Fikaton 8, dzień 2

Mar 06, 2010 23:42

Autor: idrilka
Tytuł: Jedenaście odcieni szarości
Fandom: Buffy the Vampire Slayer
Spojlery: Do 7x22 Chosen.
Ilość słów: 3 525 (przepraszam i wychodzę)
A/N: Tego potwora betowała mlekopijca. ♥


Jedenaście odcieni szarości

Więc okej, może kupno tego domu to nie był najlepszy pomysł, jaki mi kiedykolwiek przyszedł do głowy. Jezu, co za rudera. Ale dom jest piękny, stary, z czerwonej cegły i da się go przerobić na hotel. O, a tu w tym wielkim pomieszczeniu na parterze mogłaby być restauracja albo sala bankietowa, wystarczy tylko usunąć te pozostałości po regałach. Zadzieram głowę i patrzę na wysoki sufit, z którego sypie się tynk, na zabite dechami okna, na parkiet, z którego wypadła połowa klepek i oho, znowu zaczynam hiperwentylować. Wdech, wydech. I jeszcze raz. Niewielki atak paniki numer trzy uspokojony.

Schody się sypią, ale dzielnie wchodzę na pierwsze piętro, licząc, że nic nie spadnie mi na łeb, że stopnie się pode mną nie zarwą, a balustrada nie zdecyduje się nagle runąć. Piętro wygląda zasadniczo trochę lepiej i wrażenie, że gdzieś tam musiała chyba wybuchnąć jakaś niewielka bomba trochę zanika. Nie mam pojęcia, co tu było wcześniej, dom stał pusty przez jakieś dwadzieścia lat, opuszczony podobno praktycznie z dnia na dzień. Ostatni akt własności był wypisany na niejakiego Ruperta Gilesa, obywatela brytyjskiego. Gdziekolwiek obywatel brytyjski Rupert Giles się ulotnił, nikt go już chyba nigdy nie znalazł. Zorientowali się podobno, że dom stoi pusty dopiero, kiedy (wtedy już były) właściciel zaczął poważnie zalegać z podatkiem od nieruchomości. Niezła historyjka do opowiadania gościom - tajemnicza przeszłość, nagłe zniknięcia. Ludzie łykają takie rewelacje.

W pokojach, które ciągną się przez całą długość korytarza, najczęściej poniewierają się wciąż jakieś resztki mebli i to chyba sprawia, że jest mi jakoś tak nieswojo. Ludzie jednak zazwyczaj zabierają swoje graty ze sobą, a tu wygląda to tak, jakby naprawdę wszyscy spakowali się i odeszli w godzinę.

Krążę przez jakiś czas bez celu, zaglądając do szafek z oberwanymi drzwiczkami, na półki i pod łóżka, a tumany kurzu, które przy tym wzbijam, średnio pomagają mojej alergii. Czuję się przy tym trochę tak, jakbym właziła z butami w czyjeś życie. Snucie się po piętrze przerywa mi telefon od wkurzonego przedsiębiorcy budowlanego, do którego miałam zadzwonić jakieś pół godziny wcześniej, żeby dogadać szczegóły remontu. Ups.

W jednym z pokojów, wciśnięte w kąt szafki, leży obdrapane, blaszane pudełko po ciastkach. Wieczko trochę zardzewiało i mocuję się przez chwilę, żeby je otworzyć, ale wreszcie puszcza i okazuje się, że w środku, obwiązany gumką recepturką, leży gruby plik starych zdjęć. Zdmuchuję warstwę kurzu, wycieram je z grubsza i pakuję do torebki. To by było na tyle, jeśli chodzi o niepakowanie się w czyjeś życie z butami.



W domu, już po tym, jak dzwonię do mamy, żeby zapewnić ją, że tak, wróciłam cała, nie, nic w tym „przeklętym domu” mnie nie zabiło i tak, nadal mam zamiar się w to pakować (nie, nie zwariowałam, naprawdę), przypominam sobie o pudełku leżącym w torebce. Zawsze myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko tym mitycznym znajomym znajomych, którzy najprawdopodobniej w ogóle nie istnieją - ktoś znajduje przez przypadek coś starego i może zajrzeć na chwilę w czyjeś życie, nie mając pojęcia, czyje właściwie ono było.

