskiej dokładności w takiej dziurze się raczej nie oczekuje, Kate i kelnerki tylko patrzyły na niego, jak na dziwoląga. Nie przejmował się tym. Nie mógł spać, więc z chęcią brał poranne zmiany, których inni pracownicy unikali jak ognia. Bez szemrania zmywał z wigorem tony brudnych talerzy i tysiące upapranych sztućców. Castiel opanował już trudną sztukę wyolbrzymiania i korzystał z niej, zwłaszcza pracując na zmywaku.

Wczesne godziny pracy, zajmowanie się obrzydlistwami, zatykającymi zlewy, nieuprzejmi klienci, to wszystko nie przeszkadzało Castielowi. Przywykł do odnoszenia się do rzeczywistości z dystansem obserwatora, a co ważniejsze, pomagał tym Deanowi "wyjść na prostą", cokolwiek to znaczyło. Wychodzenie na prostą, jak tłumaczył Bobby, było długim, żmudnym procesem, i nawet ktoś tak uparty jak Dean Winchester może mieć z tym poważne problemy. Po tym całym bałaganie ktoś powinien mu pomóc, przeżył wielką stratę, mówił Bobby, wsiadając do swojego renault. Tymczasem piekło i niebo umyły ręce i pozostaliście tylko wy, Dean i Castiel.

Upadły anioł bez łaski i połamany człowiek bez brata.

Tego Bobby już nie powiedział, ale nie musiał.

/////////////

Codzienna praca dawała Castielowi poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Pracował, zapewniając im obu, sobie i Deanowi, byt materialny. Pracował, żeby nie myśleć o tym, co utracił. Żmudny rytuał pieczenia kotletów, nakładania sałatek, wyszukiwania odpowiednich sosów do odpowiednich dań mu w tym pomagał. To wszystko udowadniało co dnia, że Castiel jest potrzebny, on i jego praca, chociaż mali, nieważni i monotonni, są istotni. Dzięki tym drobnym, ukrytym przed innymi czynnościom cała maszyna Taco Bell działała, biznes się kręcił, lokalna populacja dostawała jeść, a Castiel zarabiał pieniądze i mógł wykupić leki ze szpitalnych recept Deana, zapłacić za czynsz, zakupić benzynę do Impali.

Nie potrafił uratować Deana przed jego pokręconym przeznaczeniem. Nie mógł go uleczyć, nie był w stanie wyrwać jego brata z piekielnych czeluści. Jedyne, co mógł to towarzyszyć mu najlepiej jak umiał po tragedii, która go spotkała. Sam, Lucyfer i Michał wtrąceni razem do piekielnej klatki, potępieni na wieki, pozostawili po sobie ogromny bałagan i zamęt. Jak się okazało, prywatna apokalipsa mogła być o wiele okrutniejsza niż apokalipsa globalna.

Przez pierwsze parę godzin po zamknięciu klatki piekielnej i końcu apokalipsy, Castiel nie wiedział, co robić. Bez Boga, który po prostu wycofał się i powędrował gdzie indziej, bez braci i sióstr, których nie mógł już słyszeć, ponieważ stracił resztę swojej mocy. Nie miał dokąd iść, nie miał kogo spytać o drogę. Jedyne, co mu pozostało to stary, przedawniony już wieki temu rozkaz z niebios. Pilnuj Deana Winchestera, broń go i chroń go, opiekuj się nim. Castiel nie wiedział, co robić, a więc zrobił to, co robić potrafił. Posłuchał rozkazu. Nawet, gdy ten, który wydał rozkaz, dawno już opuścił stanowisko.

Było w tym coś jeszcze, coś innego, ale nie umiał tego ująć w słowa. Nie był już pełnoprawnym aniołem, był upadły. Gorszy niż anioł, bo pozbawiony łaski, gorszy niż człowiek, bo pozbawiony empatii i rozeznania emocjonalno-uczuciowego. Okaleczony i niezdolny. Jedyne, do czego się nadawał, to pomóc komuś jeszcze bardziej bezbronnemu, niż on.

