Czwórka Szalonej Rzeczywistości.
A tak zupełnie z innej beczki - Kocham Spadkobierców! Po prostu mistrzostwo świata ;)
Brakuje mi pomysłu na tytuł opowiadania o którym niedawno sobie przypomniałam. Muszę poszukać jakiejś inspiracji dlatego zaczęłam przesłuchiwać numery hiszpańskich raperów i w planach ma reggae'owe klimaty. Życzcie mi powodzenia ;)
Opowiadanie: Szalona Rzeczywistość
Tytuł rozdziału: Dobrze mieć własny zakątek szczęście, a zarazem oazę od wytchnienia od zgiełku.
Rozdział: 4/?
Ilość słów: 2561
Data pierwszej publikacji: 28.01.2010
Występują: Azzurra, Aqila, Carla, Elena, Davide, Adriano, Bartolomeo, Nicolette, Cesare, Tommaso, Ulisse, Alberto, Vicenzo.
Azzurra, Carla, Elena oraz Aqila siedziały na ławce na szkolnym podwórku. Było to częste miejsce spotkań podczas godzinnej przerwy między popołudniowymi lekcjami. Żadnej z nich nie chciało się iść do domu nawet Azzie, która miała do domu przysłowiowe dwa kroki. Rzecz w tym, że zazwyczaj w tym czasie pojawia się niemal wszyscy domownicy, a jej wyjątkowo hałaśliwa i pełna dezorganizacji rodzinka czasami doprowadzała do szału. Ale gdy ich nie było, nie mogła znaleźć sobie miejsca.
- Uwielbiam te przerwy - powiedziała Elena z uśmiechem wystawiając twarz ku słońcu. Z tego, co słyszała ta wspaniała słoneczna pogoda miała się niedługo skończyć. Trzeba więc było korzystać póki jeszcze jest. Niestety…
- Tak. Nic tylko się urwać - odparła Carla, zakładając od nowa sznurówki swoich martensów.
- Jesteś okropna - mruknęła Elena, krzywiąc się lekko.
- No, nie mów, że nie lubisz wagarować - wtrąciła z uśmiechem Aqila.
- Przecież to obowiązek każdego ucznia - dodała Azzurra, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z panną Vico.
- Jeny… - jęknęła Campironi. - Owszem zdarza mi się nie być na lekcjach, ale Carli wszystko kojarzy się z jednym.
- Uuu… O czym rozmawiacie? - usłyszały głos, który irytował je wielokrotnie. Eh, Davide zawsze wie kiedy się pojawić. - Może o dzisiejszym spóźnieniu Carli i Barto? - dodał, uśmiechając się głupio.
- Strach się bać, co musiało się dziać - powiedział stojący obok Dav’a wysoki, mierzący około metra siedemdziesięciu pięciu szatyn z zielonymi oczami Peppe de Luca. Charakterem idealnie pasował do Pedrocchi’ego i Ciarrapico. Adriano również nie odmówił sobie tej przyjemności i stał tuż obok nich. Teraz na twarzy całej trójki były już głupie, wręcz idiotyczne uśmiechy.
- Rany, może jednak powinnyśmy zmienić miejsce pobytu. Azza, może u ciebie? - zapytała Carla, starając się trzymać nerwy na wodzy. Dzisiaj akurat nie miała ochoty na żadne głupie kłótnie z tymi skończonymi debilami.
- Zamierzasz uciekać? - zapytał Davide.
- Nie, nie zamierzam tracić nerwów na takich debili jak wy - warknęła spod przymrużonych oczu.
- Już je tracisz - mruknęła Aqila z kpiącym uśmiechem.
- A po czyjej ty stronie właściwie jesteś? - zapytała ze wściekłością Vico, na co Aqi wzruszyła ramionami. Irytowały się wzajemnie niemal cały czas, ale mimo to przyjaźniły się niemal od zawsze. Poznały się jeszcze w przedszkolu i do tej pory trzymają się razem. Właściwie nie wiadomo dlaczego i po co. Ale jednak nie potrafiły sobie wyobrazić, że mogłyby przestać trzymać się razem.
- Głupie pytanie - prychnęła Grossi. - Oczywiście, że jeszcze mi mózg nie zjeba więc jestem z wami.
- Czasami mam co do tego pewne wątpliwości - powiedziała z przekąsem Carla.
- Carla, Aqila, możecie się uspokoić? - zapytała spokojnie Elena.