Gumka trzymająca zdjęcia rozpada się, kiedy chcę ją ściągnąć - kruszy się w palcach i opada na dywan. Chrzanić, posprzątam to później.

Na pierwszym zdjęciu z wierzchu widać młodą dziewczynę. Ma ciemne włosy, mało co na sobie i wygląda, jakby była na epickich rozmiarów kacu - jest blada i rozczochrana, jedną ręką zasłania oczy przed promieniami słońca, drugą pokazuje osobie robiącej zdjęcie środkowy palec. Na odwrocie jest data i podpis:

12.06.2004

„Dzień po”, czyli Faith znowu zapiła

Pod spodem ktoś dopisał innym charakterem pisma:

Kłamstwa, kłamstwa

(Faith podnosi się powoli z łóżka, usiłując wygnać to stado słoni tupiących w okolicach jej skroni i eksperymentalnie podnosi jedną powiekę. Słońce czasem boli. W chwilach takich jak ta zgadza się z wampirami. Drugiej powieki już nie podnosi. Siedzi przez chwilę na brzegu materaca, starając się sobie przypomnieć, gdzie jest góra, a gdzie dół. Na prawo i lewo jeszcze przyjdzie czas. W pokoju panuje błoga cisza, co nie zdarza się w tym domu zbyt często, więc Faith korzysta, póki ta chwila trwa. Potem słyszy charakterystyczne pstryknięcie wyzwalacza aparatu i dostaje po oczach fleszem.

- Zabiję, kurwa, zabiję - odzywa się zachrypniętym od papierosów i wódki głosem, kiedy już jest pewna, że potrafi konstruować słowa zrozumiałe dla osób postronnych. - Ronnie, wypierdalaj z tym aparatem. Już.

Z Andrew, któremu wciąż nie przeszła faza kręcenia filmów dokumentalnych i wpieprzania się w ich sprawy w najbardziej nieodpowiednich momentach, i Ronnie, która zdecydowała najwyraźniej, że Andrew to za mało i należy jeszcze uwieczniać ich fantastyczne życie na kliszy, Faith prawdopodobnie popełni kiedyś morderstwo i każdy sąd ją uniewinni.

Pokazuje jej środkowy palec, wciąż przysłaniając dłonią oczy. Ronnie strzela jeszcze jedną fotkę i wychodzi, starając się nie trzaskać drzwiami. Nie do końca jej się to udaje. W głowie Faith stado słoni z armii Hannibala właśnie przystępuje do szarży.)

Inne zdjęcie, datowane na dwunastego lipca dwa tysiące szóstego roku, podpisane jest:

Giles przy pracy (bardzo ważne, nie przeszkadzać!)

Nawet bez tego podpisu bym się domyśliła, że to musi być właśnie Rupert Giles, obywatel brytyjski. Facet wygląda tak, że mógłby robić w encyklopedii za ilustrację przy haśle: Angol. Tyle tweedu na jednej osobie powinno być zakazane ustawowo.

(- Ronnie, czy nie wspominałem o tym, że chciałbym czasami przypomnieć sobie, co to znaczy „cisza”? - Giles wzdycha, spoglądając znad okularów, po czym zdejmuje je, sięga po chusteczkę i przeciera szkła. - Wychodząc, zamknij drzwi, z łaski swojej.

Prawie wzdryga się na dźwięk swojego głosu, który brzmi o wiele bardziej szorstko i sucho, niż zamierzał. Trze przez chwilę zmęczone oczy, wkłada ponownie okulary i pochyla głowę nad tekstem. Ronnie posłusznie zamyka za sobą drzwi, tak cicho, że w pierwszej chwili Giles nie zauważa, że już zniknęła. Podświadomie spodziewał się chyba jakiejś ironicznej uwagi - gdyby Ronnie była Buffy, to właśnie to by dostał.

