Japońskie śniadanie składa się z ryby, ryżu, jajka, glonów, pikli i zupy miso. Moje składa się z płatków śniadaniowych z mlekiem i herbaty. Myślę, że to porównanie doskonale obrazuje, jak daleka jestem od przejęcia japońskich zwyczajów żywieniowych. To prawda. Lubię schabowego, mizerie i ziemniaki podane na 1 talerzu. Które się mieszają, je się je widelcem i nożem, a później człowiek udaje się czytać książkę, bo robi się senny. Tu panują zupełnie inne zasady. Napchanie się czymkolwiek graniczy z cudem. Potrawy podawane są w wielu malutkich miseczkach, a w malutkich miseczkach jest malutko jedzenia. Je się pałeczkami, więc dość wolno. Po skończonym posiłku może i głód jest zaspokojony, ale zmęczenie i sytość w ogóle nie następują. Może to kwestia przyzwyczajenia. Narzekam na izakaye (japonskie knajpki, w których je się lunch, czy też hirugohan), ale prawda jest taka, że do nich chodzę. Najtańsze żarcie kosztuje 350 JPY. Ja chodzę do Yoshinoyi, trochę droższa, ale ma w miare dobry gyudon, zjadliwą sałatkę i nie muszę tłumaczyć, co chcę, wystarczy pokazać na rysunek. Prawde powiedziawszy ten, kto wymyślił menu ze zdjęciami jest geniuszem :-) Byłam też 2 razy w steek housie w którym. Jak zaznaczył Hamano-san: "Podają wszystko na 1 talerzu, więc nie bądź zaskoczona!" Ha ha! Zmiotłam wszytstko z talerza 2x szybciej niż oni. Był sos, kotlet mielony (no dobra, na pewno nie był to mielony, ale wolę żyć w przekonaniu, że był) ryż i sałatka. Ach! To było żarcie! Niestety aż 700 JPY. Następnym razem wzięłam ebi-curry czyli curry z krewetkami za 500 JPY. Dość ostre, też na 1 talerzu. W sumie nawet nie wiedziałam jak bardzo jestem przyzwyczajona do jednego talerza. Nie żebym krytykowała japońskie obyczaje, ale po prostu przyzwyczajenie się do tego zajmuje mi dziwnie dużo czasu. Wolę jeść zupki instant (trochę głupio nazywać je zupkami chińskimi w Japonii) z Samitto za 95 JPY, do których wrzucam jajko, rybę, czy rzodkiew, żeby nie było, że się tragicznie odżywiam.
A oto kilka fotek japońskich przysmaków. Na pierwszy ogień rzeczy przepyszne:
Większość moich znajomych wie, że jestem wielkim fanem żelek (żelków ?). Najlepsze żelki w Polsce to Tutti Frutti od Haribo z pelikanem na opakowaniu. Są przepyszne! W Japonii też szukałam czegoś podobnego. Znalazłam połączenie żelek i skittlesów. Ogólnie moja ulubiona marka (czy też linia produktów) to Poifull, ale w sklepie za 100Y odkryłam kolejne żelki, bardzo podobne tsubu gumi (?, patrz: hiragana na opakowaniu) - też mi bardzo smakują. Żelki z serii Pure też są smaczne, w sumie nie natknęłam się na wielkie ohydztwo żelkowe, więc nie mam pełnego obrazu całego rynku, ale te też są tanie i dobre.
Kolejna przepyszna rzecz to czekoladki, te niebieskie są o niebo lepsze, mają lekki posmak alkoholu. Te czerwone też dobre, ale nic specjalnego.
Piwko o cukierkowym smaku, piłam też zimową mandarynkę z tej samej serii, drink w sam raz dla kobiet: smaczne i ładne opakowanie, a nie jakieś udziwnione Karmi :-)
Teraz czas na rzeczy zjadliwe bądź takie, które kupiłam nie ze względu na chęć poznania, ale dlatego, że potrzebowałam czegoś konkretnego do jedzenia.
Jakoś mi się jeszcze nie zdarzyło, żebym trafiła na smaczne chipsy. Albo śmierdzą, albo nie smakują jak chipsy.
Nie wiem jaka jest profesjonalna nazwa tych przysmaków, ale są to ciasteczka z nadzieniem ze słodkiej fasoli i są bardzo dobre. Przynajmniej w porównaniu do imo yokan(żółte bloki ze słodkiego ziemniaka) i anko dama (kulki z fasoli na słodko). Dla mnie te japońskie przysmaki wogóle nie smakują jak słodycze, ale Japończycy za nimi przepadają. Ostatnie zdjęcie do mięsne kulki, które kupiłam wraz z mięsnym pampuchem (meat bun) i które spowodowały u mnie poważne problemy żołądkowe. Ale jest to ryzyko wliczone w poznawanie potraw japońskiej kuchni. :-D