Autor: mugma
Fandom: Merlin
Tytuł: Poniedziałki
Ilość słów: 570 (szaleństwo jak na mnie)
Spojlery: Tradycyjnie, do trzeciego sezonu, ale bez odcinka
piątego.
Ostrzeżenia: Znów
dziwny fik. Dark!morgana. Mówiąc szczerze, nie za bardzo wiem, o czym ta część
jest. Jakieś mgliste zawiesiny interpretacji mieszają mi się w mózgu... Fik
może nie jest idealnie dopracowany, ale jestem z niego dość zadowolona.
Zdaję sobie sprawę, że w tej dość krótkiej miniaturce słowo
piasek występuje nieprzyzwoitą liczbę razy, ale taki prawdopodobnie miał być
mój zamysł wymysł.
Zakończenie średnio mi się podoba, ale nic już nie wymyślę.
Pomyślcie sobie: jeszcze trzy dni i będzie koniec! Ale to aż trzy dni.
Morgana boi się poniedziałków. Poniedziałki napawają ją
lekięm tak wielkim, że musi zmuszać swoje ciało do funkcjonowania krok po
kroku, krok po kroku. Bo wtedy zawsze śni się jej ten sam koszmar, którego nie
rozumie po dziś dzień. Czasami myśli, że może lepiej nie wiedzieć, co ją czeka,
po prostu to przyjąć. Nieoczekiwana śmierć jest lepsza od zamknięcia się w
pokoju od środka i czekania, aż po ciebie przyjdą, przemyka jej przez myśl i
trochę się uspokaja.
Jej sen zawsze odbywa się w tym samym miejscu: wielkim,
kolistym pomieszczeniu bez okien i bez drzwi, z sufitem zwężającym się ku
górze.
Nagle na jej rękę zaczyna sypać się piasek, najpierw kilka
ziarenek ląduje na jej dłoni, a potem sypie się już cały strumień suchego,
gorącego piasku. U jej stóp tworzy się najpierw mały kopczyk, potem jest go coraz
więcej i więcej, a Morgana uświadamia sobie, że nie ma gdzie uciec, że nie może
uciec, nie może oderwać stóp od podłoża i sama nie wie, co jest gorsze -
umrzeć, wiedząc, że było wyjście z tej pułapki czy umrzeć z myślą, że śmierć
była nieunikniona.
Zaczyna brakować jej powietrza, w którym i tak jest za dużo
kurzu i Morgana się dusi. Próbuje odkaszlnąć pył z płuc, co przynosi odwrotny
skutek.
Piasek sięga jej teraz do kolan i wciąż sypie się z góry,
jak mały wodospad. A ona stoi tam jak posąg, nie mogąc się ruszyć i myśli
wtedy, że dziwnie jest patrzeć na swoją śmierć i nie móc jej zapobiec. Ktoś
powinien ją uratować, czy nie tak jest zawsze w bajkach? Księżniczkę zawsze
ratuje dzielny rycerz, a potem żyją długo i szczęśliwe. Zanim piasek zdąży otaczyć
ją ze wszystkich stron, uświadamia sobie, że to przecież jej sen i nikt po nią
nie przjdzie - umrze w swoim śnie samotna i opuszczona, bo teraz nie ma przy
sobie nikogo, zupełnie nikogo. Chce krzyczeć i wołać o pomoc i chyba nawet
widzi kogoś na drugim końcu pomieszczenia, ale nie wie, czy to przyjaciel, czy
wróg, ale w tym momencie jest jej tak wszystko jedno, jak jeszcze nigdy w życiu
- chce krzyczeć, ale nie może wydobyć z siebie nawet szeptu, może tylko
otwierać usta jak ryba wyjęta z wody; ktoś znika, zanim Morgana zdąży zrobić
cokolwiek innego, żeby zwrócić jego uwagę (chociaż nie ma pojęcia, co też
mogłaby zrobić, będąc całkowicie unieruchomioną jak rzeźba).
I kiedy piasek sięga jej do ramion, powoli przesypuje się
przez kołnierz jej sukni, sunie przez jej wilgotne od potu ciało, przylepiając
się do każdego wolnego skrawka skóry, kiedy cała już jest piaskiem, wtedy
właśnie się budzi.
Cała jest zlana potem, oczy ma rozbiegane i jakby szalone,
ale przecież nie jest szalona, jeszcze nie. Wszystko ma swój czas, myśli.
Bierze kilka głębokich oddechów, bo znów ma wrażenie, jakby
się dusiła, a piasek podchodził jej do gardła. Podchodzi do okna, otwiera je na
oścież, ale świeże powietrze nie przynosi jej ulgi. Dopiero po kilku minutach
uspokaja się na tyle, żeby wrócić do łóżka. Dopiero kiedy obraz koszmaru
zaciera się w jej wyobraźni (a z każdym kolejnym koszmarem pamięta coraz
więcej, uczucie duszności powraca coraz częściej, ale wszystko ma swoją cenę,
wie Morgana), zasypia ponownie, tym razem śniąc o zachodach słońca.
Nie wie, co to oznacza.
Morgana chce wierzyć, że nie wszystkie sny stają się
rzeczywistością. Zwłaszcza te, które śni w poniedziałki.
W każdy wtorkowy poranek siada więc na łóżku, koncentruje się mocno i już nie ma poniedziałku, zniknął, rozpłynął się jak zły sen.