Może się przeliczył, kiedy zadecydował, że jest w stanie zająć się nimi wszystkimi, że jest mądrzejszy niż całe pokolenia obserwatorów przed nim. Nie byłby to pierwszy raz. Gdyby miał policzyć wszystkie błędy, które popełnił z Buffy tylko dlatego, że miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, lista na pewno byłaby długa. Gdyby miał zapytać Buffy, ile błędów popełnił dlatego, że był zbyt zarozumiały, mogłaby być nawet dłuższa. Ich wersje będą się pewnie różnić. Żadna nie przedstawi go w szczególnie korzystnym świetle.

Ale teraz nie chodzi już tylko o Buffy - już dawno przestało o nią chodzić, teraz to ona jest nauczycielką, a nie podopieczną, w dodatku prawie się do niego nie odzywa, kiedy naprawdę nie musi i czasami Giles myśli, że tak, zasłużył na to, a czasami sądzi, że mimo wszystko powinna okazać więcej wdzięczności za wszystko, co robił przez te długie lata. Tylko on wie, ile siwych włosów przybyło mu z jej powodu. I teraz - teraz, kiedy nie chodzi już tylko o Buffy, która mimo wszystko zawsze będzie wyjątkowa, cokolwiek by o niej nie myślał - jest już mądrzejszy; przestrzega tych zasad, które wpoiła mu Rada i przed którymi tak się wzbraniał, kiedy był tylko on i jedna pogromczyni w różowej mini, którą nie wszyscy brali całkowicie na poważnie.

Nie angażuj się. Nie podchodź za blisko. Bądź profesjonalny. Pogromczyni jest tylko narzędziem. Dbaj o nią, ale się nie przywiązuj. Kiedy się zepsuje, zostanie wymieniona na nową. To tylko cykl, naturalna kolej rzeczy. Dystans jest kluczem.)

Kilka następnych zdjęć przerzucam bez większego zainteresowania - jakieś lekko zamazane ujęcia, ciemne i niewyraźne. Na jednym z nich, trochę jaśniejszym i wyraźniejszym od reszty, miga mi ciemnowłosa dziewczyna z pierwszej fotki, tym razem chyba mniej na kacu i bardziej w formie, i łał, w życiu bym się tak nie rozciągnęła, prędzej bym pękła na pół albo została w takiej pozie i kto by mnie wtedy poskładał? Natrafiam na nią potem na innym zdjęciu - kilka dziewczyn wyglądających na niesamowicie zmęczone, brudne i w potarganych, ubłoconych ubraniach. Jedna z nich siedzi oparta o ścianę, trzymając się za łydkę. Imprezowiczka (Faith, tak, tak chyba było podpisane to pierwsze zdjęcie) stoi w kącie i wygląda, jakby kłóciła się z kimś, kto nie zmieścił się w kadrze.

(- Nie pierdol mi tu, Giles, okej?! - Faith nawet nie czeka, aż znajdą się za drzwiami, które co prawda nie zatrzymają jej donośnego głosu, ale przynajmniej dadzą chociaż pozory prywatności. - Nie pisałam się na taki cyrk i dobrze o tym wiesz. Umawialiśmy się, że tak już nie będzie. Że nie będziesz nas posyłać w ciemno na takie akcje. Więc teraz nie pierdol - syczy przez zęby, nachylając się nad nim i dźgając go palcem w mostek. Giles nie cofa się nawet o krok. - Nie musiałam dzisiaj prawie stracić dwóch dziewczyn. Wystarczyło, żebyś zrobił, co do ciebie należy. Ponoć jesteś w tym taki dobry.

- Błędy zawsze będą się zdarzać - odpowiada chłodno Giles. - Nie mam monopolu na nieomylność.

Faith parska śmiechem, w którym nie ma ani cienia rozbawienia.

- No nie mów. - Kręci głową, jakby nie do końca wierzyła w to, co słyszy. - Wiesz co? Mam to w dupie. Rób, co chcesz. Możesz wrócić do swojego gabineciku i się ubiczować w ramach pokuty, czy cokolwiek robisz w tych rzadkich chwilach, kiedy dopadają cię wyrzuty sumienia. Ja idę dopilnować, żeby Jenna się nie wykrwawiła.)

