Autor:
mlekopjcaTytuł: Życie codzienne w Torchwood Cardiff albo burza w szklanej kuli
Fandom: Torchwood
Ilosć słów: 1000
Ostrzeżenia/spojlery: Jakoś w okolicach 2x04 "Meat" i 2x05 "Adam", stąd taki a nie inny poziom relacji w zespole. Spojlerów jednakowoż brak, więc generalnie każdy, kto widział tak do 1x08 "They Keep Killing Suzie" może czytać. Trzymam się angielskiej nazwy Weevil. Idril zezwoliła.
Związków z promptem, poza jednym zdaniem, nie zarejestrowano.
Twierdzę, że pojebane. Akzs też twierdzi, że pojebane.
Betowała
idrilka Kubisiowi :*
1. Życie codzienne w Torchwood Cardiff albo burza w szklanej kuli
2.
Życie codzienne w Torchwood Cardiff albo 90% wypadków zdarza się w domu3.
Życie codzienne w Torchwood Cardiff albo bohater nie Superman, sikać musi Życie codzienne w Torchwood Cardiff albo burza w szklanej kuli
W czwartek świat decyduje się skończyć.
- Szlag, zostało mi jeszcze pół kawy - mruczy Owen, odklejając się od krzesła, na którym spędził ostatni kwadrans, kręcąc się w kółko.
Po wszystkim są oczywiście obrażenia. Jak zwykle. Owen rozważa zgłoszenie projektu dofinansowania na ekwipunek medyczny. Do Unii Europejskiej. Bycie instytucją pozarządową czasem naprawdę jest do bani.
- Czuję się, jakby przejechał mnie autobus - mówi Ianto, trzymając się za głowę.
- Zawołać Owena? - pyta Jack.
- To nie był aż tak duży autobus.
W piątek jest dwa w jednym: stado rozjuszonych Weevili i stado rozjuszonych cywilów. Gwen zwalcza cywilów, obdarzając wszystkich pokrzepiającym uśmiechem, który w podtekście oznacza tyle, że wszyscy zginiemy. Tosh siedzi bezpiecznie w bazie. Ianto i Owen odwalają brudną robotę, jak zwykle. Jack, z włosem rozwianym i furkotem płaszcza, ratuje sytuację w ostatniej chwili. Jak zwykle.
Po wszystkim Ianto zamyka nową zdobycz w celi, tuż obok Janet. Stoją przez chwilę w trójkę, naprzeciwko szklanej ściany. Tosh wsadza ręce do kieszeni żakietu. Owen chrząka.
- Zgodnie z tradycją zapoczątkowaną przez jego wysokość szefa, jak nazwiemy tego?
- Może Gwen? - proponuje Ianto.
Owen spogląda na Ianto, potem na Tosh, a na końcu na tkwiącego w celi Weevila, prosto w jego wielkie, niewinne i zielone ślepia. Wzrusza ramionami.
- Jak dla mnie, podobieństwo jest uderzające.
Dziesięć minut później Owen pojawia się w gabinecie Jacka, ze spóźnionym tylko o tydzień sprawozdaniem medycznym incydentu z wielorybem. Jack pije kawę i patrzy na Owena tylko trochę krzywo.
- Widziałeś Ianto? - pyta, gdy Owen jest już przy drzwiach.
- Karmi Gwen.
Widok miny Jacka - bezcenny. Oplute kawą dokumenty dla UNITu - ukryte przed Ianto w szufladzie. Wydruk zdjęcia z CCTV - zachować do szantażu.
W sobotę Gwen jedzie na wakacje. Owen dochodzi do wniosku, że ostatni urlop miał tak jakoś nigdy i notuje sobie w pamięci, by sprawdzić cenę biletów na Bahama. W niedzielę przez szczelinę wypada szklana kula z ekosystemem w środku. Raczkująca cywilizacja, ocenia Jack. Kula ląduje na biurku Gwen.
- Zobacz, mają most - obwieszcza Tosh, zatrzymując się przy kuli jakoś w poniedziałek. Ianto staje tuż za jej plecami.
- Nieźle. Wczoraj dopiero eksperymentowali z kołem.
W czwartek wraca Gwen. Wtorku i środy nie pamiętają. Większości czwartku w sumie też nie. Poza końcem świata.
- Miałam taką kulę w dzieciństwie - obwieszcza Gwen, zerkając na swoje biurko. - Jak się potrząsnęło, spadał śnieg.
Chóralnie „NIE!” spóźnia się tylko kilka sekund. W kuli rzeczywiście pada śnieg. Jack uderza się otwartą dłonią w czoło.
- Zmieniłaś im klimat - obwieszcza Tosh. Siedzi przy biurku, opierając policzek na dłoni, a jej twarz wyraża skrajny sceptycyzm. Incydent z wielorybem właśnie z hukiem spada na drugą pozycję na liście: Naprawdę kiepski miesiąc Gwen. - Są przed wynalezieniem ognia.
- Och.
- Epoka lodowcowa w czerwcu. Świetnie Gwen. Właśnie zgładziłaś cywilizację.
Jakoś w piątek przychodzi katastrofa.
