Planowałam fik do Dark Angel.
To się aż prosiło o Dark Angel.
Wymyśliłam fik do Dark Angel.
Zrobiłam research pod Dark Angel.
Zaczęłam pisać fik do Dark Angel.
Na bezneciu, bez researchu, bez sprawdzania czegokolwiek, napisałam w pociągu (tudzież u wujka/Nilc i Akzs) fik do BSG…
Nic wielkiego - bo dopiero wdrażam się w pisanie po Wielkim Hiatusie.
Dziękuję Akzs i Nilc, które sprawdziły i przekonały mnie, że to ma jednak jakiś sens.
Oraz wszystkim osobom, które użyczyły mi swoich komputerów i internetu na moim odcięciu od sieci ;)
Temat: Postapokalipsa
Autor:
mlekopijcaFandom: Battlestar Galactica (Przekrojowe, sezon pierwszy i drugi, brak konkretnych spojlerów)
Tytuł: Niebo
Ilość słów: 818
Niebo
Niebo po apokalipsie miało żółtą barwę.
Helo starał się po prostu nie patrzeć w górę, bo wtedy nachodziła go myśl, że gdyby nie codzienna dawka leków, sam teraz świeciłby na żółty bądź zgniły odcień radioaktywnej zieleni.
Nigdy nie przypuszczał, że będzie tęsknił za zwyczajnym niebieskim. Nie myślał też, że będzie mu brakować obrzydliwego żarcia z Galactiki, kiepskiego mydła i sprośnych dowcipów Starbuck o pilotach Raptorów, zawzięcie obrazowanych przy pomocy cygara.
Helo, jak inni, szykował się na zmiany. Staruszek i Galactica mieli odejść na emeryturę przy akompaniamencie oklasków i efektownym pokazie lotniczym, a on, wraz z resztą załogi, dostać nowy przydział na inne, nowocześniejsze pokłady.
Zamiast tego większość populacji wyleciała w powietrze, a Galactica została ostatnim statkiem w służbie nieistniejącej floty kolonialnej. Fortuna miała kiepskie poczucie humoru.
O dziwo, najgorsza była cisza. Było to coś, za czym czasami tęsknił na pokładzie Galactiki, pełnej wiecznego warkotu silników, przekrzykujących się ludzi, zgrzytu maszyn. Nawet w kosmicznej próżni, gdzie potężne silniki nagle milkły, towarzyszył mu - na co akurat nie narzekał - głos Boomer przeklinającej przeróbki Szefa, tuszując w ten sposób oczywisty fakt, że nigdy nie nauczyła się dobrze lądować.
Człowiek po apokalipsie zaczyna odkrywać, jak bardzo brakuje mu rzeczy oczywistych.
--
Niebo po apokalipsie było takie samo jak zawsze i miało chyba zupełnie gdzieś, że populacja mieszkańców wszechświata spadła drastycznie w przeciągu kilku dni. Może oglądali codziennie inne gwiazdozbiory, ale kto by je tam odróżniał, chyba tylko Gaeta ze swoją toną wyliczeń i map.
Latali teraz tylko trochę mniej zajebistym sprzętem, ale za to z większą klasą i Cyloni mogli im tym swoim wirusem co najwyżej splunąć na szybę kokpitu. Poza tym jakość żarcia niewiele się zmieniła, było go tylko tak jakby mniej i ostatnimi czasy nikt nie chciał oddawać swojej porcji, ale w sumie szło się przyzwyczaić. Tak samo jak do rzadszych pryszniców, a co za tym idzie wyczuwania obecności kolegów po zapachu, i grania w karty raczej na żarcie niż na zabytkowe pieniądze.
Oczywiście to było irytujące, gdy z rzadkiego prania dostawało się nie swój, o dwa numery za mały mundur, w którego kieszeni znajdowało się damskie majtki.
Człowiek, który walczy o przetrwanie, zadziwiająco dobrze uczy się oszukiwać sam siebie.
