»wiem kim jestem, wiem skąd przyszedłem, nikt i nic nigdy tego nie zmieni.

Oct 17, 2011 08:01

Piąteczka!
Życzcie mi powodzenia w szkole. Trzeba się było jednak popytać co i jak.

Opowiadanie: Szalona Rzeczywistość
Tytuł rozdziału: Nie poznajemy prawdy, nie znając przyczyny.
Rozdział: 5/?
Ilość słów: 2549
Data pierwszej publikacji: 03.02.2010
Występują: Azzurra, Nicolette, Carla, Aqila, Elena, Cesare, Adriano, Ulisse, Tommaso, Alberto, Vicenzo, Davide.




Azzurra stała na peronie mediolańskiego dworca kolejowego Milano Centrale w towarzystwie taty i czekała na Nicolette. Mimo że minął nie cały tydzień zdążyła się za nią stęsknić. Przyzwyczaiła się do ciągłych żartów, śmiechów i opowiadania o różnorakich problemach. Kiedy pociąg, trochę hałasując, wjechał na peron, szatynka uśmiechnęła się szeroko. Po chwili z wagonów wysypało się mnóstwo ludzi. Z tego tłumu po kilku minutach wyłoniła się średniego wzrostu brunetka o zielono-niebieskich oczach w zwiewnej błękitnej sukience i czarnych trampkach Converse. To połączenie było dosyć dziwne, ale jej przypadło do gustu, a co myśleli o niej inni mało ją obchodziło.
- Cześć Azza. - Uśmiechnęła się Nicolette Sonnchie, rzucając się szatynce na szyje. - Patrz minęło sześc dni, a wydaje się jakby to była wieczność - powiedziała, odrywając się od niej. - Dzień dobry - zwróciła się do taty Azzurry.
- Dobry - powiedział mężczyzna. - Daj, wezmę ci torbę - dodał, wyciągając rękę w jej kierunku.
- Ale ona nie jest wcale taka ciężka - odparła, poprawiając wiszącą na ramieniu fioletową torbę z nadrukiem tańczącej pary i z białym napisem Passo. Dostała go, kiedy dołączyła do Teatru Tańca.
- Jasne, jasne. - Przewrócił oczami Paolo, uśmiechając się szeroko. - Dawaj, dawaj tą torbę. Dwa razy nie będę powtarzał - zaśmiał się, ponownie sięgając po torbę. Lette uśmiechnęła się tylko i podała mu torbę, jednocześnie biorąc Azzę pod rękę.
- Co tam na starych śmieciach? - zapytała szatynka.
- Pisaliśmy kartkówkę z historii, a że ciebie nie było, na bank, dostanę jedynkę. W Passo, jak ci napisałam, przygotowujemy się do świąteczno-noworocznego występu. Mam nadzieje, że będzie lepiej niż kilka miesięcy temu, kiedy tańczyłam tylko w grupie i to w ostatnim rzędzie! - Rozpoczęła kilku minutowy wywód na temat tańca, który Azzurra słuchała jednym uchem, a drugim wypuszczała. Chciała wprawdzie słuchać uważnie, ale cały czas coś odwracało jej uwagę. - A jak tam na nowych śmieciach?
- Wszystko dobrze. Klasę mam w miarę. Wspominałam ci już o Carli, Elenie i Aqili, poznasz je jutro, bo się umówiłyśmy jutro.
- Dobra, dobra. Nie wykręcaj się. Są jacyś ładni chłopacy?
Pierwsze co pojawiło się w jej głowie to była myśl o Adriano, drugie to dziwne zażenowanie pierwszą. Na zewnątrz, jednak, nie zamierzała pokazać tego co naprawdę w niej siedzi. Przewróciła wymownie oczami.
- Nie ma.
- Jaaasne. Kogo ty chcesz oszukać? Znam cię nie od dziś.
- Nikogo nie oszukuje - stwierdziła, mało przekonująco Azzurra. - Naprawdę jeśli chodzi o chłopaków to jest kilku debili, takich kompletnych, ale na szczęście istnieją również inni, chociaż właściwie to jeden inny.
- Ładny?
- Boże, Lette, przecież wiesz, że ja nie mam zdania jeśli chodzi o ładność - wymyśliła nowe określenie Azza, po czym obydwie wybuchnęły gromkim śmiechem, ledwo utrzymując się na nogach.
- Dobra, już się uspokoiłam - odparła po kilku minutach śmiechu Nicolette. - To teraz mi powiedz coś o tej sesji.
- Było zajebiście. Musisz wybrać się kiedyś z nami, ale i tak będziesz miała choć kawałek tego jutro, bo wybieramy się na zwiedzanie. A Elena nie rusza się bez lustrzanki.
- No to będzie ciekawie - mruknęła Lette.

