Fikaton 9, dzień dziesiąty

Oct 10, 2010 21:07

Tak więc wczoraj brałam udział w dyskusji u galianoir, zaczęłam googlować statystyki dotyczące ginekologów, znalazłam kilka STRASZNYCH dyskusji i stąd wzięła się taka straszna, straszna faza... Fik miał być dłuższy, ale nienajlepiej się dziś czułam i po dziesięciu dniach pisania nie miałam już siły, przepraszam. :P

Jedyne i najważniejsze ostrzeżenie: Jest to fik, w którym Uther jest ginekologiem. I'm not kidding you. Czytacie na własną odpowiedzialność.

Tytuł: Motylki i bułeczki
Autor: pellamerethiel
Fandom: Merlin BBC
Uwagi: Crack, modern!au. DUŻO ginekologii. Research do tego fika był STRASZNY.
Ilość słów: 1493
Dziękuję soriso za milion pomysłów, napędzanie mnie do tego, stworzenie trzech pierwszych akapitów i ostatni dialog. XDDD Dziękuję też rysiaczek za rzucenie na to okiem, zdrowiej!



Motylki i bułeczki

Uther uwielbiał cipki.

I nie, nie w tym sensie, który jako pierwszy nasuwa się na myśl. Uther uwielbiał cipki, bo gdyby nie one, prawdopodobnie nigdy nie powstałby jego zawód.

Tak jak osoby niewidome korzystają z alfabetu, tak Uther uczył się zapamiętywać swoich pacjentów przez dotyk. Potrafił opuszkiem palca dotknąć wargi sromowej pacjentki i już przypominał sobie całą jej historię. Było to naprawdę niesamowite.

Podejrzewał, że to swoistego rodzaju magia.

*

Hunith miała trzydzieści lat i problem, z którym borykała się od dobrych kilkunastu lat. Kiedy zwróciła się z nim do swojego dawnego znajomego, Gaiusa, ginekologa-położnika z wieloletnim doświadczeniem, ten skierował ją do swojego partnera w interesach i dobrego przyjaciela, Uthera Pendragona. Panowie poznali się przed kilkoma laty i postanowili założyć spółkę, która prosperowała aktualnie w postaci prywatnego gabinetu ginekologicznego w centrum Londynu.

Gabinet zwał się „Pod Skrzydłami Smoka”, a lista stałych pacjentek, zdrowych, narodzonych dzięki pomocy Gaiusa dzieci i rekomendacji na forach internetowych rosła z każdym tygodniem. Podczas, gdy Gaius zajmował się głównie kobietami przy nadziei i patologią ciąży, to Uther brał na siebie trudniejsze, ginekologiczne przypadki, a w klinice wykonywał między innymi zabiegi labioplastyki i laparoskopii.

O tak, zarówno Uther jak i Gaius nie narzekali zbytnio na brak roboty.

*

- Dzień dobry. Przepraszam, wzięłam ze sobą synka, nie miałam co z nim zrobić… - stwierdziła nieśmiało Hunith, a sekretarka, niska, koścista blondynka w rogowych okularach, skinęła głową i uśmiechnęła się do chowającego się matką ciemnowłosego, na oko dziesięcioletniego chłopca.

- Nic nie szkodzi, myślę, że sobie poradzimy - powiedziała. - Jak masz na imię? - zapytała.

- Merlin - wybąkał chłopiec, kiedy Hunith delikatnie, acz stanowczo, popchnęła go do przodu.

- Ile masz lat?

- Dziesięć! - odparł ochoczo, jakby tylko czekał, aż to pytanie padnie.

- O, to masz prawie tyle lat, co Artur - stwierdziła sekretarka. Z wielkiego, szklanego słoja na blacie wyciągnęła kilka zielonych i pomarańczowych cukierków, a następnie wyciągnęła je w kierunku chłopca. - Lubisz słodycze? - zapytała, a Merlin entuzjastycznie skinął głową, wziął od niej cukierki i szybko wpakował je sobie do buzi.

- Co się mówi? - wtrąciła Hunith.

- Dzię-ku-ję - odparł Merlin.

- Pani Hunith Emrys, tak? - zapytała sekretarka, tym razem zwracając się do matki Merlina. - Umówiona na dziesiątą do doktora Uthera? - dodała, spoglądając na swój rejestr pacjentów.
- Tak - odparła Hunith.

- Pani jest dawną znajomą doktora Gaiusa, prawda? - dodała sekretarka z uśmiechem. Kiedy Hunith skinęła głową, kobieta poprawiła rogowe okulary i stwierdziła: - Powiedział, że dziś pani przyjdzie. Tak w ogóle to proszę mówić do mnie Katie. - Jej zęby były idealnie proste i białe, jakby codziennie wcierała w nie proszek wybielający. Hunith miała przez chwilę wrażenie, że niechcący znalazła się w poczekalni u dentysty.