A Dean, pozbawiony obecności Sama, był bardzo bezbronny. Nie tylko w sensie fizycznym. Starszy Winchester wyszedł ze starcia z Lucyferem mocno poturbowany. Złamana kość udowa prawej nogi, wyłamane kolano prawej nogi, zmiażdżona kość jarzmowa, pęknięta żuchwa, obite żebra. Castiel słuchał litanii urazów, ran i pęknięć od zabieganych, obojętnych lekarzy, i już wiedział, co powinien zrobić.

Zadanie samo wsunęło mu się w dłonie, nie potrafił go zbagatelizować. Zamiast usiłować znaleźć jakiś kontakt ze swoimi anielskimi braćmi i siostrami, szukać sposobu na odzyskanie łaski boskiej, zamiast odnaleźć Boga, gdziekolwiek się drań schował, Castiel został tutaj. Przy Deanie, którym trzeba się było zaopiekować.

Nie było w tym miłosierdzia, wyrozumiałości czy ludzkiego współczucia. Castiel na początku usiłował to Deanowi wytłumaczyć, ale nie został wysłuchany. Dean był przekonany, że potrafi lepiej interpretować czyny Castiela niż sam Castiel i nie dało się mu wyperswadować tego konceptu absolutnie niczym. Traktował anioła jak człowieka. To chyba była cecha, która tak przyciągała Castiela

Doktorzy w szpitalu orzekli, że Castiel przeszedł poważny uraz czaszki i jest w szoku. Jeżeli odnalezienie nowego celu w życiu było podobne do szoku, Castiel nie miał nic przeciwko.

Po kilku dniach Dean na własne życzenie opuścił szpital. Bobby pomógł Castielowi przetransportować upartego Winchestera do Impali i znaleźć zapyziałe, trzypokojowe mieszkanie w samym sercu Kansas, w cichym i spokojnym miasteczku studenckim o nazwie New Heaven.

"Ironia ssie po całości." burczał Dean. Castiel zawsze miał problemy ze zrozumieniem ironii, więc milczał.

New Heaven było bardzo zwyczajnym miasteczkiem. Jeden bar, jedna biblioteka, jedna szkoła, Taco Bell i kościół. Dean narzekał, że to najnudniejsza dziura pod słońcem, chciał jechać na południe, gdzieś, gdzie jest słonce, piękne kobiety i mniej wspomnień. Castiel wyjrzał za okno wynajętego mieszkania, ujrzał piękną, starą jabłoń o rozłożystych konarach, i stwierdził, że chce tutaj zostać.

Drzewo było podobne do tego, w którym utknęła łaska Anny, gdy anielica stała się człowiekiem. Dean usiłował oponować, ale Castiel tylko na niego spojrzał, i Winchester zamknął usta. Było w tym coś symbolicznego. Gdyby Castiel miał poczucie humoru, być może by tą symbolikę odkrył, ale nie miał poczucia humoru i zamiast tego, poszedł zobaczyć kuchnię.

To było małe, brzydkie mieszkanie ze wspaniałym widokiem, w małym, brzydkim mieście ze wspaniałym parkiem. To nie było dużo, ale to był początek. Castiel był zdecydowany zrobić wszystko, żeby pomóc Deanowi żyć dalej, nawet z jego okaleczeniem, nawet z jego tęsknotą za Samem.

Przez pierwsze parę tygodni Dean spał, budził się tylko na jedzenie i toaletę. Z początku usiłował protestować, gdy Castiel pomagał mu iść do łazienki, czy wziąć prysznic, ale skapitulował szybko. Weszli w milczącą ugodę, która w nietypowy sposób zawstydzała Deana. Castiel nie rozumiał, dlaczego. On sam przyjął rzecz jako fakt zastany. Nie potrafili funkcjonować bez siebie, Dean, z powodu kondycji psychofizycznej, Castiel z powodu kondycji duchowej, jeżeli tak to można było nazwać. Potrzebowali siebie nawzajem i mogło się to im nie podobać, ale i tak było to lepsze niż samotna alternatywa.

