»ja pamiętam jakby to było wczoraj, bwoy, zróbmy to jeszcze raz!

Oct 19, 2011 00:54

Z lekkim poślizgiem, z przeprosinami, zapraszam na szóstkę.
graficznie może wyglądać trochę kiepsko, ale zajmę się tym (już) dzisiaj rano, bo mam do szkoły dopiero na 10:55 <3 Coś pięknego.
Poza tym mam już tytuł do tego opowiadania, trochę bohaterów i jestem w miarę zadowolona. Pozostaje dziękować Grubsonowi za "Jak wczoraj".

Opowiadanie: Szalona Rzeczywistość
Tytuł rozdziału: Małe szanse są często początkami wielkich przedsięwzięć.
Rozdział: 6/?
Ilość słów: 2149
Data pierwszej publikacji: 9.02.2010
Występują: Adriano, Sveva, Alberto, Cesare, Adriano, Elena, Vicenzo, Alberto, Ulisse, Tommaso.




Od: Adi.
02:34
"Sv, przyjedziesz na mecz? Gramy z Romą :) Mam nadzieje, że trener mnie wystawi."
24/10/09 02:30

Od: Sveva.
02:45
"Kiedyś cię zabije za tą porę ty skończony idioto. Przyjadę albo i nie. Pogadamy jutro, a właściwie dzisiaj, ale o jakiejś normalnej porze!"
24/10/09 02:43

Od: Adi.
02:55
"I tak wiem, że przyjedziesz :p Szczególnie, że wiadomo kto tam będzie"
24/10/09 02:53

Od: Sveva.
03:03
"Nienawidzę cię pieprzony gnoju."
24/10/09 03:01

Od: Adi.
03:10
"Ja ciebie też. Dobranoc."
24/10/09 03:09

Od: Sveva.
03:15
"Była dobra dopóki mnie nie obudziłeś. Kolorowych koszmarów."
24/10/09 03:15

***
Azzurra obudziła się, czując przeszywający ból głowy. Przewróciła się na drugi bok, przeciągając się lekko. Skrzywiła się, gdy ból stawał się coraz większy. Kichnęła potężnie i rozpoczęła poszukiwania chusteczki higienicznej w szafce, stojącej nieopodal łóżka. Wydmuchała nos i przeklinając cicho, przyłożyła twarz do poduszki. Czemu zawsze ja? Pieprzona głowa. Westchnęła ciężko i z trudem podniosła się do pozycji siedzącej. Głowa bolała ją strasznie, nie wspominając o gardle, które gdy przełykała ślinę, dawało o sobie znać. Wstała, czując jak kręci jej się w głowie. Kurwa pierdolona mać.
Zeszła do kuchni, gdzie była już cała rodzinka, jak zwykle hałaśliwie spierali się o kawałek bułki. Miała ochotę wrzasnąć, żeby się zamknęli. Głowa bolała ją niemiłosiernie! Usiadła obok Cesare'a, który śmiejąc się opowiadał dowcip jednego z kabaretów.
- Dlaczego to się nazywa galeria handlowa, a nie sklep? Bo wchodzisz, oglądasz i wychodzisz. - Cała rodzinka, oprócz Azzy, wybuchnęła śmiechem. 
Wściekła zatkała sobie uszy, czując tylko pulsujący ból w skroniach.
- Azzurra, źle się czujesz? - Usłyszała po chwili zatroskany głos swojej rodzicielki.
- Tak - mruknęła, ale po chwili przypomniała sobie o dzisiejszym meczu Giovannisimich. - Nie - poprawiła się natychmiastowo, uśmiechając się szeroko, starając się ukrywać wpływający na twarz grymas bólu.
Wszyscy popatrzyli na nią z powątpiewaniem. Ta starając się zatuszować swoje kłamstwo, wzięła kawałek bułki i nałożyła na nią dżem truskawkowy.
- Azzurra? Pokaż czoło - powiedziała Alessandra, dziewczyna momentalnie odsunęła się od dłoni matki. Kobieta spojrzała na nią z wściekłością i położyła rękę na jej twarzy. Sandra, czując, że córka ma wyjątkowo gorące czoło, bez słowa podeszła do szafki i wyjęła z niej termometr. Nie, nie, nie. Azza spojrzała na nią błagalnym wzrokiem, kiedy mama podała jej ów przyrząd. Wiedziała przecież, że najprawdopodobniej się rozchorowała, ale nie da się tak po prostu wymigać z pierwszego meczu swojego taty. Nie mogła go opuścić z byle powodu. Po kilku minutach ze zrezygnowaniem popatrzyła na termometr. Trzydzieści siedem i dziewięć.
- Nie jedziesz. Jesteś chora. - Wściekła, czując dziwny szum w głowie, podniosła się z krzesła, słysząc słowa rodzicielki. Wbiegła po schodach i trzasnęła drzwiami. A niech cholera weźmie to całe bagno.

