Autor:
mlekopijcaFandom: Torchwood
Tytuł: Czwartki
Ilość słów: 789
Spojlery: grubo-post-CoE
Inne: Ludzie, kryzys boli ;_____;
A mogłam napisać Jack Harkness/Konstanty Ildefons Gałczyński PWP, miałam nawet pierwsze zdanie.
idrilka jak zawsze wielkie dzięki.
Fik ma miejsce w tym samym verse co
Przyczyna i skutek (czas),
Peryhelium i
Tempus fugit (aeternitas manet), ale znajomość powyższych nie jest tu niezbędna.
- The Great Cobalt Pyramid is built on the remains of which famous old Earth institute?
- Touchdown.
- No, Torchwood.
Doctor Who, “Bad Wolf”
Czwartki
From the tower I can see the past
Where we met and where we departed, the underworld
Super Furry Animals - Cardiff in the Sun
Przychodził tu zawsze w czwartki, niezależnie od pogody, jakby czwartki miały jakieś szczególne znaczenie. W czwartki pobliska kawiarnia serwowała doskonałą szarlotkę, stary, dwudziestowieczny przepis; z drugiej strony, nawet szarlotka nie była warta moknięcia na ławce w najbardziej deszczowe z deszczowych dni. Zresztą nigdy nie widziała, żeby tak naprawdę coś jadł. Czasem tyko trzymał w rękach kubek kawy, jeden z tych śmiesznych, styropianowych z plastikowym wieczkiem, pozostałość sprzed kilku wieków, w sam raz dla miłośników stylu retro, do których chyba należał, bo płaszcz, który nosił, był wart majątek dla kolekcjonerów.
- Mam do nich słabość - powiedział jej kiedyś, na jednej z tych przerw, kiedy akurat zabrakło miejsc przy stolikach z widokiem na zatokę i zostały tylko te wychodzące na plac. Rzadko siedział przy stoliku, ale czasem, jak widać, robił wyjątek i bohatersko udzielał wolnego krzesła.
- Zdziwiłabyś się, ile mogą przetrwać - powiedział i brzmiało to trochę jak dowcip zrozumiały tylko dla wtajemniczonych.
- Pewnie dużo - mruknęła - skoro dotrwał do dzisiaj.
Kosztował też pewnie dużo, bo przemyt z przeszłości - wciąż jakże skutecznie zwalczany przez władze - nie był dla szarych zjadaczy chleba.
W czwartki - w każdym razie w te, w które nie padało - Alis wymykała się w czasie przerw na szarlotkę, która ostatnimi czasy najwyraźniej szła jej w pośladki, więc zaczynała rozważać zmianę nałogu na coś mniej tuczącego, słonecznik na przykład. W środy wymykała się na pączki, ale w środy nie było po nim ani śladu.
- Wygląda jak grobowiec - powiedział jej innym razem, gdy kawiarnia przeżywała oblężenie, i jedynym, co jej pozostało, były ławeczki. Alis podniosła wzrok znad styropianowego talerzyka, podążając za jego spojrzeniem i oczywiście, jak zawsze, patrzył na Piramidę.
- Podobno w podziemiach wciąż znajduje się kostnica - mruknęła, oblizując łyżeczkę. - Technicznie rzecz biorąc, są trupy, jest grobowiec. Szarlotki?
Uśmiechnął się tylko. Jego strata, jej zysk. I kilogramy.
- Heksagon byłby lepszy - stwierdził jeszcze, a Alis nie odpowiedziała, bo jedno spojrzenie na zegarek uświadomiło jej, że za pięć minut zaczyna oprowadzać kolejną wycieczkę. Talerzyk i łyżeczka skończyły w najbliższym koszu na śmieci, a ona - biegnąc - butami w najgłębszej z okolicznych kałuż.
W któryś czwartek szarlotka czekała na ławce, co oszczędziło jej stania w długiej kolejce (obsługa w stylu retro, ludzie, nie roboty, też coś!) i wydłużyło przerwę. Mogłaby pomyśleć, że ją podrywa, ale nigdy nie próbował. Zresztą był od niej dużo starszy, z bliska widziała pierwsze siwe włosy tuż nad uchem i lekkie zmarszczki wokół oczu i ust. Kiedyś musiał często się uśmiechać.
