Błękitna wklęsłość chińskiej filiżanki, roz III, cz 2

Jul 15, 2012 16:55




Mycroft obserwował Lestrade jak wychodzi do pracy, jak jeździ na miejsca przestępstw, kłóci się z Sherlockiem, chodzi na piwo ze znajomymi. Lestrade wiódł bez żony życie dokładnie takie, jak z żoną, a to samo w sobie mówiło wiele. Greg codziennie ćwiczył na strzelnicy, co drugi dzień ogarniał kuchnię, żeby nie zarosła, a w piątki wieczór szwendał się po supermarkecie, robiąc zapasy na cały tydzień, żeby później nie musieć się martwić pustą lodówką. Mycroft odprowadzał Grega oczyma miejskich kamer, jak wracał do pustego domu, jak zmęczony siada na stołku w przedpokoju i ukrywa w dłoniach twarz. Mycroft zainstalował w apartamencie Grega tylko jedną kamerę, w sypialni, której używał, gdy mieszkali razem pod jednym dachem. Greg, chociaż twardy na wierzchu, w środku był w istocie dość miękki i sentymentalny. Z pewnością nie chciał spać w swojej małżeńskiej sypialni, aby nie przywoływać wspomnień, więc korzystał z sypialni gościnnej.

Siarczysta, śnieżna zima powoli przeszła w błotnistą, chłodną, deszczową wiosnę. W marcu Mycroft podpisał bardzo korzystne dla Wielkiej Brytanii umowy odnośnie importu i eksportu zboża. Pracował nad tym od dłuższego czasu i był z efektów swojej harówki niezwykle zadowolony. Sherlock znowu wpakował się w tarapaty, tym razem chodziło o posiadanie twardych narkotyków. Greg zrobił co mógł, żeby ich nie znaleźć, ale i tak je znalazł. Sherlock znowu się nadął i zaległ na kanapie w saloniku na Baker Street a John zaczął podpytywać Mycrofta o jakąś terapię dla swojego współlokatora.

"Nie sądzę, żeby istniała terapia, która mogłaby mu pomóc, doktorze." odpowiedział cicho Mycroft, na co Sherlock prychnął ze swojej kanapy, jak zwykle odwrócony do wszystkich tyłkiem.

Na wiosnę libido Mycrofta nieco się przebudziło i zamiast dwa razy na miesiąc zaczął bywać w ekskluzywnym domu schadzek erotycznych co tydzień. Zwykle po wizycie Grega. Lubił uprawiać seks zamiennie, raz z kobietą, raz z mężczyzną. Nie miał żadnych zahamowań w tej materii, ale od jakiegoś czasu preferował panów.

"Gusta się zmieniają." powiedziała z miłym uśmiechem właścicielka domu, urocza, zazywna pani Gibbs, sześćdziesięcioletnia kurtyzana i stara wyjadaczka w zawodzie, dystansująca wszystkie inne domy o podobnym profilu. "Zwykle wolał pan młodych Hindusów."

Mycroft uśmiechnął się i nie skomentował. W wyłożonym adamaszkami łożu, w pokoju na najwyższym piętrze zabytkowej kamienicy domu schadzek czekał już na niego szpakowaty brunet pod czterdziestkę. Właśnie dlatego Holmes od tylu lat był bywalcem salonów pani Gibbs. Potrafiła idealnie dobrać mu partnerów na noc oraz z kilku zdań doskonale wyczuć, jakiego rodzaju fantazję sobie życzył. Męski, dojrzały facet, zdecydowany ale życzliwy, usłużny ale z kajdankami. Mycroft ostatnim razem miał taki przypływ energii erotycznej, gdy zdołał zapobiec zamachowi na londyński parlament. Triumf zawsze go podniecał, ale teraz... teraz nie było żadnego triumfu. Teraz była potrzeba.

Seks ze szpakowatym zamiennikiem Grega był dobry, ale nie zachwycający. Pracownik pani Gibbs zachowywał się jak kochanek, ale jak kochanek nie całował, nieważne, jak bardzo Mycroft się starał. Po jakimś czasie znudziły mu się te podchody i pojawiał się tylko po swój przydziałowy seks oralny. Szpakowaty jegomość przyjął to chyba z ulgą, bo entuzjastycznie wykonywał swoją robotę, najwyraźniej zadowolony, że klient przestał dziwaczyć.

Mycroft nigdy nie wykonał żadnego ruchu względem Grega. Wiosna nie dla wszystkich zaczęła się sukcesami.

