Błękitna wklęsłość chińskiej filiżanki, roz III, cz 1

Jul 15, 2012 16:49




oz. 3.

Pajęcze sieci na Karaibach

Jeżeli pragniesz jasno ujrzeć prawdę, porzuć wszystkie za i przeciw

przysłowie chińskie

W noc wigilijną Mycroft i Greg spili się jak bardzo kulturalne, dobrze wychowane świnie. Rozebrali się z płaszczy, zabrali z kuchni przekąski, po czym usiedli przy kominku i zaczęli powolny proces unicestwiania najlepszych trunków, jakie posiadał w swoim niemałym barku starszy Holmes. Jeden po drugim, butelka po butelce. Na pierwszy ogień poszła whiskey z lodem. Ballantines, następnie Johnny Walker Green i Black Label. Mycroft jak i Greg razem zgodzili się, że nie będą profanować trunków colą, tylko grzecznie zostaną przy lodzie i cytrynie.

Potem zwrócili się ku burbonom.

"Burbon jest tutaj określeniem wysoce obraźliwym dla tego wspaniałego trunku." wymruczał Mycroft, otwierając pierwszą butelkę. Greg popatrzył na niego szklistymi, nieskoncentrowanymi oczyma świni kulturalnej, ale nie posiadającej wyrobionego podniebienia.

"Burbon czy inny diabeł. Grunt, że kopie."

Mycroft nie mógł się nie zgodzić. I tak gdy Greg raczył się klasycznym Jackiem Danielsem, Mycroft popijał małymi łykami słodszego i lepiej pasującego do ciasteczek Jima Beana. Około północy dywan przed kominkiem usłany był butelkami, talerzami z resztkami przekąsek, papierkami po ciastkach i wodą z roztapiającego się w wiaderku lodu.

O czymś rozmawiali. Mycroft nie pamiętał o czym, ale przypuszczał, że nie było to nic wartego większej uwagi. Lestrade lawirował pomiędzy narzekaniem na swoją zołzowatą eks żonę, zachwycaniem się pięknymi kształtami barku Mycrofta i szklistym milczeniem. Holmes z kolei odpowiadał przyjacielowi monosylabami, zadowolony i dziwnie podekscytowany, że ma rozmówcę z którym może się upić a jutrzejszy Times o tym nie napisze. Za oknami walił śnieg, komórki pikały od świątecznych smsów a oni nie odbierali ich, tylko siedzieli sobie i pili i do diabła z tym wszystkim. Świat mógł poczekać na Mycrofta Holmesa jeden dzień. W końcu nikt na niego nie czekał.

To była jedna z najlepszych wigilii w życiu Mycrofta Holmesa. Żadnych gderających krewnych, zdradzieckich kuzynów, żadnego młodszego brata, denerwującego mamusię i kopiącego pod stołem jej jamnika. Tylko uczciwy, pijany detektyw inspektor, którzy przyniósł ciasteczka, śnieg za oknem i szklanka whiskey w dłoni. Gdyby Mycroft w ten sposób spędzał święta być może bożonarodzeniowa depresja mijałaby go szerokim łukiem.

Około czwartej nad ranem Mycroft zdecydował, że czas najwyższy iść spać. Zebrał się w sobie, wstał z fotela i wsparł się mocno na Gregu, który nagle pojawił się u jego boku.

"... Mycroft... kolano..."

"Dziękuję." podziękował Mycroft i spojrzał z bliska na twarz Grega. Gęba detektywa inspektora była sinoczerwona, z opuchniętymi, wrażliwymi powiekami, zaczerwienionym nosem i wilgotnymi, pachnącymi whiskey ustami. Mycroft miał chęć poklepać ową gębę po policzku. Zasłużyła. Była pierwszą twarzą oglądaną przez Mycrofta z bliska od lat. Prostytutki się nie liczyły, ani męskie ani żeńskie. Zresztą pracownicy przemysłu rozrywkowego zwykle trzymali się z dala od części reprezentacyjnych Lodowca.

Greg nie miał problemu z bliskością. Odpowiedział na zaciekawienie Holmesa mętnym, ufnym spojrzeniem a potem, chyba odruchowo cmoknął Holmesa prosto w otwarte oko.

To było bardzo miłe, chociaż zapewne zaowocuje jutro zapaleniem spojówki.

"Fajny facet... z ciebie... szara... eminencjo... "

"Fascynujące... Greg, jak się spijesz... nie używasz czasowników..." zauważył z uśmiechem Mycroft, gdy razem z Gregiem zaczęli mozolną wędrówkę do sypialni. Jakoś nie przyszło mu do głowy rozważanie implikacji tego ocznego pocałunku. "Łoż no... ale mi w nogi... czyk... poszło..."

Dostał czkawki. Normalnie byłby zażenowany, ale teraz nic nie było normalnie. Teraz porozumiewający się bez czasowników Greg akceptował go w pełni i było to wspaniałe.

