Tytuł: Zwykli ludzie
rozdział: VI
pairing: George Mitchell, kolejność dowolna w ramach akcji SOS (Save Our Seme XD ) or not :) rating nie wysoki, w sumie wcale go nie ma :P
ff do serialu emitowanego przez BBC, Being Human, którego następne odcinki dane nam będzie zobaczyć dopiero w lutym. Eh, życie *mumbles*
Wiedział, że prędzej czy później przyjdą się przywitać. Odwiedzić go w jego nowym domku, zobaczyć jego nowe "zwierzątko". Nie lubił o tym myśleć i robił wszystko, żeby unikać tego tematu. I tak nie mógł z tym nic zrobić. Gdy wampiry chciały zrewidować obecne życie jednego z członków klanu, po prostu to robiły. Nie było ucieczki. Ani teraz, ani nigdy.
Pierwsze symptomy zbliżającej się "wizyty" zauważył jakoś tak w listopadzie. Na zebraniu wampirów ktoś rzucił, że miło by było zapolować sobie przy knajpie szekspirowskiej. Potem była już równia pochyła, ozwały się głosy, że, jako krewniacy, powinni obejrzeć nowe gospodarstwo Mitchella, skoro przebywanie w nim tak dobrze na niego wpływa, że i trochę utył i jakby złagodniał.
Mitchell zawsze miał się za osobę łagodną, ostatnia uwaga zastanawiała go jednak. Mieszkanie z wilkołakiem i duchem mogło go zmienić, ale nie aż tak, żeby inne wąpierze były w stanie to spostrzec. Chyba. Konkluzja, że oto przechodzi metamorfozę, której niemal nie czuje, była nieprawdopodobnie niewygodna.
Miał pewność, że wytropili go, gdy pilnował wilkołaka podczas jego księżycowych nocy, spędzanych na polach dookoła Bristolu. Nie było to trudne, jeżeli wiedziało się, że George jest wilkiem, a oni właśnie, pech chciał, to wiedzieli. Obserwowali dom, zresztą Mitchell nigdy specjalnie nie krył tego, gdzie mieszka ani z kim. I tak by do tego dotarli. Zawsze docierali. Mieli w tym kilkusetletnią wprawę. Ukrywanie się i ucieczka sprawdzały się jedynie na krótką metę i były męczące.
"Co ty taki odundany jesteś, Mitchell? Nos do góry. Chcesz pójść do Szekspira na piwko? Ja stawiam." jowialnie huknął George prosto koło ucha Mitchella, po czym zaśmiał się zaraźliwym, głośnym śmiechem człowieka, który właśnie wszedł do ciepłego domu prosto z listopadowej chlapy na zewnątrz. "Nie daj się prosić. Taka psia pogoda, w sam raz na grzane piwo."
"Uhm." bąknął Mitchell, odkrywając, że właśnie upuścił ogórka, którego chciał położyć na kanapce. George zarzucił mu ramię na barki i potrząsnął nim przyjaźnie. Następny ogórek wylądował na kuchennym linoleum.
"Idziesz, wąpierzu?"
"Idę."
Nie było sensu marnować więcej ogórków, zresztą robienie kanapek drżącymi dłońmi nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Zwłaszcza w listopadowy, wietrzny wieczór czwartkowy. George usatysfakcjonowany zgodą Mitchella, zwrócił całą swoją uwagę na usiłującą dosięgnąć kubków na najwyższej półce Annie. Mitchell obserwował jak tych dwoje wchodzi w płynną, przyjacielską interakcję, i leniwie wycierał mopem ubrudzoną ogórkami podłogę. Annie dostała swój kubek i zaraz wstawiła go do zlewu, żeby go 'przetrzeć z kurzu', George przyodział koszmarnie prosty i niewysmakowany, granatowy płaszcz, po czym oboje stanęli w przedpokoju, patrząc oczekująco na Mitchella.
Czuł na sobie ich nieco zdziwiony wzrok, ale bardziej niepokoił go fakt, że czuł jeszcze kilka innych spojrzeń.