***

Umówiły się na dziesiątą pod budynkiem szkoły. Nie było to może szczególnie przyjemne, pójście pod budynek szkoły w sobotę, ale właściwie to tylko to miejsce dobrze poznała Azzurra, a dziewczyny nie chciały potem szukać się po całej dzielnicy w razie umówienia się gdzieś indziej.
Carla, Aqila, Azzurra i Nicolette czekały na spóźnialska Elenę.
- Sorry za spóźnienie - powiedziała Campironi, podbiegając do nich.
- Mam dalej niż ty, a jakoś byłam na czas - stwierdziła kpiąco Carla, na co Elena nie odpowiedziała. Jeszcze nigdy nikt nie podpuścił jej aż do tego stopnia, żeby się wściekła. Nawet Carla powoli załamywała ręce nad spokojem i cierpliwością przyjaciółki. Chociaż wielokrotnie jej cięty język i sarkastyczne riposty próbowały, te próby jednak nigdy im nie wyszły.
- Cześć. Jestem Elena - uśmiechnęła się nieśmiało do nieznajomej brunetki.
- Nicolette, dla znajomych Lette. - Uśmiechnęła się.
- No dobra, skoro już jesteśmy w komplecie, ustalmy gdzie jedziemy - powiedziała Aqila.
- Proponuje rynek. Tam zawsze jest coś do roboty i co do zobaczenia - stwierdziła Carla.
- Tylko tym razem bez żadnych przechadzek - zaproponowała nieśmiało Elena.
- Wiesz, chyba aż tak pojebane nie jesteśmy. Pojedziemy metrem albo autobusem - odparła Carla.
- Ja wole autobus. Metra doprowadzają mnie do stanu depresyjnego - wtrąciła Azzurra, uśmiechając się.
- Zgadzam się - mruknęła Lette. - Ale z drugiej strony metro jest szybsze.
- Ależ oczywiście. Jedziemy autobusem. Nie chciałybyśmy przecież by nasze wspaniałe osobistości dostały depresji - zakpiła Carla.
- Ale nam się nigdzie nie śpieszy. Jest dopiero dzisiąta szesnaście - powiedziała Aqila, ignorując Vico.
- No właśnie. Nie sądzicie, że to jest barbarzyńska pora? - zapytała się Azza, ale nie czekając na odpowiedz dodała - Następnym razem spotykamy się później. 
- No problemo - mruknęła ironicznie Carla dla której pora była wprost idealna.
- Musicie wiedzieć, że Carla ma świra na punkcie języków. Dobrze zna angielski i hiszpański, a we wrześniu zaczęła portugalski, a tydzień temu siedziała nad francuskim - pochwaliła przyjaciółkę Elena przed Lette i Azzą.
- Wow - mruknęła Nicolette z podziwem. Była pod wrażeniem, sama miała ogromne problemy ze zrozumieniem zasad ojczystego języka, nie wspominając o innych dlatego podziwiała tych, którzy rozumieli.
- To jak jedziemy? - zmieniła temat Carla. - Chodźcie na przystanek.
- A bilety? - zapytała Elena.
- A po chuja komu zbędne papierki? - machnęła ręką Vico, uśmiechając się we właściwy dla siebie sposób.
Szły, śmiejąc się nie wiadomo z czego. Gdy dotarły na przystanek w tym samym czasie podjechał autobus. W pośpiechu, popychając się nawzajem wpadły do pojazdu.
- Wiecie, że to wyglądało idiotycznie? - zapytała Aqila, która jako jedyna nie brała udziału w przepychance.
- Zgadnij gdzie to mamy- zaśmiała się Carla. Aqi przewróciła oczami i zajęła miejsce tuż obok Azzurry. Podróż minęła im bardzo szybko, bowiem kto normalny był w sobotę o dziesiątej na nogach? Chyba nikt...
Po godzinie jedenastej siedziały na Piazza del Duomo, zajadając słonawy słonecznik, czując na sobie jasne promyki mediolańskiego słońca. 
- Mogłabym tak codziennie. - Uśmiechnęła się Aqila, zamykając oczy i wsłuchując się w stukot butów i ogólnie panujący hałas na mediolańskim rynku. Na Piazza del Duomo nie było możliwe takie zjawisko jak cisza. Nawet w sobotnie przedpołudnie.
- No, ale zamiast tego musisz wysłuchiwać nauczycieli i durnowatych idiotów z naszej klasy.
- O właśnie. Opowiedzcie coś o nich, bo Azzurra jakoś dziwnie przemilczała ten fakt - powiedziała Lette.
- No cóż... nie jest to klasa z wysoką frekwencją ładnych chłopaków... - zaczęła Aqila.
- Tylko kompletnych idiotycznych debili - wtrąciła Carla, wypluwając łupinki słonecznika.
- Ale nie jest źle. Moim zdaniem najładniejszy jest Peppe.
- Blee... On jest brzydki - wzdrygnęła się Azzurra, na wspomnienie wysokiego szatyna z zielonymi oczami.
- Ale i tak najładniejszy - odparła Grossi.
- Nieprawda - mruknęła Azza. „Adriano jest ładniejszy” wzdrygnęła się na samą myśl. Chyba zaczyna jej lekko odbijać. Za bardzo, do ciężkiej cholery, za bardzo.
- Tak, a jest ktoś ładniejszy? - zapytała podejrzliwie Carla, unosząc lewą brew do góry. Azzurra poczuła jak na jej policzki wpływa czerwony rumieniec. Wszystkie dziewczyny patrzyły na nią podejrzliwie.
Zaśmiała się głupio.
- No, chyba nie myślicie...
- Nie, nie myślimy... Jesteśmy niemal pewne - sprostowała Carla.
- Proszę was. W kim niby? - zbagatelizowała sprawę Azza.
- Nie wiemy. Ty nam powiedz - powiedziała Nicolette.
- Nie bujam się w żadnym chłopaku z naszej klasy - "Jak kłamać to tylko w słusznej sprawie. Chociaż, chwila, przecież ja nie kłamie. Nie bujam się w nim. On mi się tylko odrobinkę podoba... Bardzo mało."