Mycroft nie pamiętał, że boli go kolano, dopóki nie upadł na łóżko. Wtedy więzadło odezwało się ostrym, cienkim jak nitka bólem. Chyba jęknął, albo coś, bo Greg natychmiast był przy nim, ślamazarnie zdejmując mu buty i spodnie.

"Precz z tym... garniturem... twoje kolano..."

Mycroft ani się nie obejrzał, jak został rozebrany z koszuli, podkoszulki i zawinięty w kołdrę. W samych gatkach. Greg po omacku poklepał go z pijacką czułością po głowie, mierzwiąc i tak już potargane włosy. Mycroft nienawidził, jak go ktoś dotykał po włosach. Nie miał ich zbyt wiele i wolał utrzymywać je w żelaznym porządku. Greg nie zauważył jego niezadowolenia, ponieważ miał właśnie inny problem, który ujawnił się, gdy już zapakował Holmesa do łóżka, zgasił lampkę nocną i stanął w ciemności, niepewny co dalej.

"A ja?" zapytał mrukliwym, intymnym szeptem, idealnym do rozmów nocnych. Mycroft nigdy z nikim w sypialni nie rozmawiał, zwłaszcza nocą, ale jeżeli miałby sobie wyobrazić szept rozmów nocnych to byłoby właśnie to. Zrozumiał Grega nawet bez czasowników.

"Sypialnie gościnne. Na końcu korytarza, w lewo. Albo możesz zostać tutaj...."

Greg nie czekając na koniec wypowiedzi Mycrofta usiadł obok niego na łóżku, zdjął spodnie, rzucił je w kąt po czym położył się obok Holmesa i przykrył kocem. Przez moment wiercił się i układał, westchnął parę razy aż wreszcie znieruchomiał. Łóżko było duże a mimo to Greg położył się tak, żeby dotykać plecami pleców Mycrofta. Zapewne nawyk wyniesiony z pożycia małżeńskiego... Mycroft zasnął przytknięty do ciepłych pleców Grega, zanim, zdążył rozważyć znaczenie tego ważkiego spostrzeżenia.

///////////

Tak dobrze nie spał od wieków. Nie przeszkadzał mu kac, czający się już gdzieś za potylicą ból głowy, nie obrzydzał cuchnący oddech ani dziwnie wygięte kolano, które szczęśliwie jeszcze spało i nie bolało. Mycroft Holmes po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czuł się wypoczęty. Rozluźniony w miejscach o których nie wiedział nawet, że są spięte. Żadna lekcja jogi, żadna wizyta w łaźni tureckiej, zakończona seksem nie zrelaksowała go tak jak bożonarodzeniowa popijawa z Gregiem. Wiedział, że będzie się jej wstydzić, ale wiedział też, że zawsze będzie miał co wspominać, jak już wróci za rok na święta na łono rodziny. Więc w ogólnym rozrachunku gra była warta zachodu.

Nie pozwolił się sobie jeszcze obudzić. Leżał bez ruchu, owinięty ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Obok pochrapywał Greg, z twarzą wciśniętą w poduszkę i włosami sterczącymi dziko na wszystkie strony. Mycroft przez moment patrzył na mrok za oknem. Nie pamiętał kiedy zasnął na powrót. Gdy obudził się ponownie za oknami dniało a on był już w łóżku sam.

Usiadł niechętnie na skotłowanych pościelach. Cuchnął źle strawionym alkoholem i spoconą podkoszulką. Potarł oczy, dziwnie swędziały i drapały. Przypomniał sobie, jak Greg cmoknął go w oko i westchnął ciężko. No tak, było miło, a teraz koniec. Greg obudził się, wystraszył, speszył, przemyślał ponownie całą tą kuriozalną świąteczną sytuację, a potem umknął. Do siebie. Do swojego domku na przedmieściach.

Mycroft zmusił się do wstania z łózka i powolnym, ostrożnym krokiem ruszył ku łazience. Kolano nie bolało, ale były duże szanse, że zacznie, gdy tylko jego nieświeży właściciel je zegnie. Mycroft wszedł pod prysznic cały sztywny i obolały. Dopiero prysznic uruchomił w nim efektowne syndromy zbliżającego się mega kaca. Głowa, kolano, plecy, żołądek. Powinien pierwszy dzień świąt przespać i odpuścić sobie resztę. Może i dobrze, że Greg się tak zwinął. Nikt nie będzie oglądał, jak Mycroft Holmes leży na kanapie w salonie i wylizuje się z wigilijnej balangi.

Po prysznicu poczuł się nieco lepiej. Zebrał się w sobie. Łyknął dwa ibupromy, popił wodą z kranu i odziany w świeżą piżamę i szlafrok zszedł na dół. Potrzebował zjeść śniadanie, chociaż jego żołądek na samą myśl o jedzeniu zaciskał się buntowniczo.