To był spokojny wieczór. W szekspirowskim pubie było mało ludzi, tylko kilku stałych klientów, mieszkających nieopodal, siedziało przy barze i sączyło drinki. Mitchell, George i Annie tak jak zwykle zajęli miejsca koło blisko wielkiego, wystawowego okna. Wampir nie powiedział nic o śledzących ich obserwatorach. Nic nie można było w tej materii zrobić a denerwować się za wczasu też nie było dobrze. George śmiał się z niego, że nie ma humoru, bo taki mały ruch w pubie i niewiele pięknych pań do uwodzenia. Mitchell przyjmował z gracją kpiny wilkołaka, odcinając się od czasu do czasu, że lepiej czekać na nieznajomą niż na byłą narzeczoną, z którą nie zamieniło się słowa od dwóch lat.
Jeszcze kilka miesięcy temu George na takie słowa skrzywiłby się, zamknął w sobie i chodził nadąsany z dwa tygodnie, tylko po to, żeby wybuchnąć znienacka i urządzić krwawą kłótnię. Jeszcze kilka miesięcy temu koncept bycia wilkołakiem nie przechodził przez głowę George`a bez wyrządzania szkód, spięć i urządzania istnego pandemonium w psychice wilczka. Mitchell był cierpliwy a Annie nie mogła doraźnie nic zrobić, wybuchy wilkołaka, na początku ich wspólnego mieszkania częste, zdarzały się coraz rzadziej. Wilczek dystansował się, dobrze, dobrze. Jeszcze nie wiedział, że pomieszkiwanie z wampirem ma swoje ciemniejsze strony niż tylko włosy w umywalce i utknięte pod kanapą w salonie skarpetki.
Podeszła do niego, gdy właśnie wychodził z toalety. Bezwonna, bezszelestna, ubrana jedynie w małą, czarną, odsłaniającą nieludzko zgrabne nogi i szczupłe ramiona. Zbyt szczupłe. Mitchell skrzywił się, naprawdę, o co chodziło z tymi wampirami o skłonnościach anorektycznych. Nic dziwnego, że zazdrościli mu, że mieszkając z kochającym gotować George`m nieco przybrał na wadze.
"Cześć nieznajomy." wymruczała Lucy, operacjąc się uwodzicielsko o bufet i skutecznie tarasując wampirowi przejście w głąb sali. "Postawisz mi drinka?"
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wcale nie przyjacielskimi spojrzeniami, po czym Mitchell westchnął cierpiętniczo a Lucy prychnęła prawie naturalnym, niskim śmiechem. Napięcie minęło, w każdym razie na chwilę. Barman wyjrzał zza baru, zmarszczony i gotowy udzielić nagany uprawiającym seks w toalecie ignorantom. Zdziwił się, widząc jedynie stałego klienta rozmawiającego z piękną kobietą.
"Nic ci nie postawię, moja droga. Dopóki nie powiesz mi, czemu mnie śledzisz." swobodnie udzielił informacji, zastanawiając się głupio, czemu barman jest taki zdziwiony i czy wszyscy tak uparcie przypisują jego osobę George`owi, że już nawet nie wzbudza podejrzeń flirtując z jakąś panną.
Lucy uśmiechnęła się pięknym, drapieżnym uśmiechem. Jej zęby były równe i nienaturalnie białe w przytulnym półmroku baru. Mitchell zapatrzył się na nie, usiłując wyrównać oddech i wyglądać normalnie. Nie wyglądała jak swój ludzki poprzednik. Jej ruchy były wystudiowane i groźne, straciła na wadze, stała się nienaturalnie piękną bestią, nie posiadającą nic z pulchnej, ciepłej kobiety, którą niegdyś była.
To była jego wina. Chociaż piękna bestia postrzegała sprawę nieco inaczej.
"Jak to, czemu cię śledzę? Czy to nie oczywiste?" Lucie strzepnęła włosami, pierścionki na jej szczupłych palcach zalśniły złowieszczo. "Mitchell, skarbie, gromadzimy siły, żeby raz na zawsze pokazać ludziom, do kogo tak naprawdę należy świat."
"Erm... do komunistów?"
Zrobiła obrażoną minę a on odkrył w sobie chęć potrząśnięcia nią i zobaczenia, czy spadnie jej z tych wymalowanych powiek brokat. W porę odsunęła się od niego, wydumając kokieteryjnie usta.
"Nie żartuj, Mitchell. Wyglądasz wtedy prawie jak człowiek, stwór, którego jedynym celem jest stanie się naszym pożywieniem."
