Błękitna wklęsłość chińskiej filiżanki, roz II, cz 2

Jul 10, 2012 00:09




I tak zaczął się jeden z dziwniejszych tygodni w życiu Mycrofta Holmesa, co samo w sobie było dość niezwykłe i jednocześnie boleśnie typowe. Mycroft nie lubił niespodzianek, unikał ich i zawsze był odpowiednio na nie przygotowany. Na zamieszkanie w jednorodzinnym domku z trzeszczącymi drzwiami, niechętnym do współpracy bojlerem i rozwodnikiem in spe przygotowany nie był.

Greg pierwszego dnia unikał kontaktów z Mycroftem, widocznie pouczony przez Antheę, żeby nie przeszkadzać w procesie rekonwalescencji. Mycroft pobawił się internetem, wysłał wszystkie potrzebne meile, zostawił na forum Sherlocka komentarz, że bardzo dziękuje swojemu młodszemu bratu za troskę i inwigilację jego urządzeń mobilnych. Następnie zdrzemnął się, zjadł pożywny i nudny obiad, składający się z gotowanej marchewki, odtłuszczonych kotletów i pure z groszku, i zatęsknił. Było to dla Mycrofta tak nowe odczucie, że z początku tłumaczył je sobie jako nudę. Nudził się, zamknięty w tej prostej sypialni, z uszkodzonym kolanem, proszkami przeciwbólowymi i laptopem. Tylko Mycroft nie pamiętał, kiedy ostatni raz się nudził. Nawet podczas lotów samolotem, nawet podczas krótkich przerw na lunch zawsze coś ciekawego czytał, albo wyszukiwał, zawsze miał się czym zająć. Teraz było inaczej, teraz także mógł to wszystko robić ale jakoś było mu z tym niewygodnie.

Po godzinie gapienia się na wygaszacz laptopa doszedł do wniosku, że to tęsknota. Za wypróbowanym, ustalonym latami rutynowym działaniem, za ogromnymi śniadaniami i wieczorną samotnością. Nie mógł robić tego co zwykle, gdy druga istota ludzka siedziała sobie dwie ściany dalej w kuchni i odgrzewała sobie obiad, słuchając przyciszonego kurtuazyjnie rocka. Greg zdawał się być fanem tego rodzaju brzmienia. Mycroft zapisał sobie w telefonie przypomnienie, aby zakupić mu na jakiś doby koncert bilety w pierwszych rzędach.

"Mogę się przyłączyć?" zapytał Mycroft. Zebrał się w sobie, ochrzanił się mentalnie, że jest niezdecydowanym głupcem, i zawlókł się do kuchni do Grega. Kuśtykał widać zadziwiająco pięknie, bo Lestrade zagapił się na niego jak sarna w światła nadjeżdżającego tira a potem bez słów podsunął mu krzesło.

Mycroft nawet nie udawał, że krótka podróż z sypialni do kuchni go nie zmęczyła. Usiadł na zaoferowanym krześle i przez chwilę koncentrował się na oddechu. Kolano nie bolało, gdy go nie ruszał, ale też dość ciężko było nie ruszać nogą. Nawet leżąc można było sprawić sobie ból, o chodzeniu nie wspominając.

Greg odchrząknął, zakrzątnął się przy kuchence i postawił przed Mycroftem kubek z gorącą czekoladą. Za oknami padał gęsty śnieg, ale nie taki jak na odludziu pod Brighton. Śnieg ujarzmiony, miejski i już nie tak groźny. Taki śnieg mógł zamrozić londyńską komunikację, zerwać parę przewodów wysokiego napięcia i spowodować pęknięcia kostki brukowej w chodnikach, ale nie był w stanie pozbawić życia kogoś, kto był na zimę przygotowany. Greg najwyraźniej był, wszystkie parapety okienne, podjazdy i niewielki, w większości wybetonowany ogródek były starannie oczyszczone ze śniegu, kaloryfery odkręcone a na kuchence stał sporych rozmiarów garnek z czekoladą.

"Dziękuję." powiedział Mycroft i spróbował czekolady. Była doprawiona kardamonem, gęsta i bardzo słodka.

"Prawdziwe mleko. Greg, jesteś człowiekiem tradycji."

Lestrade zmarszczył zabawnie nos i usiadł obok Mycrofta.

"Czekolada na mleku z proszku, albo jeszcze gorzej, z zabielaczem, to dla mnie nie czekolada. Jestem oldschoolowy, nie lubię zastępników."

Mycroft powstrzymał się od stwierdzenia, że to co Greg bierze za prawdziwą czekoladę to podróbka, owszem, dość dobra, ale dla mas, które nie miały okazji spróbować oryginału, prawdziwej, roztopionej czekolady. Nie wyrobu czekoladowo podobnego, nie oszukanego miksu. Na prawdziwą czekoladę zwykłego zjadacza chleba po prostu nie było stać. Zabawne, ponieważ zabielacze i brak prawdziwego mleka zdarzały się i w najdroższych kawiarniach. Serwowali w nich prawdziwą czekoladę, ale paprali ją półproduktami. Kultura masowa. Aby skorzystać z jej dobrodziejstw trzeba było być świadomym klientem i to klientem dość bogatym.

Greg patrzył na Mycrofta, jakby czytając jego myśli.

"Na pewno bywałeś w domach, przy których mój dom jest jak podwórze. Na pewno piłeś czekolady przy których moja czekolada jest gorzka jak kawa."