Później jest jeszcze trochę fotek dziewczyn w różnych kombinacjach i okolicznościach przyrody, kilka zdjęć tego samego pokoju podpisanych Przed i Po, a potem z następnej fotografii uśmiecha się dziewczyna o białych, prostych zębach (pytanie brzmi: natura czy cud ortodoncji?) i długich włosach. Nosi okulary w czerwonych oprawkach i siedzi najwyraźniej w mojej przyszłej sali bankietowej, która chyba była wtedy biblioteką - w tle widać rzędy regałów wypełnionych książkami. Na biurku, tuż obok stosiku opasłych tomów, leży otwarty słoik nutelli.

(- Dawnie, uśmiech!

Dawn odrywa się od pracy i uśmiecha automatycznie, pokazując zęby. Ronnie przypatruje się zdjęciu widocznemu na wyświetlaczu.

- Jak leci? - pyta Dawn, zdejmując okulary.

Ronnie wzrusza ramionami, po czym opada ciężko na wolne krzesło, wzdychając teatralnie.

- Po staremu. Giles zrzędzi, Faith się na niego wnerwia, narybek kuli się pod ścianami za każdym razem, kiedy się żrą. Robimy zakłady, któremu z nich najpierw pęknie żyłka.

Dawn czasem się zastanawia, czy byłoby lepiej, gdyby to Buffy tu była, a Faith przeniosła się z Willow i Xandrem do Szkocji. Za każdym razem dochodzi do wniosku, że nie, nie byłoby lepiej. Faith może i jest buntowniczką, która nie pozwoli sobie podskakiwać, ale to nie ona ma największy problem z wybaczeniem Gilesowi pewnych rzeczy. Buffy rzadko dzwoni i jeszcze rzadziej chce rozmawiać z Gilesem. Wina pewnie leży po obu stronach - Dawn nie jest zaślepiona i wie, że nie tylko Giles jest tu czarnym charakterem. Prawdopodobnie każde z nich jest do pewnego stopnia odpowiedzialne i to trochę tak, jakby razem z Sunnydale skończyło się coś jeszcze, jakby wspólne ratowanie świata już nie wystarczało, by mogli się dogadać.)

Drobna blondynka, która uśmiecha się chyba trochę zbyt sztucznie, żeby wyglądało to całkiem szczerze, pojawia się tylko na jednym zdjęciu z siódmego października dwa tysiące piątego roku. Zdjęcie podpisane jest po prostu:

B.

(- Nie wiem, B., serio - mówi Faith, otwierając piwo. Drugie podaje Buffy, a potem siada naprzeciwko niej na fotelu. - Głównie cię tu nie ma, przyjeżdżasz, jak dobrze pójdzie, ze dwa razy do roku, więc w sumie co możesz wiedzieć? Ja w tym cholernym cyrku żyję, ale hej, póki co jeszcze nie rozszarpałam mu żadnej ważnej tętnicy, więc może faktycznie nie jest tak źle?

Buffy patrzy na nią z uniesionymi brwiami.

- Kiedy ostatni raz z nim tak na serio rozmawiałaś? I nie mówię o pięciu zdaniach na krzyż przez telefon.

- Wiem, że Giles potrafi być trudny, ale…

Faith parska śmiechem i pociąga łyk piwa.

- Wiesz co, B.? Faktycznie za długo cię tu nie było. Ale co tam, pieprzyć to. Co słychać w wielkim świecie po drugiej stronie wody?

Jakoś sobie radzą. Tak przynajmniej twierdzi Buffy. Jest ciężko. No bez jaj, naprawdę. Jakby Faith nie była tego świadoma. Nikt w tym zasranym interesie nie ma lekko. Ale hej, robią to już tak długo, że zaciskanie zębów opanowały do perfekcji.

Nawet jeśli Buffy była kiedyś tą lepszą i bardziej prawą, to te granice już dawno się zatarły i teraz B. chwilami za bardzo przypomina Faith ją samą. Może nie jest tak pyskata i zbuntowana, ale Faith widzi, jak pod maską opanowanej przywódczyni, zbawczyni świata, bohaterki i tak dalej gotuje się złość i frustracja. Może to dlatego Buffy znowu pieprzy Spike’a, który wrócił z Los Angeles na Wyspy po tej prawie-apokalipsie sprzed kilku lat. Kto powiedział, że tylko Faith ma monopol na destruktywne związki?

