Dla odprężenia umysłu i na fali zachwytu ogólnego filmem X-Men First Class, popełniłem kilka drabbli. Możliwe, że popełnię ich więcej, pisze się nieźle i czuję, jak to wspaniale relaksuje mój mózg :)
Drabble osadzone są w czasie, gdy młodzi X zaczynają trenować w rezydencji Charlesa Xaviera, a Charles z Erykiem podróżują w poszukiwaniu nowych mutantów. Pominąłem wątek niewygodny, czyli pobytu w siedzibie CIA, a więc fik ten jest AU. Mutanci sami szukają mutantów. W tym zgadzam się z Magneto :)
Doprowadzę do sceny plażowej (ha!) w inny sposób, w inny sposób pojawi się też Darwin, so rest peacefully.
Drabble są krótkie, niewymiarowe i widziane przez slash gogle, ale slash jako taki jeszcze przed nami.
Pairing Eryk/Charles pojawi się, ale później. dont like dont read
AU, slice of life, fluff, drama, god knows what
Tytuł: Ty też
Friendship is born at that moment when one person says to another, 'What! You too? I thought I was the only one"
C.S. Lewis
Czasami mu się to śniło. Ciemne głębiny wodne, zimno przenikające do szpiku kości, jego własne, otwarte w niemym krzyku usta, do których wlewała się woda, dusząc, dławiąc gniew, zbuntowany sprzeciw, wrzask.
To niesprawiedliwe!To nie tak miało być!
Oddalająca się łódź podwodna, zamykające się za nią podwodne wiry, śmiertelne i piękne. Moc, która umykała, uciekała z każdym łykiem brudnej wody zatoki, z każdym rozpaczliwym ruchem. Nie zdołał przytrzymać łodzi. Poległ. Nie potrafił się pomścić, nie był w stanie rozwinąć swojego talentu na tyle, żeby złapać jednego człowieka i jednego człowieka zabić. Na próżno, całe lata treningów, nauki, analiz, ukrywania się. Na próżno. Wszystko na nic. Wszystko marność.
Czuł, jak mdleją mu ręce, jak napina się skóra czoła, wychodzą żyły. Nie miał czym oddychać i nie chciał już oddychać. Po raz ostatni wyciągnął rękę, usiłując uchwycić łódź podwodną w magnetyczną sieć... a potem ktoś objął go od tyłu i pogłaskał. Myślą. Był tak zaskoczony, że się poddał, był tak zdruzgotany, że nie miał siły na sprzeciw. Ten, kto gładził jego umysł posuwistymi, uspokajającymi myślami, ciągnął go właśnie w stronę powierzchni, w stronę mroku, poprzecinanego snopami brudnego, szarogranatowego światła.
Byłoby lepiej, gdybyś mnie tam zostawił Charles.
Obudził się, jakby ktoś trącił go dłonią w ramię. Otworzył szeroko oczy, wstrzymał oddech i instynktownie omiótł swoją mocą metalowe sprzęty w pokoju. Wszystko na swoim miejscu. Odetchnął głębiej. Na miejscu. Zegar tykał sennie w kącie sypialni, wskazując godzinę czwartą nad ranem, zawiasy w drzwiach nie ruszone, zamek zatrzaśnięty jak zawsze, żabki od zasłon nie tknięte. Rozluźnił się, ale spocona, przyklejona piżama i wilgotna pościel, pachnąca strachem i stresem, nie były zbyt przyjemne. Jak zawsze spał na wznak, ściskając w dłoni poniemiecką monetę, z rewolwerem pod poduszką i jak zwykle, gdy usiadł, bolały go nieco plecy. Zdrętwiały kark, lędźwie, nawet usta. W gardle piekło go ostro, całkiem jakby krzyczał.