Mycroft zrobił minę i nieomal się roześmiał.

"Lubisz Carrolla jak widzę, czerwona królowo. I owszem, pijałem prawdziwe czekolady, ale ta jest odpowiednia. Siedzę w twojej kuchni, śpię w twoim łóżku i piję twoją wersję czekolady. To się nazywa postawa poznawcza."

"To się nazywa egzekucja." wtrącił niewinnie Greg. "Anthea urwie mi głowę, jak się dowie, że pijamy czekoladę, skoro jesteś zagrożony cukrzycą."

Mycroft zaśmiał się a potem się tego zawstydził. Nic po sobie nie pokazał, ale po minie Grega widać było, że zauważył. Nie skomentował, zajął się przyrządzaniem kanapek z żółtym serem i pomidorem.

/////////////

Czasami był szczęśliwy, że nie musi siedzieć sam w swojej pustej rezydencji i czekać w nerwach na kolejne och jakże wspaniale rodzinne święta. Czasami także żałował, że nie wyniósł się od Grega przy pierwszej okazji. Zaszyłby się w jakimś nadmorskim hotelu w Chorwacji i odchorował tam swoją zimową przygodę w spokoju. Tymczasem pod wpływem impulsu i dość głupiego sentymentu bożonarodzeniowego został w domu, z człowiekiem, z którym wymieniał smsy o pogodzie i który pomagał mu zamiatać po wyczynach Sherlocka. To się nie mogło dobrze skończyć.

Pierwsze parę dni po nieudanej próbie porwania praktycznie przespał, więc nie odczuwał dziwności sytuacji. Zaćmiony lekami, spowolniony i niemrawy, wyruszał z łóżka do łazienki, pił wodę z kranu, zjadał swoją przydziałową sałatkę warzywną, po czym wracał, zawijał się w kołdry i spał dalej. Za oknami padał śnieg, czasami dniało, czasami było kompletnie ciemno a Mycroftowi nie chciało się sprawdzić, czy już rano czy dopiero noc. Nie odpowiadał na smsy ani na meile, Anthea powinna się tym zająć i pewnie właśnie to uczyniła, bo nikt Mycrofta w tych pierwszych dniach rekonwalescencji nie tykał. Królowa zadzwoniła z krótkimi życzeniami powrotu do zdrowia. Zadzwonił też Sherlock, oznajmiając, że mamusia się kontaktowała, i że starszy brat nie wywinie się ze świątecznej kolacji tak łatwo. To tyle, nikt poza tym się nie odezwał. Wszelkie niecierpiące zwłoki telefony od polityków, ambasadorów, ministrów i innych były skutecznie przechwytywane przez Antheę.

Problem powstał w momencie, gdy Mycroft przestał przesypiać dziewięćdziesiąt procent swojego dnia zakopany w bawełnianych pościelach Grega. Mycroft był przyzwyczajony do samotności, u Grega w zasadzie nigdy nie był sam. Lestrade chodził po swoim domu, skrzypiał schodami, odśnieżał podjazdy, pogwizdywał w łazience i generalnie robił to, co zwykle robi człowiek w zaciszu swojego własnego domostwa. Greg się nie krępował. Krępował się za to Mycroft.

Holmes stwierdził z zaskoczeniem, że wcale nie jest mu łatwo przyzwyczaić się do obecności drugiego człowieka. Nie nawykł do uruchomiała bojlera za każdym razem, gdy brał prysznic. Nie nawykł do spotykania kogoś w drodze do łazienki na korytarzu, nie był przyzwyczajony do myszkowania w cudzych szafkach kuchennych w poszukiwaniu słodzika. Niby nic a bardzo drażniąca sytuacja. Mycroft nie bez przyczyny zawsze, gdy tylko mógł, wracał spać do swojej rezydencji.

Mycroft szybko odkrył, że łatwiej było znieść Grega w jego własnym domu, gdy się razem z nim siedziało w kuchni i pracowało. Uznana i zaakceptowana obecność w przestrzeni była o wiele bardziej znośna niż żyjący sobie obok, chodzący, myjący garnki w zlewie i szurający szufladami bieliźniarki człowiek. Mycroft odkrył tą prawidłowość dnia trzeciego, kiedy to wychynął na świat z sypialni. W szlafroku, w puchatych łapciach z misiami, które stanowiły wątpliwej jakości żart Anthei, Mycroft z laptopem pod ramieniem pojawił się przed pochylonym nad aktami Gregiem. Zażądał śniadania i herbaty. Lestrade, rozłożony z papierami na stole kuchennym i okolicach, łypnął na niego złym zezem, ale oczy mu się śmiały.

"Tajess szara eminencjo w misiowych kapciach."

Mycroft postanowił, że w ramach odwetu za koszmarne kapcie i szaliki Anthea dostanie tylko kolię z diamentów, a nie cały zestaw, zawierający także bransoletę i kolczyki.

Uprzątnęli stół kuchenny, odłożyli laptopy i dokumenty. Wtedy właśnie okazało się, że Greg absolutnie nie potrafi robić porządnych śniadań. No naprawdę, kto może dobrze wykonywać swoją pracę, odżywiając się z rana jedynie kawą, kukurydzianymi chrupkami i jogurtem truskawkowym, który miał w sobie tyle cukru, ile dobrej jakości czekolada. Mycroft widząc żałosne śniadanie Grega wyrzucił z obrzydzeniem jego kukurydzianą breję do śmietnika.

