Jakkolwiek nie wywiązałam się jeszcze ze starego meme (użytkowniczki
kocie_pisanie i
aeslinnka proszę o wyrozumiałość, pamiętam o Was :), przyszedł czas na kolejne (swoją drogą, zagadnienie meme jest ciekawym do rozważenia zagadnieniem społecznym, ale to chyba babranina dla socjologów, ja nie mam cierpliwości).
Comment this post and I'll give you 5 topics that remind me of you.
Then, post those subjects in your own journal and elaborate on them.
od
kasiowy :
"Edmund (i Narnia w ogóle), absurd, historia (zwł. dlaczego - bo takie mam wrażenie;) - silnie historyczna tematyka Cię interesuje?), filmy animowane, no i - czy mi się dobrze zdaje, że oprócz stosunków międzynarodowych studiujesz jakąś filologię(?), a jeśli tak, to skąd takie w sumie niecodzienne połączenie?:)"
Edmund (i Narnia w ogóle)
Jestem żywym dowodem na to, że książki dla dzieci powinno się czytać koło dwudziestki. Bo kiedy przeczytałam Narnię pierwszy raz, mając lat bodajże dwanaście, stwierdziłam, że to przestraszliwa żałość (umysłem moim władał podówczas Pan Wołodyjowski, więc rodzeństwo Pevensie nie miało szans) i czym prędzej usunęłam z mego umysłu - chociaż Edmunda, Zuzannę i Eustachego polubiłam od razu :)
Dopiero kiedy byłam w liceum i przeczytałam Narnię po raz drugi, dostrzegłam w tej książce wiele zalet i ten potencjał, który Lewis naszkicował, a który taki psychomaniak jak ja mógłby wykorzystać.
A jeszcze potem, po obejrzeniu Księcia Kaspiana, po absolutnie genialnym Edmundzie (Skandar rządzi) i po przeczytaniu kilku naprawdę dobrych fanfików wyklarowała mi się własna wizja Pevensiech, którą, jak się uda, rozwinę w jakimś tworze.
Chociaż muszę przyznać, że postacią równie inspirującą jak Edmund jest Zuzanna - i o Zuzannie, wprawdzie nie narnijskiej, ale prawie, też się tekst smaży (btw Kocie, ruszyłam go, cieszysz się? x) Lubię ich, bo są wielowymiarowi, bo jest w nich pierwiastek przemiany. Bo mieli odwagę dokonać własnego wyboru - złego wyboru - i ponieść tego konsekwencje. Ludzie, którzy nie błądzą, nie są ciekawi. Przynajmniej nie dla mnie.
Absurd
Cóż, właściwie trudno mi przytoczyć cośkolwiek na swoją obronę, poza tym, że w trosce o społeczeństwo napisałyśmy z Kotem i z Hamstim Wielki Słownik Absurdalnego Dowcipu Niszowego (prace trwają).
Mam po prostu zaburzone ścieżki skojarzeniowe, serio. Moja pamięć sytuacyjna podsuwa mi rozmaite wydarzenia, pozornie pozostające bez związku, w najmniej odpowiednich momentach. I puf, wychodzi absurd.
Zresztą, co jest trudnego w opowiadaniu kawału z puentą? Nic, zawieszasz głos, wszyscy wiedzą, że ma być ha-ha i już, puf, po sprawie. Absurd to już wyższa szkoła jazdy.
Czyli, mówiąc krótko: Kto dzieckiem będąc łeb urwał hydrze i młody przeczytał Męczeństwo Piotra Oheya, ten już nigdy nie będzie normalny. Trudno.
Historia
Trudno powiedzieć, żebym historią interesowała się jakoś bardzo szczególnie. Owszem, lubię, jest mi bliska, ale bardziej w wersji "pojąć mechanizm, który się za tym kryje" niż w jakiejkolwiek innej. Zresztą nam, stosunkowcom, historii nie znać nie wypada, a i pani doktor, która nam Historię Stosunków Międzynarodowych wbijała do głowy łopatą, ma w tym spory udział.
Pewnie, są przedziały czasowe i regiony, które mnie interesują (ot, choćby XIX-wieczne Chiny), ale nie mogę powiedzieć, żebym czuła się w tej tematyce jak ryba w wodzie. Podziwiam ludzi, którzy ogarniają to wszystko - ja po prostu zorientowałam się, że jakieś śmieszne daty i nazwiska, które gdzieś kiedyś słyszałam w liceum, to są ludzie, którzy na przykład nie umieli opowiadać żartów. Albo znali cztery narzecza indiańskie. Albo drukowali ulotki. Albo wieszali takie a nie inne obrazy, żeby wywołać jakiś efekt.
A poza tym - ech, trudno, przyznam się - trochę mnie brzydzi współczesna, zwulgaryzowana rzeczywistość. Wolę sobie wyobrażać, że kiedyś było inaczej. Ot, tyle.