W marcu odbyła się pierwsza rozprawa rozwodowa małżeństwa Lestrade. Pierwsza, bo eks żona stwierdziła, że jednak spróbuje wydusić z detektywa inspektora jeszcze trochę kasy. Anthea wyraziła chęć wyrwania zołzie włosów, jeden po drugim, powoli i mozolnie, aż w końcu pijawka będzie miała nauczkę na życie. Mycroft niemalże przychylił się do tego rozwiązania, ale jego wrodzony zmysł dyplomatyczny nie pozwolił na tego typu przedsięwzięcia. Postąpił tak, jak zwykle postępował z pijawkami. Nasłał na eks żonę Grega banki. Nagle wszystkie zaprzyjaźnione z Holmesem instytucje bankowe zażądały od byłej pani Lestrade natychmiastowej spłaty długów, rat i obciążeń kart kredytowych. Wszystkie terminy spłat przyspieszyły się, wszyscy wierzyciele wycofali się znienacka i tak oto "zołza" została sama, jak to malowniczo określiła Anthea.

Mycroft nie był tym jednak usatysfakcjonowany. Greg po rozprawie utknał w wisielczym humorze jeszcze dobre dwa tygodnie. Dobrze, że eks żona zgodziła się na ugodę, rozstanie za obopólną zgodą. Drugiego procesu już nie będzie, ale i tak Greg przeżywał napad ostrego, długotrwałego smutku. Mycroft nie lubił oglądać go w tym stanie, zrezygnowanego, uśmiechniętego sztucznie w pracy i zwieszającego głowę w pustym mieszkaniu. Sprzedaż domu także nie okazała się taka prosta. W dobie recesji ekonomicznej nie było zbyt wielu chętnych na spłacanie kredytu za tego typu posesję. Mycroft czekał. Za parę miesięcy planował przez ręce swoich powierników kupić nieszczęsny domek i uwolnić od niego Grega.

Lestrade nie mówił co planuje dalej. Zapewne żadnego konkretnego planu nie miał.

"Przecież nie kupię sobie teraz domu, żeby w nim sam siedzieć. Na wynajmowanie jestem za stary. Heh, może na stałe przeprowadzę się do mojej pracy i zagnieżdżę się w komisariacie. W sumie i tak spędzam tam osiemdziesiąt procent czasu."

Mycroft miał na końcu języka, że zawsze służy gościnną sypialnią, ale wiedział, jak zareaguje Greg. Lestrade cenił sobie swoją samodzielność. Mogli się pośmiać z drogich dań i pożartować o egzotycznych wyspach, ale na koniec dnia detektyw inspektor wolał wrócić do siebie. Mycroft co do tych powrotów miał mieszane uczucia. Czasami ciężko mu się było z Gregiem pożegnać, a czasami chciał już być sam, tak jak zawsze, w oswojonej samotności swojej rezydencji.

Rozwód wyraźnie nadwerężył kondycję psychofizyczną Grega. Sherlock wciąż wysyłał smsy Mycroftowi, jaki to detektyw inspektor zrobił się upierdliwy, małostkowy i czepliwy. Starszy Holmes nie stawał po żadnej stronie. Greg chociaż przeżywał właśnie ciężki moment w życiu z pewnością nikomu nie wyrządzi szkody, bo jego kulawe małżeństwo wreszcie się rozleciało. Nie. Greg był na to zbyt uczciwy i sprawiedliwy. Pracował za trzech, spał za jednego a jadł za połowę starego siebie. Mycroft nie mógł na to spokojnie patrzeć. Greg powoli wypalał się w pracy i nikt tego nie zauważał, ani rodzina, ani znajomi. Czyżby tylko Mycroft patrzył i widział? No cóż, nie byłby to pierwszy raz. Starszy Holmes, jeżeli chciał, potrafił obserwować daleko lepiej niż Sherlock a to co właśnie obserwował, bardzo mu się nie podobało.

Gdy Greg na początku kwietnia oznajmił, że nie ma siły ani czasu spotkać się w tym tygodniu z Mycroftem, starszy Holmes przedsięwziął odpowiednie działania. Przyjechał do Grega do komisariatu, złapał za ramię i po prostu wyprowadził na zewnątrz. Limuzyna czekała tuż za rogiem. Greg nie protestował, poszedł za Mycroftem tak jak wtedy w ten dziwaczny wigilijny wieczór.

Nie mówili za wiele ale ustalili priorytety. Greg potrzebował rutyny, stabilności i kogoś, na kim mógłby się wesprzeć. Mycroft potrafił mu dostarczyć pierwszych dwóch składników odżywczych, a trzecim od biedy mógł stać się sam.

