Dobry wieczór!
Ja, jak zwykle, na ostatnią chwilę. Przyznam jeszcze, że strasznie natrudziłam się przy pisaniu tego krótkiego tworu i, znowu jak zwykle, nie jestem zadowolona. Pewnie mogłoby być lepiej, ale nic! Zapraszam do czytania. I komentowania.
Dodam jeszcze, że z promptem ma to naprawdę niewiele wspólnego. Oprócz tego, że polskie tłumaczenie "I'm Felling Lucky" (zobaczcie, jest tam takie coś!) to według Google "Szczęśliwy traf".
Szczęśliwy traf
Supernatural/Lost (przyjmijmy, że AU dla obu)
Claire, Dean
837 słów
SZCZĘŚLIWY TRAF
0.
To taka opowieść.
Ta najlepsza z możliwych, szczęśliwa.
1.
Spotykam go w Iowie. Zjeżdża na pobocze powoli - z drogi unosi się kurz - światło dziwnie układa się na jego twarzy.
- Potrzebujesz podwiezienia?
Iowa to według tubylców Stan Sokolego Oka. Zastanawiam się, czy to on z daleka wypatrzył mnie, czy ja jego.
- Tak.
Tak, potrzebuję.
Wokół unosi się za wiele kurzu.
2.
Mówię mu, że to szczęśliwy traf, że przejeżdżał akurat tą drogą, bo był pierwszym, który jechał z prędkością większą niż dwadzieścia kilometrów na godzinę (starszy pan na traktorze i kobieta w średnim wieku na rowerze), a potem milknę. Wystawiam łokieć przez otwarte okno, podpieram głowę o dłoń i zamykam oczy.
- Więc dokąd się wybierasz?
Jego głos wyrywa mnie z półbłogiego stanu półsnu - to tylko mały krok od błogiego snu, mawiała mama, obecnie odpoczywająca snem wiecznym, Panie, świeć nad jej duszą - w który wpędził mnie równomierny warkot silnika.
- Nie wiem.
Nie wiem.
Nic mi się jeszcze nie przyśniło.
3.
Stoję w drzwiach pokoju motelowego, palce zaciskają się kurczowo na klamce, jestem gotowa zatrzasnąć drzwi, gdyby tylko Dean postanowił zrobić krok naprzód. Ale on jedynie wpatruje się we mnie, nie przekracza progu, nieruchomy jak powietrze w Australii, z rękoma schowanymi w kieszeniach.
- Znam cię, prawda, Claire?
Littleton. Moje nazwisko mogło obić ci się o uszy. Przeżyłam pobyt na wyspie, teraz wszyscy z dostępem do telewizji i radia czują się upoważnieni do wydawania opinii o tym, że mnie znają. Przygryzam lekko wnętrze policzka.
- Znasz mnie.
Znasz.
Mnie tak łatwo poznać.
4.
Kiwam w milczeniu głową, kiedy Dean następnego ranka informuje mnie, że jedziemy do Dakoty Południowej. Nawet gdybym miała jakieś konkretne zdanie na ten temat (lub gdybym miała jakiekolwiek prawo do wypowiadania się w tej sprawie), nie wiem, czy miałabym ochotę otworzyć usta. Przyglądam się jego dłoniom, kiedy przekręca kluczyk w stacyjce.
- Daj znać, kiedy będziesz wiedziała.
Skórzana kurtka ocierająca się o tapicerkę wydaje dźwięk, na którego odgłos wzdrygam się nieznacznie. Podnoszę oczy, by spotkać jego twarz. Nie jestem pewna, ale kąciki jego ust chyba unoszą się lekko.
- W porządku.
W porządku.
Zostanę jeszcze trochę, na szczęście.
5.
Nakładam na talerz zrobioną przez niego jajecznicę i pytam go, czym się zajmuje. Dean wyciera ręce w zawieszony na spodniach t-shirt, który tymczasowo służy mu za fartuch, mruży lekko oczy, uparcie wpatrując się w podłogę, i mówi:
- Poluję na duchy.