Greg spojrzał na Mycrofta znad kubka pachnącej bosko kawy. Miał przekrwione oczy, które pomimo zaczerwienienia i opuchniętych powiek i tak zachowały swój wściekły, wyróżniający się ostro błękit. Lestrade ubrany był w podomowy dres Mycrofta, szary i gruby i kompletnie niewyjściowy.

Greg uśmiechnął się na widok Mycrofta.

"Hej. Kawy?"

Mycroft skinął głową, siadając przy stole i z dobrze ukrytym zdziwieniem obserwując, jak Greg oswaja się z jego kuchnią. Lestrade pomimo kaca poruszał się dość sprawnie. Odszukał szafkę z kubkami, uruchomił maszynkę do kawy i zaczął wyciągać z lodówki nietypowe produkty. Mycroft nie pytał, po co detektywowi inspektorowi seler, sok pomidorowy i sos tabasco. Był natomiast ciekaw innej rzeczy. Jego zaciekawienie Greg zinterpretował po swojemu.

"Sory, wziąłem sobie z twojej garderoby dres. Nie czułem się na siłach upychać się na nowo w moje wczorajsze ubranie. Pewnie myślałeś, że zwinę się bez pożegnania, ale nikt na mnie nie czeka... " Greg mówił nie odrywając wzroku od selera, którego szybko i pewnie siekał. Nawet ręka mu nie drgnęła. Mycroft był pod wrażeniem. "Więc pomyślałem, że zanim się pójdę, możemy napić się napoju na kac i generalnie, no... zjeść śniadanie."

W sposób oczywisty Greg odnosił się do śniadania takiego, jakie jadali razem w jego domu. Mycroft był zadowolony, że nie tylko on z melancholią je wspominał.

"Greg." Mycroft potarł swędzące oko, ukrywając uśmiech. Zabawnie było mieć kogoś w tej zwykle pustej kuchni. Zabawnie było mieć kogoś, kto robił dla ciebie o poranku kawę i pił ją z tobą. Zabawne było, jak Greg nie zauważał, że starszy Holmes zaprzepaścił wszystkie możliwe etykiety savoir vivre`u i po prostu dalej robił swoje.

"Kiepski ze mnie gospodarz, Greg. Wspaniale, że odnalazłeś się w roli gościa i wziąłeś sobie wszystko, czego ci było potrzeba. Przepraszam. Jakoś wszystko wczoraj potoczyło się dość szybko. Nie przygotowałem dla ciebie ani sypialni, ani ubrania..."

"Zwykle przygotowujesz ubrania na drugi dzień dla swoich gości?" zapytał Greg, po czym wrzucił selera do miksera i zalał go sokiem pomidorowym. "Uwaga. Będę miksować."

Mycroft zdążył w porę osłonić uszy, zanim zaatakował go okropny, wbijający się w głowę tysiącami igieł dźwięk. To nie było zdrowe dla kogoś, kto właśnie próbował przetrwać kaca. Na szczęście miksowanie trwało krótko. Lestrade nie mógł zatkać uszu, więc ze zmarszczonym nosem i miną mężnego wojownika przetrwał falę dźwięku. Gdy Greg rozlał do szklanek czerwoną papkowatą zawartość miksera jego oczy były jeszcze bardziej opuchnięte. Widać swoje już w życiu wypił i wiedział, na co go stać. Mycroft patrzył, jak Greg wrzuca do szklanek z pomidorowo-selerową breją lód i zakrapia miksturę tabasco.

"Masz niezłą głowę, jak widzę detektywie inspektorze."

"No ba. U nas w oddziale jak zrobimy imprezę to budynek się trzęsie. Ale rzecz w tym, aby to po prostu wiedzieć ile można wypić i nie przesadzić."

"Wczoraj przesadziliśmy." zawyrokował Mycroft i wziął łyka pomidorowej mikstury. Smakowała jak przyprawiona ostrą papryką skarpeta o smaku selerowym. Greg zaśmiał się i potarł w zakłopotaniu kark. Musiał także wziąć prysznic, bo miał jeszcze trochę mokre włosy.

"Wczoraj przeżyłem jedną z najlepszych wigilii w życiu." oznajmił schrypniętym głosem Lestrade i puknął swoją szklanką mikstury w szklankę Mycrofta. "Nawet jak przesadziliśmy było świetnie."

"Nie mógłbym tego lepiej ująć."