***
Osoby pokroju Eleny Campironi nie były często spotykane w pełnym pośpiechu europejskich miastach. Była osobą bezkonfliktową, miała niesamowity dar cierpliwości, a zanim coś powiedziała myślała dwa razy, czasami bujała w obłokach, ale przede wszystkim; fotografia i książki były jej pasją. Dlatego bez trudu idąc do gimnazjum trzy lata temu nawiązała nić porozumienia z Carlą, której matka prowadziła antykwariat niedaleko Piazza del Duomo i z Aqilą, która w prawdzie mało wiedziała o fotografii, ale modelką była świetną.
Panna Campironi mieszkała w małym domku niedaleko szkoły razem z matką-dziennikarką oraz młodszym bratem, którego bardzo kochała.
Elena uśmiechnęła się lekko i lekko przytupując brązowymi balerinkami szła w kierunku zadbanej kamienicy niedaleko mediolańskiego rynku. Zerknęła na duży napis "Elena Crespi". Ta tabliczka wisiała tutaj od wielu lat i nawet kiedy matka Carli przejęła to miejsce nie zmieniła się.
Campironi była już tylko kilkadziesiąt metrów przed wejściem do antykwariatu, gdy zauważyła idącego z naprzeciwka Cesare'a. Momentalnie poczuła jak nogi lekko się pod nią uginają, serce przyspiesza bieg, dłoń zaciskuje się na torbie z lustrzanką, a żołądek wykonuje bezbłędne przewroty - raz w przód, raz w tył. Oddychając głęboko by jakoś zmniejszyć te doznania. Jedno wiedziała - on jej nie pozna. Widział ją raz w życiu, a przecież nie było w niej nic wyjątkowego, żeby zapadła mu w pamięć. Miała jednak w sobie tą głupią nadzieje. Ona nigdy nie znika, zawsze jest.
- Cześć. - Uśmiechnął się do niej. - Jesteś Aqila, prawda?
- Elena - odparła z nutką smutku w głosie. Co z tego, że zapamiętał ją z wyglądu, skoro pomylił z przyjaciółką?
- A no tak - mruknął. - Sorry, muszę lecieć. Do.
- Pa - szepnęła, a jego już nie było. Chyba wolałaby, żeby jej nie poznał niż pomylił z Aqilą! Popatrzyła do tyłu, na jego sylwetkę. W oczy rzuciło jej się biały numer na czarno-czerwonej koszulce, numer siedem.
Westchnęła ciężko i wolnym krokiem powłóczyła się w stronę antykwariatu. Otworzyła drzwi, słysząc charakterystyczny dźwięk i czując równie charakterystyczny zapach. Spojrzała w kierunku lady, gdzie siedziała czytając jakąś książkę mama Carli, Ilaria Vico. Były bardzo do siebie podobne z wyglądu, ale nie z charakteru. Ilaria była bardzo spokojna, cierpliwa, podobna do niej samej. Tylko Elenie brakowało tej pewności siebie, którą ona posiadała.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się dziewczyna.
- Cześć. Dostałam paczkę z Rzymu z różnymi książkami - odparła kobieta, wskazując na sporej wielkości pudło.
- Świetnie. Pomóc pani rozpakować?
- Mówiłam ci, żebyś mówiła mi po imieniu. - Zaśmiała się Ilaria. - Jakbyś mogła, Carla ma być za pięć minut to ci pomoże. 
Campironi uśmiechnęła się i otworzyła pudło z mnóstwem starych wydań wielu książek. Wzięła pierwszą z brzegu, która miała brązowy kolor, taki sam jak jego oczy. Westchnęła ciężko, starając się wyrzucić go ze swoich myśli. Położyła ją na półkę i sięgnęła po kolejną. Po chwili pożałowała, dokładnie wtedy, gdy przeczytała tytuł "Sto najpiękniejszych listów miłosnych"
Ponownie westchnęła przeglądając dalsze książki. Eh, mogłaby tak spędzić całe życie. Jeśli jeszcze miałaby aparat to już zupełnie byłby to dla niej raj.