"Wow, zdania złożone. Ale wiesz co?" przychylił się do niej, wyczuwając kłujący aromat świeżej krwi i perfumowanej koronkowej bielizny. Wypieła się rozkosznie w wyzywającej pozie a on zacisnął szczęki w krzywym uśmiechu. "Nie skorzystam. Dla mnie to smutne smęcenie starych pierdzieli, nie mogących wytrzymać swojej starości i bezskutecznie usiłujących szukać celu."
"Te stare pierdziele, jak ich określasz, mają na ciebie oko." Lucy uśmiechała się, ale była zła. Nie pojmował dlaczego, ta rozmowa nie mogła potoczyć się inaczej. "Głównie dlatego że wciąż jesteś nieprzyjemnie nieokreślony, Mitchell. Obserwują cię."
"Tylko przez grzeczność moja droga. Nigdy nie lubiłem wygłaszać podczas zgromadzeń inwektyw i rzeczy dyskryminujących inne punkty widzenia. Potem nie mogę spokojnie oglądać Przystanku Alaska, bo wciąż mam wrażenie, że powiedziałem o jedno słowo za dużo."
Wpatrywała się w niego drapieżnymi oczyma ukrytymi w brokacie, po czym prychnęła nieelegancko. Chyba postanowiła dać sobie spokój z gierkami. Chwała bogu.
"Twoje milczenie może okazać się dużo gorsze w skutkach niż to jedno słowo, Mitchell."
"Co przez to rozumiesz?" czuł, że jego uśmiech jest brzydki a George z alarmem zerka na niego ze swojego miejsca przy oknie. Rzecz trzeba było załatwić szybko, żeby nie powstały nieporządane efekty uboczne.
"Zawsze myślałem, że milczenie jest najbezpieczniejszą formą obrony, Lucy." wymruczał tonem kończącym rozmowę.
"Nie tym razem." ona także pochyliła się ku niemu i owionął go lekki, liliowy zapach, maskujący zapach krwi i trupa. Całkiem jak onegdaj na hiszpańskim cmentarzu, blady aromat kwiatów, dymek z kadzideł, zawodzący śpiew, asperges me Domine, hypposo et munasdabor*... otrząsnął się i spojrzał prosto w ciemnoniebieskie oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach.
"Powiem ci coś, przez wzgląd na to, co dla mnie zrobiłeś... przecież tak udatnie mnie przemieniłeś w rasę, która już niedługo będzie rządzić. " jej usta były miękkie, umalowane słodko pachnącą szminką, wyglądającą jak krzepnąca krew. "Jeżeli nie masz nic, na czym ci zależy, zostań, walcz, milcz albo mów, jak ci wygodniej. Ale jeżeli masz to coś..."
Rozszerzone źrenice, zapach lilii i odległe zawodzenie płaczek na cmentarzu pełnym pobielanych wapnem grobów. Drgnął, ale nie mógł się już odsunąć. Lavabis me et super nivem dealabor.*
"...to uciekaj."
Roześmiała się widząc jego twarz, chociaż był pewien, że utrzymał maskę spokoju. Wiedziała. Oni wiedzieli. Ale prędzej piekło pochłonie cały ten światowy bajzel, który toczył się i toczył i nie mógł się skończyć od tysięcy lat, niż Mitchell zacznie uciekać. Nawet jeżeli oznaczałoby to zostawienie jego pierwszego prawdziwego domu... Te suspiramus gementes et flentes in hac lacrima valle.*
"Nigdzie się nie wybieram." wyszeptał, mając unikalne wrażenie, że niemal nie porusza wargami. Lucy cofnęła się, wyczuwając jego aurę, cichą, ciemną, stojącą za nim niczym ściana utkana z mroku. Nigdy się z nią nie obnosił, nie było potrzeby, poza tym uwłaczało mu trochę uciekanie się do rozwiązań siłowych. Młoda wampirzyca, którą sam pod wpływem jakiegoś kompletnie głupiego impulsu, stworzył, nie miała pojęcia o jego prawdziwej mocy.
"A teraz dopij swojego drinka i wyjdź." powiedział cicho Mitchell, a Lucy nie spuszczając wzroku z jego oczy, posłusznie wychyliła kieliszek, odstawiła go z brzękiem na bufet i skierowała się ku wyjściu. Już przy drzwiach rzuciła George`owi nienaturalnie intensywne spojrzenie.