Mikstura zadziałała na tyle dobrze, że już po piętnastu minutach i mocnej jak cholera kawie, Mycroft zaproponował, że zrobi śniadanie. Greg włączył radio i wyszukał rockowych przeróbek kolęd a potem zaczął odpowiadać mozolnie na świąteczne smsy. Krzywił się przy tym i marszczył brwi. Zapewne przepełniona dobrymi chęciami i niezwykłych rozmiarów ignorancją rodzina życzyła mu powrotu do żony i naprawy małżeństwa. Mycroft zerkał raz po raz na Grega znad smażącej się właśnie jajecznicy i czuł coś, czego nie czuł od dość dawna. Spokój, cichy i statyczny, miękka pewność, że wszystko będzie dobrze. Co było źle a co miało być dobrze, Mycroft wolał nie roztrząsać i skupił się na krojeniu bekonu.

Za oknami padał drobny śnieg, mróz malował na szybach bajeczne wzory. Na zewnątrz w ogrodzie pies sąsiada ujadał na jakiegoś uczepionego drzewa kota. A wewnątrz, w kuchni Mycrofta wszystko było ujęte rockendrolową oprawą Cichej Nocy i zapachem świeżo zaparzonej kawy i jajecznicy. Doszedł do wniosku, że mógłby się do tego przyzwyczaić. Posiadanie Grega w swojej przestrzeni prywatnej było bardzo kuszącą perspektywą, no i, nie zapominajmy, detektyw inspektor także wyrażał zadowolenie z pobytu... Tylko miał bose stopy. Widać potrafił wyciągnąć sobie z szafy dres, ale w bieliźniarce już wolał nie myszkować. Mycroft z krzywym uśmiechem otworzył paczuszkę od Anthei i wyjął z niej dwie pary wełnianych, grubych skarpet. Zielonych w czerwone reniferki.

"Byliśmy w tym roku bardzo grzecznymi chłopcami i dostaliśmy prezenty."

Greg, który właśnie wkładał drugą skarpetę wyprostował się i spojrzał na Mycrofta trzeźwo.

"Myślałem, że na gwiazdkę to kupujecie sobie nawzajem tropikalne wyspy, a nie skarpety."

Mycroft, który właśnie włożył obie skarpetki rozprostował stopy i odpowiedział Gregowi spokojnym wejrzeniem.

"Wyspy tropikalne są niepraktyczne. Chwila przyjemności, dużo roboty i wydatków,"

"Całkiem jak małżeństwo." zauważył Lestrade, po czym roześmiali się obaj.

Greg niby miał zostać tylko na śniadaniu, ale śniadanie trwało około trzech godzin i zmęczyli się nim tak, że poszli do salonu, zalegli w fotelach i zaczęli oglądać głupie komedie świąteczne. Gdy skończył się Scrooged Greg mimochodem wstał i przejrzał kolekcję dvd Mycrofta. Nie było tego wiele. Holmes nie miał czasu na tego typu przyjemności i ogólnie nie był kinomaniakiem, stawiając raczej na książki.. Posiadał jednak parę zestawów płyt, jeszcze z czasów studenckich. Kilka prezentów od wdzięcznych za dofinansowanie reżyserów także dąsało się na półkach.

Gdy Greg odnalazł Doktora Who oczy mu się zaświeciły.

"Obejrzymy chociaż parę odcinków! Tych świątecznych!"

I tak popołudnie zmieniło się w wieczór. Greg jak się okazało bardzo lubił Doktora Who a Mycroft miał momenty, które w tym serialu lubił, ale też i takie, na których zasypiał. Greg się nie denerwował, po prostu szedł robić sobie kolejną herbatę a Mycroft pochrapywał cicho, z głową odchyloną na oparciu i ramionami, złożonymi na brzuchu. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek czuł się z kimś w jednym pomieszczeniu wystarczająco dobrze, aby zasnąć.

I tak cały dzień świąteczny przewałkonili w dresach i szlafrokach. Nigdzie się nie spiesząc, nie realizując swoich ani cudzych planów. Bezstresowo i spokojnie. Obaj na mocy niewypowiedzianej umowy ignorowali telefony, od rodziny i z pracy, obaj nie odpowiadali na smsy.

Gdy Greg wstał w końcu i oznajmił, że powinien już iść, Mycroft doświadczył dwóch sprzecznych emocji. Z jednej strony chciałby zatrzymać detektywa jeszcze dłużej, z drugiej wiedział, że gdyby zatrzymał go po swojemu, podstępem, dedukcjami i grą na emocjach, Greg już nigdy nie odwiedziłby jego rezydencji. Był na to zbyt prostolinijny i szczery.

Tak więc pożegnali się zwyczajnie, zupełnie jakby spotkali się na godzinkę na wspólną kawę, a nie spędzili ze sobą niemal dwudziestu czterech godzin. Mycroft zarządził, że Greg wróci limuzyną, Greg zażartował, że jeszcze się kiedyś wprosi na kolejne odcinki Doktora Who i rozstali się. Mycroft jeszcze do trzeciej nad ranem pracował, analizując wiadomości od maklerów na światowej giełdzie samochodowej. Miał zadziwiająco dobry humor i niewątpliwie miało to związek z wizytą Grega. Wizytą, która już więcej może się nie powtórzyć. Mycroft chciał się nad tym zbytnio zastanawiać.