***
Gennaro Gattuso był jego ulubionym Milanistą. Waleczny, twardy, charakterny, zostawiający serce na boisku. Chciał być właśnie taki jak on. Nie poddawający się łatwo, walczący do końca o każdą piłkę, bo nie ważne ile czasu zostało do końca meczu, każda akcja może wszystko zmienić. Fakt faktem, Rino nie był wybitny pod względnem techniczym, a nawet miał pewne braki, ale mimo to uważał, że jest jednym z najlepszych.
Zostały jeszcze dwie godziny do meczu, a Adriano przejęty chodził niespokojnie po szatni. Był poddenerwowany, tak samo jak reszta drużyny. Zostało tylko pięćdziesiąt minut do pojedynku z młodzieżówką AS Romy, a ich trener za kilka minut miał ogłosić skład drużyny. Decyzja do najłatwiejszych nie należała, bo przez ten tydzień każdy z nich pracował ciężko przez ten tydzień, by udowodnić, że to właśnie on powinien dzisiaj zagrać.
Dawno nie czuł takiego strachu być może dlatego, że trener wiedział o nich niemal wszystko. Oni też wiedzieli na kogo stawia. Teraz wiedzieli jedno - wszystkiego się mogli spodziewać i nic nie było już pewne.
Adriano miał jednak nadzieje, że on w tym składzie się znajdzie. Lubił grac z rzymskimi drużynami oraz - oczywiście - Interem i Juventusem. Tych czterech pojedynków nie znosił opuszczać.
Usiadł na ławce, lekko szturchając piszącego esemesa Cesare'a.
- Do kogo tak namiętnie klikasz? - zapytał, chcąc oderwać swoje myśli od spraw meczowych.
- Do siostry - mruknął Ces, naciskając na klawisz z opcją "wyślij". - Rozchorowała się i dlatego jej tutaj nie ma.
I znów ten przyśpieszony bieg serca, gdy tylko on wspomniał o Azzurze. Momentalnie pożałował, że zagadał do Cesare'a.
Nie miał czasu jednak na dalsze przemyślenia, bo z hukiem, a może tylko mu się 
tak wydawało, wszedł do pomieszczenia z kartką papieru Paolo d'Addio. Drgnął natychmiastowo, omal nie spadając z ławki. Nie było w tym nic dziwnego. Prawie cała drużyna zareagowała podobnie więc z żadnej strony nie posypały się złośliwe teksty.
- Chciałem wam powiedzieć, że cieszę się, że przez ten tydzień ciężko trenowaliście. Mam nadzieje, że tak będzie również przez dalsze tygodnie naszej współpracy. Niestety na boisku może grać tylko jedenastu zawodników, choć z chęcią wystawiłbym więcej. Ale nie przedłużając... - Zrobił pauzę, rozglądając się po przejętych twarzach Giovanisimich. - Zaczniemy od defensywy. Bramkarz; Ulisse Motelli. - Z ust Motti'ego dała się słyszeć westchnienie ulgi. - Obrona; Antonio Poloni, Paolo Layeni, Ruggero Maino, Carla Garlini. Pomoc; Umberto Ruopolo, Adriano Ciarrapico - tak, tak, tak! - Alberto Spolletti - tak, yes, ja, si, voire!* -   Marcello Bruniera. Napad; Filippo Passoni oraz Vicenzo Spocchi. - 
Wiele uczuć w tej chwili rozniosło się po szatni. Jedni się cieszyli, drudzy smucili, a Tommaso Motelli był cholernie wściekły. Nie znosił przegrywać, nie znosił grzać ławki podczas, gdy po boisku biegali jego kumple. Nienawidził tego uczucia bezradności.
Nosiło go wtedy, autentycznie, nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Miał ochotę wejść na boisko jako dwunasty zawodnik. Szkoda tylko, że tak nie można. W tej chwili bardzo tego żałował...

