Autor:
girlupnorthWskazówka: Niektórzy ludzie - a ja do nich należę - nie znoszą szczęśliwych zakończeń. Czujemy się wtedy oszukani. Krzywda należy do normy. Zagłada nie powinna szwankować. (Vladimir Nabokov)
Fandom: Battlestar Galactica (debiut!)
Postaci: Laura Roslin
Długość: 772 słowa
Spoilery: Do 4x06 Faith
Ostrzeżenia: Ponurość. Postmodernizm.
Uwagi: Z kolei ja nie wierzę w kompletnie pesymistyczne zakończenia ;) Ale starałam się trzymać tematu.
Betowane przez
novin_ha Dawno, dawno temu była sobie mała, bystra dziewczynka, która bardzo lubiła czytać. Czytała wszystko, co wpadło jej w ręce, a ponieważ najpierw w domu, a potem w bibliotece szybko zabrakło książek, które jej matka uważałyby za odpowiednie dla dziecka, dziewczynka szybko zaczęła pisać własne historyjki.
W opowiadaniach tych, wzorowanych na baśniach i mitach, które czytywała, dzielni bohaterowie wyruszali po złote runo i wracali, triumfując, aby poślubić swoje ukochane księżniczki. (Prawdziwe wersje tych opowieści, te ze wszystkimi nieodpowiednimi dla dzieci szczegółami, poznała o wiele później.) Czasem dla odmiany to księżniczki wyruszały po zaczarowane jabłka, ale i tak całość kończyła się weselem lub przynajmniej powodzeniem wyprawy.
Pisanie szczęśliwych zakończeń było bardzo satysfakcjonujące, przynajmniej do momentu, kiedy-
Dobiegające zza parawanu odgłosy zamieszania wyrywają Laurę z narkotycznego półsnu. Ktoś coś mówi, zbyt cicho i szybko, żeby mogła zrozumieć, ktoś płacze, doktor Cottle coś wyjaśnia. Laura poprawia się ostrożnie na poduszce, starając nie splątać ze sobą tych wszystkich rurek, do których jest podłączona.
O czym to ona - ach, tak. Szczęśliwe zakończenia. Pisanie. Wczesne lektury.
Kiedy była już nastolatką i zaczęła czytać prawdziwą, ambitną literaturę, brak szczęśliwych zakończeń potraktowała z początku niemal jak osobistą zdradę ze strony pisarzy. Bohaterowie nie osiągali celu, ponosili porażki, umierali.
- Literatura nie liczy się bez totalnej zagłady świata bohatera - tłumaczył jej jeden ze znajomych podczas jakiejś imprezy w trakcie studiów. Laura pamięta niejasno, że był ogromnie zarozumiały, a pod wpływem alkoholu dostawał słowotoków i prowadził przemądrzałe wywody o wszystkim i niczym. - Jeżeli nie ponosi on klęski, nie jest to literatura.
Laura chciała mu coś nawet odpowiedzieć, zaprotestować, ale jakaś dobra dusza (kto? nie pamięta) zlitowała się, odciągnęła ją od nudziarza i podała drinka.
Trzydzieści lat później Laura myśli, że jej znajomy czułby się teraz- może nie szczęśliwy, ale przynajmniej usatysfakcjonowany. Ich świat uległ zagładzie (co prawda z hukiem; on wolałby pewnie coś bardziej eleganckiego, ciszę, co najwyżej jęk). Wciąż nie odnaleźli Ziemi. I do tego ponoszą kolejne klęski. Tak, Thomas pewnie znalazłby satysfakcję w tym, co się z nimi dzieje - gdyby tylko nie zginął w jakimś głupim wypadku pod koniec studiów.
Laura nie jest pewna, czy podoba jej się to, że staje się coraz bardziej jak bohaterka prawdziwej literatury.
Wciąż jeszcze ma nadzieję na chociaż odrobinę szczęśliwego zakończenia. Być może misja Kary Thrace się powiedzie i Kara faktycznie pokaże im drogę ku Ziemi. Być może nie okaże się, że została wymieniona na mechaniczną kopię, zaprogramowaną, aby zaprowadzić ich ku zagładzie w najdalszym końcu Wszechświata. Być może będą jeszcze mieli szansę oddychać świeżym powietrzem na planecie naprawdę zdatnej do ludzkiego życia. Być może Laura zbuduje sobie w końcu ten domek nad jeziorem.
To jest wariant optymistyczny. Wersja realistyczna wygląda tak, że będą jeszcze przez dłuższy czas dryfować w przestrzeni kosmicznej, walcząc z Cylonami. (Gdyby wysłali wirus do statku Cylonów, tak jak chciała, przynajmniej ten problem byłby już dawno rozwiązany.) W końcu znajdą jakąś planetę podobną do Nowej Capriki, nieco może zbyt zimną lub ciepłą, wietrzną albo deszczową, i uznają, że dalsze poszukiwania nie mają sensu, lepiej zatrzymać się tutaj. W którymś momencie być może osobie, która obejmie przywództwo po Laurze (wersja realistyczna nie zakłada, aby Laura miała dożyć końca ich podróży) uda się zakończyć jakoś konflikt z Cylonami. Niedobitki ludzkości zadomowią się, choć nie bez problemów, na nowej planecie i może nieistniejący przyrost demograficzny i wysoka śmiertelność nie wykończy ich aż tak szybko, jak prognozował Baltar.
Rozmowa za parawanem cichnie i doktor Cottle odchodzi, szurając stopami. Laura poprawia się znów na poduszce, myśląc o rozmowie, którą odbyła z Adamą poprzedniego dnia. Admirał sugerował jej, że powinna znowu spróbować transfuzji krwi od małej Hery, sprawdzić, czy i tym razem rak zniknie, odsunąć na jakiś czas widmo śmierci. Laura wykręciła się, zmieniła temat; nie stać jej na myślenie o możliwości wyzdrowienia, na robienie sobie nadziei, które pewnie nie mają szans na spełnienie. (Chociaż - może właśnie dlatego, że krew Hery jest dla niej lekarstwem, Laura śni o szukaniu małej w gmachu opery?)
Tej nocy sen zabiera ją w ciemność kosmosu, wśród odłamki skał i planety z atmosferami pełnymi trujących gazów. Gdy Galactica zostaje zaatakowana przez statki Cylonów, Adama mówi Laurze, że nie mają już pożywienia ani paliwa. Decyzja, czy mają umrzeć z głodu czy z braku powietrza, którego wkrótce nie będą w stanie wytwarzać, przypada oczywiście jej.
Laura budzi się gwałtownie. Na zegarze widzi, że minęło niewiele więcej niż pół godziny; przed nią jeszcze prawie cała noc.
W godzinach, które do tak niedawna poprzedzały świt, kiedy jedna dawka środka przeciwbólowego przestaje działać, a za wcześnie jest, aby doktor Cottle podał jej kolejną, Laura wie prawie na pewno, że nie ma szczęśliwych zakończeń.
Nie przeczyta więcej książek. Nie zobaczy nigdy Ziemi. Nie będzie żyła długo i szczęśliwie.