/////////////////////

Tym sposobem Mycroft zyskał przyjaciela. Może przyjaciel było tu za mocnym słowem, ale Mycroft używał go i tak. Greg zasługiwał na to, aby wyróżniać się spośród kolegów i współpracowników. Spotykali się raz w tygodni, w rożne dni, zależnie od pracy i możliwości. Greg dawał znać, że jest wolny a Mycroft, w zależności czy miał akurat na warsztacie coś pilnego czy nie, reagował. Z początku Lestrade sprzeciwiał się limuzynom, które wysyłał po niego Holmes, ale szybko odkrył, że są one niezwykle dogodnym środkiem transportu. Zwłaszcza, jeżeli nie ma się zbyt dużo czasu.

Spotykali się, rozmawiali niezobowiązująco i dogadzali swoim podniebieniom. Greg zawsze przynosił tescowe ciasteczka, a Mycroft ze swojej strony zapewniał kulinarne niespodzianki. Kalmary, które jeszcze dwie godziny temu pływały w zatoce przy Palermo. Sushi z najlepszej jakości łososia. Francuskie małże w winie i soczyste steki z delikatnego strusia. Greg przejawiał jednak smaki iście plebejskie. Powszechnie uznanych rarytasów owszem, spróbował, ale najbardziej smakowały mu rzeczy proste. Zapiekanka kartoflana z Niemiec, kiełbaski myśliwskie z dziczyzny z Hiszpanii i prawdziwe spaghetti z Włoch.

"Jem to co lubię. Muszę mieć energię, taki zawód mam." tłumaczył Greg, upychając sobie w usta kolejną kiełbaskę. "Dla mnie musi być dużo i ciężko. I tak wszystko potem spalam."

"No fakt, niewiele ci się odkłada." potaknął Mycroft z lekką zazdrością. Greg rzeczywiście nieustannie się ruszał, jak nie w pracy, to na siłowni. Pewnie, przesiadywał swoje za biurkiem, ale tylko tyle, ile było koniecznie. Gdyby Mycroft jadł tak jak Greg, utyłby w miesiąc i jak nic zafundowałby sobie stan przedzawałowy.

W jakiś sposób lubił z Gregiem jeść. Lubił patrzeć, jak ktoś obok niego spożywa posiłek i mu on smakuje, na żywo, uczciwie. Mycroft jadał lunche biznesowe. Był zapraszany na wystawne kolacje i przyjęcia, ale tam nikt nie jadł, bo mu smakowało. Wszystko było grą, antraktem do kolejnej partii szachów. Wychudzone panie, skubiące winogrona i raczące się modną ostatnio kawą sojową. Panowie wydłubujący tłustsze kawałki mięsa z sałatki. Na tego typu spotkaniach można się było tylko wpędzić w zaburzenia odżywiania. Z Gregiem można się było spokojnie cieszyć posiłkiem.

"Czasami mam wrażenie, że cię wykorzystuję." zwierzył się pewnego wieczoru Greg. Właśnie skończyli jeść ośmiorniczki w pomidorowym sosie i popijali espresso. "Kopę kasy wydajesz na takie żarcie."

"Wydaje ci się, Greg." odparł Mycroft i poluzował sobie kołnierzyk u koszuli. "W rzeczywistości to ja wykorzystuję ciebie."

Greg spojrzał badawczo na Mycrofta, ale nie skomentował. Chyba zrozumiał. W końcu był detektywem.

Tak upływały kolejne tygodnie, ze stycznia zrobił się luty. Mamusia zachorzała i musiała być odtransportowana do kurortu w słonecznej Italii, gdzie najlepsi specjaliści mogli się zająć leczeniem jej depresji.

Nadal Holmes i Lestrade wysyłali do siebie smsy, o pogodzie i nie tylko. Gdy Mycroft nie otrzymywał swojego codziennego, przydziałowego smsa od Grega do godziny dwudziestej pierwszej zaczynał się martwić.

"Bardzo subtelnie się z Gregiem obchodzisz, o czcigodny starszy bracie." zauważył pewnego razu Sherlock, gdy podczas wizyty na Baker Street starszy Holmes wysłał wiadomość do detektywa inspektora. Mieli się spotkać na swoją cotygodniową pogawędkę przy kawie, herbacie i czymkolwiek, na co mieliby akuratnie ochotę, ale Greg się nie odzywał. Mycroft zawsze był wyczulony na brak wiadomości od kogoś tak obowiązkowego jak Lestrade, i oczywiście, obracał swoje zmartwienie w żart. Nie chciał Grega przydusić sobą a wiedział, że ma tego typu tendencje.