"Zgódź się. Tylko na weekendy. Nie mogę patrzeć jak się zabijasz w tej swojej pogoni za szczęściem."

Greg, czujny jak zawsze, gdy Mycroft zaczynał swoje perory, spojrzał na niego ciężkim wzrokiem.

„Dobrze. Ale tylko na niedzielę."

I tak został zaaranżowany nowy grafik, którego nie śmiała przerwać nawet Anthea, o królowej angielskiej nie wspominając. Mycroft i Greg spotykali się w weekendy. Zwykle w sobotę rano, czasami w sobotnie południe. Greg w piątki szedł się po socjalizować ze swoimi kolegami z pracy. Mycroft do nich nie pasował ani pasować nie chciał, więc czekał na swoją kolej. Sobota i niedziela była ich wspólnymi dniami, innymi niż reszta tygodnia. Greg zawsze przychodził głodny, bez śniadania, z uśmiechem i torbą ciasteczek. Od razu kierował się do łazienki, przebierał w dresy i szedł do kuchni, gdzie Mycroft już szykował dla nich obu królewskie śniadanie.

Mycroft bardzo przykładał się do tych śniadań. Sprowadzał świeże melony do prosciutto, kabanosy z Berlina, gorzką czekoladę z Kenii. Obmyślał w wolnych chwilach, co przygotować na kolejne spotkanie z Gregiem i bawiło go to, że Greg w większości nie rozpoznawał jakimi smakołykami starszy Holmes go ugaszczał. Może tak było lepiej. Gdyby Greg wiedział, że je przepiórcze jajka ze świeżą szynką z Hiszpanii, kosztującą więcej niż jego miesięczne wynagrodzenie, zapewne stanąłby okoniem.

Śniadanie trwało od dwóch do czterech godzin. Na ten okres czasu zwykle nieużywana kuchnia Mycrofta rozbłyskała życiem i kolorami. Przyjemne zapachy jedzenia, przypraw, ciepło parujących potraw. Gdy za oknem wciąż panował chłód, miło było w ten sposób spędzać blade kwietniowe poranki. Całą sobotę i niedzielę leniwili się, jedząc i oglądając seriale BBC. Mycroft ignorował czasami pożądliwie spojrzenie Grega a Greg nie zauważał, gdy Mycroft zagapiał mu się z tęsknotą na kark. Nie. Tego tematu lepiej było nie poruszać. Za wiele było do stracenia.

//////////////////////////////////

Prędzej czy później wrogowie Mycrofta, ewentualnie jego wątpliwej jakości współpracownicy, będą chcieli Grega wykorzystać. Holmes wiedział to i aktywnie temu przeciwdziałał. Tak to już na tym świecie było, gdy w grę wchodziły duże pieniądze i silne układy. Mycroft był grubą rybą pośród grubych ryb. Przeciągnąć jego bliskich na swoją stronę byłoby wspaniałym ruchem, niezwykle groźnym i strategicznym.

Szczęśliwie Mycroft miał niewielu bliskich. A tych, których miał charakteryzowali się niezwykłą zawziętością, uporem i inteligencją. Próbowano przekabacić Sherlocka, ale nie dano rady. Był zbyt zmyślny i zawsze dziesięć ruchów wyprzedzał całą sytuację.

"Zapłacicie mi tyle, co płaci za moje utrzymanie Mycroft. Za następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Nie sądzę, żebym dożył do osiemdziesiątki. Jeżeli zgodzicie się pokryć koszty mojego utrzymania aż do mojej skromnej śmierci wtedy podzielę się z wami wstydliwymi wspomnieniami z dzieciństwa. O pieskach, kotkach i bułeczkach z jagodami, które piekła nasza gosposia. To jak? Wchodzą w to panowie?"

Mycroft słuchał rozbawiony kąśliwych uwag Sherlocka i patrzył z podziwem, jak dystyngowani, wytrawni szantażyści tracili impet i wycofywali się chyłkiem z Baker Street. Nigdy nie wracali. Nie ci sami w każdym razie. Sherlock pilnował zawsze, żeby wizyty odnośnie jego starszego brata odbywały się bez Johna. Doktor Watson był człowiekiem temperamentnym a Mycroft był rodziną jego drogiego przyjaciela. John jak nic posunąłby się do rękoczynów. Sherlock ograniczał się jedynie do chłosty werbalnej.

Podchodzono także Antheę, namawiając ją na sprzedanie szefa, zastraszając i obiecując złote góry na przemian. Anthea zawsze i nieodmiennie powtarzała, żeby się klient "pieprzył", udowadniając tym samym, że jest bardziej żelazna niż sama Margaret Thatcher. Nieważne pieniądze i ilość zer. Nieważne groźby i broń, subtelnie widoczna zza drogiego płaszcza. Anthea była pewną siebie i swojej wartości kobietą i nie lubiła, gdy nie respektowano jej praw.