- Doktor jest w swoim gabinecie i za chwilę panią przyjmie. Jeżeli zaś chodzi o Merlina, to na pewno znajdziemy dla niego jakieś zajęcie - dodała z zastanowieniem. - Arturze! - krzyknęła, a wtedy z jakiegoś nieoznaczonego tabliczką pomieszczenia wynurzył się nadąsany i rozczochrany chłopak z komiksem w garści.

- Co? - zapytał naburmuszony.

- Mówi się „proszę” - odpowiedziała Katie, marszcząc brwi. - Chodź tutaj - dodała stanowczo, a wtedy dzieciak zwany Arturem niechętnie zbliżył się do jej biurka. - Ta pani przyszła tutaj do twojego ojca - rzekła, wskazując na Hunith, która skinęła chłopcu głową, co on jednak ją zignorował. - A ten tutaj chłopczyk to Merlin i masz się nim zająć dopóki pani nie wyjdzie z gabinetu, rozumiesz? - dodała, a Artur spojrzał na młodszego kolegę i zmarszczył brwi.

- Mam lepsze rzeczy niż zajmowanie się jakimś smarkaczem - stwierdził naburmuszony. - Powiem tacie! - dodał z emfazą, jakby to mogło coś zmienić.

Katie potrząsnęła głową.

- Mieliśmy już tę rozmowę. Dobrze wiesz, że kiedy taty nie ma albo jest zajęty, to ja zawiaduję tym całym miejscem. I dobrze też wiesz, że musisz mnie słuchać, tatuś ci już to chyba wytłumaczył? - dodała.

Artur niechętnie skinął głową.

- Chodź - powiedział do Merlina. - Pokażę ci swoje komiksy - stwierdził z dotychczas nieujawnianą nonszalancją, a następnie wrócił do pomieszczenia, z którego wcześniej wyszedł. Merlin spojrzał pytająco na matkę, która uśmiechnęła się do niego i szepnęła idź, więc posłuchał jej, chociaż nie bez wątpliwości.

- Poradzą sobie - stwierdziła krótko Katie, która najwidoczniej wiedziała, jak zawiadywać Arturem. Chłopiec zdecydowanie nie sprawiał wrażenie dziecka, które słucha każdego. - Artur bywa niestety trochę niegrzeczny, ale proszę spróbować to zrozumieć - jego matka zmarła, gdy miał zaledwie kilka tygodni - dodała łagodniej.

- To straszne - stwierdziła z przejęciem Hunith. - Biedne dziecko.

Z gabinetu naprzeciwko wychynął jakiś starszy mężczyzna.

- Pani Emrys? Proszę do gabinetu - oznajmił krótko.

*

Uther wypytał Hunith o wszystko: długość trwania cyklu, regularność i bolesność miesiączek, przebyte choroby, ciążę i poronienia, to, czy regularnie uprawia stosunki seksualne, ostatnią cytologię, badanie piersi i USG. Następnie zaprosił ją na fotel, gdzie bardzo szybko stwierdził, na czym polega problem.

- Ma pani niewielką nadżerkę i dodatkowo przerost jednej z warg sromowych - oznajmił, zdejmując lateksową rękawiczkę. - To nic poważnego, da się załatwić labioplastyką. Mogę panią umówić na konsultację ze znajomym chirurgiem, który przeprowadza ze mną takie operacje - dodał, a następnie wrócił do swojego biurka i dopisał coś do karty pacjentki.

Hunith w pewien sposób ujęło zachowanie Uthera. Zadała mu jeszcze wiele pytań, zmartwiona faktem, że czeka ją operacja, ale ten cierpliwie jej wszystko wytłumaczył i zapewnił, że nie ma się czego obawiać.

- Poza tym nie wiem czy pani wie, ale większość kobiecych warg sromowych można podzielić na motylki i bułeczki - dodał jeszcze konwersacyjnym tonem, wypisując jej receptę. - Ma pani ślicznego motylka - stwierdził z uśmiechem, a kiedy Hunith pokryła się rumieńcem, uniósł ręce i dopowiedział: - Broń Boże nie miałem na myśli nic złego, proszę mnie źle nie zrozumieć! To miał być komplement - rzekł.

Hunith tylko się uśmiechnęła.

*

- Lubisz Batmana? - zapytał Merlin z nadzieją, przeglądając stos komiksów wyciągnięty z plecaka Artura.