"Co robisz?!" chciał wiedzieć Lestrade, na co Mycroft jedynie uniósł brwi i uśmiechnął się wyrozumiale.

"Śniadanie."

Wyjął z lodówki karton mleka, wędliny i masło, wrzucił tosty do tostownicy. Dopiero, jak zaczął smażyć jajka na bekonie i zaparzać bawarkę, odczuł, jak brakowało mu jego rytualnych śniadań. Cóż, niech Greg widzi i niech docenia. Śniadanie Mycrofta i jego objęło swoimi przyjemnymi zapachami i smakami. Greg nie oponował. Siedział grzecznie przy stole i gapił się na Mycrofta, jakby nie mógł się napatrzeć.

"Wszystko w porządku?" zapytał Mycroft znad smarowanego właśnie masłem tosta.

"Tak." wydusił Greg.

Jedli dobrą godzinę, rozmawiając o wszystkim i o niczym, racząc się dokładkami, które sugerowały, że dzisiaj raczej nie będą potrzebować obiadu. Z radia sączyła się powolna ballada rockowa, za oknami padał drobny, zajadły śnieżek a Mycroft doszedł do wniosku, że w sumie mógłby się do tego przyzwyczaić. Może nie do bojlera i śpiewających rur, ale do śniadania, owszem. Poranek zamienił się w południe, gdy Greg osuszył ostatni umyty talerz, wstawił go do szafki i oznajmił, że musi popracować.

"Ja także." powiedział Mycroft i wziął ostatniego łyka bawarki, z nieokreślonym poczuciem żalu.

Zasiadł ze swoim laptopem na przeciwko Grega i zaczął przeglądać meile. Greg zatopił się także w swojej pracy, a gdy zagwizdał czajnik, w całkiem naturalny sposób zaparzył im obu herbatę. Wyjął też miód, komentując, że miód jest dobry dla niedźwiedzi. Wesoły nastrój Grega tylko potwierdził przypuszczenia Mycrofta. Sprawa rozwodu jeszcze do Lestrade nie dotarła.

Myślał, że będzie dziwnie i niewygodnie, ale było całkiem znośnie. Zajęli się swoimi sprawami i robili to dość wydajnie, popijając herbatę i przedzierając się przez zaległości w pracy. Mycroft po około trzech godzinach zdecydował, że ma dość i zaczyna go boleć kolano, zmęczone nieustannym zginaniem pod stołem. Greg spokojnie i pewnie ujął go pod łokieć, wymanewrował z kuchni i odprowadził do sypialni. Mycroft zasnął niemal natychmiast, pomiędzy wyliczaniem trudności w posiadaniu współlokatora a korzyściami z tego płynącymi...

Tak wytworzył się ich mały rytuał. Greg najwyraźniej wziął urlop i wcześniej zaczął przygotowywać się do świat, zagrzebując się w robocie papierkowej. Rano Lestrade szedł uprawiać jogging po zaśnieżonych uliczkach Londynu. Wracał pachnący dworem i mrozem, brał gorący prysznic, a następnie jadł z Mycroftem śniadanie trwające od dwóch do trzech godzin. Potem rozkładali się z laptopami, aktami, podaniami i statystykami na stole kuchennym, robili sobie gorącą czekoladę i pracowali, za nic mając sobie świąteczny wymóg lenistwa i czasu wolnego.

"Pogardzam drobnomieszczańskim przekonaniem, że pracuje się tylko dwanaście godzin na dobę." ogłaszał Greg i strzepywał czytanym właśnie podaniem. "I jeszcze te wolne święta, no naprawdę, każda okazja dobra, żeby się od pracy wymigać."

"Drobnomieszczański paradygmat to pięć, sześć godzin pracy na dobę." poprawił Mycroft z błogim uśmiechem pochylając się nad swoim laptopem i odpisując na meila ministrowi gospodarki rolnej w Niemczech. "Dwanaście godzin to już proszę ja ciebie wyższa warstwa klasy średniej. Uważaj, bo przekroczysz barierę i zagościsz w klasie wyższej."

"A ty jak zwykle na pieniądze wszystko przekładasz, Mycroft!" żachnął się Greg i zamieszał głośno łyżeczką w swojej czekoladzie.

"Absolutnie nie. Dla mnie bycie w którejkolwiek klasie to stan umysłu. Znam profesorów i wysokich urzędników państwowych znajdujących się umysłowo poniżej przeciętnego robotnika. Znam też robotników, którzy mentalnie absolutnie nie należą do swojej kasty."

"Aż się boję spytać, w jakiej ty siebie widzisz klasie, panie Holmes."

"W najwyższej." wyjaśnił z prostotą Mycroft. "Sam stworzyłem swoje stanowisko pracy. Sam sprawiłem, że jest ono niezbędne i nikt poza mną nie może go piastować. Nikt poza mną nie ma wystarczających umiejętności i kwalifikacji. W przekładzie na godziny, pracuję cały czas. Dzielenie doby na pracę i czas wolny wydaje mi się śmieszne, z miejsca w którym stoję widzę, że ludzie tak myślący nie zachodzą daleko."