"Mam święte prawo odmówić i odmawiam. Pieprzcie się. Nie obchodzi mnie, co macie na Mycrofta. Nie mam teraz na to czasu. Pracuję. Do widzenia." i z tymi słowy Anthea dalej stukała w klawiaturę swojego nowego blackberry, zaledwie na chwilę podnosząc wzrok znad ekraniku.

"Do widzenia." powtórzyła z naciskiem.

Mycroft, obserwujący całą scenę z ekranu niemal się roześmiał. Oczywiście Anthea była bezpieczna, za drzwiami jej biura już stali strażnicy i ochrona budynku.

Greg ze swoją karierą policyjną i znajomością jednego z najbardziej wpływowych ludzi świata prędzej czy później musiał znaleźć się na czyjejś muszce. Nigdy o tym nie rozmawiali. Jak każdy człowiek praktyczny Mycroft był na taką ewentualność przygotowany.

Gdy wreszcie jeden z narkotykowych bosów, sprowadzający amfetaminę z Ameryki Południowej zdecydował, że czas złożyć wizytę Gregowi, Mycroft był akurat na kongresie międzynarodowym w Kanadzie. Mnóstwo polityków, rzeczoznawców i ekonomistów, dużo słów, dużo pieniędzy i mało sensownych, uczciwych ludzi, z którymi można by w spokoju wypić kawę.

Anthea wysłała do Mycrofta smsa o treści Mają go. Załatwię wszystko. Zadzwoń do niego jak skończysz.

Greg poradził sobie nadspodziewanie dobrze z wizytą domową przemytników. Wysłał wiadomość o napadzie, zrobił zdjęcia, jak parkują przed jego domem a potem zastrzelił jednego z body gardów Ferrero. Reszta nie była już tak udana, Greg został dość dotkliwie pobity a potem wkroczyła Anthea i ochroniarze Mycrofta. Strzelanina i cała napaść została zamieciona pod dywan. Nikt nie wniósł oskarżeń, nikt nie robił śledztwa. Ferrero natomiast zniknął raz na zawsze z czarnego rynku twardych narkotyków w Anglii. Nie pierwsza i nie ostatnia ofiara śmiertelna nieszczęśliwego przedawkowania, spuszczona kanałem La Manche.

Minister Spraw Wewnętrznych obwieścił Mycroftowi, że nikt nic nie wie i nikt nic nie słyszał o tajemniczym rozgromieniu mafii. Wypili herbatę, umówili się na partyjkę golfa na następny wtorek a potem Holmes pojechał do szpitala do Grega.

Lestrade wyglądał jakby przejechał po nim traktor. Kilka razy.

"Chcę stąd wyjść." oznajmił, gdy tylko zobaczył Mycrofta w wejściu do szpitalnej izolatki. "Zrób tak, żeby puścili mnie do domu. Wiem, że możesz."

"To że mogę nie znaczy, że powinienem." zaczął Mycroft, ale widząc uparte spojrzenie Grega od razu wyczuł, że jest na przegranej pozycji. Miał wprawę w spostrzeganiu tego typu rzeczy. W końcu był starszym bratem niezłomnego Sherlocka Holmesa.

"Dobrze, zaraz pójdę porozmawiać z twoim doktorem prowadzącym. Ale warunek jest jeden, zostajesz u mnie w rezydencji. W twoim domu nie jest teraz zbyt bezpiecznie."

Poobijana, fioletowo sina twarz Grega straciła na zdecydowaniu i przez moment była jedynie obrazem zmęczenia i bólu. Opadł na poduszki, zamknął oczy i skinął głową, głośno przełykając ślinę.

"Ok. Zabierz mnie do domu."

Nie powiedział do twojego domu. Mycroft uznał to za dobry znak. W końcu, gdy się nad tym głębiej zastanowić, jego dom krok po kroku stawał się także domem Grega. Lestrade miał już w nim na stałe przydzieloną sypialnię, kilka dresów na zmianę w szafce, wypełnioną niezbędnikami bieliźniarkę. Doktor nie robił problemów z wypisaniem Grega wcześniej. Mycroft obiecał, że zapewni detektywowi inspektorowi najlepszą z możliwych opiekę medyczną. Pół godziny później pchał już przed sobą wózek z ubranym w szlafrok Gregiem.

