A true friend is someone who thinks that you are a good egg even though he knows that you are slightly cracked
Bernard Meltzer
roz 2. Tylko nie mów mi o tym
Nie był stworzony do przebywania w grupie. Czuł się nie na miejscu, obserwując naturalne zachowania nastolatków, schodząc co rano na wspólne śniadanie, przesiadując w ogrodzie, gdzie bawiono się, uczono i trenowano.
Charles powiedział mu, że nie musi uczestniczyć we wspólnych spotkaniach, nie musi zmuszać się do niczego. Eryk nie byłby sobą, gdyby nie uczynił z tego wyzwania. Będzie uczestniczyć we wszystkim, skoro już godził się wziąć w tym całym dziwacznym przedsięwzięciu udział. Poza tym wolał trzymać rękę na pulsie. Charles miał swój plan, wyidealizowaną do granic możliwości strategię współżycia mutantów i ludzi, i realizował ją. Eryk nie zaprzeczał, jeszcze, chociaż zadawał niewygodne pytania i wytykał niespójności. On też pracował nad swoim planem, szlifował go już dużo wcześniej, zanim dowiedział się, że nie jest sam, że istnieją mutanci mu podobni. Plan, co prawda uległ nieco zmianie, ale nadal opierał się na jednej prerogatywie. Zabić Sebastiana Shawa, pomścić, cokolwiek jeszcze pamiętało się, że warte jest mszczenia się.
Charles nie zgodziłby się, gdyby wiedział. Może zresztą i wiedział, był w końcu telepatą, tyle, że związanym obietnicą, że nie będzie bez pozwolenia czytać myśli, czy to ludzi, czy mutantów. Eryk był dobry w prowokowaniu sytuacji patowych. potrafił zakładać pułapki tak misterne, że ofiara orientowała się, że weszła w zasadzkę dopiero po kolejnych czterech ruchach szachowych pionków. Charles może i był w pełni świadom, że plan różni się od planu Lehnsherra, ale nie mógł nic powiedzieć, dopóki plan był tylko niewyraźną, schowaną na dnie umysłu, skłębioną myślą.
Było coś obślizgłego w trzymaniu kogoś tak serdecznego jak Charles w sytuacji patowej, ale Eryk widział w swoim życiu rzeczy o wiele bardziej obślizgłe, więc nie czuł wyrzutów. Xavier sam zakładał sobie smycz, sam kontrolował swoją moc i wyznaczał moralne granice użycia, i tak było lepiej. Nikt nie musiał odgrywać roli agresora.
Jak co dnia Eryk schodził na dół na śniadanie, chowając skrzętnie swoje rozważania na temat zemsty i cichą niechęć do uczestniczenia w grupowych wydarzeniach dnia. Jak co dnia Charles witał go uśmiechem, zbyt mocną kawą i przypalonym tostem. Obaj uśmiechnięci pod nosem, każdy ze swoim planem i swoją strategią. Z początku można było traktować takie pomieszkiwanie razem jako wyczuwanie granic wroga, po jakimś czasie stało się rutyną. Zdradziecko przyjemną rutyną, z wbudowanymi umiejętnie momentami zadowolenia, rozbawienia, poczucia zdrowej rywalizacji. Eryk zdał sobie z tego sprawę dopiero po dwóch tygodniach przebywania tutaj, z grupą mutantów, z Charlesem. Rezydencja Xaviera, ze swoimi ogromnymi korytarzami, wypełnionymi antycznymi rzeźbami i malowidłami quattrocenta, z ogrodami, w których można się było zgubić, z przestronną kuchnią, która nie była używana chyba od wieków, to wszystko stanowiło bardzo uroczą, kuszącą zasadzkę.
Charles był świetnym graczem, nie tylko w szachy jak widać. Eryk musiał starać się, żeby omijać rozsiane na jego drodze zasadzki. Zasadzki na niezależność, wolność, na plan zemsty.
Najgorszy był fakt, że czasami, w przypływie znużenia i pustki, Eryk tęsknił za czymś takim. Za przebywaniem razem z podobnymi mu dziwolągami, za kiepskimi śniadaniami, jedzonymi wspólnie, za nieśmiesznymi żartami i zbyt słodką kawą. Chyba się starzał. Zerknął na Charlesa, który nadal uśmiechał się pogodnie do swojej kawy, jego usta lekko opuchnięte, zaczerwienione, jego oczy pociemniałe, granatowe, niemal czarne.