- Ależ oczywiście - mruknęła ironicznie Carla, na co Campironi spojrzała na nią z dezaprobatą. Vico przewróciła tylko oczami i wróciła do sznurowania martensów.
- Ej, my wciąż tu jesteśmy - powiedział z wrednym uśmiechem Adriano.
- I jeszcze nie skończyliśmy rozmowy - dodał Davide.
- My już skończyłyśmy - powiedziała zimno Azzurra. - Wolę żebyśmy dzisiaj nie szły do mnie, bo najczęściej w czasie długiej przerwy w szkole jest u mnie niemal cała rodzina. Oprócz Jacobo i Mano.
- A twój brat jest? - zapytała Aqila, wpatrując się z ciekawością w Azzurrę. Carla uśmiechnęła się kpiąco, Elena zaśmiała się lekko, czując jakieś dziwne szybsze bicie serca natomiast Azzurra miała ochotę wybuchnąć śmiechem. „Fanatyczna wielbicielka płci męskiej” przemknęło się tej ostatniej przez myśl.
- Owszem.
- To musimy pójść - stwierdziła Aqi.
- My też się bardzo chętnie z wami wybierzemy - powiedział Peppe. Czy oni zawsze muszą się wtrącać?
- Ja myślę, że jednak lepiej by było jakbyśmy tu zostały - mruknęła Elena.
- A ja wręcz odwrotnie - stwierdziła Carla. - Chodźcie jak nie do Azzy, to chociaż żeby się przejść, bo jak tak dalej pójdzie to popełnię trzy morderstwa z premedytacją. - dodała, wstając z ławki i zakładając torbę na ramię.
- Chcesz nas zabić? - powiedział Davide, przybliżając się do niej na niebezpieczną odległośc.
Carla spojrzała na niego z politowaniem.
- Odsuń się. Nie chcę się niczym od ciebie zarazić - odparła, kładąc mu rękę na ramieniu i odpychając jak najdalej od siebie. Ten lekko się zatoczył, ale cały czas uśmiechał się wrednie.
- Davide, Adriano, Peppe! Matteo was woła. - Pojawił się znikąd Bartolomeo Dante. W tej chwili Carla była mu bardzo wdzięczna za to, że zawsze pojawiał się we właściwym momencie. I to bez żadnej ironii. - Na boisko - dodał po chwili.
- Ten to ma wyczucie czasu - mruknął z niezadowoleniem Peppe.
- Dobra, chodźcie. Idziemy pograć - powiedział Davide. No tak, pojawił się problem trzeba wiać. A dla niego, niewątpliwie, Barto był tym problemem. Ciekawe tylko dlaczego?
Cała trójka oddaliła się w kierunku boiska, a dziewczyny, które zdążyły już wstać, ponownie usiadły na ławce.
- No w końcu sobie poszli. Już myślałam, że będziemy musiały ich znosić przez całą przerwę - mruknęła Elena. Miała cierpliwość do ich durnowatych uwag i głupich żartów, ale darzyła szczerą niechęcią całą trójkę.
- Mam dla was zadanie na chemię. Wprawdzie jest dopiero jutro, ale jest tego dośc dużo - powiedział Barto, uśmiechając się do nich i podając im różnokolorowy zeszyt.
- Dzięki. -Uśmiechnęła się Aqila.
- Spoko. Polecam się na przyszłość - powiedział, odwzajemniając grymas.
***
Delikatne promyki słońca rozświetliły uliczki Mediolanu podczas, gdy zimny wiatr uparcie poruszał gałęziami z kolorowymi liśćmi. Azzurra wzdrygała się za każdym razem, kiedy złośliwe powietrze przyszywało jej ciało. Było środowe popołudnie, a ona razem z Eleną, Carlą i Aqila szły do parku Forlanini. Początkowo miały pojechać metrem, ale ustaliły, że lepiej się przejść. Po drodze wstąpiły jeszcze do sklepu i Carla kupiła dwulitrową Coca-Colę i dwie paczki chipsów; jedna o smaku zielonej cebulki (ulubione Carli i Aqili) i paprykowe (najlepsze według Azzurry i Eleny).
Teraz z reklamówką jakiegoś supermarketu, z pełnymi szkolnych książek torbami tudzież plecakami, weszły parku.
- No w końcu dotarłyśmy - powiedziała Elena. - Idziemy tam gdzie zawsze? - zapytała, a widząc przyjaciółki kiwające głową skręciła w jedną ze ścieżek. Po kilku minutach były już na miejscu. Z pozoru zwykłe pokryte zieloną trawą obszar, gdzie rosną drzewa, a na środku stoi trochę zniszczona ławka. W tym parku było mnóstwo takich miejsc. Dla nich jednak miało swoją indywidualną magię, coś czego tak naprawdę nie da się opisać. Azzurra uśmiechnęła się do siebie i położyła torbę na ławce.