"Nie ma potrzeby się przebierać. Moja limuzyna czeka. Zajmiemy się tobą na miejscu."

W limuzynie Greg zasnął a swoją poturbowaną głową wsparł się o ramię Mycrofta. Holmes nie wiedział jak się zachować wobec takiego pokazu ufności. Niezgrabnie objął ramieniem wymiętego przyjaciela i poklepał go niepewnie po ramieniu. Anthea siedząca koło kierowcy uśmiechnęła się do niego w lusterku.

"Och zamknij się już."

"Nic nie powiedziałam."

Greg pierwsze parę dni przespał a następne parę dni zrzędził, że Mycroft nie powinien tego dla niego robić. Lestrade nie był w ciemię bity, od razu wywęszył sekretne działania Mycrofta i małą likwidację organizacji przestępczej Ferrero. Nie był zadowolony, ale też nie rzucał się zbytnio. Mycroft miał wprawę w łagodzeniu sytuacji, w końcu ułagadzał histeryczną mamusię od lat. Holmes obiecał Gregowi, że następnym razem pozostawi groźnego przestępcę na wolności, żeby Greg sam mógł się nim zająć, jak mu już opuchlizna z gęby zejdzie. Pokłócili się przy kolacji ale przy śniadaniu już się pogodzili. Chyba nie potrafili się na siebie zbyt długo gniewać.

Mycroft wymógł na Gregu, żeby został w jego domu na Wielkanoc. Tym razem nie miał szans wykręcić się od wizyty rodzinnej i potrzebował kogoś, kto by go po tej żmudnej przeprawie rozczmuchał. Lestrade był w sumie jedyną opcją. Poza tym jaki detektyw inspektor miał wybór? Spędzenie świąt w samotności albo powrót na łono rodzinne. Jak się okazało Greg także średnio kochał rodzinne spotkania.

"Matka będzie mi ciosać kołki na głowie, że stary chłop a się rozwodzi zamiast uwiązać do siebie żonę za pomocą dzieci."

"Zwykle sprawa postrzegana jest na odwrót. To kobiety uwiązują do siebie mężów dziećmi." zauważył Mycroft i rozsmarował masło na orkiszowej bułeczce. Greg zrobił zabawną minę i wziął dużego łyka bawarki.

"Żona w ten sposób na szczęście się do mnie nie uwiązała. Ale to nic nie zmienia. Matka będzie mi ględzić nad uchem, żem stary, samotny cep bez perspektyw. Kuzyni będą pletli bzdury o nosidełkach do dzieci i jakimi to chodzącymi cudami są ich czteroletni bliźniacy. A ja będę tylko odliczał minuty, żeby wrócić tu do ciebie i obejrzeć kolejny odcinek Doktora Who."

Mycroft uśmiechnął się z zadowoleniem.

"Możesz zostać u mnie jak długo zechcesz, Greg."

Wielkanoc w domostwie Holmesów upłynęła bez zbędnych dramatów. Mamusia była w dobrej formie po ostatniej psychoterapii a Sherlock zaprosił na świąteczne śniadanie Johna, skuteczne odciągając uwagę od swojego milczącego, starszego brata. Rodzina Holmesów była Johnem oczarowana, jednocześnie wyraziła ubolewanie nad homoseksualnymi skłonnościami Sherlocka, stojącymi na drodze do posiadania potomstwa.

"Oni są gorsi niż pijana Harry." obwieścił teatralnym szeptem Watson, gdy już Sherlock odciągnął go w kierunku stołów z mięsiwem, ratując przed familijnymi indagacjami na temat jego udziału w wojnie w Afganistanie.

"Są." zgodził się nadspodziewanie potulnie Sherlock i nałożył sobie na talerz plaster gotowanej szynki. "Grzybka, John?"

Ogólnie Wielkanoc przeszła spokojnie i bez większych kłótni. Mycroft szybko zwinął się do domu, pod pretekstem bólu brzucha i jeszcze przed trzecią popołudniu dołączył do Grega i jego maratonu doktora Who. Wszystko było idealnie i jak zawsze nie mogło w takim idealnym kształcie pozostać zbyt długo.

/////////////////

Po Wielkiej Nocy Mycroft popełnił błąd. Zbyt szybko uruchomił kontakty i zbyt szybko wykupił dom Grega. Niezbyt ostrożnie także zagrał z szefem komisariatu i ministrem Spraw Wewnętrznych, ułatwiając detektywowi inspektorowi promocję. Niewielką, ale znaczącą. Greg z początku cieszył się z nowego biura i większej autonomii w aparacie administracyjnym, a potem plotki doszły i do niego. Nie wybuchnął od razu, Lestrade nigdy nie robił nic pochopnie. Najpierw wykonał dogłębny research. Kredyty, sprawa rozwodowa, raty za domek, podwyżka. Mycroft śledził jak Greg odkrywa sieć, jaką dookoła niego zaplótł i nie mógł zdobyć się na nic więcej jak na milczenie.