Potem, gdy po obowiązkowej rundce wspominek i odnawiania więzi Buffy wraca do Glasgow, Faith i Giles kłócą się przez jakiś czas jeszcze intensywniej niż zwykle, jakby on nie był w stanie wybaczyć jej tego, że nie jest kimś innym, a ona nie miała zamiaru nawet próbować.)

Kilka następnych zdjęć to średnio interesujące fotki samego domu - widok od frontu, od tyłu, z boku, trochę drzew rosnących w ogrodzie, jakieś krzaki. Później znów pojawia się imprezowiczka, tym razem w towarzystwie motoru, który nawet na moje zupełnie laickie oko wywołałby pewnie całkiem porządny orgazm u większości kolekcjonerów. Maszyna jest czarna jak smoła i lśni tłusto w słońcu, a ubabrana smarem dziewczyna patrzy w obiektyw spode łba.

(- No działaj, ty cholero! - Faith kopie motor z frustracją. Dookoła porozkładane są narzędzia, a kilka młodszych pogromczyń, które czczą ziemię pod jej stopami, siedzi na krawężniku, gotowe w każdej chwili rzucić się do pomocy. Wiadomo, że Faith nie dopuszcza nikogo do swojego cennego, lśniącego cacka, ale mogą przynajmniej podawać klucze. Może gdyby wiedziały, że kiedy tylko naprawi tę cholerną maszynę, wyjedzie z Cleveland i już tu nie wróci, nie rwałyby się aż tak do pomocy.

Dawn wie. Faith myślała, że może będzie chciała ją powstrzymać, może nawet pójdzie do Gilesa, ale widać mała Dawnie naprawdę dorosła, bo nie powiedziała nic, tylko pokiwała głową. Ona sama pewnie zostanie i do tego weźmie na siebie całą siłę uderzenia. Jest tu, bądź co bądź, zaraz po Gilesie i niej samej, najbardziej doświadczoną osobą, więc będzie próbowała uspokoić sytuację i uporządkować wszystko, co inni pozostawili w stanie totalnego burdelu. Faith nie potrafi jej za to nie podziwiać, chociaż głośno zapewne nigdy by tego nie przyznała.

Nie zostawi żadnego dwutygodniowego wypowiedzenia - po prostu spakuje część swoich gratów, część zostawi i pojedzie. Wahała się trochę, bo Sunnydale widać zdołało ją jednak nauczyć odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale w Cleveland jest co najmniej pięć weteranek, które mogą się zająć narybkiem, chociaż Faith lubi czasem myśleć, że mimo wszystko ona i B. trochę się różnią od reszty. Żadna z młodych nigdy nie dowie się, jak to jest, kiedy oprócz niej nie ma nikogo, kto mógłby skończyć spapraną robotę.)

To ostatnia fotografia, na której pojawia się Faith. Następne zdjęcie, datowane na siedemnastego listopada dwa tysiące szóstego roku, jest czarno-białe - to pierwsze jak do tej pory - i widać na nim Ruperta Gilesa stojącego przy oknie. Może to tylko światło, ale wygląda tak, jakby przybyło mu co najmniej dziesięć lat. Oprócz daty, nie ma na odwrocie żadnego podpisu.

(Szanowna Pani Morris!

Z ogromnym żalem zmuszony jestem zawiadomić o nieszczęśliwym wypadku […]

W domu jest cicho, po raz pierwszy od tygodni. Giles słyszy tylko skrzypienie wiecznego pióra skrobiącego po papierze. Wypisywał tę formułkę już tak wiele razy, że robi to automatycznie, pozwalając ręce samej kreślić ładne, lekko pochyłe litery układające się w najbardziej bezosobowe słowa, jakie kiedykolwiek napisał.

Gdzieś w końcu korytarza trzaskają drzwi, a potem słyszy głośne kroki - któraś z dziewczyn zbiega po schodach.

- Przepraszam? - Regina uchyla drzwi do gabinetu i wsadza głowę do środka, jakby nie była pewna, czy może wejść, ale też nie ma zamiaru dać się wygonić.