- Ok. Najpierw strzelę nam lekki make-up, a potem nasza pani fotograf będzie nam robiła zdjęcia. - powiedziała, uśmiechając się Aqila. Azzurra skrzywiła się nieco na słowo "make-up"
- A czy to jest obowiązkowe? - zapytała Azzurra z niezbyt szczęśliwą miną.
- No tak, trafiła nam się druga Carla - przewróciła oczami Aqi. - Nie, nie musisz. El, chodź.
- Ok - mruknęła brunetka i usiadła na ławce, podając Carli swój aparat. Panna Vico zawsze przejmowała stery, gdy Elena robiła za modelkę. Vico zerknęła do torby panny Grossi, a widząc w nich niebieskie cienie, ustawiła opcje jednego koloru i zaczęła robić zdjęcia.
- Jest tylko jeden problem. Cierpię na brak Photoshopa, bo mi się trial skończył. Do przeróbki zostaje mi tylko Photofiltre - powiedziała, siadając na ławce Elena.
- Możesz mi dawać. Ja mam pełną wersję Photoshopa - odparła Azzurra, uśmiechając się.
- Serio? Z nieba mi spadłaś. Przyniosę ci jutro zdjęcia z dzisiaj na pendrivie - odwzajemniła gest Elena.
- Nie ruszaj się, bo ci wsadzę w oko pędzelek - ostrzegła panna Grossi, śmiejąc się . - Skończyłam już - dodała po kilku minutach ciszy, przyglądając się z zadowoleniem swojemu dziełu. Carla i Azzurra spojrzały na Elenę. Jej powieki były pomalowane na różne odcienie niebieskiego; od błękitnego przy rzęsach do granatowego prawie przy brwiach. Jej czarne rzęsy miały niebieski połysk. Całość idealnie komponowała się z jej błękitną tuniką i czarnymi spodniami. Teraz Elena zajęła miejsce Aqili i w ruch poszły szaro-czarne cienie i czarny tusz, a Azza zabrała Carli lustrzankę i robiła zdjęcia siedzącej na ławce Vico, robiącej głupie miny.
- Koniec - uroczyście oznajmiła Elena. - Oddajcie lustrzankę i siadajcie na ławce. Mam świetny pomysł. - Uśmiechnęła się.
Przez kilka następnych godzin wymyślały różnorakie pozy, śmiejąc się przy tym jak głupie. Nawet Azza, wcześniej nieprzekonana do tego pomysłu, musiała przyznać, że świetnie się bawiła i zawsze chętnie to powtórzy.
***
Do: lette999@gmail.com
Od: azza_@gmail.com
18:34 - 22 październik 2009 rok
Cześć Lette,
Jak tam na starych śmieciach, co ? J
W Mediolanie jest świetnie, pewnie dlatego piszę do ciebie dopiero teraz, a nie wcześniej. Miałam to zrobić wczoraj, ale Carla, Elena i Aqila (moje koleżanki z klasy) wyciągnęły mnie na mini sesje zdjęciową. Elena robiła zdjęcia, a my miałyśmy pozować. Ubawiłam się za wszystkie czasy, aż mnie potem brzuch bolał J
Mogłam też napisać ci na MSN, ale jakoś, kiedy ja jestem to ciebie nie ma. Grunt to mieć fantastycznego pecha, szczególnie w moim zajebistym wykonaniu.
Klasę mam w miarę fajną. Gdyby odjąć trzy lalki Barbie i kilku chłopaków byłoby lepiej, ale nie ma ideałów i zawsze trafi się jakaś czarna owca (w tym wypadku kilka czarnych owiec).
Liczę na twój przyjazd w weekend. Poznam cię z panią fotograf i resztą modelek ;)
Do: azza_@gmail.com
Od: lette999@gmail.com
19:46 - 22 październik 2009 rok.
Cześć Azza,
Na starych śmieciach wszystko w normie. Ostatnio rzadko siedzę na komputerze, bo w Passo przygotowujemy się do występu. No w sumie jeszcze się nie na występ, ale do wyboru ról. W następnym tygodniu mają wybrać. Strasznie się boje, ale mam nadzieje na małą rólkę, bo i tak nie mam jak konkurować na przykład z Agostiną, która szybciej nauczyła się tańczyć niż chodzić.
