Dzisiaj wklejam jakieś crazy shit, ppl. Naprawdę nie wiem.
autor:
le-mrufandom: The Vampire Diaries (9 dzień pod rząd, co jest)
ilość słów: 1 513
spoilery: do 2x05 włącznie, a szczególnie końcówki ostatniego odcinka
ostrzeżenia: hmmm... haj wampirkowy, częściowo-pre series, częściowo futurefic, Damon/Katherine, Damon/Elena, a do tego Stefan/Elena/Damon. Zainspirowane przez wiaderko i łopatki
upupa-epops,
jej wczorajszym tekstem. Znowu.
APARAT DECYZYJNY
Damon miał wadliwy aparat decyzyjny. To znaczy, dokonywał takich wyborów, o których wiedział, że przyniosą mu szkodę w przyszłości.
●
Miał dwadzieścia trzy lata i był tak zakochany, że nie potrafił myśleć jasno.
- Jesteś taki niewinny - powiedziała Katherine, kiedy odprowadzał ją do jej pokoju po wieczornej partyjce krykieta. Dom cichł. Stefan pojechał z tatą bryczką do Lockwoodów.
- To nie jest prawda - odrzekł ostrożnie Damon. Nie chciał powiedzieć czegoś, co by ją zniechęciło. - Byłem na wojnie i musiałem za…
Katherine położyła mu palec na ustach.
- To nic nie znaczy. Nie robiłeś tego dlatego, że chciałeś, tylko dlatego, że taki dostałeś rozkaz. Na wojnie wielu ludzi zmuszanych jest do robienia tego, czego wcale nie chcą robić.
- Przykro mi z powodu twojej rodziny, panno Katherine - powiedział od razu, czując rumieńce wypływające na policzki. Katherine objęła dłonią prawą część jego szczęki, od brody aż po ucho.
- Ale nadal masz w sobie coś szczerego i dobrego - ciągnęła, jakby go w ogóle nie usłyszała. Jej dłoń zsunęła się teraz na gors jego koszuli. Damon przełknął nerwowo, ale nawet nie drgnął. - To jest tam gdzieś, wewnątrz, chociaż niechętnie to ukazujesz.
- Ja… - zaczął, ale nie potrafił nic wymyślić. Poczuł się jak kretyn. Po kręgosłupie prześlizgnęła mu się smuga gorąca.
- Wiem, że codziennie udajesz, Damonie. W rzeczywistości nie jesteś nawet w połowie takim człowiekiem, za jakiego chcesz uchodzić. Ale to ci się kiedyś, w przyszłości, przyda.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem i wziął krok do tyłu. Katherine złapała go za gors koszuli i szarpnęła. Nigdy dotąd nie zetknął się z taką brutalnością ze strony kobiety.
- Uchylisz się w obliczu prawdy? - zapytała surowo. - Nie tego się po tobie spodziewałam.
- Nie jestem pewien… - Urwał, a potem wziął krok do przodu i z zawadiackim uśmiechem przycisnął jej rękę do swojej piersi. - Nie, dlaczego? Słyszałem o sobie już gorsze rzeczy.
Katherine nie odzywała się przez chwilę, jakby rozważała coś w myśli. Nie spuszczał wzroku z jej ciemnych oczu. Byli tak blisko, że czuł jej perfumy.
- To bardzo dobrze - powiedziała w końcu, przyciągając go do siebie. Była zaskakująco silna, a on się nie opierał. - To bardzo dobrze, Damonie Salvatore.
Pocałowała go tak, jak nikt go jeszcze nie całował. Z wahaniem uniósł ręce do jej twarzy, jego nogi zaplątały się w jej suknie. Kiedy otworzył usta, poczuł jej język wślizgujący się do środka, dotykający jego zębów i delikatnego podniebienia. Nigdy się nie spodziewał, że coś takiego byłoby tak przyjemne.
Kiedy oderwali się od siebie, dyszał. Katherine nawet się nie zarumieniła. Wzięła go za rękę i zaprowadziła do swojego pokoju, tam popchnęła na miękką pościel, ściągnęła szelki z ramion. Uniósł się na łokciach i bez słowa przyglądał się, jak zdejmowała swoje wierzchnie suknie i luzowała gorset. Był zafascynowany, bo dotąd nie widział rozbierającej się damy. Nie miał prawa.