- Dlaczego piramida? - zapytał. Tryb przewodnika włączał się jej natychmiastowo, zboczenie zawodowe, trochę szkodliwe, bo snucie historii tym charakterystycznym, znudzonym głosem nie sprzyjało opowiadaniu anegdotek w towarzystwie.
- W starożytnych wierzeniach oznaczała wieczność. Egipcjanie budowali je…
- Jako miejsce spoczynku swoich faraonów. Niezbyt optymistyczny symbol, nie sądzisz?
- Chyba nie.
Miał niebieskie oczy, zauważyła wtedy, bo pierwszy raz patrzył na nią, nie na piramidę, zimną bryłę lśniącego kobaltu wzniesioną na tle zatoki.
- To nawet nie ma dachu - mruknął tonem niezadowolonego dziecka.
- Piramidy z założenia…
- Heksagon miałby dach. Lubię dachy. - Posłał jej rozbrajający uśmiech. - To moja specjalność.
- Skoro tak twierdzisz. O piątej mam wycieczkę. - Wstała. - Dzięki za szarlotkę.
Drogę do Piramidy pokonała biegiem. Dla zdrowia.
W czwartek padało (naprawdę, nic nowego), więc pożyczyła od Mercy parasolkę, żółtą, z firmowym logiem Piramidy, literą T wpisaną w heksagon. Kałuże ciągnęły się od stóp Piramidy po skraj placu i błogosławiła w myślach nieprzemakalne buty.
- Kolejka? - spytał, gdy stanęła przy ławeczce, bez szarlotki tym razem.
- Rzucam. Przeziębisz się kiedyś - dodała, wskazując palcem na jego mokre włosy i płaszcz. - Mógłbyś rzucić siedzenie. Od tego się robią hemoroidy, czy coś.
Roześmiał się szczerym, głębokim śmiechem, jakby opowiedziała naprawdę dobry żart. Alis oparła parasolkę na lewym ramieniu, przytrzymując rączkę łokciem i wcisnęła lekko skostniałe dłonie do kieszeni.
- Mógłbyś kiedyś przyjść na wystawę. Wewnątrz jest ładniej niż z zewnątrz, no wiesz, funkcjonalny pomnik. Wszystkie ciekawe rzeczy trzymają w piwnicach, ale jest parę fajnych komputerów. Takich… retro.
- Pomyślę - obiecał. - Kiedyś była tu opera.
- Możliwe - przyznała obojętnie.
- Miedziane ściany, świecący nocą napis. - Uśmiechnął się. - Dach.
- Ty tylko o jednym...
Nieprzemakalne buty jednak przemokły; dowód tym razem niepopełnionej zbrodni, na który wszyscy przymknęli oko.
- Heksagon kosztowałby więcej - rzuciła raz, gdy uzależnienie wygrało ze zdrowym rozsądkiem i brakami w portfelu, a w dodatku dopisywała pogoda, o czym świadczyły oblężone stoliki. - Dużo ścian. Oszczędzają nawet na bohaterach. Albo coś. - Zgarnęła łyżeczką bitą śmietanę. - Przyniosłam ci bilet.
- Coś ciekawego w tym tygodniu? - spytał, a mógłby choć podziękować.
- Wycieczka z Rapcośtam. Za… - spojrzała na zegarek i wepchnęła mu resztę szarlotki w ręce - pięć minut.
Sprint robił dobrze na spalanie kalorii.
W czwartek, w który Mercy dała się wreszcie wciągnąć w nałóg, ławka była pusta, za to stolik z widokiem na zatokę zachęcał pustymi miejscami.
- Mówiłam, że się w końcu rozchoruje - mruknęła, przysuwając krzesło do stolika.
- Kto? - spytała Mercy, z błogim wyrazem na twarzy.
- Specjalista od dachów.