10x04

Mar 21, 2011 16:03


Tytuł: Zdjęcia
Autorka: coolness_1

Fandom: SGU

Postacie/Pairingi: głównie Vanessa James, ale także Eli i inni

Ilość słów: 1169

Prompt: „Więcej treści, a mniej sztuki” Shakespeare, Hamlet

A/N: angsto-fluff, kino, i James, która ma dość.



ZDJĘCIA

James uderza głową o stół.

- Mam dość - mówi do wszystkich i do nikogo konkretnie.

*

(- Kiedyś lubiłam piątki, a nie znosiłam poniedziałków - mówi. - Teraz wszystkie dni są takie same. Nawet dnie i noce są nie do odróżnienia. Można tu zwariować, naprawdę.)

*

- Mogę? - Eli nie czeka na odpowiedź tylko siada przy niej.

James spogląda przed siebie.

- Mówiłam już, że mam dość? - pyta po chwili.

- Doskonale cię rozumiem - mówi Eli, który ma dwukrotnie-dość podobnie jak i James, bo a) nie mają jak wrócić na Ziemię, do domu, b) przy stoliku naprzeciwko nich siedzą Matt i Chloe, i szczerzą się do siebie w taki sposób jaki według Eli (i James) powinien być zdecydowanie zakazany.

*

(- Ok, rozumiem, że dla niego to był tylko seks - mówi trochę rozgoryczona - ale nie musi się tak obnosić z tym związkiem z Chloe. Eli chyba też nie jest z tym zbyt bardzo zachwycony.)

*

- Muszę się napić - stwierdza James.

- Zdecydowanie - przytakuje jej natychmiast Eli i razem idą do Brody’ego.

*

(- Picie może i nie jest zbyt dobrym sposobem na zapomnienie, zwłaszcza podczas służby, ale… - milczy przez chwilę - czasami może być jedynym sposobem. A Eli jest lepszym partnerem do picia, niż mi się wydawało, że będzie.)

*

- Hej, James - mówi Eli, przysiadając się do niej.

To już jest zwyczaj, rutyna, przyzwyczajenie - ona i Eli siedzą razem, a Matt i Chloe też razem, tyle że przy drugim stoliku. Tylko czasami, bardzo rzadko, siadają we czwórkę, ale wtedy mniej rozmawiają, głównie milczą, jakby zastanawiając się nad każdym wypowiedzianym słowem, żeby nie zepsuć harmonii, żeby nie wywołać kłótni, nie zepsuć wszystkiego, bo przecież wystarczy do tego tak niewiele.

*

(- Eli to dobry przyjaciel. Myślę, że Chloe to wie, Matt chyba też. Ale chyba oboje nie zdają sobie sprawy, że go powoli tracą - mówi. - Eli czuje się zepchnięty na drugi plan, Matt tego nie zauważa, a Chloe nie wie, co z tym zrobić, nie ma co z tym zrobić. Wbrew temu, co niektórzy sądzą, Eli to silny chłopak i poradzi sobie z tym. Nie jestem tylko pewna, czy ja sobie z tym wszystkim poradzę… Wiecie, najśmieszniejsze jest to, że jesteśmy miliardy lat świetlnych od Ziemi prawie bez nadziei na powrót, a ja przejmuję się Mattem i tym o ile prościej by było, gdybyśmy w pierwszej kolejności nie złamali regulaminu. Kto wie, może teraz nie byłabym zazdrosna.)

*

- Hej, James, wszędzie cię szukałem - mówi Eli, podchodząc do niej.

Stoją w pustym korytarzu na Destiny, w którym nie znajdują się żadne kwatery.

- Co robisz? - pyta Eli.

James wskazuje na tablicę wiszącą na ścianie i mówi, że mogliby tu powiesić zdjęcia wszystkich, których do tej pory stracili, tak żeby o nich pamiętać.

Eli nie wyśmiewa jej pomysłu.

- Jak w Battlestar Galactice? - pyta, uśmiechając się lekko.

- Jak w Battlestar Galactice - przytakuje James.

*

(- To trzeba przyznać, czasami Eli jest niesamowity. Nie minął dzień, a na tablicy w tamtym korytarzu wisiały zdjęcia wszystkich osób, które zginęły odkąd opuściliśmy Ziemię, a przynajmniej zdjęcia tych, których mieliśmy - mówi. - Resztę namalowała Camile - dodaje.)

*

- Gratulacje, Eli - James klepie go po ramieniu.

Eli ma bardzo głupią minę pod tytułem, ja naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz.

James ledwo powstrzymuje się od przewrócenia oczami.

- Słyszałam, że ty i Ginn z Przymierza… - mówi.

Eli się czerwieni.

- Wieści tutaj zdecydowanie się zbyt szybko rozchodzą - mówi.