Castiel znalazł pracę w Taco Bell, i co rano wędrował pięknym, zielonym parkiem do pracy, a Dean, coraz zdrowszy, zostawał w domu i powoli zaczynał z nudów wariować. Bobby, gdy Castiel zadzwonił do niego, przerażony nadaktywnością Winchestera, powiedział, żeby dostarczyć mu materiałów do czytania. To rzekomo miało zażegnać nudę i marazm. I tak Castiel odkrył bibliotekę. Szare, zakurzone regały, wypełnione papierem, dwie miłe starsze panie bibliotekarki i cisza, która nadspodziewanie efektownie łagodziła duszę. Castiel kochał tą ciszę znacznie bardziej niż tą w kościele, była bardziej żywa, używana, ludzka. W bibliotece milczały i mówiły zarazem tysiące ludzi, tych, którzy napisali książki i tych, którzy je czytali. W kościele tylko milczał Bóg.

Dean najpierw odnosił się do książek nieufnie, widocznie nie miał z nimi zbyt dobrych wspomnień. Wyśmiewał fantastykę, drwił z powieści detektywistycznych, po kilku akapitach porzucał cokolwiek wpadło mu w dłonie, a potem... a potem jak się wciągnął, że czytał wszystko jak leci. Castiel z zapałem donosił mu cokolwiek uprzejme panie bibliotekarki poleciły. Książki sensacyjne, sci -fi, opowieści historyczne i fantasy, nowele, opowiadania fantastyczne. Dean zagłębiał się w lektury jak ktoś, kto potrzebuje przestać myśleć o rzeczywistości, a, że tego nie potrafi, usiłuje zacząć myśleć o czymś innym.

Książki były do tego dobre. Castiel, gdy wracał z pracy i zrobił już obiad, także lubił sobie coś przeczytać. Nie robił tego tak szybko jak Dean, czytał wolniej i mniej, zwłaszcza literaturę dotyczącą religii świata. Apokryfy ojców pustyni, Biblia, Koran, elaboraty na temat trzech największych religii świata. Castiel czerpał radość w śledzeniu, jak ludzkość tłumaczyła sobie istotę Boga, jak wyszukiwała w stworzeniu jego obecności, śladów. Castiel był aniołem, ale nigdy Boga nie widział, nigdy też nie czytał tego, co pisali o Nim ludzie. Gdy Castiel już odkrył, jak ludzkość radziła sobie z konceptem Boga i jego obecności, tudzież nieobecności, doszedł do wniosku, że ludzie to fascynujące istoty.

Nie rozumiał ich tak, jak nie rozumiał Boga, ale w jakiś sposób przeczuwał, że to w nich tkwi właśnie tajemnica. Nie w boskim milczeniu, nie w anielskim obserwowaniu. Ludzie mieli wątpliwości, byli słabi, ich umysły były kruche, ich szczęście ulotne, a mimo to byli tak nieobliczalni jak ich nieśmiertelne dusze. Można ich było torturować, męczyć i deformować na wszelakie sposoby, a oni albo umierali, albo koniec końców podnosili głowę... i szli dalej. Tudzież usiłowali iść, dopowiadał sobie w myślach Castiel, patrząc na Deana, który z wyrazem uporu pomieszanego z bólem, usiłował zapiąć opaskę uciskową na udzie.

///////////////////

Tak mijały dni, przepływając w monotonnym kołowrotku poranków, przerw na lunch i wieczorów, spędzonych na oglądaniu telewizji i czytaniu książek. Castiel budził się rano, szykował kawę dla Deana i siebie, chociaż skrycie wciąż nie wiedział, czemu ludzie tak kochają czarny, pachnący płyn. Szedł do pracy przez park, pracował, wracał z pracy i uczył się nowych rzeczy. Gotowanie, pranie, tępienie gryzoni i pluskiew, które zagnieździły się w odpływie kranu w łazience. Castiel był pilnym uczniem. Gotowanie wychodziło mu całkiem dobrze, jeżeli rosnący apetyt Deana był tutaj jakąś wskazówką.