"Znowu tosty." zauważył mimochodem Eryk, w ramach powitania. Sięgnął ponad głową Charlesa po kubek. Charles wciąż się uśmiechał, tylko przymknął oczy.
"Dobrze wiesz, że nie potrafię przyrządzić nic innego Eryku. Dolej mi kawy, jeżeli możesz."
Eryk odpowiedział uśmiechem, który tylko po części wypływał z uprzejmości wobec pana domu, po czym sięgnął do maszynki do kawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu, chrupiąc spieczonymi skórkami tostów i zapijając je kawą. Przy końcówce drugiego tosta Eryk stracił cierpliwość, wstał, wyciągnął patelnię, włączył gaz i zaczął szperać po lodówce. Była za pełna, w ramach przekory wybrał więc danie banalnie proste i skromne. Zapach jajecznicy zwabił do kuchni kolejnych członków grupy. Najpierw przyszedł śpiący na stojąco Sean, który rozczochrany koszmarnie, z błędnym wzrokiem i przydeptanych kapciach, usiadł przy Charlesie. Niedługo potem wsunęła się do kuchni Raven, w długonogiej blond formie i puchatym, różowym szlafroczku. Następnie pojawił się w kuchni Hank z przekrwionymi, opuchniętymi od ekranu komputera oczyma i Alex, z włosami mokrymi od prysznica i nabuzowaną hormonami butą zbuntowanego nastolatka.
Angel nie schodziła na śniadania. Budziła się za późno i wolała jeść swoje dietetyczne sojowe produkty około południa.
Eryk bez kręcenia nosem zrobił jajecznicę dla wszystkich, dorzucając kolejne jaja, gdy kolejny mutant wkraczał do kuchni. Charles nie umiał gotować, zajęty swoimi artykułami, hipotezami, z rozwianym włosem w rozpiętym kardiganie, zapewne nie wygenerowałby energii mentalnej, potrzebnej do ogarnięcia jednego, pożywnego posiłku porannego. Eryk w sposób naturalny przejął ten obowiązek od niego, pozwalając Charlesowi zająć się resztą, czyli interakcją ze studentami. I tak Lehnsherr przyrządzał jajecznicę a Xavier prowadził niezobowiązującą konwersację ze wszystkimi po trochu, utrzymując przy stole niewymuszony klimat rodzinnej pogawędki, pomieszanej z edukacyjną konwersacją na temat.
Był w tym dobry. Eryk słuchał jednym uchem i zastanawiał się, czy działo się tak z powodu telepatycznego wyczuwania emocji, podświadomie, ale jednak, czy to po prostu grzeczność. Grzeczność i coś jeszcze... Gdy przybyli do rezydencji była ona na błysk wysprzątana i odkurzona, a kuchnia została bogato zaopatrzona w wiktuały spożywcze. Jednak żaden kucharz, żadna pokojówka już się później nie pojawili. Goście Xaviera musieli sprzątać po sobie sami, sami gotować i odkurzać dywany. Tak było lepiej, zmniejszało to szansę, że jakaś nieszczęsna kobiecina dostanie zawału, bo zobaczy jak Sean jednym beknięciem po puszce piwa imbirowego, rozbija równo na pół czajniczek do zaparzania herbaty.
Charles, innymi słowy, przyzwyczajony był to pustej rezydencji, do samotnych śniadań i samotnych wycieczek po herbatę do kuchni. Teraz, mając w domiszczu tylu gości, czuł się bardziej niż dobrze, lawirował pomiędzy nowymi znajomymi niczym paw, brylował elokwencją, pomagał, wspierał i uczył. Czuł się jak ryba w wodzie, mogąc wreszcie podzielić się swoją wiedzą z kimś, kto nie uzna go za fantastę, zbyt młodego profesora, bujającego w obłokach i piszącego niezrozumiałe tezy na temat mutacji.