- Tak? - Giles podnosi wzrok znad listu i przeciera oczy.

- Nina nie chce wejść do domu. Siedzi na śniegu już ponad godzinę i zaczyna się robić sina. Jest bez kurtki. Nie mamy pojęcia, co robić.

Giles odkłada pióro i wstaje z westchnieniem. To też robił już wcześniej, chociaż w tym wypadku nie ma jednej niezawodnej formułki. Każdy raz jest tak naprawdę tym pierwszym.)

Nagle dzwoni telefon i zdjęcia wysypują mi się z rąk. Zbieram je, trzymając słuchawkę pomiędzy policzkiem a ramieniem i zapewniając jednocześnie Jill, że jak tylko doprowadzę dom do stanu jako takiej używalności, to na pewno zatrudnię ją jako projektantkę wnętrz. Rozłączam się i odkrywam, że herbata, którą zaparzyłam sobie jakąś godzinę temu i od tamtego czasu jej nie tknęłam, zrobiła się całkiem zimna i obrzydliwa. Przechodzę do kuchni, zaparzam następną, o której obiecuję sobie tym razem pamiętać i wracam do zdjęć. Na odwrocie jednego z nich co najmniej trzema różnymi charakterami pisma wypisano datę i podpis:

17.03.2010

21-sze urodziny Carol

a.k.a. pochlaj party dwa tysiące dziesięć

Impreza urodzinowa

(- Giles nas zabije. Tak tylko mówię, żeby potem nie było. - Anastasia patrzy krytycznym wzrokiem na kilkanaście butelek alkoholu różnego sortu stojących dumnie na środku stołu w Sali Rady.

- Cykor. Co najwyżej będziemy siedzieć w bibliotece do rana, tłumacząc nudne jak flaki z olejem teksty przepowiedni, które i tak się pewnie nigdy nie spełnią. - Bridget rozlewa tequilę do kieliszków, średnio przejmując się tym, że drugie tyle ląduje przy okazji na stole. - Przez jakiś miesiąc. Albo dwa. Nic, przez co byśmy już nie przechodziły, nie?

Anastasia odbiera podany jej kieliszek i obwąchuje nieufnie zawartość, krzywiąc się lekko.

- Najgorszy jest ten pierwszy - informuje ją Renee, która ma za sobą najwyraźniej lata praktyki i jest gotowa dzielić się wiedzą z tymi mniej wtajemniczonymi. - Potem już wchodzi gładko.

Anastasia przechyla kieliszek i przełyka, a potem krztusi się gwałtownie, kiedy alkohol zaczyna palić w przełyku. Bridget poklepuje ją po plecach.

- No widzisz? Dalej żyjesz. I to nawet nie jest tak, że pijesz totalnie bez okazji - mówi w ramach pocieszenia. - Ostatecznie nie co dzień kończy się dwadzieścia jeden lat.

Według ich rachuby, kiedy zbliżają się do dwudziestki, są już stare.)

Następne zdjęcie uwiecznia najwyraźniej godne zachowania dla potomności efekty tego pochlaj party, bo jest datowane na osiemnastego marca dwa tysiące dziesiątego roku i nosi podpis:

Armagedon już się zdarzył - dokumentacja fotograficzna

(- Jezu. Czy ktoś może zgasić słońce? Proszę? - rozlega się gdzieś z okolic dywanu.

Carol podnosi się z poduszki, którą trochę zaśliniła przez sen i natychmiast tego żałuje. Żałuje również tego, że kiedykolwiek podśmiewała się po cichu z Faith i jej kaca-giganta. Sama Faith byłaby w tym momencie nieoceniona - zawsze twierdziła, że jest skarbnicą niezawodnych sposobów na dzień po.

Carol nie sądziła, że potrafi się tak szybko poruszać przy takim bólu głowy, ale odległość pokój-łazienka pokonuje sprintem i dopada sedesu w ostatniej chwili. Matka byłaby z niej dumna, gdyby widziała, że pierwszy dzień całkowitej i nieodwołalnej dorosłości - teraz może już w końcu legalnie pić we wszystkich stanach, chociaż aktualnie na samą myśl o alkoholu żołądek przewraca jej się na drugą stronę - spędza iście bohatersko, z muszlą w objęciach, starając się nie zamoczyć włosów w niczym obrzydliwym.