- Nie. Batman jest lamerski - stwierdził jasnowłosy chłopak z pogardą. - Hulk to jest dopiero bohater - dodał, wyrywając Merlinowi komiks z Supermanem. - Superman to też lamer - oznajmił z uporem i wrzucił ten egzemplarz do kosza. Merlina tak to zaskoczyło, że podszedł do pojemnika na śmieci i niemalże bezwiednie wyciągnął stamtąd komiks.

- Jeżeli ci się nie podoba, to daj go komuś innemu. Nie musisz od razu wyrzucasz - powtórzył słowa swojej matki, a Artur przewrócił oczami.

- Skąd żeś ty się urwał, z organizacji charytatywnej? - stwierdził z niedowierzaniem, a następnie usiadł na czerwonej, pluszowej kanapie i zagłębił się w lekturze.

Merlin usiadł obok niego, ale nie miał specjalnej ochoty czytać.

Zamiast tego zapytał:

- Co w ogóle tutaj robisz?

Artur westchnął głośno i odłożył komiks. Zrozumiał, że nie może liczyć nawet na chwilę spokoju, równie dobrze może więc odpowiedzieć na kilka pytań tego upierdliwego dzieciaka, zanim, na przykład, poskarży się swojej matce, a ta poleci zaraz do jego ojca.

To byłoby zdecydowanie niewskazane.

- Jestem synem szefa tego gabinetu - odparł. - Kiedyś ja będę rządził tym miejscem - dodał z dumą. - Ojciec zabiera mnie tu czasem, żebym oswoim się z gabinetem, a Katie pilnuje, żebym nie zrobił czegoś głupiego - oznajmił z chytrym uśmiechem. - Czasem oczywiście jej się nie udaje...

- I co będziesz robił?

Artur wydawał się zbity z tropu.

- Jak to co… - mruknął. - Rządził nim.

Tym razem to Merlin się uśmiechnął.

- Ty nic nie wiesz! - powiedział. - Chcesz robić coś, o czym nie masz nawet pojęcia! - powiedział głośno i zaczął się śmiać, a Artur spojrzał na niego ze złością, a następnie obrażony wstał i poszedł sobie.

Za sobą słyszał śmiech Merlina.

*

Po operacji Hunith często przychodziła do gabinetu Uthera na kontrolę. Należało się do niego umawiać z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem, ale była w końcu dobrą znajomą Gaiusa, a Katie z recepcji bardzo ją polubiła i zawsze znajdowała sposób, żeby ją wcisnąć w i tak bardzo już napięty grafik doktora Uthera.

Jako, że były wakacje i wszystkie szkoły zamknięto, Merlin nie miał wyboru, jak tylko chodzić z mamą do lekarza i siedzieć grzecznie na jednym z krzeseł w recepcji albo też bawić się z Arturem, który zdecydowanie wolałby w tym czasie robić coś innego.

- Motylek ładnie się goi. - Oznajmił wesoło doktor Uther. - Konieczna jednak będzie kolejna kontrola, powiedzmy za dwa tygodnie. - Może być? - zapytał, sięgając po swój nieśmiertelny bloczek z receptami.

- Może być, doktorze - odparła Hunith z zadowoleniem. Była naprawdę zachwycona, że wreszcie, po tylu latach poszukiwań, udało jej się w końcu trafić do tak dobrego ginekologa. Gaius też nie miał sobie równych, w końcu prowadził jej ciążę, ale to właśnie Uther znalazł źródło jej problemów i sposób, jak sobie z nimi poradzić.

Wydawało jej się też, że Merlin znalazł sobie przyjaciela.

- To mówisz, że dlaczego twoja mama ciągle tutaj wraca? - zapytał Artur, grając w amerykański futbol na przenośnym playstation. Merlin siedział obok, pił czekoladowe mleko i wertował komiks o Batmanie, bo, jak się jednak okazało, Artur wcale nie uważał go za takiego lamera i posiadał dość sporą kolekcję egzemplarzy z nim w roli głównej.

- Słyszałem, jak rozmawiała z ciocią przez telefon i mówiła, że ma coś z wargami sromotnymi - odpowiedział Merlin.

- Sromotnymi? - Artur aż przerwał grę, żeby spojrzeć na swojego młodszego kolegę. - Muszę później zapytać tatę, co to takiego… - powiedział z zadumą, a następnie wrócił do swojej gry.

Merlin dalej pił swoje czekoladowe mleko.

*

- Tato?

- Tak, Arturze?

- Co to są wargi sromotne?

- …

- Tato?

- Sromowe, synu.

- I o co z nimi chodzi?

- Widzisz, dzielą się one na dwa rodzaje. Mamy więc motylki i bułeczki…

- A czy bułeczki można zjeść?

Uther jęknął.

fikaton 9: dzień dziesiąty, autor: pellamerethiel, fikaton 9, fandom: merlin

Previous post Next post
Up