Fanfiction, Lost crackfic: "Od zmierzchu do świtu"

Aug 19, 2006 23:35

Ponieważ zawsze chciałam być znana jako Teh Porn Queen. Oraz ponieważ crackfic is serious business. Podobno. Oraz w prezencie dla mojego ukochanego fandomu. Mam nadzieję, że nawet jeśli styl/klimat/ship/temat nie Wasz, to znajdziecie jakąś rodzynkę dla siebie. Albo kawałek innej lubianej bakalii.

Sexual favours Moja nieśmiertelna miłość dla tych, co wyłapią mój ukłonik w stronę Tristana i Izoldy.

Podziękowania za betę le_mru.

Sequel do le_mru'owych "Ślubu i Wesela" http://le-mru.livejournal.com/19912.html#cutid1
i upupa_epops'owych "Oświadczyn Sawyera" http://upupa-epops.livejournal.com/6880.html.



Od zmroku do poranka

Jeżeli idzie o Kate, to całe to „małżeństwo” było jedną wielką porażką.
Już same oświadczyny były dostatecznie poniżające, ale pokładziny? Czy ona wygląda na jakąś wiejską dziewkę? Albo - no, w sumie nie miała za bardzo pojęcia, skąd ten pseudozwyczaj miałby się niby wywodzić (miała pewne podejrzenia na temat perwersyjnej wyobraźni Arzta i Jacka, którego jak wiadomo było to winą) ale uważała go za wysoce barbarzyński.
A mają niby walczyć ze zdziczeniem.
- I co teraz? - zapytała zgryźliwie Sawyera . - Czekają na zewnątrz na splamione krwią prześcieradło?
Odpowiedziało jej głośne chrapanie.
Typowe.

Na zewnątrz sypialni zdążyło tymczasem zapanować przyjemne rozprzężenie. Ci z rozbitków, którzy jeszcze nie padli nieprzytomni, starając się celować korpusem w jakieś w miarę płaskie powierzchnie, najwyraźniej zgromadzili się w kółeczku wokół Jacka, który bezskutecznie usiłował poruszyć szczęką.
- Jak myślisz, co się stało? - zapytał w końcu zaspany Hurley, który trafił na zgromadzenie w pół drogi na zewnątrz celem załatwienia potrzeb fizjologicznych.
- Biedak przeżył bardzo ciężki dzień - oznajmiła Libby.
- Był bardzo przywiązany do tej koszuli - dorzucił Charlie znad gitary, którą usiłował wypolerować kawałkiem jakiegoś białego materiału.

Kate kopnęła Sawyera w goleń. Sawyer przesunął się bliżej do skraju łóżka.

Wokół Jacka powoli gromadziła się grupa wsparcia. Boone spoglądał z ukosa na Locke’a, który spoglądał z ukosa na Anę, która spoglądała na Jacka z irytacją zupełnie nieukrywaną.
- W sumie to nie wiem, co wy w tej Kate widzicie - oznajmiła wreszcie. - Założę się, że potrafię strzelać lepiej niż ona.
Jack spojrzał na nią z wyrzutem.
- To na mnie nie działa. Ja topię małe szczeniaczki. Zwłaszcza spaniele.

Kate zepchnęła Sawyera z koca i przykryła głowę materiałem, który jednak nie był dość gruby. Hałasy z zewnątrz zaczynały ją irytować.

Słońce wstawało, a wyspowicze w dalszym ciągu siedzieli w niewielkim kręgu dokoła ognia. Po prawej stronie Jacka przycupnęła Ana; na kawałku kija opiekała nad płomieniami mango. Po lewej stronie pana doktora jakimś cudem znalazła się Libby.
- Może czas na jakieś obozowe przyśpiewki? Dla poprawienia nastroju? Nie wiem, czemu jesteście wszyscy tacy przygnębieni...
Odpowiedział jej jęk. Uznała go za zgodę.
Ana nie miała pojęcia, że mogło być jeszcze gorzej.
- Wiecie, w takich chwilach niemal wolę Innych.
Nikt jej nie słuchał.