Późnym popołudniem, kiedy wszystkie uczestniczki imprezy nadal dogorywają, ale tym razem już we własnych pokojach i tak dla odmiany w łóżkach, wraca Giles. Nic nie mówi, tylko kręci głową i dziewczyny wolałyby już, żeby krzyczał - najlepiej wtedy, kiedy wreszcie wyleczą się z kaca.

Pół godziny później Dawn, którą najwyraźniej wysłał w charakterze siostry miłosierdzia, przynosi każdej po aspirynie i dużym kubku bulionu. Czasem naprawdę go kochają. Mimo wszystko.)

Kolejne czarno-białe zdjęcie przedstawia dziwną scenę. Grupka dziewczyn siedzi w ciemnym, dość ponurym pomieszczeniu wyłożonym drewnianą boazerią - to chyba jedno z tych, które widziałam na parterze, chociaż po panelach nie został teraz nawet ślad. Wszystkie dziewczyny są elegancko ubrane. Niektóre z nich wyglądają tak, jakby płakały przez dłuższy czas. Jest ich dziwnie niewiele. Jest też data wypisana drżącą ręką: 5.12.2011. Napis trochę się rozmazał w jednym miejscu.

(Na początku nie wiedzą do końca, co się właściwie dzieje. Świat traci na chwilę kontury i mają wrażenie, jakby owinięto je kokonem z półprzezroczystej waty, który tłumi dźwięki i nie pozwala ostro widzieć.

Potem jest telefon do Faith i jej zachrypnięty głos po drugiej stronie linii. Potem telefon do Buffy i Willow szlochająca w słuchawkę.

Wcześniej jest ciało Gilesa, zimne i sztywne. Wciąż siedzi w fotelu, w którym go zabito. Jeszcze wcześniej jest hall naznaczony pozostałościami po wybuchach magii i to ich pierwsza wskazówka, że coś jest nie w porządku, bardzo nie w porządku. Później odkrywają jeszcze inne ciała pozostawione za zamkniętymi drzwiami. Żadna z nich nie próbowała nawet walczyć, żadna z nich nawet nie podniosła się z miejsca i nie istnieje, po prostu nie istnieje jakiekolwiek wyjaśnienie, dlaczego. W każdym razie nie takie, jakie one potrafiłyby pojąć.

Wszyscy zjeżdżają się przez następne kilka dni - najpierw, nocnym lotem, przylatują Buffy, Spike, Willow i Xander. Niektóre z dziewczyn nawet nie znają żadnego z nich poza Buffy. Jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo wszystko się spieprzyło, ale nie mówi się źle o zmarłych, więc milczą. Potem wreszcie przyjeżdża Faith, pachnąc dymem i wiatrem. Zamykają się później całą piątką w Sali Rady i do późnej nocy dobiegają stamtąd podniesione głosy. Żadna z dziewczyn nie ma odwagi podsłuchiwać tej rozmowy.

Buffy razem ze Spike’em, Willow i Xandrem wracają do Glasgow zaraz po pogrzebie, tak jak ustaliły - trumien było osiemnaście, nabożeństwo się przeciągało, ledwo zdążyli na samolot. Faith zostaje, przynajmniej na chwilę, usiłując razem z Dawn ogarnąć cały ten chaos.

- To miejsce nie jest już bezpieczne - mówi.)

Ostatnia fotografia, również czarno-biała, jest na wpół zamazana, ale widać na niej Faith stojącą w ciemnym korytarzu. Wygląda na starszą, smutniejszą i bardziej zmęczoną. Nie mam pojęcia, kim jest (była?), ale to zdjęcie jest jednocześnie niesamowicie przygnębiające i niesamowicie piękne. Przez chwilę mam ochotę oprawić je i powiesić na ścianie. Podpisane jest po prostu:

13.12.2011

Faith

(- Chodźmy - mówi.)

autor: idril, fikaton 8: dzień drugi, fikaton 8, fandom: buffy the vampire slayer

Previous post Next post
Up