"O co chodzi, Mitchell? Panna dała ci kosza? Ależ się na mnie zagapiła!"
"Nie spojrzała się na ciebie tylko na mnie!" fuknęła Annie i podkuliła nogi na fotelu. "I to jest podejrzane, bo mnie poza wami przecież nikt nie widzi. Hej, Mitch, kto to był?"
Zerknął szybko na Annie, a ona zamknęła pośpiesznie usta, już otworzone do kolejnego pytania. Usiadł z przyjaciółmi, wyciąając się na kanapie i stwierdzając, że może jednak powinien uciec z Bristolu, ze szpitala, z domu... George zmróżył swoje małe, bure oczka i zmierzył Mitchella solemnym wzrokiem psa bernardyna, wyczuwającego lawinę. Świetna, psia mać, intuicja.
"Kto to był, Mitchell?"
"Ktoś, kogo mam nadzieję nie spotkać przez następne dwa miesiące."
/////////////////////////
Mitchell był zdenerwowany. George to wiedział, ale obawiał się zadziałać jakoś bardziej aktywnie, niż tylko wmuszanie w wampira kolejnych puddingów śliwkowych i herbat. Zdenerwowany Mitchell był nader rzadkim widokiem i z początku wyglądało to tylko jako łagodny przypadek depresji jesiennej. Blady Mitchell snujący się nocami po całym domu, szepczący na schodach z Annie o wczesnych godzinach porannych, z zaczerwienionymi oczyma zmywający energicznie szpitalne podłogi, był niepokojącym widokiem. George chciał zapytać, ale coś go powstrzymywało. Już, gdy otwierał usta, gdy był o krok od wypowiedzenia swojego zmartwienia i głupiej, psiej troski, Mitchell produkował serię znaków ostrzegawczych, które spalały plan na panewce.
Zmrużone, opuchnięte lekko powieki, zwężone usta, wepchnięte zbyt mocno w kieszenie od bluzy dłonie, zaciśnięte niewątpliwie w pięści. George widział to wszystko i odpuszczał sobie indagacje. Mitchella coś gryzło i najwyraźniej nie chciał niczyjej pomocy. Poradzi sobie sam, myślał wilkołak, przygotowując śniadanie i usiłując nie patrzeć, z jaką niechęcią wampir siada do stołu. Poradzi sobie sam, setki lat już przecież sobie radził.
Być może miało to coś wspólnego z cieniami, które ostatnimi czasy przemykały się po patio i dookoła domu, zerkając i szepcząc. George z początku myślał, że to tylko wilk robi mu psikusy, wyłapując ruchy najmniejszych nawet gryzoni ulicznych, drepczących w poszukiwaniu otwartego okienka do piwnicy. W wilku budził się czasem taki psiak, obserwujący najmniejsze oznaki życia, nawet te obrzydliwe, karalusze, ukryte w mroku. George znosił to z dystansem dwunoga tolerującego wybryki swojego włochatego pupila, i momentami nawet zaczynał w ten sposób myśleć o wilkołaku. Owszem, sierściuch miał całe tony wad, ale bywały chwile, w których był po prostu zadowolonym psowatym, machającym ogonem, stawiającego uszy na sztorc i goniącym usiłującą wylądować na tapecie w kuchni muchę.
Szybko okazało się, że cienie przemykające dookoła domu, nie są tylko zabawowym nastrojem wilka. Istniały naprawdę i pachniały krwią. Wilk w George`u warczał głucho, gdy pewnego ranka ten otworzył drzwi, żeby zabrać z progu nową gazetę i butelkę z mlekiem. Błękitna mgła unosiła się nad ulicami sennych rubieży Bristolu, niebo rozjaśniało się powoli, a w rogu uliczki coś szarego drgnęło i cofnęło się za kamienny narożnik sklepiku spożywczego.
Wilk zawył tak, że George niemal wypuścił z rąk mleko. Mitchell niespodziewanie zmaterializował się na progu, w zarzuconym pośpiesznie na rozwleczony dół od piżamy swetrze.
"Co jest?" zapytał cicho, nie patrząc na George`a tylko rozglądając się po ulicy. Wilk mruknął niecierpliwie a butelka w dłoni jego człowieczego nosiciela zadrżała.