W szkole wieje nudą. Nie mam z kim ponabijać się z historyczki i poprzeklinać na chemiczkę za niezapowiedzianą kartkówkę.
Przyjadę wieczorem w piątek, tak jak się umówiłyśmy. Pociąg ma być w Mediolanie o dwudziestej cztery, a powrotny mam w sobotę wieczorem o osiemnastej.
Napisałabym ci coś jeszcze, ale muszę już kończyć, bo idę zjeść kolacje.
***
Uśmiechnięty Cesare d’Addio przechadzał się korytarzami szkoły, nucąc pod nosem jedną z ulubionych piosenek Linkin Park.
Szydził z Azzy, ale tak naprawdę, gdy zbliżał się do budynku swojej szkoły czuł się niemal tak samo jak ona. Jednak teraz powoli przyzwyczajał się do nowego otoczenia. I naprawdę był szczęśliwy. Szczególnie że w sobotę jedzie do Milanello razem z ojcem, a w niedziele zaplanował sobie, kolejne, zwiedzanie stadionu Giuseppe Maezza razem z Azzurrą.
Zatrzymał się po chwili przy tablicy ogłoszeń, właściwie nie wiedział po co. Przeglądał różnorakie ogłoszenia, które tak naprawdę nie wiele go obchodziły. Nudziło mu się. Adamo gdzieś zniknął, a nowo poznani chłopacy z jego klasy chyba wyszli ze szkoły i wrócą później. Nie był w prawdzie pewien, ale nie miał ochoty wybierać się na poszukiwania, które i tak mogą okazać się nieskuteczne.
- Cześć. - Usłyszał przyjemny dziewczęcy głos tuż za sobą. Odwrócił się i ujrzał o kilka centymetry niższą, od siebie, dziewczynę o kręconych kruczoczarnych włosach i szarych jak deszczowe niebo oczach. - Jestem Adelaide Citti. Słyszałam o tobie od Adamo. Podobno jesteś dobry z włoskiego, a ja potrzebuję korków, bo mam typowo ścisły umysł i za nic nie mogę załapać o co w tym chodzi. - Uśmiechnęła się lekko. - W sumie sama nie wiem co mnie podkusiło, żeby iść do ogólniaka, a nie wybrać liceum o profilu matematyczno-przyrodniczym. W tym jestem zdecydowanie lepsza.
- Eee… Yyy… Nie ma problemu. - mruknął, czując się wyjątkowo dziwnie. Położył rękę na karku i nerwowo się podrapał.
- Super. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, podając mu małą karteczkę. Spojrzał na nią i ujrzał zapisane nierównym pismem kilka cyferek. - To mój numer telefonu.
- Lai! Idziesz? - przerwała im jasnobrązowo włosa dziewczyna o zielonych tęczówkach oraz piegowatych policzkach.
- Tak, tak. Już idę. - odparła Adelaide. - Sorry, musze lecieć. Spróbuje cię jeszcze złapać dzisiaj. Pa - powiedziała, oddalając się w kierunku koleżanki. Do świadomości Cesare’a jeszcze nie doszło, że patrzy się za nią maślanym wzrokiem. Miała na sobie czarne legginsy, czerwone bolerko, czerwono-białą sukienkę i białe balerinki.
„Ogarnij się, idioto” przywoływał go głos rozsądku. Zerknął na kartkę i uśmiechnął się sam so siebie.
- Ces, idziemy na boisko. Idziesz z nami? - zapytał, wyrastając niczym spod ziemi Francesco Votti. Wysoki brunet o zielonych oczach z którym d’Addio chodził do klasy.
- Pewnie. - powiedział. - Skopie ci tyłek. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jeszcze zobaczymy. - powiedział kpiąco Fran. - Kto komu skopie.
- Zobaczymy, zobaczymy. - mruknął Cesare.
***
Adriano leżał na kanapie, oglądając telewizję, mówiąc dokładniej słuchał wywiadu jednego z Milanistów - Alexandre Pato. Nie należał on, wprawdzie, do jego ulubionych zawodników mediolańskiego zespołu, ale i tak nie znalazł sobie innego zajęcia. Straszliwie mu się nudziło dzisiejszego dnia. Piątki bez treningów były dla niego koszmarem.
Bezmyślne leżenie na kanapie przerwał mu dzwonek do drzwi.
- Kogo, do ciężkiej cholery, niesie? - mruknął z niezadowoleniem. - No tak, do tego doszło, że gadam do siebie.