Przyglądam się mu uważnie, powoli gryząc chleb, który jak na mój gust trochę za mocno smakuje ziołami. Przytakuję.
- Jestem duchem.
Jestem.
Przezroczysta. Trzeba naprawdę sokolego wzroku, by mnie wypatrzyć.
6.
Gdzieś w Utah, na stacji benzynowej, ktoś (bezzębny włóczęga z czapką bejsbolową na tłustych włosach) pyta Deana o datę, a on nie potrafi odpowiedzieć. Dostrzegam dziwny grymas na jego twarzy, gdy z powrotem wsiada do samochodu, nieobecnym ruchem podaje mi ofoliowaną kanapkę i zafrapowany patrzy przed siebie, wystukując nierytmiczną melodię na kierownicy.
- Straciłem rachubę czasu.
Oznajmia, a ja nie mogę powstrzymać się przed cichym prychnięciem. Rozwijam kanapkę, ale szybko reflektuję się i niedbale klepię Deana po ramieniu.
- Szczęśliwi czasu nie liczą.
Nie.
Minęło siedemnaście dni.
7.
Pewnego wieczoru, kiedy Dean wychodzi z łazienki, owinięty tylko ręcznikiem - pachnie intensywnie, dziwną mieszanką pomarańczy i herbaty miętowej - zauważam, że nie zdjął z szyi swojego łańcuszka. Wypowiadam tę myśl na głos, trochę niepewnie, jakby podświadomie wiedząc, że to delikatny temat. Obserwuję wachlarz zmieniających się emocji na jego twarzy, i oddycham z ulgą, gdy po chwili rezygnuje z wściekłości (która musi być przerażająca, jak Morze Tasmana) i odpowiada neutralnym tonem:
- To od mojego brata.
Wytykam koniuszek języka i oblizuję w zamyśleniu górną wargę. Wciągam powietrze przesycone zapachem Deana, jakby próbując wywęszyć, czy to odpowiedni czas na zwierzenia. I wtedy, choć w pomarańczy i miętowej herbacie nie znajduję odpowiedzi, mówię:
- Mi nic nie zostało po Aaronie.
Aaron.
Nic jest bardzo ciężkie, bezzapachowe.
8.
Nie potrafię zasnąć, mimo jednej dłoni Deana głaszczącej mnie lekko i uspokajająco po czubku głowy, i drugiej błądzącej po udzie. Wtykam nos w zagłębienie jego szyi i przez dominujący zapach potu, potrafię jeszcze wyczuć migdałowe mydło w płynie, które kupiłam kilka dni temu.
- Dlaczego nie jesteśmy szczęśliwi, Claire?
Całuję linię jego kości szczękowej, kciukiem rysuję wzory na klatce piersiowej.
- Myślę, że nie potrafimy.
Myślę.
Chciałabym zasnąć.
9.
Vermont wita nas jesiennymi barwami. Wyglądam przez brudne okno jednej z knajp. Przejeżdżam językiem po zębach, zauważam, że chyba najwyższy czas wyciąć ósemki. Ale na głos mówię, że wreszcie wiem, dokąd się wybieram i że jutro lecę do Australii. Dean przerywa jedzenie, z widelcem w połowie drogi do ust. Po chwili kontynuuje i przeżuwa spokojnie kotleta. Marszcząc lekko brwi, pyta:
- Wiesz już, czego szukasz?
Kręcę przecząco głową, wzruszam ramionami.
- Chyba nie mam nic do znalezienia.
Chyba nie.
Znam dobrego dentystę w Australii.
(10.
- To taka opowieść, Aaron. Spodoba ci się. Chodź, poczytam ci.
- A szczęśliwa?
- A jak to rozumiesz?
- Noo. Taka, gdzie dużo razy występuje słowo szczęście! Nie wiesz, mamo?)
0.
To taka opowieść.
Ta najlepsza z możliwych, szczęśliwa.