"A ja w której klasie według ciebie jestem, o nieomylny?" zapytał Greg niby mimochodem, ale jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że od tej odpowiedzi dużo zależy. Mycroft zapatrzył się w niebieskie wściekle oczy i rozważył możliwości. Kłamstwo byłoby pochlebstwem, ale Lestrade od razu rozpoznałby fałsz. Prawda byłaby nieprzyjemna i obnażająca, ale Lestrade zobaczyłby to, czym Mycroft w istocie był. Twardym kawałem drania, patrzącym pod spód rzeczy, rozgryzający plany ludzi, zanim jeszcze sobie uświadomią, że jakieś plany posiadają. W jakimś sensie starszy Holmes był dużo gorszy od młodszego Holmesa. Znał, rozumiał i doświadczał emocji i używał ich znając koszta gry.

Greg nie zamierzał odstąpić od pytania, wciąż patrząc na Mycrofta coraz cięższym wzrokiem. Holmes odchrząknął uprzejmie.

"Jesteś blisko mojej klasy Greg, tylko jesteś krótkowzroczny. Poza tym lubisz utrzymywać swoje małe mrzonki, w które uwierzyłeś za młodu i trudno ci się z nimi rozstać. Mrzonki rozumiem jako małżeństwo, domek z białym płotkiem, udawanie, że ma się czas wolny a w czasie wolnym życie prywatne, i tak dalej."

Greg patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma, wygiął dziwacznie usta a potem zaśmiał się. Głośno i szczerze. Mycroft nie mógł odwrócić od niego wzroku, taki to był miły, zaskakująco ciepły śmiech.

"Przypomnij mi, żeby nigdy nie pytać cię o zdanie na tematy prywatne, Holmes."

"Nie omieszkam, Greg. A teraz czy mógłbym cię prosić o podgrzanie mi fasolki."

Anthea zaopatrzyła lodówkę Grega na najbliższe dwa miesiące. Było w niej dosłownie wszystko a nowe dostawy wciąż przychodziły. Lestrade nie miał oporów przed raczeniem Mycrofta daniami, odpowiadającymi jego własnemu, plebejskiemu podniebieniu. Fasolka po bretońsku, ciasto z ziemniakami, pudding śliwkowy. Greg nie miał wyrafinowanego smaku, ale jadł pożywne dania. Nie lubił słodyczy, poza czekoladą w zasadzie nie miał nic słodkiego w domu, ani dżemów, ani cukru.

"Czekoladowych batoników i ciastek też nie mam." uciął Greg i włożył jakieś policyjne akta do teczki, zawiązując ją i odkładając stos podobnych jej papierzysk.

"Anthea powinna mi zakupić moje ciasteczka z Tesco." pożalił się teatralnie Mycroft i wziął łyka czekolady. "Wie, że je lubię, ale nie załączyła ich do listy zakupów."

"Mówisz, jakby Anthea była twoją żoną i miała obowiązek karmić cię ciastkami." Greg błysnął uśmiechem i wrócił do mieszania fasolki. "To twoja sekretarka. Nie znam sekretarek, które kupują szefom ciastka i wyjeżdżają im na pomoc z brygadą antyterrorystyczną."

"Anthea to asystentka a nie sekretarka." zauważył z naciskiem Mycroft, obserwując nagle niezwykle fascynującą linię karku Grega, pochylonego nad patelnią. "Ufam jej niemal bezgranicznie, bo jest tego warta. Dla ścisłości, nie jesteśmy razem. Anthea od dobrych paru lat jest w szczęśliwym związku z pracownikiem magazynu sklepowego Boots."

"Wow."

"Tak. Przeciwności się przyciągają." uśmiechnął się Mycroft, nadal gapiąc się bezwstydnie na kark Grega. "Poza tym to dobry człowiek, nawet jeżeli zarabia osiemnaście razy mniej niż Anthea."

"Zawsze mogę ci je kupić. Te ciastka, znaczy się. Nie musisz czekać na Antheę." mruknął Greg i pomieszał widelcem w zaczynającej już parować fasolce po bretońsku. "No chyba, że wolisz czekać..."

Było w głosie Grega coś, co nakazywało ostrożność i subtelność, jednocześnie wymuszało jakiś ruch, reakcję. Mycroft nie do końca rozumiał pozawerbalny komunikat, więc na niewypowiedziane pytanie nie odpowiedział.

Może faktycznie lubił czekać. Ze wszystkim.

/////////////

Mycroft był pewny, że Sherlock po tym wszystkim nie da mu żyć. Młodszy Holmes będzie teraz roztrząsał nieuwagę swojego brata, jego lekkomyślność, brak zapobiegliwości i nierozgarnięcie. Tak się dać podejść, tak się dać zagonić w pułapkę. Nieważne, że jedna z najprężniej działających grup terrorystycznych, nieważne, że nie spał od kilku dni, miał swoją coroczną przedświąteczną depresję i po prostu potrzebował wyjechać z Londynu. Mycroft opuścił na chwilę gardę. Zostało to dostrzeżone, zakatalogowane i wykorzystane w ciągu zaledwie dwóch godzin. Sherlock będzie teraz napawał się poczuciem wyższości, dowodem na to, że jednak starszy brat nie jest nieomylny, że ma swoje ułomności i jest tylko człowiekiem. Gadaniu nie będzie końca...

Dwa dni przed Świętami Sherlock i John odwiedzili Mycrofta i Grega. Sherlock cały sztywny, oficjalny i znudzony, John uśmiechnięty, rumiany w swoim koszmarnym wełnianym blezerku, z paczką ciasteczek pani Hudson i obietnicą, że wszyscy są zaproszeni na imprezę bożonarodzeniową dzień przed zwykłymi, rodzinnymi Świętami.