***

Czerwony Fiat mknął przez betonowe uliczki co jakiś czas, mijając różnorakie budynki. Paolo d'Addio z uśmiechem, jechał na trening. Jutro miał się odbyć pierwszy mecz Giovannisimich pod jego wodzą. Miał nadzieje, że wygrają. Że będzie wspaniale wspominał te kilka miesięcy, które spędzi z tymi chłopakami. Miał duże plany i ambicje, by naprawdę dobrze wypaść w nowej roli. Baa, chciał też, żeby oni również coś nowego z tego wynieśli.
- Ile jeszcze? - usłyszał trochę znużony głos swojego najstarszego syna. Paolo spojrzał na niego zdziwiony, jakby dopiero teraz zauważył, że zabrał go ze sobą.
- Jakieś pięć minut - odparł po długiej i głębokiej analizie słów Cesare'a. Młody d'Addio spojrzał na ojca trochę zdziwiony, ale nic nie powiedział. Wiedział bardzo dobrze, że ojciec długo czekał by dostać szansę prowadzenie drużyny jako trener. Pamiętał jak niecałe trzy tygodnie temu dostał propozycję pracy. Cieszył się jak dziecko, że w końcu ktoś docenił jego starania i w końcu nie będzie w niczyim cieniu, ale na pierwszym planie. Cesare'owi ta przeprowadzka była bardzo na rękę, bo w planach miał, już od pół roku, przeprowadzkę do stolicy Lombardii, do internatu.
Uśmiechnął się do swoich myśli i w oddali zobaczył budynek, który jak dotąd widział tylko na zdjęciach w internecie. Poczuł się trochę jak za pierwszym razem na San Siro. Jego ojciec zaparkował na jednym z miejsc parkingowych. Cesare wyszedł z samochodu, trzaskając mocno drzwiami. Widząc karcące spojrzenie ojca, uśmiechnął się niewinnie.
- Gdzie teraz? - zapytał, rozglądając się do około. Jego wzrok przykuło kilka nowych sportowych aut. "Chyba trenuje teraz również pierwsza drużyna." przeszło mu przez myśl, widząc auto podobne do tego w którym ostatnio sfotografowano Fillippo Inzaghi'ego. Po krótkiej chwili zauważył, że jego tata jest już kilkanaście metrów przed nim. Podbiegł do niego i zauważył stojącego przy wejściu do Milanello szatyna w czerwono-czarnej bluzie, ciemnych dżinsach i biało-czarnych adidasach ze sportową torbą na ramieniu.
- Dzień dobry trenerze - powiedział chłopak.
- Dzień dobry Adriano. - Uśmiechnął się do niego mężczyzna. - To mój syn Cesare - dodał, wskazując na intensywnie myślącego d'Addio. Mógłby się założyć, że już gdzieś go widział.
- Cześć, Adriano dla znajomych Pico. - przedstawił się, wyciągając rękę do niego.
- Cesare - odpowiedział, ściskając jego dłoń. Zdawało mu się, że gdzieś wcześniej już go widział. „Mam paranoje. Przecież mogłem go nigdzie wcześniej nie widzieć." przeszło mu przez myśl „A może jednak?"
- Kibic Milanu? - zapytał z ciekawością. Dzisiaj Cesare, o dziwno, nie miał na sobie żadnej koszulki ukochanego klubu, tylko zielony t-shirt z czarnymi angielskimi napisami.
- No ba - Uśmiechnął się. - Ty też, jak mniemam? 
- Pewnie. Ulubiony Milanista?
- Za dużo by wymieniać - zaśmiał się.
Dalszy czas upłynął im na rozmowie o piłce, o Milanie, o San Siro, aż w końcu doszli do spraw bardziej przyziemnych.