Świat nadal się kręcił, ludzie nadal żyli, chodzili po ulicach, robili zakupy, kłócili się i kochali. Sam nadal był boleśnie nieobecny a Dean wciąż miał przez to złamane serce, tylko już trochę lepiej to ukrywał. Castiel, wciąż pozbawiony łaski, kupił nowe wycieraczki i ułożył je przed drzwiami.

Powietrze zmieniało aromat z letniego, upalnego zapachu wypalonej słońcem trawy, na jesienny, rześki chłód, jeszcze nie groźny, ale już niosącego zapowiedź zimnych nocy. Castiel nigdy nie zwracał uwagi na tego typu subtelności, przepełniony łaską od momentu urodzin nie odczuwał ciepła, zimna, bólu. Nie lubił rzeczy stworzonych, ani ich nie nie lubił. Był neutralny i zdystansowany jak reszta jego niebiańskich braci i sióstr. Łaska była tym, czym żył, łaska była jego motorem działania, celem i rezultatem, wszystkim.

Teraz nie miał łaski, i coraz częściej czuł. Nie podobało mu się to. Czucie niosło ze sobą wiele rzeczy, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Rzeczy, takie jak smętna mina Deana, gdy patrzył na wylotówkę z New Heaven jak na odchodzącą kochankę, Jake, całujący się ukradkiem ze swoją nową dziewczyną, jesienna melancholia, gdy już skończyło się czytać książkę i zaczynało się żałować, że się w książce nie żyje.

Anioły w książkach były fascynujące. Anioły na ziemi, upadłe i wyzute z łaski, były niczym.

Dwa miesiące po rozpoczęciu przez Castiela pracy w Taco Bell lekarze zdjęli Winchesterowi gips z biodra i nogi, zostawili tylko gipsowy but, kule i opaskę. Dean święcie nienawidził opaski, była widocznym znakiem jego niemocy, okaleczenia. Kule mógł ukryć, odłożyć przy stoliku, za kanapą, mógł udawać, że ich nie ma. Opaska uciskowa nie dawała się tak łatwo ignorować.

Tak więc Dean czytał swoje książki, spał i jadł, cokolwiek ugotował mu Castiel. Po zdjęciu gipsu mógł już jeździć Impalą i odzyskał część swojej werwy. Codziennie od poniedziałku do piątku Dean żegnał Castiela infantylną, wcale nie śmieszną frazą w stylu "Miłego dnia, kochanie!", a potem przyjeżdżał po swojego upadłego anioła do pracy. Czasami był za wcześnie, wtedy siadał przy stoliku i zamawiał coś, za co Castiel zawsze chciał zapłacić, a Jake zawsze szeptem informował go, żeby dał sobie spokój i brał, jak dają. Nie było do końca jasne, kto dawał i czemu, ale Castiel nie sprzeciwiał się. Dean lubił mięsne falafele i burgery z bekonem a ich wspólne finanse nie były aż tak duże, żeby odmawiać darmowego posiłku.

"Za taką podłą pracę powinni nam dawać więcej za godzinę." mamrotał Jake, który i tak zarabiał o dziesięć dolarów więcej niż Castiel. "To upokarzające."

"Nie widzę w tym nic upokarzającego. Nasza praca jest ważna." powiedział Castiel, czym zarobił sobie kolejne zdziwione spojrzenie Jake`a.