"Mycroft, jak mniemam dołączysz do grona obchodzącej Boże Narodzenie rodziny." orzekł Sherlock, zasiadając przy stole kuchennym i pozwalając nalać sobie herbaty do filiżanki. "Uraz kolana nie może być aż tak poważny, żeby zostawić mnie samego na pastwę mamusi."

"Uraz kolana, wstrząśnienie mózgu, żebra." wyliczył monotonnym głosem John, ściskając młodszego Holmesa znacząco za ramię. "Sherlock. Odpuść."

"Nie będę nic odpuszczał." wysyczał Sherlock, przykrywając dłoń Johna swoją dłonią, ale nie strącając jej. "Bez Mycrofta i jego obślizgłych sposobów na przetrwanie w grupie mamusia dokona trwałych uszkodzeń na wspaniałej maszynie, jaką jest mój umysł!"

"Czy ja dobrze rozumiem, czy potrzebujesz Mycrofta, żeby bronił cię przed mamusią, Sherlock?" zapytał z niedowierzaniem Greg. Och prostoduszność plebejskiego umysłu klasy średniej. Mycroft nie mógł się nie uśmiechnąć. John natomiast zaniósł się śmiechem i zgiął się w pół, łapiąc z trudem powietrze.

Sherlock założył ramiona na piersi i nadął się jak nastolatek, któremu nie przypasowała impreza urodzinowa, zorganizowana przez rodziców.

"Jak zwykle coś rozumiesz, ale nie wiesz co detektywie inspektorze Lestrade. Radzę skupić się bardziej na swoim rozwodzie, niż na koligacjach rodzinnych Holmesów. Zdaje się, że twoja żona już na stałe związała się z rudowłosym Szkotem, baristą z kafejki w centrum."

Greg udał, że kąśliwa uwaga spłynęła po nim jak woda po kaczce i zaczął wyciągać produkty spożywcze, żeby przygotować poczęstunek. Ręce mu drżały. John westchnął i zacukany potarł skroń, a Mycroft... Mycroft poczuł zaciętą, zapiekłą, wzbierającą ognistą falą w piersi wściekłość. Nie było jasne, dlaczego tak gwałtownie zareagował na przytyk Sherlocka względem Grega, ale jedno było pewne. Sherlock te święta spędzi z rodziną sam, chociażby Mycroft miał przesyłać mamusi potwierdzenie nieuleczalnej choroby ze szpitala.

Musiało mu to wyjść na twarz, bo Sherlock popatrzył na niego z rosnącym niepokojem.

"Co?"

Mycroft w krótkich, węzłowatych słowach wyjaśnił Sherlockowi, że na Święta zostaje z Gregiem, że wciąż nie czuje się zbyt dobrze i przez wydarzenia ostatniego tygodnia musi odrobić zaległości w pracy. Mamusia na pewno zrozumie. Mamusia zawsze rozumie, gdy jej starszy i bardziej poważny, zarabiający na jej psychoterapię i schroniska dla rasowych psów syn raz na trzydzieści lat nie pojawi się na bożonarodzeniowej wieczerzy. Sherlock miał wystarczająco rozumu, żeby milczeć i nie pogrążać się bardziej. John podsunął mu talerz z ciastem i poklepał pocieszająco po plecach. Ciekawe, jak blisko była ta dwójka...

Reszta wieczoru upłynęła na pogaduszkach Grega i Johna odnośnie pracy, wspólnych znajomych i wyników ostatnich meczów piłki nożnej. Bracia Holmes nie włączali się w konwersację, tylko obserwowali się w milczeniu, usadzeni po dwóch stornach stołu, nieruchomi, z filiżankami stygnącej herbaty. Gdy John zaczął się żegnać, zgarnął Sherlocka i zaproponował Gregowi wyjście do pubu na piwo. Lestrade zgodził się z uśmiechem, który sprawił, że Mycroft poczuł się niekomfortowo. Widocznie według Grega starszy Holmes nie nadawał się do piwnych męskich konwersacji.

I miał rację. Mycroft nie cierpiał siedzieć i jęczeć. Mycroft wolał siedzieć i działać.

Goście pożegnali się i wyszli. Mycroft pomógł Gregowi sprzątnąć ze stołu, pozwalając mu na bezcelowy, zagłuszający ciszę small talk. Coś o meczach drugoligowych i kwitnącej na stadionach przestępczości. Gdy Mycroft skończył wycieranie talerzy przeprosił i udał się do sypialni. Greg wyglądał, jakby miał chęć zapytać się o co chodzi i co się stało, ale Holmes był szybszy. Zanim Lestrade zebrał się w sobie, Mycroft był już bezpieczny w sypialni i patrzył na wirujący w szalonym tańcu śnieg za oknem.

//////////////////

Zaplanował swoją wyprowadzkę bardzo dokładnie. Rozłożył ją na parę dni, aby Greg nie załapał, że jest zły. Mycroft doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zachowuje się dziecinne. Lestrade miał swoje życie, swoich znajomych i swoje drobnomieszczańskie przyjemności, których najwyraźniej nie chciał dzielić z Mycroftem. I było to w pełni zrozumiałe. W końcu jedyne co tak naprawdę robili ze sobą to dobre pół roku pogodowych smsów. Ostatni tydzień jedli też razem śniadania i pracowali na jednym stole w kuchni. Na tego typu sytuacjach nie można było nic budować. Mycroft nawet nie sądził, ze w ogóle coś budować chce. Nie miał chęci tego analizować. Samo stwierdzenie, że jest irracjonalnie zły na kogokolwiek było wystarczająco upokarzające.