Nie potrafił inaczej. Nawet nie zauważył, kiedy wplótł Grega w swoje gry, kiedy otoczył go nadzorem i przygotował mu złotą klatkę. Gdyby Greg nie był detektywem i nie miał zmysłu dedukcyjnego, pchającego go czasami w kierunku odpowiedniej konkluzji, żyłby sobie spokojnie z Mycroftem i nic by nie wiedział. Ale Greg był dociekliwy. Zaglądał pod spód rzeczy, a czasami jeżeli trzeba było drążył jeszcze głębiej. Na razie dopiero chwytał nitki i szedł nimi do kłębka, jeszcze nie oceniał, na razie badał jak głęboko sięgała władza Mycrofta nad jego życiem.

"Spartoliłeś drogi bracie." orzekł Sherlock znad swojej gazety. "I nie, nie wykonam dla ciebie tego śledztwa."

Mycroft miał chęć złapać tacę z herbatą od pani Hudson i cisnąć nią w Sherlocka. John chyba zobaczył to po jego posturze, bo szybko wziął z dłoni starszego Holmesa teczkę z aktami sprawy. Sherlock jak zwykle musiał być uparty, odmówić współpracy i przy okazji uderzyć brata w słabiznę.

"Greg jest dobrym człowiekiem i na pewno wiele rzeczy zrozumie." zaczął John, najwyraźniej Sherlock podzielił się z nim swoimi spostrzeżeniami na temat przyjaźni Mycrofta i Grega.

"Tak. Zrozumie, że musi uciekać, żeby nie zostać wessany i połknięty w całości."

"Sherlock!"

"No co, no co. Sam widzisz co się wyprawia John. Mycroft ma za mało ludzi do kochania i obserwowania, więc znalazł sobie kolejną ofiarę."

Mycroft wyszedł z Baker Street bez pożegnania.

Dwa dni później Greg zapukał do jego biura w centrum Londynu. To był bardzo deszczowy paskudny kwiecień. Zimno, szaro i mokro. Nawet o jedenastej rano bywało ciemno. Ciężkie chmury wisiały groźnie nad Londynem i pomimo porywistego wiatru nie odchodziły.

Mycroft po minie Grega widział, że nadszedł czas. Było bardzo miło posiadać przyjaciela, chociaż przez chwilę. Ale Mycroft pozostawał Mycroftem, nie potrafił i chyba nawet nie mógł, nie chciał się zmienić. Gdyby tylko Greg zrozumiał, że Holmes jest po prostu sobą, że nie robi nic, aby mu zaszkodzić, że to jego sposób na... Różnił się od większości ludzi, myślał innymi kategoriami. Gdyby Greg pozwolił mu na to, tak jak John pozwalał Sherlockowi, z pewnością doszliby do konsensusu. Ale Greg nie był Johnem. Greg był zgorzkniałym, heretyckim policjantem z łajdaczącą się po klubach eks żoną i wytartymi, zgodnymi z prawem i absolutnie niefunkcjonalnymi ścieżkami. Gdy Lestrade zaczął swoje wyrzuty, swoją tyradę na temat zawiedzionego zaufania i kontrolującego wszystko i wszystkich wariata, myślącego, że każdego można kupić, Mycroft zdołał już niemal przekonać samego siebie, że nie potrzebuje detektywa inspektora. Nie potrzebuje nikogo. Jest na to zbyt praktyczny.

"Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolny! Moje kredyty! Moje raty! Wszystko zapłaciłeś ty, rękami osób trzecich, żeby zatrzeć ślady! Myślisz, że będziesz mnie trzymał za gębę swoimi pieniędzmi? Zadłużę się u ciebie nieświadomie a potem będę spłacał do końca życia twoją szczodrobliwość?! No naprawdę jesteś zupełnie inną klasą niż reszta społeczeństwa Mycroft!"

"Jestem i wiedziałeś to od początku." odparł spokojnie Mycroft. Ne wstał z fotela, tylko rozmawiał z Gregiem zza biurka, jak dyrektor z petentem. Lestrade był zbyt wściekły, żeby zauważyć to małe faux pas.

"Po co ci ta kontrola nad moją osobą, Mycroft? Przecież było dobrze tak jak było."