- Sawyer! Sawyer, słyszysz mnie? To moja noc poślubna! Powinieneś mnie zaspokajać na dwieście niemożliwych sposobów! Powinieneś…

Są takie chwile, gdy kobieta musi zrobić to, co musi. Ana przez chwilę zastanawiała się, czy nie skończyć tego wszystkiego. Pistolet był gładki i zimny, i kuszący. Zatrucie metalem ciężkim, powiedzieliby rodzinie.
I tak nikt za Rose nie przepadał, poza jej mężem. No i Jackiem. I Charliem.
No dobrze. Może jej pomysł nie przysporzyłby jej przyjaciół. Mówi się trudno.
Ruszyła w kierunku pokoju komputerowego, gdzie Sayid wpisywał właśnie kod.
- Znajdzie się dla mnie miejsce?
- 42... execute.
- Uznam to za „tak”.

Kate ostatni raz szturchnęła swojego prawowitego małżonka. Myśl o tym, że nieskonsumowane małżeństwo można unieważnić w pierwszym lepszym urzędzie, poprawiała jej humor.
Mimo tego, że pierwszy lepszy urząd był dość daleko.
Idea wszelako istniała.
Młoda małżonka wstała z łóżka, wygrzebała przezornie schowaną w kącie zmianę ciuchów (myślała co prawda, że kto inny będzie poprzednią z niej zdzierać) i na palcach wymknęła się z pokoju.

Koniec końców, nawet tak zahartowani harcerze jak Boone mają jakieś granice - żadna noc z pijanym, demonstrującym swe wokalne możliwości harcmistrzem nie przygotowała go na duet Rose i Bernard Ensamble. Mrugnął kilka razy, w cichej nadziei, że gdy otworzy oczy, zobaczy coś mniej przerażającego.
Potem wymknął się chyłkiem w kierunku swojego namiotu.
Po drodze potknął się o jakiegoś śpiącego mężczyznę (Steve'a?), ale nie zwrócił na to specjalnej uwagi.

Kate miała to szczęście, że nim przyszła, Rose i Bernard wreszcie zauważyli drobny szczegół nieobedności jakichkolwiek słuchaczy (Shephard sprawiał wrażenie, jakby przebywał w swoim własnym małym świecie pełnym cierpienia) i oddalili się gdzieś poza kadr. Dosiadła się do dogasającego ogniska - słońce dawało już wystarczająco dużo światła, by dość dobrze widziała doktora Judyma - po czym wymierzyła Jackowi policzek.
- To za to, że wydaje ci się, że masz w ogóle jakieś prawo czuć się odrzucony.
Mężczyzna otworzył usta i jęknął, po czym przewrócił się tyłem na piasek.
- Jeżeli go zabiłaś, to możemy mieć wszyscy poważny problem. - oznajmił Desmond, machając beztrosko butelką wódki. - Nie sądzę, by ktokolwiek inny potrafił przyjmować porody, jeżeli ty i Sawyer mielibyście się kiedyś zdecydować.
- Nie chrzań, tylko daj się napić.

Boone zwalił się ciężko na łóżko, ledwie zauważając, że lewą stronę zajmuje chude ciało jego siostry. Westchnął ciężko. Już dawno zauważył, że Shannon miała to do siebie, że po pijaku wślizgiwała się do niego. Czasami przypuszczał, że daje mu w ten sposób jakieś wskazówki, na ogół jednak zdawał sobie sprawę z tego, że ona nigdy nie raczyła przygotować sobie pościelonego łóżka przed udaniem się na imprezę, a on zawsze o tym pamiętał.

- Zanim zajdę w ciążę, świnie zaczną latać - oznajmiła Kate żałośnie - Jestem chyba jedyna kobietą, która nie ma na to szans na tej wyspie. Claire ma ohydne rozstępy, ale Charliemu nie przeszkadza to pisać na jej cześć cholernych piosenek. Od jego ckliwych porównań robi mi się słabo. Driveshaft? Teraz zechce go najwyżej N'Sync. Shannon ma swojego brata i nawet nie chcę się zastanawiać, czemu Jack jeszcze się nie zajął tą obrazą moralności. Libby ma Hurleya. Ana może sobie wybierać między Sayidem a Jackiem. Sun jest mężatką, Rose też... Ktoś jeszcze?
- Rousseau?
- Znając życie pewnie łapie sobie Innych płci męskiej do pułapek.