***
Mecz rozpoczął się równo o siedemnastej czasu środkowoeuropejskiego na małym mediolańskim stadionie. Zawodnicy obu drużyn znali się dosyć dobrze, pamiętali się jeszcze z czasów scuola elementare*, kiedy razem jeździli na różne obozy piłkarskie. Rozpoczynała tradycyjnie drużyna gości, ale szybko stracili piłkę. Przez pierwsze kilka minut zawodnicy spokojnie podawali piłki do kolegów z drużyny, jakby chcieli wybadać jak będzie zachowywać się przeciwnik. W końcu jednak ten nudnawy styl postanowił przerwać Umberto Ruopolo, który pognał lewą stroną boiska w kierunku bramkarza AS Romy. Będąc na wysokości pola karnego dośrodkował, widząc szamoczącego się Vicenzo z jednym z obrońców. Ten wyskoczył w górę, ale minął się z piłką. Przeklnął cicho pod nosem i pognał w jej kierunku, żeby nie dostała się w ręce, a raczej nogi Romanistów. Nie udało mu się to jednak, szybszy był bramkarz  z numerem jeden na koszulce. Widząc, że ten podaje to niedaleko ustawionego pomocnika, pognał w stronę swojej połowy.
Alberto, widząc, że Vic'owi nie udało się odzyskać piłki, podbiegł do Pico, wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenie i razem podbiegli do zawodnika drużyny przeciwnej, który teraz biegł z piłką. Gdy ktoś będzie chciał ich kiedyś przydzielić do innych drużyn to wiele straci. Na boisku porozumiewali się bez słów, ale jednocześnie umiejąc przewidzieć swoje ruchy. W ich drużynie zmiennicy nie mieli zbyt dużo do roboty. Do czasu...
Oczywiście odzyskali piłkę i od razu ruszyli do szybkiego kontrataku. Adriano do Alberto, ten do Marcello, potem piłka przeszła jeszcze przez Umberto, Filippo i dotarła znów do Pico, który zdecydował się na strzał z kilkunastu metrów. Niestety chybiony...
Dalsza część pierwszej połowy to była koncertem nieskutecznych ataków ze strony Milanistów. W szatni oczywiście wysłuchali się od trenera słów krytyki, jak i motywacji. Jednak nie tylko oni wyszli na murawę z nowymi wskazówkami. Niestety...
Gdy tylko Filippo podał piłkę do Alberto, Romaniści zaatakowali ich wysokim pressingiem. Spolletti próbował jakoś pozbyć się ciążącego przeciwnika, ale jego starania spełzły na niczym.
Niecałe kilka minut później było już 0:1 dla przyjezdnych. Nie było więc nic dziwnego w tym, że Tommaso był już mocno rozdrażniony, zdenerwowany, poirytowany, wkurzony, po prostu - wkurwiony. Czym on sobie zasłużył na takie traktowanie? Cóż w normalnych okolicznościach można by napisać o tym esej, ale teraz nie czas i nie miejsce.
- Rozgrzewajcie się - powiedział trener do trzech rezerwowych, siedzących na pierwszych trzech siedzeniach - szczęśliwie Motelli znalazł się w tej grupie - a ci od razu wykonali jego polecenie. Tylko Tommaso zwlekał.
Wybawienie dla niego miało przyjść dokładnie w siedemdziesiątej minucie meczu. Paolo zawołał go do siebie i tłumaczył zawile jak sforsować obronę AS Romy. Na początku czuł zdziwienie. Po chuja on mi to mówi?  Dopiero po chwili zrozumiał, że wchodzi na boisko. I wszedł za Marcello. Grali teraz 4-3-3.
Myśląc o tym co powiedział mu trener starał się nie rzucać w oczy żadnemu z Romanistów. Wolał atakować z zaskoczenia.
Filippo, który teraz nieudolnie próbował dryblować swojego prześladowcę, rozejrzał się dookoła, a zauważając nie krytego Tom'a podał do niego natychmiastowo. Ten, gdy dostał piłkę, na którą przecież długo czekał, podbiegł kilka metrów, czując, że nie długo na nim oprze się obrona Romanistów, więc szybko oddał strzał w kierunku bramki nawet tam nie patrząc. Zobaczył dopiero potem, gdy Alberto przyjął piłkę i kopnął prosto do bramki. Ktoś chyba uciekł spod kontroli.
Tommaso podbiegł do kumpla, który uśmiechał się szeroko.
- I tak ma, kurwa, być.
- Sam bym tego lepiej nie powiedział - odparł Pico. - To teraz jeszcze jedna i mamy trzy punkty.
- Jedziemy, panowie! - zawołał jeszcze kapitan.
Zostało pięć minut, trzysta sekund by strzelić jeszcze jednego gola. Musi im się udać. Romaniści nadal grali wysokim pressingiem i nijak żaden z nich nie mógł wydostać. Motelli'ego zaczynało to denerwować, zresztą jak wszystkich obecnych na boisku i siedzących na ławce. Tommaso spojrzał wrogo na kręcącego się obok niego Romanistę, ten jednak tego nie zauważył. Akurat w tamtej chwili on dostał piłkę i pobiegł w kierunku bramki AC Milanu. Pico natychmiastowo podbiegł do niego, zostawiając swojego prześladowcę, gdzieś w okolicach linii bocznej. Jego wślizg położył rywala na murawie, ale sędzia na to nie zareagował, na szczęście dla Rossonerich. Alberto podbiegł do piłki, gdy ta już prawie wyszła poza boisko. Podał szybko do stojącego wolno Tommaso, a ten przebiegł z piłką kilkanaście metrów, mijając niczym tyczkę jednego obrońce Giallorossich. Był teraz sam na sam z bramkarzem. Chwila prawdy. Strzeli, nie trafi, strzeli, on obroni, strzeli, trafi. Trafił

szalona rzeczywistość, pisanie, orginal character:vicenzo spocchi, orginal character:ulisse motelli, szalona rzeczywistość:rozdziały, orginal character:adriano ciarrapico, orginal character:elena campironi, orginal character:cesare d'addio, orginal character:sveva zotti, orginal character:alberto spolletti, orginal character:tommaso motelli

Previous post Next post
Up