Swój powrót do rezydencji przygotował za plecami Grega, słusznie mniemając, że prostoduszny inspektor będzie usiłował go zatrzymać. Mycroft nie chciał być zatrzymywany. Chciał wrócić do swojego status quo, odetchnąć w samotności swojego salonu i odpocząć od dziwacznych, niepraktycznych myśli, które go nawiedzały. Myślałby kto, że osobisty doradca najważniejszych głów w kraju będzie miał chęć na przyjaźń z nudnym, przewidywalnym detektywem inspektorem.

Sherlock przyjaźnił się ze swoim Watsonem. Ale Sherlock był w niektórych kwestiach ośmiolatkiem zamkniętym w ciele dorosłego mężczyzny, żaden z niego przykład ani pomocnik.

Anthea szybko i profesjonalnie wywiązała się z wszystkiego, o co ją Mycroft poprosił. Przygotowała rezydencję, zaopatrzyła lodówkę, zapłaciła Sherlockowi mandat i grzywnę za jazdę nie swoim samochodem. Zorganizowała także drużynę pięciu strażników, patrolujących co godzina cały dom i ogród strasznego Holmesa. Reszta należała do Mycrofta.

Gdy zadzwonił do mamusi, oznajmić jej, że nie przyjedzie na święta, mamusia jak zawsze wpadła w histerię. Cierpliwie słuchał jej zarzutów, suchych łez i niezdarnego wpędzania go w poczucie winy. Jak zwykle zastanowił się, jakby to było rzucić w cholerę te chore rodzinne układy, jak zwykle rozgniewał się sam na siebie, że tak nie potrafi. Gdy mamusia przestała już odgrywać scenę Mycroft stwierdził oschle , że musi kończyć rozmowę, ponieważ ma wizytę kontrolną stawu kolanowego. Nawet nie zapytała się o jego zdrowie. Nie, żeby tego oczekiwał.

Rozłączył się z dziwnym poczuciem lekkości w żołądku i drapaniem w gardle. Gdy Greg zapukał do drzwi sypialni, oznajmiając gromkim głosem, że kolacja, Mycroft był na nowo sobą, wyprasowanym, ubitym w drogi garnitur biznesmenem.

Lestrade przyjął wiadomość, że jego niespodziewany współlokator się wyprowadza ze spokojem. Uśmiechnął się, życzył wszystkiego dobrego i podziękował za mile spędzony czas. Mycroft obiecał zadośćuczynienie finansowe, czy Greg się na nie godzi czy nie. Żartobliwie zaproponował też ciche zlikwidowanie eks żony. Lestrade zaśmiał się wtedy głucho, nazwał Holmesa wariatem, po czym zajął się wykładaniem obiadu na talerze. Nie zaprotestował. Wtedy Mycroft odczuł nagle, że coś jest nie tak i nie powinien zostawiać teraz Grega, jednocześnie co innego mógł zrobić. Nie był rodziną. Nie był nawet przyjacielem, z którym idzie się do pubu ponarzekać na kiepskie wyniki meczów i zgorzkniałe baby z wieczną migreną.

Nie. Greg sobie poradzi. Podobnie jak Mycroft. Z okazji napadu pod Brighton, rozwodu i nadchodzących świat obaj byli nieco bardziej podatni na sentymentalne bzdury, nieco bardziej ugodowi. Czas wrócić do tego, co było, czas wskoczyć na stare, dobre, wypróbowane koleiny.

///////////////

W rezydencji uderzyła go niezwykła, niewygodna, wciskająca się w uszy cisza. Nigdy wcześniej tak dotkliwie jej nie słyszał. Będzie się trzeba przyzwyczaić, że nikt nie kręci się po schodach, nikt nie pogwizduje w łazience i nie brzęczy w kuchni czajnikiem. Cisza tego typu, gdy się do niej przyzwyczaić i jej poddać, miała także właściwości kojące i relaksujące. Mycroft od razu zasiadł w fotelu przed kominkiem i poprosił pokojówkę, żeby go rozpaliła. Lubił robić to sam, ale jego kolano nie za bardzo miało chęć się teraz zginać. Mariette posłusznie wykonała jego prośbę, po czym zakomunikowała, że herbata za pół godziny. Anthea zamknęła za nią drzwi i długą chwilę popatrzyła na rozpartego w fotelu Holmesa.

"Zostaniesz sam na święta? Jeżeli chcesz, możesz przyjść do mnie. Jesteśmy tylko w dwójkę, ja i Henry. Mamusi i Sherlockowi nic nie powiemy."

"Dziękuję, ale muszę odmówić." odpowiedział Mycroft ze sztucznym uśmiechem. "Mam parę palących spraw do załatwienia."

Anthea zrobiła minę, założyła ramiona na piersi i pokręciła głową.

"Nie musisz przede mną grać, jeszcze uwierzysz sam w te swoje wymówki. Mycroft, poważnie mówię, chodź z nami."

"Kupiłaś ciasteczka?"

Widząc, że temat skończony i że nie zmieni zdania Holmesa, Anthea usiadła na fotelu obok i wyciągnęła nogi w kierunku kominka.

"Oczywiście. Ciasteczka i miód. To jedyne słodkości w tym domu i lepiej by było, żebyś więcej ich nie gromadził. Odkryłam twoją skrytkę z batonikami i słoikami nutelli."