Rousseau spoglądała na dogasające ogniska z głębi lasu. Planowała zemstę.
Na chrzciny Aarona też jej nie zaprosili.

W końcu Kate uznała, że najwyższy czas wrócić do małżonka. Podziękowała Desmondowi za rozmowę i, z niemal już pustą butelką, ruszyła z powrotem w kierunku swego łoża nocno-poślubnego. Postanowiła, że nie da się pozbawić tego, co teraz było jej prawem. Chciała zaspokajania swoich potrzeb na dwieście niemożliwych sposobów i zamierzała dopilnować, by Sawyer te jej potrzeby spełnił. Lub umarł, próbując. Skąd mogła wiedzieć, że po drodze wpadnie na mało udany odpowiednik babskiego wieczoru, skreśl, poranka?
- Kate? Jak noc poślubna, złotko?
Nigdy nie przypuszczała, że Rose może mrugać sugestywnie. Mogła. Kate zrobiło się słabo.
- Czy... nie powinnyście już iść spać?
- Ja spałam - mruknęła Shannon - ale Boone kopie. I teraz już nie zasnę.
Spotkało się to z chórem tłumionych kaszlnięć.
Kate miała ochotę uderzyć o coś głową. Niekoniecznie swoją.

Sawyer obudził się, przewrócił na drugi bok i zauważył, że gdzieś znikła mu małżonka.
- Znowu? - burknął, siadając. Po omacku szukał dżinsów, które niestety zdecydowały się najwyraźniej gdzieś powędrować. Kto wie, może nawet założyć jakieś stowarzyszenie. Już nic go na tej wyspie nie dziwiło.
- Cholera, cholera, cholera - podśpiewywał pod nosem, owijając się prześcieradłem.

- Oparłam nogi na ramionach, by łatwiej mu było we mnie wejść - ciągnęła Kate, podczas gdy otaczającym ją kobietom na policzki występowały wypieki - a on był zarazem delikatny i namiętny, męski i gwałtowny... To było jak żywioł. Jakbym brała udział w najstarszym, najpierwotniejszym rytuale znanym ludzkości, w czymś świętym... Chciałam więcej, ale bałam się, że nie zniosę już ani odrobiny czekania. Sięgnął ręką do mojej...
Przerwał jej głos krztuszenia się. Odwróciła głowę i zobaczyła, że to Ana.
- Musisz przerywać? - zapytała ją Claire z niezwykłą jak na siebie dawką jadu.
- Nie wiem... - odpowiedziała Ana między gorączkowo łykanymi haustami powietrza - Nie wiem, z kim Kate uprawiała seks, ale to nie brzmi jak Sawyer. To brzmi jak jakiś czteroręki kosmita...
- Nie powinnaś już iść? Wydawało mi się, że czeka na ciebie Sayid? - wtrąciła Shannon z przekąsem.
- Sayid kopie. Obudziłam się i już nie mogłam zasnąć.

Sawyer stanął jakieś pięć metrów od zajętych rozmową kobiet. Potrząsnął głową, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Bo nie mógł.
- Umiłowana, masz może chwilkę?
Kate podskoczyła jak oparzona, po czym zerknęła wpierw na swoje towarzyszki, a potem na małżonka, i najwyraźniej podjęła decyzję.
- Wybaczcie, ale małżeńskie obowiązki wzywają.

Kate i Sawyer ruszyli w kierunku swojego pokoju, żegnani gwizdami. Sawyer położył dłoń na plecach Kate. A potem nie na plecach.
- Łapy przy sobie, dopóki mi złość nie przejdzie.
- Ale...
- Co ale?!
- Ale co ja niby zrobiłem?
- No właśnie nic.
Sawyer zamilkł. Kate miała wrażenie, że niemal widzi, jak myśli "te kobiety".
- A teraz czas, byś zajął się zaspokajaniem mych pragnień - oznajmiła, gdy dotarli do pokoju. Sawyer uśmiechnął się szelmowsko.
- Do usług pani małżonki.
- Pilnie potrzebuję masażu pleców.

I żyli długo i szczęśliwie. Jak wszyscy, co uprawiają na wyspie seks.

Fin

crackfic, lost, fanfiction

Previous post Next post
Up