Otworzył drzwi i ku swojemu zdziwieniu zobaczył uśmiechniętych Alberto, Vicenzo, Ulisse oraz Tommaso.
- Cześć Picoś - powiedział Ulisse, szczerząc się jeszcze bardziej. - Skoro dzisiaj nie mamy treningu to razem postanowiliśmy przyjechać po ciebie i idziemy pograć w nogę. Co ty na to?
- No w końcu coś mądrego - powiedział, uśmiechając się. - Już myślałem, że zwiędnę na tej kanapie. Wchodźcie, muszę się przebrać - otworzył szerzej drzwi i wpuścił do środka przyjaciół, cała piątka skierowała się do pokoju Ciarrapico. Adriano otworzył szafkę i wyjął z niej krótkie zielono czarne spodenki w hawajskie wzory.
- Co tam w szkole? - zapytał Alberto, na co Adriano wybuchnął śmiechem.
- Gadasz jak mój stary - powiedział po chwili, uspokajając się.
- Też masz pomysły - uśmiechnął się Spolletti. - A tak na serio?
- Doszła do nas nowa dziewczyna, hm, Azzurra. Wiesz co jest najlepsze? Że ma na nazwisko jak nasz nowy trener.
- Żartujesz? - zapytał zdziwiony Spol.
- Ale jaja - dodał Vicenzo.
- Raczej o kurwa - poprawił go Ulisse.
- E tam, szczegóły - machnął ręką niczym damulka Spocchi.
- A jak wygląda? - uśmiechnął się rozbrajająco Tommaso.
- Kurde, normalnie, jak dziewczyna. Nogi ma, ręce ma, oczy ma, tyłek też.
- Pico? A może tak trochę bliżej. Jak przeszedłeś do tej klasy dokładnie opisałeś nam swoje nowe koleżanki - uśmiechnął się głupio Vicenzo. - A teraz nas nie wtajemniczysz?
- Dobra, dobra - przewrócił oczami Adriano. - Jasnobrązowe włosy, szczupła, w miarę ładne kształty, czarno czerwona torba z herbem AC Milanu. Coś jeszcze?
- Tak, zdjęcie proszę - powiedział Tommaso.
- Bardzo śmieszne - stwierdził ironicznie szatyn, który był już przebrany. - Idziemy?
- No pewnie - uśmiechnął się Alberto.
I całą bandą rzucili się w kierunku drzwi, pędząc jak na złamanie karku. Śmiejąc się głośno, popychając nawzajem wybiegli z domu.
- Pierwszy! - krzyknął, szeroko uśmiechnięty Ulisse, jako pierwszy przekraczając próg i wychodząc na dwór.
- Debil się jeszcze będzie cieszył. Popchnął mnie - stwierdził tonem obrażonego pięciolatka Vicenzo. Adriano, Alberto i Tommaso prychnęli głośnym śmiechem, a Ulisse uśmiechnął się zawadiacko. Po chwili, już bardziej spokojni, ale cały czas w wyśmienitym humorze ruszyli ku podwórkowemu boisku. Niecałe pięć minut później dotarli na miejsce. Alberto z uśmiechem rzucił na ziemie trochę ubrudzoną biało czarną piłkę.
- Jakie drużyny? - zapytał z uśmiechem Spol. - Do jednej bramki, nie?
- Tak. Ja staje na bramce - odpowiedział Ulisse.
- Ok. To ja wybieram Picosia. - Uśmiechnął się złośliwie Spocchi, wyciągając ręce ku Adriano. Ten tylko przewrócił oczami, ale mimo to uśmiechnął się lekko.
- Ok. Alberto jesteś na mnie skazany - powiedział Tommaso.
- Lepsze to niż Vic.
- Bardzo śmieszne - powiedział, uśmiechając się krzywo, Vicenzo.
- Dobra. Zamiast bezsensownie gadać, zagrajmy - przerwał im Adi.
- Aż tak ci się śpieszy? - zapytał kpiąco Tom.
- Dobra, dobra. Koniec - powiedział Spolletti. - Gramy - dodał, kopiąc piłkę do Tommaso.
I tak z każdym kopnięciem gra rozwijała się coraz bardziej. To było ich odskocznią od rzeczywistości, od różnorakich problemów, od dylematów. Swoisty zakątek szczęścia. Gdyby tylko któryś z nich straciłby piłkę to straciłby sens życia. I chociaż mają dopiero piętnaście lat bez pewnych rzeczy nie umieliby nadal żyć.