Żyjesz czy dostałeś zawału po piątej kawie? MH

Żyję, tylko zdrzemnąłem się w biurzze, bo mieliśmy niespodziewane zebranie na komisariacie. Płaskodupie, ale odsiedziane. Przyjedź swoją limuzyną i uratuj mnie z tego pierdzielnika Batmanie. GL

"Przepraszam, panowie, ale muszę was opuścić." oznajmił lekko Mycroft i poprawił płaszcz. Nie mogąc opanować zadowolenia, że jednak spotkanie z przyjacielem dojdzie do skutku zakręcił z finezją parasolem.

Sherlock zapatrzył się z niedowierzaniem.

"O nie."

"Co nie?" zapytał nieświadomy niczego John, który właśnie przyszedł z kuchni z herbatą i ciasteczkami, ułożonymi równo na tacy. "Mycroft nie zostanie na herbatce?"

"Mycroft pójdzie i będzie wieczerzał z Gregiem." oznajmił grobowym tonem Sherlock, na co Mycroft skrzywił się z niesmakiem.

"Ani słowa więcej, drogi bracie. Czy mam ujawnić Johnowi co trzymasz na niewidocznym na laptopie dysku F?"

Sherlock zamknął z kłapnięciem już otwarte w ripoście usta. John powiódł wzrokiem od starszego Holmesa do Holmesa młodszego i wzruszył ramionami.

Dysk F Sherlocka był zamaskowanym napędem i wypełniony był zdjęciami Johna Watsona, zrobionymi ukradkiem. Młodszy Holmes był tak samo zaborczy jak starszy, ale ze swoimi zapędami inwigilatorskimi krył się znacznie gorzej. Watson zapewne nawet nie wiedział, ile razy nieświadomie pozował Sherlockowi. John drzemiący na kanapie w salonie, John śpiący u siebie w sypialni, John czytający gazetę, John zmywający naczynia, John myjący zęby a nawet John pod prysznicem, nagi, skrzywiony i czerwony ze wściekłości.

Mycroft nie był zdziwiony tym znaleziskiem na komputerze brata. Bardziej zdziwiony był faktem, że Sherlock trzyma swoje zbiory zdjęć Johna Watsona na Baker Street, gdzieś, gdzie John może je dość łatwo znaleźć. Ale widocznie dobry doktor ufał swojemu Sherlockowi, a może po prostu nie potrafił znaleźć niewidocznego dysku F.

////////////////////

W sposób całkowicie naturalny Mycroft włączył obserwowanie Grega w swoją codzienną rutynę. Holmes monitorował wszystko co monitorować się dało i parę rzeczy do monitorowania niemożliwych. Światowy rynek zbrojeniowy, giełdy na całym globie, ruchy polityczne i niepolityczne manifestacje siły, ukryte lub nie. Pilnował interesów swoich i Anglii, a mimo to znalazł czas na fizjoterapię, mającą na celu przywrócenie jego kolanu całkowitej sprawności. Powoli bo powoli, ale wszystko szło do przodu. Kwestia organizacji czasu i poświęcenia. Mycroft był uparty i wiedział, jak ciężko pracować. Obserwował wszystko i wszystkich. Wyciągał wnioski i zapobiegał co najmniej dwóm kataklizmom ekonomicznym na dzień. Nade wszystko jednak Mycroft monitorował ludzi mu bliskich. Robił to w przerwach pomiędzy ważniejszymi działaniami, ale nigdy nie odstępował od tej czynności. Ludzie bliscy Mycroftowi zawsze byli narażeni na większe niebezpieczeństwo niż im się wydawało. Ile razy trzeba było dać Anthei więcej ochroniarzy? Jak często na Baker Street wybuchało coś dużo groźniejszego niż nieudany eksperyment Sherlocka? Jedynie mamusia była bezpieczna, ponieważ siedziała w miejscu i łatwo jej było strzec. Reszta bliskich Mycrofta była dość ruchoma.

Bliskich definiował nieco inaczej niż przeciętny człowiek. Dla Mycrofta bliskimi były osoby z którymi rozmawiał poza pracą i które nigdy nie usiłowały go szantażować, zbierać na jego temat informacji a potem je sprzedawać. Starszy Holmes nie miał wielu tego typu ludzi. Dobrze bo nie miał pojęcia jak mógłby ich chronić, gdyby było ich więcej.

Greg dołączył do szacownego grona osób bliskich Mycrofta Holmesa po Bożym Narodzeniu. Udowodnił wtedy, że choć zmyślny i dość obrotny jak na pracownika państwowej instytucji jest w istocie poczciwcem. I dupą wołową, która przynosiła ciasteczka i ani przez monet nie pomyślała, żeby zebrać poufne dane o Mycrofcie i sprzedać je temu kto da więcej. Mycroft był na poły zawiedziony prostodusznością Grega, na poły zachwycony. Lestrade traktował go jak innych znajomych, widocznie jego uczciwość rozciągała się nawet na szare eminencje brytyjskiego rządu.