Raz, dokładnie raz Castiel pozwolił sobie na podzielenie się swoimi przemyśleniami na temat pracy w Taco Bell ze współpracownikami. Fred i Jeffrey z wieczornej zmiany tylko popukali się w czoło, natomiast kelnerka Nicole westchnęła i oznajmiła, że nie oczekiwała od kogoś, kto głównie stoi na zmywaku takich dojrzałych przemyśleń. Castiel nie wiedział, jak zinterpretować tą wypowiedź, więc tylko podziękował i umknął na tyły, gdzie czekało na niego przygotowanie zamówienia na wynos.

"Napalona laska na dwunastej, Cas! Zaproś ją gdzieś!" gadał bez ustanku Dean, gdy przez następne parę dni Nicole patrzyła na Castiela z uśmiechem i uparcie, raz po raz, wsuwała mu do kieszeni skrawki papieru ze swoim telefonem.

"Nie mam gdzie jej zaprosić." odpowiadał z urazą Castiel. Nie lubił obcych w mieszkaniu, źle się czuł z kimś innym niż Dean w przestrzeni, którą adoptowali jako tymczasowe sanatorium. Jeszcze nie dom, ale blisko. Obecność obcych na tym terenie była deprymująca, a Castiel, zdaniem Deana, przy gościach zachowywał się jeszcze bardziej podejrzanie niż zazwyczaj.

"Nie chrzań, aniele, po prostu gdzieś ją zabierz. Do kina, albo do tego twojego parku, co go tak lubisz." gadał dalej Dean, najwyraźniej ignorując widoczny dyskomfort Castiela. "Ta Nicole ma całkiem niezłe podwieszenie! Co ona widzi w takim sztywniaku jak ty?"

Nicole postanowiła sama wyjaśnić Castielowi, co w nim widzi, ponieważ zaproponowała spotkanie, w swoim domu. Castiel nie poszedł, nie wiedziałby co powiedzieć i jak się zachować względem kobiety, która najwyraźniej go lubiła, ale która wcale go nie pociągała. Dean śmiał się z niego dobry miesiąc, dopytując o libido aniołów, czy ono istnieje, czy nie, i czy jak anioł upadł, to już może sobie "pociupciać". Castiel ignorował gadaninę Winchestera. To był bardzo długi miesiąc.

Lato zmieniło się w jesień. Castiel nadal chodził do pracy parkiem, tylko w grubszej kurtce, którą nabył z Deanem w Czerwonym Krzyżu. Większość ich ubrań pochodziła właśnie stamtąd, Dean Winchester nie miał wiele przyodziewów, a Jimmy Novak miał ich jeszcze mniej. W New Heaven obaj zaczęli powoli obrastać rzeczami, koszulami, jeansami, garnkami i kapami na fotele i kanapę. Castiel widział, że dla Deana jest to tak samo nowa sytuacja, jak dla niego. Chociaż Winchester wyraźnie czekał na komentarz i był gotowy się kłócić, Castiel nie powiedział nic, gdy Dean kupił sobie czarny, bawełniany, podomowy dres.

"Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem, Cas! Jakbyś ty nie miał fartuszka kuchennego! A mnie tak wygodniej, z tym całym popieprzonym gipsem!"

Castiel tylko skinął głową i powrócił do mieszania makaronu. Po obliczeniach i kalkulacjach, bez zdziwienia odkrył, że gotowanie jest dużo bardziej opłacalne, niż kupowanie jedzenia na wynos. Dzięki tej oszczędności zakupili nawet niewielki, kolorowy telewizor, który Dean mógł sobie wygodnie oglądać z kanapy w swoim wygodnym dresie.

"Powinienem iść do pracy, tak jak ty." mawiał czasami Dean, gdy skończył się film i siedzieli tak razem, z Castielem na kanapie, pośród fioletowego mroku New Heaven. "To nie fair, że wykorzystuję swojego własnego anioła jako sponsora."

"Nie jestem już aniołem." poprawił łagodnie Castiel, senny i leniwy. "A ty nie możesz ustać bez bólu dłużej niż kwadrans. Jesteś rekonwalescentem, Dean."

"Mimo wszystko powinienem pomóc..."