*

(- Cieszę się, naprawdę się cieszę ze szczęścia Eli, tylko nie do końca rozumiem dlaczego musiało akurat trafić na dziewczynę z Przymierza - mówi. - Owszem, rozumiem, że jakoś musimy z nimi żyć, ale… to nie znaczy, że mamy im ufać. Ale ufam Eli, to chyba powinno wystarczyć.)

*

Planeta, którą odkryli, jest mała, ale zbliżona w warunkach do Ziemi, i - co dziwne - mieszkają na niej ludzie. To pierwsi ludzie na jakich natchnęli się na którejś z planet.

Na początku James nie chce iść, ale Eli ją namawia i w końcu idą w piątkę: Eli idzie, trzymając za rękę Ginn, Matt i Chloe spoglądają co chwilę na siebie i ona, jako jedyna sama.

*

(- Zawsze tak się kończy. Zawsze jako jedyna pozostaje samotna. Może po prostu urodziłam się pod pechową gwiazdą? - mówi.)

*

W końcu stwierdza, że pójście na tę planetę nie było wcale aż takim złym pomysłem, bo ludzie tutaj są bardzo mili, oferują im pomoc i zaopatrzenie. Szczególnie jeden jest dla niej miły. Nazywa się Mish i jest synem zarządcy wioski. Ma około trzydziestu lat, niebieskie oczy, dość krótkie brązowe oczy i jest zdecydowanie najmilszym mężczyzną, którego kiedykolwiek poznała.

*

(- Zostaliśmy w zasięgu tej planety przez pięć tygodni. Spędziłam je z Mishem - mówi.)

*

- Jestem Mish, a ty jak masz na imię? - pyta ją z uśmiechem.

- Porucznik James - odpowiada.

- Pytałem o imię - mówi, posyłając kolejny uśmiech w jej stronę.

- Vanessa - odpowiada.

- Miło mi cię poznać, Venesso.

James już nie pamięta, kiedy ktoś ostatnio zwrócił się do niej po imieniu. Wszyscy - najczęściej z przyzwyczajenia - mówią do niej po prostu James, wojskowi porucznik James, do licha, nawet własny ojciec niemalże od dziecka woła na nią James i Vanessa wie, że to dlatego, że zawsze chciał mieć syna, którym ona nie jest.

Odwzajemnia jego uśmiech.

*

(- Mish to niezwykły człowiek. Często mawia: więcej treści, a mniej sztuki, nawet nie wiem dlaczego. Kojarzyło mi się to z czymś, dopiero Eli przypomniał mi, że to Shakespeare. Tyle, że Mish nigdy nie czytał Shakespeare’a, ba, nawet nie wie, że ktoś taki ktoś istniał. Po prostu tak mawiał jego dziadek kiedyś, a on to przejął - mówi. - Z Mishem rozumiem się chyba nawet lepiej niż z Eli.)

*

Nadchodzi czas, by ruszać w drogę i James przez chwilę zastanawia się, czy nie zostać tutaj, na tej planecie, z Mishem, ale pułkownik Young mówi, że ona leci, to rozkaz, a ona jeszcze słucha rozkazów od swojego przełożonego, nawet jeśli najbliższa komisja znajduje się miliardy lat świetlnych stąd. Mish mówi, że z nią poleci, ale Young nie chce się na to zgodzić, więc James kłamie i mówi, że Mish musi lecieć, bo ona chce żeby jej dziecko miało dwójkę rodziców. Young w końcu zgadza się i Mish wsiada z nimi na Destiny.

*

(- Jakiś czas później dowiedziałam się, że nie kłamałam - mówi.)

*

Można powiedzieć, że jest już lepiej. Eli nie zazdrości Mattowi, a ona nie zazdrości Chloe. Teraz siadają zawsze w szóstkę: ona, Eli, Ginn, Matt, Chloe i Mish, którego zdają się lubić prawie wszyscy. Czasami jeszcze przysiada się do nich T.J., a rzadziej Young.

*

(- Znajduje się miliardy lat świetlnych od Ziemi, od domu, ale w jakiś sposób jestem pierwszy raz w życiu tak naprawdę szczęśliwa - mówi.)

*

Czasami siedzą w ciszy, James oparta o ramię Misha, i patrzą na ścianę na której wisi coraz więcej zdjęć, coraz więcej rysunków.

- Boję się - mówi pewnego razu - że nigdy nie wrócimy na Ziemię i kiedyś będą tu wisiały zdjęcia nas wszystkich, prawie wszystkich, bo zdjęcia ostatniej osoby nie będzie miał już kto powiesić.

- Zobaczysz, uda się, znajdziemy sposób i wrócicie na Ziemię. Pokażesz mi swój świat.

*

(- I ja mu wierzę. Kiedy to powiedział, uwierzyłam mu bardziej niż Rushowi, Eli i Youngowi razem wziętymi - mówi.)

fikaton 10: dzień czwarty, fandom: stargate universe, fikaton 10, autor: coolness_1

Previous post Next post
Up