Fikaton LOST

Sep 01, 2006 12:18

W tym oto wpisie zamieszczać będę (miejmy nadzieję) kolejne Fikatonowe wpisy. Pod kolejnymi LJ-cutami.



Prompt 1: http://community.livejournal.com/lost_pl/13988.html#cutid1

Tytuł: Automat

Gatunek: Crackdrabble

Klawiatura połyskiwała metalicznie. W niczym nie przypominała tamtej - nie ten kolor, nie ten układ przycisków. Nawet opisy były inne.

Sawyer przyglądał się swemu dziełu z nieukrywaną dumą. Jack zerkał na niego z nieukrywanym niesmakiem. Sayid powstrzymywał się od jakichkolwiek komentarzy, ale gdyby kazali Claire zgadywać, co Irakijczyk myśli na temat całej tej farsy, powiedziałaby, że niezmiernie go śmieszy.

Sama Claire na widok komputera zamrugała kilka razy. Pomysł Sawyera był... zdecydowanie nowatorski.

- W ciągu tych lat, gdy byliśmy na wyspie, państwo zagarnęło naszą własność. Nie wiem jak wy, ale ja, teraz, gdy wreszcie jestem na wolności, nie zamierzam głodować. - Sawyer od samego początku musiał bronić swego pomysłu przed sprzeciwami większości pozostałych wyspowiczów.

Claire bawiło, że przez "nie zamierzam głodować" Sawyer miał na myśli "mniej niż cztery sportowe samochody z całą pewnością mnie nie zadowolą".

Park tematyczny "Lot 815". Symulowany upadek samolotu, wyścigi jachtów, porwanie przez aktorów grających Innych, gry strategiczne "Wciel się w swojego ulubionego wyspowicza", linia pieluszek "Aaron", i wreszcie to. Automat do wpisywania kodu. "Uratuj świat na kolejne 108 minut! Maszyna przyjmuje monety i banknoty!"

- Sawyer... Ale to w ogóle nie przypomina tamtego komputera... - Desmond wydawał się być niezbyt przekonany. Ale miał żonę milionerkę, więc jego głos był brany pod uwagę tylko z rzadka.

- No co ty?! - zaperzył się Sawyer. - Turyści nie wiedzą, jak wyglądał tamten. Ten jest znacznie bardziej efektowny! To się sprzedaje, to się sprzedaje! I zobacz - Sawyer pochylił się lekko i wskazał na srebrny przycisk umieszczony w miejscu "Execute". Widniały na nim słowa "Push for coin".

- On nawet wydaje resztę!



Prompt 2: http://community.livejournal.com/lost_pl/16865.html#cutid1

Tytuł: Noc na wyspie

Tej nocy śniło jej się, że ostrożnie stąpała po wodzie. Niczym Jezus w Biblii kroczyła po gładkiej, migoczącej w świetle księżyca powierzchni morza. Aarona niosła, wtulonego w siebie, jego głowa pod jej brodą. Czuła jego spokojny oddech i miarowe, szybkie jak to u małego dziecka bicie serca. Cisza była absolutna i wiedziała, że nikt nie może tej ciszy zakłócić, bo najlżejszy dźwięk obudzi morze i fale pochłoną ich oboje. Po policzkach płynęły jej łzy, ale nie bała się. Wiedziała, że podczas tej niekończącej się nocy, nocy w której księżyc stoi w miejscu a gwiazdy przestają tańczyć, dotrze do bezpiecznego brzegu. Droga była daleka, ale jej nie brakowało siły ani zdecydowania.
Obudziła się nagle i rozpłakała, gdyż wciąż była uwięziona na wyspie i nie było drogi ucieczki.