- ... ale i tak wydaje mi się, że najbardziej z tej przeprowadzki cieszyła się moja siostra. - Adriano momentalnie zaczął słuchać uważniej. Musiał się dowiedzieć czy jego przypuszczenia są prawdą. Pytanie tylko, po co mu ta informacja?
- Masz siostrę? - zapytał niby od niechcenia.
- Mam trzy młodsze siostry i dwóch młodszych braci. - odparł, uśmiechając się lekko. "I jakby się teraz dowiedzieć czegoś więcej." - A ty?
- Starszą siostrę Leilę i młodszego brata Fabrizio.
- Jedna moja siostra ma na imię Azzurra przez naszą reprezentację*. Mało brakowało, a ja nazywałbym się Milano. Na szczęście mama mu na to nie pozwoliła. - W tamtej chwili Adriano poczuł się dziwnie. Jego serce lekko wyrwało się do przodu, a ręce lekko się zatrzęsły. „Ja pierdole, co się ze mną dzieje?"
- To masz szczęście. - odparł z lekkim opóźnieniem Pico. Chyba rzeczywiście coś się z nim dzieje. Tylko co? Nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć, przez co czuł się wyjątkowo nie pewnie.
- Azza też miała dzisiaj tu być, ale przyjechała do niej przyjaciółka i razem z koleżankami wybrały się na jakieś zwiedzanie czy coś tam innego. - „Carla, Aqila, Elena. Dlaczego nie jestem zdziwiony?" W tamtej chwili naszła go ochota, żeby powiedzieć, że on ją zna, ale z drugiej strony miał ochotę od tego uciec, jak najdalej. Zupełnie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. A przecież nie miało. Chyba…
- Cześć Pico, yyy, cześć. - Drugą część swej wypowiedzi Alberto powiedział trochę niepewnie, widząc koło swojego przyjaciela nieznajomego chłopaka.
- Cześć, jestem Cesare. - Uśmiechnął się, wyciągając rękę w jego kierunku.
- To syn naszego trenera - powiedział konspiracyjnym szeptem Pico, uśmiechając się złośliwie.
- Bardzo śmieszne. - Uśmiechnął się krzywo Ces. 
- Jestem Alberto. - Uścisnął jego dłoń kapitan Giovannisimich. - Nie przejmuj się naszym Picosiem, są gorsi od niego. Na przykład Tommaso i Vicenzo. 
- Spol, czy ty wiesz, że ja stoję za tobą? - zapytał z udawaną złością Vicenzo Spocchi, stojący tuż za jego plecami.
- Teraz już wiem. - odparł.
- Cześć. Jestem Vicenzo. - podał rękę Cesare'owi. - I wcale nie mam debilnych uwag, one są trafione tylko, że nasz kapitan ma zjebane poczucie humoru. - No cóż, grunt to szczerość.
- Widzę, że już nasza grupa w komplecie, a nawet z dodatkiem - powiedział młodszy z bliźniaków Mottelli. - Jestem Tommaso, a to mój małomówny brat Ulisse. - Starszy Mottelli chyba w ogóle nie zdawał sobie sprawy z własnego położenia. Miał zamknięte oczy i słuchawki na uszach z których wydobywały się ostre gitarowe riffy, które każdemu normalnego człowiekowi, działałyby na nerwy. - Ulisse! - krzyknął, zdejmując mu urządzenie z głowy. Starszy Mottelli zmierzył go zimnym spojrzeniem, po chwili, gdy zauważył Cesare’a uśmiechnął się, przedstawił i zapytał jakich zespołów słucha.