"Jesteś niezastąpiona."

"Wiem. Ale Mycroft." Anthea położyła Mycroftowi dłoń na ramieniu. Jej paznokcie były idealnym obrazem francuskiego manicure. "Obiecaj mi, że jak tylko zmienisz zdanie, to do nas przyjedziesz."

"Oczywiście." skłamał gładko Mycroft, a Anthea widząc kłamstwo tylko przewróciła oczyma.

"Jesteś niemożliwy szefie. Dobrze, znikam. Wesołych świąt."

"I szczęśliwego nowego roku." dopowiedział Mycroft z godnością. Gdy Anthea wstała z fotela, wręczył jej ozdobne, jubilerskie pudełko. Z całą kolią, kolczykami, naszyjnikiem i bransoletkami. Diamenty źle wyglądały poza kompletem.

"A ja mam dla ciebie tylko skarpety." Anthea położyła na stoliku obok fotela Mycrofta grubą, szeleszczącą paczuszkę, przewiązaną grubą wstążką. "Henry mówi, że mężczyźnie skarpety zawsze się przydadzą."

Rozstali się bez zbędnych słów. Nie chciał dłużej zatrzymywać Anthei, w końcu ktoś na nią czekał.

Resztę wieczoru przesiedział przy kominku, wpatrując się w trzaskające płomienie. Anthea skądsiś zdobyła drzewo jałowcowe, wrzuciła je w ogień i w całym salonie pachniało teraz zimowym lasem. Zdecydowanie trzeba będzie zorganizować Anthei podwyżkę. Może także pchnąć w górę hierarchii pracowniczej Henry`ego. Chociaż nie, Anthea wyczułaby wpływ Mycrofta, lepiej było nie ryzykować

Nie był głodny więc nie zjadł kolacji. Nie miał nawet chęci na nocną przekąskę w postaci ciasteczek. Gdy wreszcie wstał z fotela ogień w kominku już wygasał a zegar z ogromną ogromną, złoconą tarczą wskazywał pierwszą w nocy. Mycroft wziął prysznic, ubrał się w piżamę i zaległ w swojej sypialni. Zabawne, jak zimna i niewygodna mu się wydała. Za duża, zdecydowanie za duża, kwadratowe pomieszczenie, które przydzielił mu Greg było znacznie bardziej poręczne. I ciepłe.

Zasnął z jednym termoforem na nerkach a drugim pod kolanem. Śniła mu się kurtka z futerkiem, w której ukrywał twarz i ogromna śnieżyca, która zagarniała powoli cały świat.

/////////////

Poranek wigilijny Mycroft spędził śniadając samotnie w kuchni, tak jak zwykle racząc się swoimi rytualnymi przysmakami. Brzoskwiniowy drzem, bawarka, ciasteczka owsiane i tescowe. Mycroft pieczołowicie komponował sobie kanapki, wkrajał warzywa do sałatki i czuwał, aby nie zważyło się mleko. Miał chęć na czekoladę na prawdziwym mleku i chrzanić poziom cholesterolu i inne lekarskie badziewia.

Gdy już wszystko przygotował, zasiadł do stołu i zaczął powoli spożywać, delektując się każdym kęsem. Starał się o niczym nie myśleć, kontemplował tylko krajobraz za oknem. Stuprocentowa, mroźna, śnieżna zima zadomowiła się w Anglii na dobre. Mass media podawały coraz to nowe komunikaty o zasypanych ulicach, pozrywanych liniach wysokiego napięcia i śmiertelnych ofiarach mrozu. Trzeba było przyznać, że zima w Londynie była niezwykle malownicza. Śnieg okładał się na bogatych domach bogatej dzielnicy, w której rezydował Mycroft i wcale nie wyglądał groźnie. Biały, czysty, lekki puch. Śmiercionośny, kradnący ciepło i kąsający każdą odsłoniętą część ciała. Każdy medal miał dwie strony, każdy kij dwa końce... może Mycroft powinien jednak pojechać na świąteczną kolację u rodziny, inaczej zostanie sam. A pozostawanie samemu także miało dwie strony medalu...

Nie było mu jakoś zbyt wygodnie w cichej rezydencji, więc włączył kuchenny zestaw stereo, słuchając jednym uchem nowych wiadomości z kraju i ze świata. Nic nowego, nic wielkiego. Świat zamiatał wszystkie brudy pod dywan, aby napawać się magią świąt i zmuszać ludzi do kupowania niepotrzebnych im rzeczy i przeżywania czegoś, co w zasadzie można było obejrzeć tylko w filmach. Ludzie potrzebowali tego. Raz na rok zamknąć oczy i nie widzieć, że rząd wciąż podwyższa im podatki, że wciąż ktoś tnie dofinansowania na służbę zdrowia, że ktoś wciąż mąci przy kapitale na ich emerytury. Raz na rok zapomnieć i po prostu ucieszyć się, chociażby jedynie mirażem, zlepkiem chrześcijańskich tradycji i komercyjnego bełkotu. Mycroft to rozumiał, każdy musiał czasami odpocząć od zmartwień. Jednocześnie obrzydzało go, że ludzie nie przestawali myśleć o tych wszystkich nadużyciach raz w roku, ludzie raz na rok o nich myśleli, na co dzień rzecz ignorując.