Nie było dobrze. Chciałem cię mieć na własność. I dlatego cię wykupiłem. Bo jestem emocjonalnie wyobcowany, jak to ładnie określa mój psychoanalityk, i jedyne związki jakie tworzę to zależności finansowe.

"Przychodziłem do ciebie jak do kumpla! Wiedziałeś o moich sprawach sądowych, o pracy o... o wszystkim!" mówił uniesionym głosem Greg a na koniec trzasnął pięścią w biurko Mycrofta. "Ufałem ci a ty za moimi plecami praktycznie rozwiązujesz każdy mój problem! Żyjesz moim życiem za moimi plecami! Do diabła, Mycroft! Nie masz swojego życia?!"

Greg zamilkł, wysapując z siebie gniew. Mycroft powoli, z kamienną twarzą wstał z fotela i podszedł do okna. Nad Londynem wciąż wisiały ciężkie, deszczowe chmury. Jak zawsze, jak zawsze...

"Idź już, Greg. Mam dużo pracy i ty zapewne też."

Słyszał jak Greg prostuje się, wygładza garnitur, a potem twardym, nieustępliwym krokiem podchodzi do drzwi.

"Żegnam, Mycroft."

Mycroft nie odpowiedział.

////////////

Następne parę tygodni było bezsensowną, niepraktyczną, emocjonalną gmatwaniną i przyzwyczajaniem się do tego, że nie otrzymuje się smsów o pogodzie. Nie ma się z kim zjadać śniadania niedzielnego, nie ma z kim wyjść na piwo w środę do Diogenesa. Greg zamilknął i przepadł jak kamień wodę. Mycroft nie roztrząsał tego ani go nie szukał. Pracował od świtu do nocy, nie pozwalając sobie na żal ani melancholię. Nie miał ochoty na jedzenie, jadł co mu się podwinęło pod rękę. Nie miał też ochoty na seks, gdy odwiedził dom schadzek pani Gibbs tylko wypijał drinka i wraca do domu. Nie miał ochoty na co tygodniowe obiadki mamusi, więc po prostu przestał ją odwiedzać a na jej telefoniczne indagacje odpowiadał, że jest zajęty.

Schudł. Spał tylko po tabletkach nasennych. Przestał jeść tescowe ciasteczka i przestał śledzić postępowanie Sherlocka. Tyle dobrego z tej całej sytuacji, że poziom cukru mu się unormował i miał wzorowe ciśnienie tętnicze.

Pewnej środy Sherlock zadzwonił i zaczął domagać się, aby starszy brat załatwił mu zwolnienie z aresztu. Młodszy Holmes znowu coś zbroił i jak zawsze oczekiwał pomocy.

"Nie. Zacznij sam załatwiać swoje sprawy Sherlock." i z tymi słowy Mycroft rozłączył się i zapadł w fotel, wspierając głowę na dłoniach. Nawet nie prześledził w jaki sposób brat opuścił areszt. Prawdopodobnie wykupił go John. Nieistotne, nieważne.

Praca utrzymywała go w rozruchu. Pruł przez kolejne umowy międzynarodowe jak maszyna, zgrabnie zamykając procesy, analizy i prognozy na rynku paliw. Anthea obserwowała go z rosnącym przerażeniem i dopytywała o Grega aż wreszcie Mycroft huknął na nią zniecierpliwiony. Że nie życzy sobie pouchwałości, że ma dość rozmawiania o sprawach nie dotyczących pracy, że cholera, jego kawa jest zbyt słodka i lepiej, żeby ktoś mu przyniósł drugą bo nie ręczy za siebie. Anthea przyniosła mu nową kawę, gorzką, bez cukru i bez śmietanki. Patrzyła na niego ze współczuciem, którego nienawidził. Miał chęć cisnąć jej filiżanką w twarz. Nie zrobił tego. Popełnił już wystarczająco dużo głupich ruchów, podjął wystarczającą ilość głupich decyzji, żeby nie pakować się w jeszcze gorsze tarapaty.

Na początku maja, dość późnym wieczorem zjawił się u Mycrofta w rezydencji Sherlock. Z Johnem, oczywiście. To cud, że młodszy Holmes nie upychał swojego doktora za pazuchę swojego ekstrawaganckiego płaszcza. Mycroft przyjął ich w salonie, przy rozpalonym kominku i herbacie oolong. Sherlock nie przyszedł jednak na pogaduszki, tylko od razu przystąpił do rzeczy.

"Mycroft. Pojawił się znowu Jim Moriarty. Ze wskazówek, które zostawiał mi na trupach wynika dość jasno, że jesteś jego celem. Lestrade robi co może, ale wiesz jakie są umysły ograniczonych policjantów na państwowych pensjach. Zanim Lestrade znajdzie poszlaki, możesz być już martwy."

