Aug 02, 2013 17:11
i tak oto sytuacja, która w mojej wyobraźni malowała się jako chwila chwały okazała się być porażką roku. taki wstyd.
miałam dziś egzamin z Profesorem (dzięki jego uprzejmości ma się rozumieć, bo wcale nie musiał mnie pytać) i dałam taką plamę, że wyszłam stamtąd z tróją (chwała Bogu!), prawie płacząc ze złości i upokorzenia. na dodatek okazało się, że muszę jednak zdać metodologię, bo to przecież inna metodologia niż w zeszłym roku, więc bańka samozadowolenia i poczucia bezpieczeństwa pękła, a ja upadłam dość nieprzyjemnie nad podgniłe liście. nie jest tak źle, że nie mogłoby być gorzej - mam miesiąc na przygotowanie się - ale przyznam, że trochę mi to psuje koncepcję. koncepcja była taka, że oto po dzisiejszym dniu mam wolne, nic nie robię i delektuję się wolnym przerywanym sporadycznie przez dni w pracy. tymczasem... będę musiała jakoś wkuć metodologię badań nad filmem i nowymi mediami i powiedzcie, czy to nie brzmi źle...
zanim jednak zacznę się uczyć podelektuję się wolnym, słońcem, czytaniem Fry'a i pisaniem. a jeśli nie uda mi się zaliczyć tego semestru? cóż, pojadę do Wielkiej Brytanii szukać szczęścia na tamtejszej ziemi. to jednak opcja niesamowicie pesymistyczna (ta część o nie zaliczeniu), a ja dziś zdałam takim picem, że nawet mnie z moim szczęściem jest wstyd. naprawdę wstyd. tak wstyd, jak mnie od jakiegoś czasu już nie było.
egzamin,
smęcenie,
studia