- Owen! - krzyczy Jack z podestu. - Co mówiłem o testowaniu artefaktów nieznanego pochodzenia na współpracownikach?
- Że tylko w skrajnych sytuacjach, gdy nie może być już gorzej?
- Czy to była taka sytuacja?
- No nie…
Chomik, którym jeszcze przed chwilą była Gwen, patrzy na Owena dwoma paciorkowatymi oczkami. Owen czuje na plecach spojrzenie Ianto i ma wrażenie, że wie, czego doznaje królik patrzący w światła nadjeżdżającej ciężarówki.
- Wiem, że przewracasz oczami, Jonsey. Przestań.
- Och, daj mu spokój, Owen - protestuje Tosh, wsadzając chomika do pudełka po ciastkach. - Dla niego to naturalne jak oddychanie. Nie możesz zabronić człowiekowi oddychać.
- Jesteś pewna, że jest człowiekiem? Jack! Składam wniosek o przebadanie Ianto na stopień człowieczeństwa!
- Nie zezwalam!
Ianto znowu przewraca oczami. Kiedyś mu wypadną, stwierdza w myślach Owen. Z medycznego punktu widzenia niemożliwe jest aż takie wyćwiczenie gałek ocznych.
- Jeśli nie jest, będziemy musieli go zamknąć. A jak go zamkniemy, zbankrutujemy w Starbuck’s - kontynuuje Jack.
- Albo kupimy ekspres do kawy, który normalny człowiek może obsługiwać - mruczy Owen, naciskając kolejne przyciski w artefakcie, szukając właściwego, zanim Myfanwy zeżre chomika, co sprowadzi im żądnego krwi i zemsty Rhysa na głowę.
- Nie zadzieraj z człowiekiem, który robi twoją kawę - mówi Tosh znad klawiatury.
Pierwsze prawo Torchwood: bez kawy nie ma Torchwood. Kosmito, chcesz podbić Ziemię? Zniszcz kawę.
O, właśnie.
- Tfu! - Owen wypluwa kawę z powrotem do kubka.
- Co jest? - pyta Tosh znad programu translatorskiego.
- Bezkofeinowa - mruczy Owen, odsuwając od siebie kubek na długość ramienia. - Sukinsyn…
- A nie mówiłam?
Jack ratuje sytuację jakieś osiem godzin później, gdy wyłania się z gabinetu razem z Ianto, uśmiechniętym jak kot, który właśnie zżarł talerzyk śmietanki.
- Ianto, podwójna kawa dla Owena. Bez kofeiny wydajność jego pracy spada o połowę, a nie chcemy kolejnej apokalipsy. Nie żebym nie doceniał…
- Och zamknijcie się - mruczy Owen, chowając głowę w ramiona.
Czasem nuda zabija szybciej niż apokalipsa. Owen siedzi, z nogami na biurku. Pteranodon wykonuje zgrabną spiralę, łapiąc w dziób ciasteczko.
- Owen, nie rzucaj biszkoptami w Myfanwy - mówi Ianto, bezszelestnie przemykając za jego plecami. Owen o mało nie spada z krzesła.
- Prawie dostałem zawału!
We wtorek krzesło Owena trzyma się w kupie tylko na słowo honoru. Owen, po kilku przekleństwach i bezowocnym dochodzeniu, siada z ostrożnością psa wąchającego jeża. Krzesło postanawia wytrzymać.
Jack, z nieodłącznym jak cień za plecami Ianto, pojawia się przy wyjściu jakieś dziesięć minut później.
- Idziemy kupić Owenowi krzesło!
Wychodzą, nim ktokolwiek zdąży się odezwać. Gwen podnosi głowę znad biurka.
- Teraz tak to nazywają?
- Wpisz na listę.
Gwen otwiera szufladę i spod ostatniej teczki wyciąga złożoną na pół kartkę.
- Kiedy była „Inwentaryzacja”? - pyta.
- Podczas twoich wakacji - odpowiada Owen, wychylając się po ścierkę do monitora. Krzesło skrzypi swoją symfonię. Owen zamiera w miejscu.
- Zaczynam się zastanawiać, co tak naprawdę stało się z twoim krzesłem.
Owen zrywa się na równe nogi i odsuwa na dobre dwa metry.
- Szlag. Wizualizacja. Dajcie mi retcon. Błagam.
Krzesłu stała się Myfanwy szukająca biszkoptów. Tosh z litości dzieli się informacją.
Tydzień jest całkiem spokojny, dopóki wszystkiego malowniczo szlag nie trafia. W czwartek oczywiście.
Alarm wyje i Ianto robi w tył zwrot w połowie drogi do części kuchennej, rzucając jakieś przekleństwo po walijsku. A przynajmniej coś, co brzmi jak przekleństwo. Owen wychyla głowę z prosektorium.
- Co tym razem?
- Liczne wyładowania energii szczeliny w kilkunastu miejscach Cardiff.
- A to oznacza...?
Tosh odsuwa krzesło od biurka.
- Koniec świata.
Owen wzdycha, ściągając z półki podręczną apteczkę rozmiarów małego samochodu.
- I jeszcze jeden, i jeszcze raz...