--
Bardziej niż niebo liczyło się to, co pod stopami. Pokład Battlestara, jedynej obecnie pewnej rzeczy we wszechświecie, oporne pedały Viperów. Oczywiście większość ludzi we flocie wolałaby czuć pod nogami twardą ziemię niż zimny metal. Dla załogi Galactiki Battlestar był domem, przez kilka ostatnich lat może nawet bardziej niż Caprica, Sagittaron czy Piscon.
Ludzie potrzebowali w życiu czegoś stałego, czegokolwiek, niezmiennego rytmu wart na Battlestarze, rozkazów, tradycyjnej gry w triadę. Faktu, że staruszek wciąż stoi na mostku, u Starbuck za sterami budzi się syndrom samobójcy, a Szef ma mord w oczach na widok poobijanych Viperów na pasach startowych.
Świat się skończył, ale ekipa głównego pokładu wciąż destylowała alkohol w kącie składowni.
--
Ludzie po apokalipsie zadziwiająco dobrze uczyli się udawać, że wszystko jest w porządku i wcale nie martwą się o zapasy wody, paliwa, jedzenia, śmiertelność wśród pilotów i cywilów.
Oczywiście większość z nich.
--
Ludzie na Caprice starali się nie patrzeć w niebo. Przypominało to, że zagłada przyszła właśnie stamtąd, że deszcz jest bogatszy o niezbyt pożądane dodatki, i że gdzieś tam jest statek, który mógłby, ale nie wróci.
Nie myślało się o przyszłości. Trzeba było przetrwać tu i teraz, żeby jakiekolwiek jutro w ogóle było.
Lepiej było się trzymać tego co pewne; śliskiej od potu kolby broni, wystarczających-póki-co zapasów leków, owalu piłki w rękach.
Suchy piasek boiska pod stopami był bardziej namacalny, niż oddalona o bogowie tylko wiedzieli ile skoków flota i obietnica powrotu, której jedynym dowodem były dwie zimne blaszki z nazwiskiem Thrace.
Ludzie po apokalipsie stawali się realistami.
--
- Moje siki są radioaktywne - ogłaszał Farwell, stojąc nad pisuarem. Sam tylko przewracał oczami, rozpinając rozporek.
- Zawsze tak mówisz.
- Bo zawsze są radioaktywne! Cud, że jeszcze nie świecę w ciemności.
- Mógłbyś zacząć. Zaoszczędzilibyśmy na prądzie.
- I tak nikt nie ściga za rachunki.
- I nie pracuje w elektrowniach.
- Zawsze musisz być takim pesymistą?
Sam wzruszał ramionami, czując nagrzany od ciała metal pod koszulką. Potem odkręcał kran, płukał ręce pod lodowatą wodą i zostawiał Farwella sam na sam z jego radioaktywnym ego.
- Hej, Sam! - słyszał, gdy dochodził do drzwi.
- Czego?
- Dzisiaj wsmaruję cię w boisko.
- Zawsze tak mówisz.
--
- Kiedyś - zaczynał swoją gadkę Hot Dog, z namaszczeniem prostując wymięty banknot. - To będzie w muzeach.
- Tych, które sam założysz i wzbogacisz o kolekcję kart zawodników piramidy? Rozdawaj…
- Niewdzięcznicy.
Hod Dog z rozmachem siadał na krześle, co równało się cichej uwadze o szacunku dla ich ostatniego sprzętu, i rzucał banknot na środek puli.
- Pieniądz rządził światem, wy profani.
- A teraz robią to Cyloni. Nie szczekaj, Hot Dog, rzucaj batonik, a nie ten niskiej wydajności papier toaletowy na czas głębokiego kryzysu.
--
Niebo po apokalipsie było przestrzenią pełną gwiazd i planet, z których żadna nie była Ziemią.
Edit: Dziękuję za tagi.