Świętej pamięci tatuś zawsze powtarzał, że ludzie krzyczą, walczą o prawa i gardłują, ale w rzeczywistości to jedynie bydło. Nie krzykacze wygrywają, a ci, którzy pozbyli się złudzeń i twardo stąpają po ziemi, potrafią przejrzeć na wskroś iluzje, sprzedawane wszędzie dookoła. Małżeństwa, rozwody, świąteczne kolacje, świąteczne choinki na głównym placu i kolędy w każdym większym sklepie, nietrafione prezenty gwiazdkowe. Z roku na rok coraz bardziej kuriozalne, bo co możesz kupić dorosłemu facetowi który na siebie zarabia i jak chce, kupi sobie cokolwiek mu brak?

Henry magazynier twierdził, że skarpety. Mycroft skłonny był w tym akurat wypadku przyznać mu rację.

Cały dzień twardo pracował. Nie pozwalał sobie na głupie, niepraktyczne myśli i za pomocą telefonu, faksu i internetu naprawiał kapitał finansowy Hiszpanii. Niełatwe ale do zrobienia. Minister spraw zagranicznych był zadowolony, rząd hiszpański już mniej a rodzina królewska zaprosiła Mycrofta na sylwestra. Dzień jak co dzień. Po co komu święta.

Około szóstej ubrał się w grube kalesony, ciepły garnitur i wełniany płaszcz. Nie miał ochoty wyściubiać nosa w taką mroźną pogodę, ale trzeba było zrobić zapas słodyczy z Tesco, zanim pozamykają sklepy na święta. Coś mówiło mu, że w samotnej, cichej rezydencji w czasie świąt konieczna jest większa ilość ciasteczek.

Strażnicy wypuścili go, mamrocząc coś do swoich sprzętów komunikacyjnych i zerkając na niego niechętnie. Nic dziwnego. Trzymał ich w pracy w święta. Na pewno go za to nie kochali, ale płacił wystarczająco dobrze, aby siedzieli cicho.

Wymknął się z rezydencji tylnymi wyjściami, limuzyna już na niego czekała. Szofer, zaspany i niemrawy, nacisnął pedał gazu i w ciągu dziesięciu minut byli przed Tesco.

Mycroft wyskoczył z limuzyny i utykając podążył do sklepu. Kolano nie lubiło, gdy napinał je, balansując na oblodzonym chodniku. Wszedł do środka sklepu i w przedsionkach piekielnych Tesco od razu owionęło go gorące, sztuczne powietrze z zagrzybionych z pewnością systemów grzewczych. Skrzywił się, westchnął, strzepnął śnieg z kołnierza i stanął oko w oko z Gregiem.

Lestrade wyglądał jak człowiek wczorajszy. Szara gęba, blade usta, napuchnięty nos, przekrwione oczy. Włosy sterczały mu we wszystkie strony a odpięty płaszcz zwisał mu smętnie z piersi, wilgotny i wymięty. Mycroft patrząc na twarz Grega, na jego ubłocone buty, mokre spodnie i cztery paczki ciastek, upchnięte w jednorazową torbę foliową, doznał olśnienia. Lestrade w Tesco tak bardzo oddalonym od jego domu i pracy. Lestrade z ciasteczkami, których nie lubił.

"Hej. Dzwoniłem, ale coś się dzieje z moim zasięgiem w te śniegi. Właśnie do ciebie szedłem." powitał się Greg, odwracając twarz i najwyraźniej nie mogąc znieść ciekawego spojrzenia Mycrofta.

"I masz prezent. Ciasteczka." zdiagnozował Mycroft. Greg skinął głową.

Tutaj, pośród cichnącego gwaru, pośród coraz bardziej rzednącego tłumu ostatnich spóźnionych klientów, pędzących na złamanie karku, aby zdążyć przed świętami, tutaj w dmuchającym gorącym powietrzem przejściu Tesco działo się właśnie coś istotnego. Mycroft nie potrafił tego nazwać, ale czuł, że rozeznanie przyjdzie w swoim czasie. Niekoniecznie w metalowych halach Tesco, wypełnionych kolędami, bożonarodzeniowym błotem i zapachem psujących się ryb.

Komórka Mycrofta piknęła, zwiastując nadejście smsa. Sięgnął po telefon, uśmiechając się przepraszająco. Odczytał pospiesznie wiadomość.

Anthea dała ci też skarpetki dla Grega. Wesołych Świat Mycroft. SH

Mycroft uśmiechnął się, skasował smsa i wetknął komórkę z powrotem do kieszeni.

"Chodź. Zapraszam cię na kolację." powiedział i złapał Grega za rękaw, pociągając go do wyjść. Zdecydowanym krokiem Mycroft wyszedł z dusznego marketu prosto w lodowatą ciemność wigilijnego wieczoru. Lestrade szedł za nim posłusznie. Nie protestował.

end

by Homoviator 7/2012

Uwaga! Stężenie fluffu wzrasta! Rozdział 3 i ostatni już niedługo :) Autor uprasza o komentarze, bo wen w czasie suszy przysycha marnie.

end

by Homoviator  7/2012

Uwaga! Stężenie fluffu wzrasta! Rozdział 3 i ostatni już niedługo :) Autor uprasza o komentarze, bo wen w czasie suszy przysycha marnie.
piosenka do tego rozdziału Filiżanki to New Drink for The Old Drunk, by We Are Augistines

image Click to view



mycroft holmes, lestrade, bbc series, sherlock holmes, slash, john watson, błękitna wklęsłość, fanfiction

Previous post Next post
Up