Lestrade był dyskretnie monitorowany, ale inaczej niż Sherlock był tego świadomy tylko połowicznie.

"Wiem, że mnie tymi kamerkami miejskimi obserwujesz Mycroft. Kiedyś zdejmę gacie i dupę ci pokażę to się radość skończy."

"Radość to się dopiero wtedy zacznie. Znając twoją praworządność, sam siebie zaaresztujesz za publiczne obnażanie się a ja będę miał stop klatkę i zdjęcia do szantażu."

"No ale serio Mycroft." Greg przestał się śmiać, wziął łyka herbaty i zmierzył Mycrofta poważnym spojrzeniem. "Ja jestem bardzo przeciętnym, nieciekawym rozwodnikiem. Po co ci te ceregiele z kamerami?"

Mycroft nie odpowiadał tylko uśmiechał się i dolewał herbaty do imbryka. Greg był czasami dość naiwny, ale w swojej naiwności był uroczy i szczery. Nie było sensu burzyć mu jego wyobrażeń, zwłaszcza, że tworzyły one dookoła Grega parasol ochronny. Lestrade nie postrzegał siebie jako ktoś ważnego w życiu starszego Holmesa. Wrogowie zapewne także to wiedzieli i raczej się nim nie interesowali. Jeszcze.

Greg zapewne nie wiedział, że Mycroft, poza rejestracją kamer miejskich, przypatruje się także jego rachunkom bankowym. Pilnuje hipoteki domu, nadzoruje z ukrycia proces sprzedaży posesji i zbiera materiały dowodowe, w razie gdyby eks żonie Grega przyszło coś głupiego do głowy. Kobieta miała tupet. Gdy pierwszy szok minie, zapewne postara się jakoś oskubać detektywa inspektora. A wtedy napotka Mycrofta, ukrytego w cieniu i działającego niezwykle skutecznie, chociaż z daleka.

"Dopiero teraz jak mieszkamy z żoną oddzielnie widzę, że powinniśmy żyć oddzielnie już od dawna." mówił Greg i zdmuchiwał pianę ze swojego kufla piwa. "Jak to człowiek jest ślepy. Dopóki coś mu się w głowie nie odetka stoi w miejscu i nawet nie czuje, że mu źle."

Mycroft wzruszał ramionami i zagryzał swoje piwo pistacjami. Pistacje były doskonale wysuszone, prażone w soli morskiej i właśnie przyjechały z greckiej Santorini. Bar klubu Diogenes specjalizował się w wyszukanych kompozycjach orzeszkowych i bardzo dobrych markach piwa. W środy mieli także wieczór, w którym można było przy barze normalnie rozmawiać, nie utrzymując milczącej etykiety klubu.

"Po prostu tkwisz w martwym punkcie i myślisz, hm, tak już powinno być." mówił dalej Greg, w pełni wykorzystując środowy przywilej słowa. "Przyzwyczajasz się do siebie i swoich wad. Nie spostrzegasz szczęścia, przekonany, że ono tam pewnie jest, ale ty go po prostu nie widzisz"

"Nie wiem. Nigdy nie stoję w miejscu." wyznał Mycroft i przyjrzał się z bliska pistacji. Była pękata, brązowawa i idealna. "Nigdy też nie szukałem czegoś tak iluzorycznego jak szczęście."

Greg popatrzył na niego z zaskoczeniem.

"No ale przecież robisz to wszystko..." wskazał dookoła na klubowe pomieszczenia, wykładane inkrustowanym drewnem, z ręcznie robionymi lampami z Włoch zwisającymi z sufitów, zdobnych w renesansowe malowidła. "...z jakiegoś powodu. Jakiś cel w tym wszystkim masz. Posiadasz pieniądze, rezydencje, masz władzę, ale mimo to pracujesz nieustannie. Wciąż dajesz z siebie sto pięćdziesiąt procent, chociaż nie musisz. Czemu?"

"Ponieważ rząd brytyjski potrzebuje kogoś takiego jak ja. Kiedy uczciwi i mądrzy sprawują rządy, prostacy i głupcy przestrzegają ładu. Kiedy rządzą prostacy i głupcy, uczciwi i mądrzy stają się buntownikami. Nie jest łatwo być mądrym w tych pokrętnych czasach, ale się staram."

"I co z tego masz?"

"Bardzo dobrze osoloną solą morską pistację." odpowiedział z uśmiechem Mycroft i wrzucił sobie pistację do ust. "Co do szczęścia to ma ono tylko tę użyteczność, że czyni możliwym nieszczęście. Zawsze uważałem, że Proust potrafił elegancko podsumować kondycję ludzką."

Greg roześmiał się, jego zęby blade przy ogorzałej, nieco opalonej twarzy, jego oczy przymknięte w zadowoleniu.

"Jesteś niemożliwy Mycroft."