"Nie. Najpierw wyzdrowiej."

Dean patrzył wtedy na Castiela jak na kogoś obcego, jednocześnie wspaniałego i bliskiego, jak na kogoś prawdziwego. Castiel doszedł do wniosku, że to spojrzenie było warte o wiele więcej niż wstawanie o poranku i kiepska pensja w Taco Bell Heaven.

//////////////

Gdy pod koniec jesieni drzewa w parku zaczęły gubić czerwone i złote liście, pewnego dnia Dean nie przyjechał do Taco Bell. Z początku Castiel nie przejmował się tym. Posprzątał kuchnię, wyczyścił podłogę i przejechał ją mopem, dokładnie szorując miejsca pod szafkami. Poukładał garnki, powyrównywał leżące na stosie tace, przetarł blaty, a gdy jasne było, że Dean nie przyjedzie, przebrał się w cywilne ubrania. Uniform pracownika Taco Bell, turkusowy w paski, był nieco bolesny dla oczu.

Gdy już wychodził z baru, poruszony i nieprzyjemnie wybity z rutyny, poczuł ból. Najpierw niewielki, brzęczący, potem narastający, jak pękające szkło, sypiące się dookoła roztrzaskanego miejsca, pęknięcia, rysy, a potem odpadające jeden po drugim odłamki. A w tym wszystkim nikłe, ledwie wyczuwalne echo łaski. Jego łaski.

Pierwsze, co pomyślał, to, że może jednak Bóg zdecydował wrócić i uzdrowić to, co zostało zniszczone w apokaliptycznej walce, a potem doszedł do wniosku, że nie, to nie to. Drżący płomyk łaski, który się w Castielu tlił był związany z czymś innym, bardziej dramatycznym, z czymś... ludzkim.

Castiel przebiegł całą drogę do domu, nie zwracając uwagi na zaskoczone miny przechodniów i jesienne piękno parku. Czuł się, jakby wstąpiła w niego dodatkowa siła, jakby jego nogi lada chwila oderwały się od chodnika.

Gdy wpadł do domu, zgrzany i zdyszany, z szumem w uszach i kłuciem w okolicach serca, łaska wciąż była z nim, ale minimalna, drobna, szept zaledwie jego wcześniejszej mocy. Dean siedział na podłodze w przedpokoju i trzymał w ramionach Sama. Leżącego bezwładnie, ogromnego, ubłoconego i zakrwawionego Sama, z wykręconą dziwacznie stopą, połamanymi strasznie palcami dłoni i wyrazem obłędu w oczach.

Dean spojrzał na Castiela, jego oczy rozjaśnione tyloma emocjami, że nieczytelne dla pozbawionego empatii upadłego anioła.

"Cas! Zrób coś!"

Było w tych słowach tyle desperacji, błagania, lęku i ulgi. Castiel był aniołem, ludzie nie raz błagali go o coś, płakali i grozili, prosili i klęli. Ale ludzie ci byli anonimowi, ludzie ci nie byli Deanem, oddanym mu pod specjalną opiekę, Deanem, który nauczył go, jak żyć jak człowiek, z bólem, z przyjemnościami, z czasem wolnym i wycieraczkami przy drzwiach.

Dla Deana Castiel postanowił zapomnieć na chwilę o swoim upadłym, pozbawionym łaski stanie.

Skinął głową, otarł drżącą ręką twarz z potu, zamknął oczy. Wsłuchał się w niknący pomruk swojej wygasającej ponownie łaski, i tak jak Dean poprosił, zrobił... coś. A potem zgiął się w pół i zemdlał.

End

by homoviator 02/2011

Autor urpasza o komentarze, jeżeli chcecie przeczytać kiedykolwiek następny rozdział :) Autor ma go napisanego, to historia która sie zamyka w dwóch rozdziałach, ale milczenie w opiniach potężnie demotywuje :)

castiel, au, pies i jego janioł, supernatural, dean winchester, fanfiction

Previous post Next post
Up