Kiedy usiadła mu na kolanach, nie wiedział, co zrobić z rękami, więc po prostu się nimi podparł. Katherine pochyliła się nad nim z szelestem halek i pocałowała go w szyję, ostrożnie i lekko, jakby dawała mu ostatnią szansę na protest. Musiałby być szaleńcem, żeby zaprotestować.
- Boisz się? - zapytała, pokazując mu nagle swoją prawdziwą twarz. Z zaskoczeniem patrzył na wezbrane, ciemne żyły i ostre zęby.
- Tak, boję się - odszepnął.
- A czy ci to odpowiada? - Przekrzywiła ciekawsko głowę.
- Tak - potwierdził. - Tak, odpowiada mi to, Katherine.
Ugryzła go w to miejsce, w którym zwykle wyczuwa się puls. Nie bolało tak, jak się spodziewał.
●
Miał nadal dwadzieścia trzy lata i dziurę w koszuli na wysokości mostka. Pod dziurą w koszuli nie było dziury w ciele.
Uniósł się na kolanach. Było ciemno, a więc noc. Trwała noc, ale nie wiedział, czy ta sama, czy kolejna. Mrowiło go w całym ciele, a głowa pękała z bólu, szczególnie w okolicach szczęki, jakby miały mu wyjść zęby.
Bo miały. Ta myśl go otrzeźwiła. Ostatnim, co pamiętał, był strzał ze sztucera, a potem darń, w którą wbił palce w ostatniej minucie życia, zbyt przerażony nadciągającą wieczną ciemnością, żeby pamiętać, że dostał szansę na zmartwychwstanie. Od Katherine. Katherine.
Oczy trochę przyzwyczaiły się do ciemności, więc uniósł głowę. Jasna plama w mroku: to była biała koszula Stefana. Wydawało się, że nie żył, ale kiedy Damon wsunął rękę pod ciemną, pachnącą metalicznie plamę na ubraniu brata, na ciele nie wyczuł rany. On też miał wrócić.
Damon zerwał się na nogi i pobiegł przed siebie. Przebiegł polanę, przebiegł kawał lasu i dobrą milę gościńcem, zanim zaczęło palić go w płucach i zorientował się, że ktoś wyniósł ich ze Stefanem do starego kamieniołomu na północ od miasta. Wśród posiadłości wciąż poruszali się ludzie z pochodniami. Damon ominął plamy światła (kłuło go w oczy i potęgowało i tak straszny ból głowy) i pobiegł na skrót przez pola, w kierunku majaczącej na granatowym niebie wieży kościoła.
Zdążył w sam raz, żeby zobaczyć, jak Katherine jest wnoszona do kościoła głównym wejściem. Upadł na kolana i chciał zasłonić oczy, ale nadal patrzył przez palce na pochodnie, na zaprószany ogień, na rzucające cień sylwetki ludzi z długimi lufami sztucerów.
Kościół stanął w płomieniach, a Damon, potykając się, wrócił do kamieniołomu. Powinien był tam zostać, trawiony narastającym głodem, ale potem Stefan przyprowadził i podsunął mu tę dziewczynę.
Damon nie zostawił go samego.
●
Miał wciąż dwadzieścia trzy lata i sieć kontaktów rozsianą po całym kraju.
- Damon? To ja, Sandra.
- Wiem, kto dzwoni, jestem na ty z technologią i mój telefon wyświetlił mi twoje personalia, Sandro.
- Nie musisz być taki zgryźliwy. Nie dzwonię do ciebie z przyjemności.
- Jak to? Przecież obcowanie ze mną to sama przyjemność.
- Twój brat wrócił do domu. Tyle miałam ci przekazać.
- Stefan? Do domu? Kiedy?
- Nie wiem. Jakiś czas temu. Ponoć chodzi o jakąś dziewczynę.
- Zawsze chodzi o jakąś dziewczynę - wymamrotał Damon, zgniatając ręką papierowy kubek, z którego popijał drinka. - Dzięki, Sandro. Twój dług został spłacony.
- Do nie-zobaczenia, Salvatore.
Ludzie na plaży dopiero rozkręcali swoje przyjęcie. Damon wstał, rozprostował kości i poszedł kogoś przegryźć, żeby nigdzie nie jechać na pusty żołądek. Następnego dnia z samego rana wrzucił swoje bagaże do bagażnika Chevroleta i ruszył na północ, do Virginii.