"To ja chyba powinienem spytać. Co się dzieje? To nie pierwszy raz, gdy wilkołak wariuje, bo coś tutaj do nas...podchodzi, skrada się... nie wiem. No cholera jasna, Mitchell, powiedz albo to z ciebie wyduszę."
Jak się okazało, nie zdążył nic ze swojego współlokatora wydusić.
Mitchell zniknął z dnia na dzień. Po prostu w środę wieczorem zjadł z George`m i Annie późną kolację, zakrapianą wytrawnym winem. Następnie obejrzeli The Supernaturals, porozmawiali trochę o nadprzyrodzonych mocach czających się w Cadriff, po czym rozeszli się do swoich pokojów. Mitchell zachowywał się normalnie, żadnym słowem ani gestem nie zdradził, że planuje dłuższą wycieczkę.
Z początku George myślał, że to jedna z kolejnych przygód Mitchella. Może wampir spotkał jakąś wyjątkowo smaczną kobitkę w mięsnym, może miał wczesną randkę albo odrabiał godziny w pracy, usiłując wyprosić od szefa więcej wolnego na święta. Może miał coś do załatwienia z tymi swoimi wampirzymi kolegami.
Ale drugiego dnia nieobecności Mitchella, jakoś tak pod wieczór, George zaczął się poważnie martwić. Annie siedziała z nim na kanapie i patrzyła zaniepokojonym wzrokiem. Wiedział, że coś wie, ale w jakiś przedziwny sposób miał pewność, że nie może nic powiedzieć. Co się do diabła w tym domu wyrabiało?
Gdzieś w okolicach północy lekki niepokój George`a przeszedł w jednostajnie przyspieszającą panikę. Dzwonił do szpitali, na policję, do znajomych z pracy. Nikt nie wiedział gdzie jest Mitchell i nikt nie był wstanie udzielić mu żadnej informacji na ten temat. Wszyscy kazali mu czekać, jedni, ponieważ taka była procedura postępowania z osobami zaginionymi, drudzy, bo sława pozbawionego skrupułów podrywacza wyprzedzała wampira o dobre kilka długości. Co było niemałym osiągnięciem, przy wzroście Mitchella.
George odkrył, że jego nawyk obgryzania paznokci powrócił. Annie snuła się za nim, gdy przeszukiwał pokój Mitchella, żeby znaleźć chociaż jakaś małą wskazówkę, gdzie jego zwariowany współlokator zniknął. W sypialni wampira nie było nic ciekawego, poza kilkoma paczkami papierosów i ubraniami, uroczo zrolowanymi i wrzuconymi do szafy. Jedynie czerwone prześcieradła, zawsze skotłowane artystycznie a teraz dokładnie ułożone na łóżku, wyglądały nienaturalnie.
Żadnej wiadomości, żadnej kartki ani smsa. Nic. Mitchell zniknął z domu w dokładnie taki sam, niewytłumaczalny, tajemniczy sposób, w jaki pojawił się w życiu George`a. Annie robiła herbaty we wzmożonym tempie, widząc jak George zasiada przy kuchennym stole i ukrywa twarz w dłoniach.
"Ok... Ok.. to na pewno jeden z tych jego idiotycznych żartów. Kretyn... imbecyl... Albo zabalował gdzieś i obudził się w Walii... Jezu, gdzie on może się podziewać..."
Annie unosiła się nad nim, jak nieprzymierzając, duch.
"A może mięty się napijesz? Albo wywaru z pokrzywy? George? Nie rób sobie tego... "
Odwrócił się na krześle, zmierzył ją bacznym spojrzeniem i wział głęboki, uspokajający wdech. Raz, dwa, trzy, to niczyja wina, nie musisz być zły na nikogo bo to niczyja wina.
"Annie. Ty coś wiesz?" spytał, mimo woli rozdymając skrzydełka nosa i zaciskając usta.
Annie wyglądała na ducha, który pomimo swojej zwiewnej postaci, znalazł się w bardzo niewygodnej sytuacji.
"...nie..."