*

Tej nocy śniło jej się, że znajdowała się w płonącym domu. Jej ojczym był przywiązany do łóżka, które jako jedyne nie płonęło w wypełnionym płomieniami pokoju. Otworzył usta, jakby chciał na nią krzyknąć, ale pomiędzy jego wargami znajdowała się pusta przestrzeń, w miejscu, gdzie powinien być język. Uśmiechnął się do niej lubieżnie i opanował ją dojmujący strach. Odwróciła się do niego plecami (czuła jego wzrok gdzieś pomiędzy łopatkami, jakby usiadł na niej jakiś mały ale niebezpieczny owad) i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się. Wyszła z pokoju i znalazła się w kuchni. Zobaczyła tam swoją matkę, leżącą na stole, przykrytą prześcieradłem podciągniętym aż pod brodę. Obok niej stała aparatura do kroplówki. Gęsty, czerwony płyn (krew?) był powoli wtaczany do jej żył.
Otworzyła następne drzwi, ani słowem nie odzywając się do matki. Minęła kolejne pokoje, w których do ścian i podłóg przykuci byli kolejni ludzie, których znała, a którzy kiedyś umarli. W ostatnim pokoju stał samochód. Nie spojrzała, kto jest przypięty pasem w jego środku. Otworzyła drzwi na zewnątrz i znalazła się poza domem. Otaczały ją drzewa.
Obudziła się w pokoju bez drzwi i okien.

*

Tej nocy śniło mu się, że był w kasynie. Otaczały go kobiety w wieczorowych sukniach, biżuterii wartej więcej niż jego samochód, o umalowanych paznokciach i wyszminkowanych ustach. Jedna z nich uwieszona była na jego ramieniu i śmiała się z jego żartów, wcale nie śmiesznych. Podszedł do nich kelner i zapytał, czy potrzebują czegoś. Po chwili przyniósł im szampana.
Podeszli do stołu z ruletką i jego znajoma postawiła na 4. Żetony stały jeszcze na 8, 15, 16, 23 i 42. Ze stołem coś było nie tak i już miał jej powiedzieć, żeby zrezygnowała z gry, ale nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. W ustach zrobiło mu się sucho; złapał ją delikatnie za ramię, a ona odwróciła się twarzą do niego, tylko że to już nie była ona, ale Ana Lucia. Miała na sobie suknię koloru krwi.
- Nie widać na niej plam - powiedziała.
Obudził się w poszarzałej koszuli, na której plamy były świetnie widoczne.

*

Tej nocy śniło mu się, że był znów na sali operacyjnej. W dłoni trzymał skalpel i z pełnym skupieniem nacinał skórę pacjenta, by zajrzeć do jego wnętrza. Panowała nabożna cisza; wpatrzona w niego z niemym uwielbieniem pielęgniarka czekała na najdrobniejszy gest.
Podała mu ssak. Klatka piersiowa pacjenta zdawała się wypełniać krwią. Odsysał i odsysał, a krwi zdawało się być nienaturalnie dużo, aż w końcu znów widział wnętrze leżącego na stole pacjenta i już miał zawołać o skalpel, gdy zauważył, że w miejscu, gdzie powinno być żywe, bijące serce, nie było niczego.
Chciał zapytać co się dzieje, odwrócił się na bok, ale pielęgniarki, anestezjolog, wszyscy zniknęli. Był sam na sali, z pacjentem pozbawionym serca. Spojrzał na maszyny monitorujące rytm nieistniejącego organu i poczuł, że ktoś chwyta go za rękę.
Pacjent leżący na stole miał szeroko otwarte oczy i twarz jego ojca. Szarpnął się, ale kurczowy chwyt na jego ręce nie ustępował.
- Synu... - głos ojca był chrapliwy i pełen cierpienia.
Wyszarpnął się z uchwytu upiornej dłoni zmarłego - "Ty nie możesz być żywy" chciał powiedzieć, ale nie mógł otworzyć ust - i wybiegł z pokoju, wciąż mając na sobie okrwawione rękawiczki, które zdjął przy pierwszym śmietniku na korytarzu.
Obudził się z dłońmi zawiązanymi za plecami.