Filmy animowane
Lubię, oj bardzo. Sto razy bardziej niż te zwykłe, fabularne. Animacja daje pole do popisu, ma jakiś taki większy rozmach. Poza tym ja lubię rysunek, charakterystyczną schematyzację, pewne uproszczenia i syntezę formy. Pewne rzeczy, zagrane przez aktorów, nie miałyby sensu.
Lubię różne filmy: Disneyowskie klasyki, rozmaite japońskie filmidła (ale nie robię kyaaa~! kawaii~! i w ogóle nie jestem krejzi-seksi-kul animofanką), stare dobre Looney tunes, rosyjskie bajki, genialną polską produkcję Odwrócona góra, czyli film pod strasznym tytułem (jeżeli ktokolwiek ma do tego jakikolwiek dostęp - do filmu, ścieżki, obojętnie - niech się nade mną zlituje), francuskie szkicówki w rodzaju Balubalu i różne inne dziwne rzeczy. Nie cierpię natomiast tej amerykańskiej kaszanki, serwowanej przez Cartoon Network i inne takie potworki (chociaż, nie powiem, Life with Louie było świetne).
Cóż, może i dzieciuch ze mnie. Ale Wile E. Coyote na wieki będzie moim idolem :)
I może warto jeszcze nadmienić, że moim życiowym marzeniem jest podkładanie głosu do postaci z kreskówek x)
Filologia
Wydział: Lingwistyka Stosowana i Filologie Wschodniosłowiańskie; kierunek: Filologia, tłumaczenie specjalistyczne; języki: niemiecki, angielski. Specjalizacje jeszcze nie wybrane.
Wbrew pozorom wcale nie chcę być tłumaczem, ani trochę (no, może małe troszeczkę). Po prostu studiowanie tego to bardzo dobra okazja, żeby w niezłych warunkach szlifować dwa języki pod określonym kątem bez potrzeby zaśmiecania sobie głowy nawałem zajęć kulturoznawczych. Jakkolwiek brutalnie to brzmi, przemawia przeze mnie czysty pragmatyzm.
I - rzeczywiście - jest to rzadkie połączenie, chociaż trudno mi ocenić, dlaczego. Studiuje mi się dobrze - ciężko, ale dobrze - i zdobywam cenne umiejętności, przydatne późniejszym handlowcom, dyplomatom, politologom. Dziwne, ale cóż, mogę tylko współczuć ;P
od
nathalie_elleen :
Co do meme - kojarzysz mi się z: językiem niemieckim, Kotem (tak, myślę, że Kot będzie przeszczęśliwa, kiedy poświęcisz jej jedną piątą notki :P), stosunkami międzynarodowymi, Otisem (kocham go!) i UW. A teraz czekam na elaboraty. ;-)))
Język niemiecki
Będąc rodowitym germanofilem z ziem zachodnich, jak mogłabym go nie kochać?!
Żartuję, oczywiście.
Uczę się go od dawien dawna i znam dość dobrze, a poza tym lubię, bo - z całą swoją dziwacznością - jest logiczny i przyjazny użytkownikowi. A na dodatek niewiele jest na świecie rzeczy choć w połowie tak zabawnych jak mały żółty słownik Langenscheidta Deutsch als Fremdsprache, czyli niemiecko-niemiecki słownik niemieckiego :) Niektóre złożenia wyrazów, same wyrazy i ich definicje słownikowe są tak zabawne, że można skonać ze śmiechu. No bo co to jest czaszka? Czaszka to głowa bez skóry i mięsa. Genialne, prawda?*
I - szczerze mówiąc - nie mogę pojąć, dlaczego ludzie nie lubią niemieckiego. To naprawdę łatwy język, a jak się zna angielski albo łacinę, to wchodzi do głowy rewelacyjnie. I to wcale nieprawda, że "twardo brzmi"; okej, ma to nieszczęsne r tylnopodniebienne, ale poza tym dużo spółgłosek się pokrywa. A poza tym głupio to brzmi francuski - jakby ktoś się bawił nienaoliwionymi drzwiami... :)
Kot (
kocie_pisanie )
Ujrzawszy Kota po raz pierwszy i wysłuchawszy kilku rzuconych przez nią zdań uznałam, że z tą paskudą nie chcę mieć nic wspólnego, jest to bowiem klon Flądry X - niech będzie przeklęta! - a ja nie mam zamiaru psuć sobie zdrowia. W przekonaniu tym udało mi się wytrwać może godzinę, bo potem Kot chytrze poruszyła temat HP, Sapkowskiego i Łukjanienki, w związku z czym nie było odwrotu: musiałyśmy się zaprzyjaźnić na śmierć i życie, bo rozumiałyśmy wzajem swój słowotok.