***
Davide Pedrocchi był jedną z najbardziej przekornych osób w całym Mediolanie. Powiesz mu, żeby zrobił coś tak - on zrobi inaczej. W jego rodzinie od pokoleń był AC Milan. Można nawet powiedziec, że zamieniło się to w tradycje. I właśnie dlatego on jako sześciolatek biegał w koszulce Interu, pożyczonej od szkolnego kolegi, na przekór rodzicom, ukochanemu dziadkowi i innym przedstawicielom swojej dosyć licznej rodzinki. Z czasem zwykła przekora przerodziła się w prawdziwą miłość do Nerazzurich. I nie zmieniło to nic w rodzinnych relacjach. Są bowiem rzeczy ważniejsze od ukochanej drużyny futbolowej.
Dzisiejszego dnia Davide nudził się straszliwie. Chodził bezcelowo po mieszkaniu, denerwując młodszą o sześc lat siostrę, ale gdy ta poleciała na skargę do rodziców, postanowił przestać, wszedł do pokoiku w którym bawiła się najmłodsze członkini rodziny Pedrocchi’ch - trzyletnia Immacolata. Miała w sobie coś. Tą dziecięcą radość, niczym nieskrępowaną spontaniczność i radosne z iskierkami szczęścia ciemnobrązowe spojrzenie, dzięki którym, mimo swojego specyficznego podejścia do niemal wszystkich spraw, uwielbiał ją. Uwielbiał uroczy uśmiech, wspaniałe dołeczki, przekręcone wyrazy i wiele innych cech. Miał do niej niesamowitą słabość.
- Davuś - powiedziała radośnie, widząc go w otwierających się drzwiach. Odłożyła zabawkę i podniosła się lekko się chwiejąc. Była jego słabością, jakby ktoś chciał go kiedyś szantażował i powiedział, że jak nie to zrobi coś tej małej istotce, na pewno dużo by ugrał. I chociaż nienawidził żadnych zdrobnień swojego imienia to w jej ustach ono brzmiało tak, że mógłby słuchać tego codziennie.
- Cześć maleńka - powiedział, biorąc ją na ręce. Popatrzył w brązowe oczy, które były tak bardzo podobne do jego. Była taka urocza.
- Pójciesz ze mnom na spacelek? - zapytała, zawiązując swoje rączki na szyi starszego brata. 
- Jak rodzice pozwolą to pójdziemy sobie do parku. - Zaśmiał się, na co ona wyrwała mu się z rąk o mało nie upadając na podłogę. - Uważaj - dodał, ale ona nie zwracała uwagi na niego. Pobiegła szybko do rodziców, piszcząc głośno. Wróciła uspokojona po jakiś czterech minutach w grubym turkusowym sweterku.
- Iciemy? - zapytała, a kosmyki jej czarnych włosów podskakiwały lekko i jakby radośnie.
Davide zaśmiał się głośno, wziął ją za rękę i wyszli z domu, po drodze zahaczając jeszcze o jego pokój po zielono-czarną bluzę.

szalona rzeczywistość, pisanie, orginal character:vicenzo spocchi, orginal character:ulisse motelli, szalona rzeczywistość:rozdziały, orginal character:adriano ciarrapico, orginal character:nicolette sonnchie, orginal character:elena campironi, orginal character:davide pedrocchi, orginal character:azzurra d'addio, orginal character:cesare d'addio, orginal character:aqila grossi, orginal character:alberto spolletti, orginal character:tommaso motelli, orginal character:carla vico

Previous post Next post
Up