Mycroft westchnął i potarł dłonią zmęczoną twarz. To był dla niego długi dzień, od rana załatwiał wsparcie finansowe dla upadającej ekonomicznie Grecji. Nie miał siły jeszcze na jakiegoś świra, grającego z Sherlockiem w szachy.

"Może mógłbyś wziąć jakiś urlop? Na tydzień, dwa wyjechać z Londynu, póki Sherlock nie unieszkodliwi Moriarty`ego..." zaczął John pojednawczym tonem, ale Mycroft przerwał mu zdecydowanym ruchem dłoni.

"Nie wyjeżdżam nigdzie. Jestem w samym środku ważnych negocjacji i nie mogę pozwolić sobie na ich przełożenie." oznajmił równym, płaskim tonem Mycroft, patrząc Sherlockowi prosto w twarz. Młodszy Holmes zmrużył oczy.

"Wiesz, że to ja wybrałem Grega? Wariowałeś z samotności, Lestrade idealnie nadawał się na twojego przyjaciela a ja potrzebowałem kogoś w policji, kogoś, kto będzie mniej beznadziejny niż reszta. Greg był idealny, niewierna żona, raty za domek, prostoduszność i prostota."

"Przeszło mi to przez myśl, że to twoja sprawka." potaknął lekko Mycroft, ignorując bolesne ukłucie w piersi. "Ale nie jesteś w stanie odgadnąć, jak naprawdę potoczy się przyjaźń."

"Przyjaźń nie..."

Wszystko stało się bardzo szybko. Anthea weszła do salonu z całym naręczem papierów i podań, John pochylił się, żeby nalać sobie herbaty a Mycroft podniósł filiżankę do ust. Osiem strzałów, po dwa na głowę. Z pobliskiej posesji, prosto w okno i prosto w zgromadzonych w saloniku starszego Holmesa ludzi. Krzyk Anthei, rozrzucone papiery, John nurkujący pod stolik i ciągnący za sobą Sherlocka. Mycroft z poczuciem, że mu się to śni obserwował, jak pierwszy strzał rozbija tkwiącą mu w dłoniach błękitną filiżankę. Na drobny, błękitny, porcelanowy mak.

Drugiego strzału już nie pamiętał.

////////////

Obudził się w karetce. Ktoś przytrzymywał go w pozycji siedzącej i bandażował pierś, ktoś mówił coś do niego. Niech się pan nie rusza, niech pan nie ściąga opatrunku, kula przeszła na wylot ale płuco jest uszkodzone. Był oszołomiony, w szoku. Siedział z nogami dyndającymi z otwartych drzwi karetki i nie czuł bólu. Było mu tylko bardzo, bardzo zimno. Nawet pomarańczowy koc nic nie pomagał. Ludzie kłębili się dookoła niego, coś mówili, podawali sobie jakieś sprzęty w snopach błyskających, żółtoczerwonych świateł pojazdów policyjnych. W oddali widział Johna, pochylającego się nad leżącym na noszach Sherlockiem i bladą jak trup Antheę stojąca nieopodal, z krwią na rękawach jedwabnej garsonki.

Sąsiedzi, gapiowie i inni zbędni ludzie stali z boku i patrzyli na widowisko, komentując głośno. Dwie karetki i dwa policyjne radiowozy. Błyski świateł, wycie syren. Kolejny radiowóz nadjechał z wigorem i zaparkował na podjeździe do rezydencji, niemal przejeżdżając jakąś zagubioną medyczkę. Nie, nie radiowóz. Mercedes.

Greg wyskoczył z samochodu, trzasnął drzwiami i zaczął iść szybkim, zdecydowanym krokiem. Miał na sobie rozchełstany płaszcz, wymiętą, dwudniową koszulę i buty nie do pary. Nie było wątpliwości do kogo Greg zmierza. Patrzył się Mycroftowi prosto w oczy i szedł, nie, biegł coraz szybciej.

"Mycroft!"

Mycroft wyciągnął ramiona.

end

by Homoviator 07/2012

image Click to view



W zasadzie tutaj powinna się na historia skończyć. Mycroft i Greg godzą się pod pomarańczowym kocykiem, zamieszkują razem i żyją sobie szczęśliwie do końca świata. Ale chyba dopiszę im hepi endingowego fluffa, co myślicie? :)

greg lestrade, mycroft holmes, bbc series, sherlock holmes, slash, john watson, błękitna wklęsłość, fanfiction

Previous post Next post
Up