Trudno właściwie powiedzieć, dlaczego jeszcze się nie pozabijałyśmy: obie jesteśmy przecież Królowymi Zła i śnimy po nocach o dominacji nad światem. Ale jakoś sobie z tym radzimy, przynajmniej jak dotąd.
A poza tym - bo ja wiem? - lubimy się chyba, ot, tyle. Żadna poezja. No i łączy nas jeszcze płomienny okrzyk Pamiętajcie, neorelizm to jedyna słuszna doktryna w stosunkach międzynarodowych!
O, i betujemy sobie teksty nawzajem. I Kot czytuje moją Nieśmiertelkę (Nieśmiertelną, Dramatyczną Powieść Mego Życia, Która Zapewni Mi Stałe Miejsce Na Firmamencie Gwiazd Fantastyki Światowej), i spotykamy się, i rozmawiamy o pisaniu, i o fanfikach, i w ogóle.
I z Kotem mi się zawsze udają zakupy, to znaczy zawsze ja znajduję coś fajnego, a ona nie znajduje tego, co chciała sobie kupić, a po co przyszłyśmy.
No i Kot zaraziła mnie Dukajem, a ja ją Łukjanienką :)
Stosunki międzynarodowe
Czyli the one true fandom ever. Fajne studia, naprawdę, Kiedy składałam tu papiery, nie przypuszczałam, że będzie mi się tak dobrze studiowało, że dowiem się tylu rzeczy...
Płacę za to jednak straszliwą cenę, a mianowicie nie mogę nawet obejrzeć spokojnie filmu albo poczytać gazety, bo wszystko, absolutnie wszystko mi się kojarzy. Sprowadza się to do tego, że wpadam na filologię z rozwianym włosem i ryczę: W Nepalu maoiści zwołali konwent konstytucyjny!, a wszyscy patrzą na mnie jak na debila.
Stosunki odzierają ze złudzeń, człowiek przestaje wierzyć, że świat jest piękny i różowy, a ONZ to organizacja dobra powszechnego. Zaczyna się patrzeć na świat z perspektywy głowic w New Delhi i Pakistanie - i że między nimi jest tylko 200 kilometrów. Ale to dobre studia. Nie zamieniłabym ich na nic, nawet na moją wymarzoną filologię. Polską.
Otis (ja też go kocham!)
Kiedy ludzie pytają mnie - ale za co kochasz Otisa, co cię w nim pociąga - to nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć, że za jego fryzurę w kształcie mopa czy genialny słowotok, bo to przecież nie ma tak, że można odpowiedzieć po prostu za to czy za tamto. Bywa tak, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie uniwersalne, by tak rzec, nie znajduje się zrozumienia, to ci ludzie, co wbijają szpilki, to nie ludzie, to wilki, to oni nie potrafią pojąć istoty życia. A życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość, życie to nie zabawa, to HSM**, i tak, to właśnie Otis pokazał mi tę ścieżkę, to właśnie to przypadkowe spotkanie opromieniło moje życie, by tak rzec, zmieniło je na lepsze, i teraz wiem, że mogę być szczęśliwa budując maszyny i sadząc marchew, i nawet wkuwając głupie słówka na głupi, znaczy, angielski. Bo przecież w życiu wszystko jest możliwe, wystarczy do tego dążyć, wystarczy wstać rano, odgarnąć śnieg i ruszyć, znaczy, przed siebie.
UW
Czyly elyta elyt.
Albo lukrowany kurnik, jak kto woli.***
Właściwie wcale nie planowałam studiować na UW - daleko od domu i w ogóle, a poza tym miałam skończyć polonistykę we Wrocławiu i uczyć polskiego u siebie w liceum - ale skoro moja wychowawczyni kazała mi iść na stosunki, to mój Tato powiedział, że jak stosunki, to tylko w Warszawie.
I w sumie nie żałuję. Bo chociaż bajzel organizacyjny jest tu nieziemski, a od domu jest rzeczywiście daleko, i właściwie nie wiem, czy naprawdę jesteśmy taką super-duper uczelnią, jak to nam wmawiają, to podoba mi się tutaj.
Natomiast nie mogę powiedzieć, żebym była zżyta z uczelnią jako taką. Z moim instytutem i z moją katedrą - owszem, czemu nie, ale jakoś na widok logo UW nie drżą mi kolana, a łzy wzruszenia nie cisną się do gardła. I nie mam ochoty gryźć tych z Politechniki, SGH, UKSW, SGGW i innych dziwnych miejsc.
No, chociaż wiadomo, Warszawa rządzi :P
Dobra, starczy tego dobrego. Idę się uczyć, bo w końcu uwalę to MSG i nie będzie fajnie ;/
__________
* Ok, rozumiem, że może tylko mnie to bawi, ale jak już wspomniałam, będąc germanofilem...
** Historia Stosunków Międzynarodowych
*** Ja wolę to drugie.