*
Tej nocy śniło mu się, że pił kawę z ojcem Penelopy. Byli dla siebie uprzedzająco mili, jakby obaj coś komuś obiecali, albo jakby brali udział w jakimś konkursie. Podawali sobie cukier i śmietankę, przysuwali talerzyk z herbatnikami i wafelkami, rozmawiali o pogodzie.
Penelopa siedziała między nimi, związana i zakneblowana. Jej oczy biegały między ojcem a kochankiem i twarz miała skrzywioną w jakimś strasznym grymasie.
Z rozmowy o pogodzie przeszli do dyskusji na tematy poważniejsze. Wymienili poglądy polityczne, zgodzili się, że to, co dzieje się ze środowiskiem naturalnym to skandal, wreszcie Desmond zapytał, czy może ożenić się z Penny.
- Oczywiście, że nie.
Smak kawy w ustach zdawał mu się na przemian gorzki i słodki, i już miał coś powiedzieć, gdy nagle starszy mężczyzna zgiął się w pół i zaczął charczeć.
Obudził się z ustami pełnymi krwi i wybitych zębów.



Prompt 3

Alex nie wie, czego się spodziewać po tym obiecanym spotkaniu. Nie pamięta twarzy matki ani jej włosów. Niczego nie pamięta sprzed dość szczęśliwego i spokojnego dzieciństwa z zawsze-panią-nie-mamą Klugh i ciepło uśmiechniętym Goodwinem, rozsądnym Terrym i nerwową Ericą. Sayid ostrzegał ją, by nie spodziewała się zbyt wiele.
- Twoja matka zbyt długo była sama, otoczona puszczą, w której czyhały potwory i, jeszcze straszniejsze, szepty w ciemnościach. Ona... nie jest do końca zdrowa. Ale nigdy o tobie nie zapomniała.
Nigdy nie zapomniała. Te słowa budzą i radość, i ukłucia winy. Alex zapomniała.
Nie mieli nawet żadnych zdjęć, by jej pokazać. Sayid powiedział, że jest do matki podobna. Ale czy zauważy to podobieństwo? Czy takie podobieństwo jest w ogóle istotne? Czy cokolwiek znaczy?
- Jaka ona jest?
- To bardzo dzielna kobieta.
O Danielle (jakie to piękne imię, takie delikatne i lekkie, jak nazwa motyla lub ptaka) mówi tylko Sayid. Claire ma twarz zachmurzoną i gniewną gdy tylko padnie słowo na jej temat i budzi to w Alex lęk, bo Claire jest tak pogodna i tak łatwo wybacza, że Danielle (słowo "mama" smakuje obco i Alex nie chce go używać zanim nie jest pewna) musiała jej zrobić coś naprawdę złego. Alex woli nie pytać, co.
- Wyruszymy jej szukać z samego rana - mówi Sayid. - Mam nadzieję, że da się nam odszukać. Wtedy przyprowadzimy ją do obozu. - Widzi chyba wahanie na twarzy Alex. - Nie martw się. Zobaczysz ją, wcześniej czy później.
Alex chwilami myśli, że wolałaby jej w ogóle nie zobaczyć. Bo co, jeśli Danielle odwróci się i powie, że to nie jest jej dziecko? Może historie Goodwina, że urodziła ją jedna z nich, która zmarła potem na chorobę, nie są wcale kłamstwami? Może Alex naprawdę jest, z krwi, kości i dziedzictwa, Inną? Nie chce być. Nie odkąd dowiedziała się, jaki targ ubito z Michaelem o życie jego syna, nie odkąd zobaczyła, co zrobili Kate, Sawyerowi i Jackowi, by przestali być Kate, Sawyerem i Jackiem.
Tej nocy ma ochotę przytulić się do Ericki, tak jak czasem jej pozwalała. Gdy nikt nie patrzył i nie słuchał, mogła nazywać ją "ciocią". Leży cicho w ciemności i wspomina to wszystko, co było dobre, starając się nie myśleć o tym, co kazało jej przejść na stronę rozbitków. Nie chce tęsknić, a tęskni.
A potem wyobraża sobie pierwsze spotkanie z Danielle. W wizji Alex Danielle ma długie, gęste, kręcone włosy, ciemne oczy i twarz pełną ciepła i miłości. W marzeniu Alex matka otwiera ramiona i tuli córkę, nie ukradkiem, ale otwarcie, niemal rozpaczliwie. W myślach Alex, które powoli zmieniają się w sen, mama patrzy jej w twarz i mówi:
- Minęły lata i bardzo urosłaś, ale ja cię dobrze znam.
Alex śpi uśmiechnięta.

fikaton lost, lost, fanfiction

Previous post Next post
Up