Tytuł: Akcja-reakcja
Autor:
mlekopijcaFandom: Dark Angel, 2x20 "Love Among the Runes" - w sumie opis scen kanonicznych.
Ilość słów: 596
Sweetness, sweetness I was only joking
When I said I'd like to smash every tooth
In your head
Biggs zauważył ich zupełnym przypadkiem.
Stał akurat przy stoisku pełnym części do rowerów i nieprzydatnego żelastwa, pijąc wciąż jeszcze za gorącą kawę, gdy kilku policjantów wyłoniło się zza narożnika i ruszyło prosto w jego stronę.
To przypadek, pomyślał. Powstrzymał się od odruchowego poprawienia bluzy na karku; zamiast tego odwrócił się jak najspokojniej i zrobił kilka szybkich kroków. Zerknął przez ramię - błąd! - by zobaczyć jak policjant mówi coś do krótkofalówki, a potem dwaj inni zaszli mu drogę.
Albo nie.
Zareagował odruchowo. Wylał kawę na twarz pierwszego z nich i rzucił się do ucieczki.
Słyszał za sobą pościg, krzyki, łomot walących o ziemię przedmiotów zrzuconych z potrąconego stoiska. Wzywali wsparcie i zrozumiał, że to pieprzona nagonka. Biegł, przepychając się przez tłum; dał nura za jednym ze stoisk i przeskoczył przez płot, zostawiając pościg daleko za sobą.
Na ulicy wmieszał się w tłum przechodniów, garbiąc się odruchowo i powoli uspokajał oddech. W jego kieszeni rozdzwonił się telefon. Na wyświetlaczu migał numer Aleca. Odebrał.
- Nie uwierzysz co...
- Gdzie jesteś? - przerwał mu Alec. Biggs poczuł, że coś jest nie tak. Alec nigdy nie mówił takim głosem.
- Niedaleko twojego mieszkania.
- Słuchaj, musisz wrócić do Terminal City.
- Ale...
Kątem oka dostrzegł swoją twarz na jednym z ekranów ulicznych telewizorów.
- O kurwa...
A potem poczuł uderzenie w plecy i wypuścił komórkę z rąk. Drugie posłało go na ziemię. Trzecie, kopniak, trzask deski łamiącej się na plecach, a może łamanej kości.
- Biggs? Biggs!
Oh... sweetness, sweetness, I was only joking
When I said by rights you should be
Bludgeoned in your bed
Na miejscu zwolnili krok, próbując nie dać po sobie poznać, że się spieszą. Max złapała za łokieć przypadkowego przechodnia.
- Co tu się stało?
- Załatwili jednego z tych dziwolągów.
Koguty na dachach policyjnych samochodów migały upiorną czerwienią i błękitem.
Max spojrzała w jego stronę, ale Alec nie zwrócił na to uwagi.
Czerwony, niebieski, czerwony, niebieski...
Płonęły dwie skrzyżowane deski, jak symbol, a kawałek dalej wisiało zmaltretowane ciało Biggsa. Otaczali je policjanci, ściągając zwłoki na dach podstawionego radiowozu.
Alec zacisnął w pięści dłonie ukryte w kieszeniach kurtki.
And now I know how Joan of Arc felt
Now I know how Joan of Arc felt
As the flames rose to her roman nose
And her Walkman started to melt
Oh...
Alec siedział oparty o ścianę, z bronią na kolanach i wpatrywał się gdzieś pomiędzy srebrny koniec lufy a podłogę. Bębnił palcami w kolbę dubeltówki jedną i tę samą melodię.
Podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy usłyszał ciche chrząkniecie. Przed nim stał Joshua, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie rozciągniętej bluzy. Chwilę przebierał nogami, zupełnie jak pies, zanim zdecydował się odezwać.
- Przykro mi z powodu Biggsa.
Alec zacisnął zęby. Raz, dwa, trzy, okej. Głos wystarczającego twardziela.
- Chciałbym pogadać z tymi, którzy to zrobili - powiedział w miejsce tego, co powinno się mówić w takich momentach. I już, rozmowa skończona.
Zupełnie nie spodziewał się odpowiedzi, którą usłyszał:
- Ja też.
Zaułek był ciemny, taki, w którym nie należy się kręcić po zmroku, czyli podobny do setek innych w tym mieście. Chmury znowu przysłaniały księżyc, a latarnie nie działały jak zawsze, więc jedynym źródłem światła był ogień płonący w wielkiej, metalowej beczce.
Alecowi to nie przeszkadzało.
Stali pod bramą, pięciu dryblasów, i głośno rozmawiali, a ich dialog przerywały sporadyczne wybuchy śmiechu. Alec nawet nie wyciągnął rąk z kieszeni, gdy zatrzymali się niecałe dwa metry od nich.
- Chcecie coś dać? - Murzyn zatrząsł puszką i monety zagrzechotały metalicznie.
- Pewnie. Ale - Alec wskazał podbródkiem na stojącego obok Joshuę - mój kumpel twierdzi, że to zwykły szwindel.
Mężczyzna wybuchł urywanym rechotem.
- Nie widzieliście wiadomości, co?
- Nie.
- Powiesiliśmy dzisiaj jednego transgenika. Koło tej bramy.
Alec uśmiechnął się groźnie.
- Widzicie, mam z tym problem.
W oczach jednego z mężczyzn pojawiło się zaskoczenie, a potem Joshua ściągnął kask i był już tylko strach.
- Był naszym przyjacielem.