Eryk, w przeciwieństwie do Charlesa, nie nadawał się do pogawędek, zwierzeń i zawierzeń, i nawet nie aspirował do miana mentora nowej generacji mutantów. Był starszy, bardziej doświadczony w życiu codziennym i codziennych oraz niecodziennych okrucieństwach, niż żyjący w swoim bogatym świecie, pośród książek i cudzych myśli Charles. Eryk przeżywał życie, Charles o nim myślał. Nie było nic złego w takim podziale ról, ale też powodował on pewien ferment w grupie. Dzieciaki z początku bały się Eryka i unikały go, speszone odwracały wzrok, nie odzywały się do niego pierwsze. Można to było wziąć za dobre wychowanie, ale Eryk wiedział lepiej. Poznawał lęk jak dobrze wytresowany pies poznaje zapach, potrafił się nawet się z tego lęku cieszyć. To dawało mu więcej przestrzeni, to czyniło go jeszcze bardziej samotnym. Charles nie aprobował tego stanu rzeczy i na każdym kroku podkreślał swoją przyjaźń i serdeczność względem Lehnsherra. Na początku nie było to łatwe do przyjęcia. Eryk nie był przyzwyczajony do nieustannego poklepywania go po ramieniu, po plecach, do pytań i znienacka rozpoczynanych konwersacji. Nie był przyzwyczajony do tłumaczenia siebie, swoich działań komukolwiek, ale gdy telepata patrzył na niego tymi miękkimi, pełnymi współczucia oczyma, nazywając go po raz setnym "drogim przyjacielem", miał chęć wytłumaczyć, przekonać. Chciał mieć Xaviera po swojej stronie...
Eryk z rozmachem wygarnął resztę jajecznicy na swój talerz i usiadł, w rogu kuchennej wysepki, tuż przy Charlesie.
Czuł, jak pułapka zatrzaskuje się dookoła niego, jak wszystkie zaślepki wskakują na swoje miejsce.
Reszta, oczywiście, nic nie zauważała, nieświadoma zagrożeń lub zagrożenia ignorująca. Raven skubała swoją jajecznicę, mrucząc coś o szczypiorku, Alex podkradał Hankowi pomidory, które Hank zaczął kroić dla siebie, a skończył na krojeniu dla całej ferajny. Sean zasypiał ponownie, z widelcem w jajecznicy i otwartymi ustami. Wszystko toczyło się normalnie, zwykły, słoneczny poranek w ogromnej, wypełnionej słońcem kuchni.
Pułapka.
Charles poruszył się, marszcząc dziwnie nos i odrobinę zbyt nerwowo mieszając swoją osłodzoną do granic możliwości kawę. Chciał coś powiedzieć, o coś zapytać, znowu. Cokolwiek wyczuł u Eryka, spowodowało, że zaniechał pytania i dobrze.
Przez długą chwilę w ogromnej kuchni panowało milczenie, przerywane tylko brzęknięciami talerzy, sztućców i pochrapywaniem Seana.
O kuchni mawiało się, że jest sercem domu i to w niej gromadzą się pozytywne energie, to w niej rodzą się najlepsze pomysły i długofalowe plany. Kuchnia miała w sobie tą właściwość, że ludzie w niej przebywający, na chwilę stawali się czymś na kształt rodziny, wspólnie jedli, rozmawiali, wspólnie gotowali, zmywali i zacieśniali więzy.
Kuchnia Xaviera była wielka, przedzielona ogromną wyspą-barem, który spokojnie mieścił dziesięć osób, z przestronnym kątem na całą lśniącą maszynerię, lodówkę, blendery, tostery, kuchenkę, wyglądającą raczej jak dzieło nowoczesnej techniki, a nie miejsce przyrządzania posiłków. Pomimo ogromu przestrzeni, goście instynktownie trzymali się tylko jednej strony wyspy, instynktownie grawitowali do siebie, do innych użytkowników kuchni. W gruncie rzeczy, mutanci, czy nie, woleli korzystać tylko z niewielkiej części pomieszczenia kuchennego, w zamian wybierali bliskość.
Piękna, oblana słońcem, dobrze zamaskowana pułapka. Eryk wykrzywił usta.
"Lepiej się razem siedzi, je i pije. No i przy kimś drugim jest cieplej." oznajmił ni w pięć ni w dziewięć Charles i wziął łyka kawy.
Nie musiał tłumaczyć, że nie chodzi o ciepło płynące z systemu grzecznego rezydencji.
Wszystkie zaślepki pułapki wskoczyły na swoje miejsce. Eryk był specjalistą od pułapek i wiedział, że nie ma już sensu uciekać, bo jest za późno. Charles był o wiele lepszym graczem, niż dawał to po sobie poznać.
end
by homoviator 07/2011