●
Miał niecałe sto siedemdziesiąt lat i wciąż popełniał błędy.
Kiedy Stefan zdecydował się przejść na dietę adaptującą do przyswajania ludzkiej krwi, Damon poparł go, szukając w bracie silnego sojusznika przeciwko Katherine - i każdej innej osobie, która chciałaby stanąć na drodze braci Salvatore. Kiedy Stefan ostrzegał go, że jest niebezpieczny i nie radzi sobie, pokiwał głową i zgodził się nim zająć, jakby znowu mieli piętnaście i dziewięć lat. Kiedy Elena pierwszy raz przyszła do niego z załzawionymi oczami i drżącymi rękami, usadził ją obok siebie na kanapie, objął ramieniem i pocałował w skroń, jakby robili to codziennie.
Po kilku tygodniach ciągłego, oszałamiającego przesuwania granic siedział, solidnie wstawiony, w fotelu przy balkonie i nasłuchiwał, bo jego obowiązkiem było przypilnować, żeby rekonwalescent nie zrobił Elenie niechcący żadnej krzywdy. Zarazem jednak starał się nie nasłuchiwać, bo znajome skrzypnięcia mebli i szelest tkanin naprowadzały go na manowce myśli.
Kiedy szelesty ustały, a zaczęła się dyskusja, którą słyszał dotąd dwa razy, wstał i dolał sobie whisky.
- To nie w porządku, Stefan - powiedziała Elena. Damon oczyma wyobraźni widział, jak siada na łóżku z dezaprobatą wypisaną na twarzy.
- Oczywiście, że nie w porządku, ale przecież on nas zawsze słyszy. Nie oszukujmy się.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- A ty wiesz, jaki on jest. Wiesz, jak było ostatnim razem.
- Teraz jest inaczej.
Damon pchnął drzwi stopą i wyszedł na balkon. Rozciągał się stąd piękny widok na park i część miasteczka, a poza tym nie było tak dobrze słychać, co dzieje się w domu. Pociągnął ze szklanki. Single malt, dwudziestoletnia. Dopóki miał tego zapasy, mógł próbować przetrwać kolejne miesiące takie jak ten.
Głosy zamilkły, a zamiast tego rozległ się tupot stóp po starej, drewnianej podłodze. Uchyliły się drzwi do jego pokoju. Po plecach Damona przebiegł dreszcz. To pewnie biedna dziewoja szukała pocieszenia w objęciach dobrego wujka Damona, tego nieznośnego alter ego, które ostatnio królowało nad całą resztą jego osobowości.
- Damon?
- Jestem na balkonie - powiedział, nie kryjąc niezadowolenia. - O co chodzi?
Elena nie dawała się już złapać na pokazy jego złego humoru. Spojrzała na niego pobłażliwie i dotknęła jego pleców.
- Słuchałeś? - zapytała bez cienia wstydu. Nie potrafił uwierzyć, jak bardzo mogło kogoś zmienić kilka traumatycznych wydarzeń.
- A co miałem zrobić - odburknął, patrząc na pogrążony w półmroku park. - Jeśli chcesz znać moje zdanie: to kretyński pomysł. Chyba wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło ostatnio.
- To już się dzieje, Damon.
- Czy możesz przestać to robić? - Odwrócił się do niej, nagle rozgniewany. - Przestać, wiesz, zachowywać się, jakbyś mnie - nas - tak doskonale i dogłębnie znała? To…
Elena przerwała rozmowę w pół słowa, zarzucając mu ramiona na szyję. To zakończyło dyskusję. Damon, najmiększy mięczak świata, oddał uścisk i wciągnął do nozdrzy zapach jej włosów. Co zaskakujące, odkrył w nim nutkę swojego szamponu.
- Tym razem będzie inaczej - powiedziała mu Elena do ucha.
Chciał zapytać, czy w trójkę będą silniejsi czy coś podobnie głupiego, ale nie potrafił tego odpowiednio sformułować. Wyprostował się, a wtedy Elena spróbowała pocałować go w policzek i nie trafiła; trafiła za to w szyję, w to delikatne miejsce pod uchem, gdzie kiedyś można było wyczuć puls.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, bo coś się stało, coś się zmieniło. Elena cofnęła się o krok, a potem zdecydowanie wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź, Damon.
Byłby szaleńcem, gdyby odmówił.