"Jestem bardziej niż możliwy Greg. Jestem praktyczny." Mycroft skinął na barmana, aby podał im kolejne piwa. Pili na otwarty rachunek, ale od szczęsnego wieczoru wilijnego pilnowali się, aby nie przeholować.

"A ty, Greg? Co dla ciebie jest szczęściem? Tyrasz w kiepsko płatnej pracy po osiemnaście godzin dziennie. Narażasz życie. Stresujesz się. Bierzesz udział w strzelaninach a potem przekopujesz się przez tony niepotrzebnej roboty papierkowej. Twój awans to mit, twoje małżeństwo pomyłka. A więc narasta dramatyczne pytanie 'czemu?'. Czemu to wszystko robisz?"

Greg przez dłuższą chwilę przeżuwał pistacje i patrzył za okno. Wielkie, drewniane okno, wzorowane na oknach biblioteki Sansovino, za którym mróz ponownie ścinał ulice i ogrody. Zgarbiony nad swoim piwem, oblany zimowym, słabym światłem gasnącego dnia Greg wyglądał samotnie. Bardzo samotnie. Nie powinien tak wyglądać, pomyślał nagle Mycroft, jest na to zbyt uczciwy i po prostu zbyt dobry.

"Robię to dlatego, że jestem potrzebny." odpowiedział Greg powoli i spojrzał Mycroftowi prosto w oczy. "Nieważne, czy zaprzeczysz, nieważne jakie cytaty teraz przytoczysz. Wiem, że ty wykonujesz swoją pracę także tylko i wyłącznie dlatego."

"Oto i masz odpowiedź na swoje pytanie o szczęście, detektywie inspektorze. Dla tak zwanych normalnych ludzi szczęście to dom, rodzina, weekend w którym nie musisz wysilać się nad pracą, tylko możesz zalec na kanapie. Nie kwestionuję, każdy ma swoją drogę. Ale gdy w ten sposób postrzegasz szczęście nie możesz zajść wysoko. Utkniesz. Z kredytami, ratami, ze zmęczeniem, które wkrótce odbierze ci chęć do wszystkiego. Nawet do twojej własnej pracy, o rodzinie nie wspominając, zważywszy jak bardzo ludzie są przekonani, że rodzina jest po prostu dana. Dana raz na zawsze i niezniszczalna.”

Greg mierzył Mycrofta intensywnym, mocnym spojrzeniem. Miał źrenice rozszerzone tak, że niemal nie było widać jego niebieskich tęczówek. To ich błękit powodował, że Lestrade wyglądał młodziej niż stało to w metryce odkrył niespodziewanie Mycroft. Teraz, gdy błękitu nie było widać pozostawał sam Greg, niemłody, doświadczony, lekko zgorzkniały, rozczarowany. Mycroftowi ciężko było na niego patrzeć.

"Przerażasz mnie. Bo możesz mieć rację." wymruczał Lestrade i wypił duszkiem resztę piwa.

"Ja mam rację, detektywie inspektorze. I słusznie cię przerażam." zauważył cicho Mycroft, a Greg założył ramiona na piersi, najwyraźniej zdeterminowany ukazać mu swój punkt widzenia.

"Ale co jak już się zestarzejemy? Jak nie będziemy już tak użyteczni w pracy jak teraz? Co wtedy?"

"W moim wypadku, Karaiby. W twoim, nie wiem. Mogę cię ostatecznie wziąć ze sobą."

Napięcie zniknęło, rozładowane śmiechem, który nie rozwiązywał problemu, ale przynajmniej narzucał dystans.

"Dzięki łaskawco." Greg stuknął swoim kolejnym, nowym kuflem piwa w kufel Mycrofta. Holmes uniósł brwi i uśmiechał się wąsko.

"Nie ma sprawy, mój drogi. Lubię czasami wykonać robotę charytatywną. To dobre dla image`u, plus miałbym z kim porozmawiać jak już na te Karaiby zajadę."

Greg uśmiechnął się do wnętrza swojego kufla.

"Nie jestem taki jak ty, Mycroft. Dla mnie do szczęścia potrzebny jest ktoś drugi."

"To jest twoja słabość i krótkowzroczność, niestety. Rozumiem sentyment, ale wierz mi, łatwiej zakupić tropikalną wyspę niż znaleźć kogoś, kto cię nie zdradzi albo nie sprzeda."

"Ja bym nigdy nikogo nie sprzedał!" zaprotestował z mocą Greg, po czym jak się uniósł tak oklapł i oparł się smętnie o bar. Mycroft poklepał go po ramieniu i podsunął mu miseczkę z migdałami w miodzie.

"I dlatego, mój drogi przyjacielu, to właśnie ciebie zabiorę na Karaiby."

/////////////////

greg lestrade, mycroft holmes, bbc series, sherlock holmes, slash, john watson, błękitna wklęsłość, fanfiction

Previous post Next post
Up