Miał nadzieję, że to był tylko sen, cichy, bez krzyków, o które bez wątpienia będzie pytał Charles. Eryk przeżył w swoim życiu wiele koszmarów na jawie, nic dziwnego, że nauczył radzić sobie z, dużo mniej strasznymi, koszmarami sennymi. Krzyk jednak... Na krzyk Eryk nie powinien sobie pozwalać. Normalnie zbywał potrzebę pomagania Xaviera, potrzebę uzdrawiania. Jego głupawe przekonanie, że wszystko rozwiąże się przyjacielską rozmową, żartem i wyrażeniem serdecznego poparcia. I tylko o czwartej nad ranem, pośród rozrzuconej pościeli, z gardem bolącym od wyobrażonego krzyku, jakoś nic nie było już normalnie.
Otarł twarz z potu i wstał, zrzucając z siebie zapoconą podkoszulkę. Wsunął się w obcy i wciąż pachnący nowością szlafrok frotte. Odetchnął. Sen. Tylko sen. Trzęsły mu się dłonie.
Idąc po schodach do kuchni starał się zrelaksować, a gdy napił się wody prosto z kranu i wytarł usta rękawem, poczuł się trochę lepiej. Tam wtedy, w zatoce, to nie była jedyna szansa dorwania Shawa. Odstawił zbędną szopkę, dramę niegodną dorosłego mężczyzny, rzucał się samobójczo, krzyczał. A przecież Shaw co prawda uciekł, ale prędzej czy później odnajdą go ponownie. Poza tym Eryk miał teraz sprzymierzeńców, mutantów, miał grupę, która będzie wspierać go w walce. Nigdy nie wierzył w grupy, w żadnym wydaniu, ale tutaj akurat Charles mógł mieć rację. Shaw posiadał swoich popleczników, Eryk też powinien ich mieć.
Usiadł na stołku przy ogromnym oknie, oparł się o parapet i wpatrzył się w rodzący się, jesienny świt, niemrawy, zamazany i szary. Nie zdziwił się, gdy zobaczył Charlesa, przestępującego niepewnie z nogi na nogę przy kuchennym progu. W swoim własnym domu Xavier potrafił zachowywać się czasami jak obcy, jak ktoś, kto musi pytać o pozwolenie. Być może był to efekt uboczny jego mocy i moralności, nie chciał grzebać ludziom w głowach bez pardonu, więc zawsze pytał.
Teraz Charles miał chęć zapytać się, czy może się przyłączyć.
"Nie mogłem cię wtedy tak zostawić. Tam w wodzie, w zatoce. To nie było właściwe wyjście, bo nie wszystko jest marnością." zauważył półgłosem Charles, jego twarz rozluźniona, jego usta miękkie. Patrzył Erykowi prosto w oczy bez wahania, i wyglądał młodo, bardzo młodo. Wyglądał bezbronnie, w swojej flanelowej piżamce, w przyklapniętych kapciach, z dłońmi w kieszeniach szlafroka, tak przytulnie, domowo wyciągniętego, wytartego i zużytego. Wygodny. Cały Charles, razem ze swoimi małymi zboczeniami na punkcie mutacji, ze swoimi książkami, papierami, dysertacjami, nieustanną potrzebą dolewania sobie herbaty i wyjaśniania komuś czegoś, cały Charles był wygodny, gotowy dostosować się, otwarty na bycie z innymi, na uczestnictwo w czymś większym, niż tylko pojedynczy byt.
"Myślałem, że to ja jestem tutaj jedynym telepatą." Xavier uśmiechnął się pod nosem i wstawił czajnik na gaz. Nie opuścił gwizdka, ale za to wyjął z szafki dwa kubki i wsypał do nich herbaty. Po cichu, powoli, sennie. A więc poranna schadzka kuchenna miała zostać ich wspólną tajemnicą. W jakiś pokręcony sposób było to dla Eryka ekscytujące.
"Jedyny telepata. Jesteś uroczo naiwny i zadufany w sobie." wymruczał niskim, głębokim głosem. Charles zadrżał w swoim wygodnym szlafroku, a może Erykowi tylko się wydawało.
W ciemności przed świtem wszystko było możliwe.
end
by Homoviator 07/2011