George zacisnął usta, gotowy wybuchnąć na głupią, niezdecydowaną, rozchwianą emocjonalnie babę, która nie potrafiła nawet porządnie umrzeć. Przed kąśliwymi komentarzami powstrzymała go bezradna mina Annie, która usiadła na przeciw niego przy stole i zaplotła nerwowo dłonie, wyłamując palce. George ponownie odetchnął głęboko, pomyślał, że jest "kwiatem lotosu unoszącym się na spokojnych wodach jeziora", po czym przyjrzał się uważnie swojej współlokatorce.
"Czy nic mu nie będzie? Czy... on wróci?"
Nagle okazało się, że bez Mitchella ta cała farsa z wilkołakami, wampirami i duchami, jest czymś przekraczającym mentalne możliwości przetwarzania informacji, jakimi dysponował mózg George`a. Bez wampira wilk wypali się, zacznie kręcić się w kółko, przestanie dbać o pozory człowieczeństwa i ktoś go w końcu zabije, albo jeszcze gorzej, nikt go nie zabije i będzie już tak żył... sam, zdziczały i sparszywiały. Nie człowiek.
Zakręciło mu się w głowie, a Annie uniosła się ze swojego krzesła, zmartwienie piętnujące jej twarz szarawym odcieniem.
"George, spokojnie. Tutaj... no... przyszli. Tacy jak Mitchell, ale inni, bardziej agresywni. Wyczułam ich kilka razy, ale nie myślałam, że to coś specjalnego... od kiedy spotkałam was i okazało się, że różne stwory chadzają po świecie, nie łatwo mnie czymś poruszyć... Mitchell nic nie chciał mówić, tylko żeby się nie przejmować, żeby nie podnosić głowy przez kilka tygodni, żeby żyć cicho i spokojnie, nie wychylać się... że coś załatwi a potem będzie już ok..."
"Porady jak żyć, psia mać!" wywarczał George, trzaskając pięścią w stół i wywracając kubek nie tkniętej mięty. "Ale co z nim, Annie! Co z NIM!"
"Nie wiem." rozłożyła bezsilnie ręce Annie a w jej głosie pobrzmiewało przerażenie i agonia. "Naprawdę nie wiem!"
Po pięciu dniach nie wiedzenia, George przestał jeść i tak przyzwyczaił się do wydzwaniania co kilka godzin na policję i do biura osób zaginionych, że stało się to jego drugą naturą. Grafik był ustalony, wilk po pracy dzwonił co godzinę, gdy pracował, telefony wykonywała Annie. Z tym samym efektem. Nikt nic nie wiedział, niektórzy przypuszczali, że Mitchell, jako zdrowy i jurny dwudziesto parolatek, zaginął gdzieś w całkiem przyjemny sposób z jakąś panną. Niektórzy wyczuwając desperację George`a usiłowali racjonalnie wytłumaczyć mu, że odnajdywanie zaginionych to rzecz niełatwa i czasochłonna, i powinien uzbroić się w cierpliwość.
Nie chciał tego słuchać, ale nie mógł przestać dzwonić. Nie mógł przestać czekać.
Wieczorem siódmego dnia wilk obudził George`a trącając go zimnym nosem i skamląc nagląco. Bez namysłu wilkołak zerwał się z kanapy, zrzucając magazyn z kolan, który udawał, że czyta. Na oślep, potykając się o meble popędził do przedpokoju. Gdy Mitchell wyprostował się i spojrzał na niego znad zdejmowanych właśnie, ubrudzonych nieziemsko butów, George z rozpędu strzelił go z otwartej ręki przez twarz.
Aż klasnęło a mały, ozdobny stoliczek stojący przy drzwiach, zachwiał się niebezpiecznie.
Świat stanął jak na stop klatce a usta Mitchella ułożyły się w idealne "o". Przez długą chwilę George słyszał tylko dudnienie swojego serca, które chciało wyskoczyć mu z klatki piersiowej. Ręka paliła go od uderzenia. Panującą w holu dzwoniącą ciszę, przerwała Annie.
"O rany." westchnęła z niedowierzaniem, stając u szczytu schodów i przykładając drobne, blade dłonie do twarzy.
George na wpół obudzony, na wpół zabójczo wściekły i gotowy rzucać meblami, wpatrywał się tępo w czerwieniejące od uderzenia lico Mitchella. Nic nie mówili, tylko się patrzyli. Mitchell przez dłuższy moment, który mógł być wiecznością, wpatrywał się spokojnym, czarnym spojrzeniem w George`a, który poczuł jak całe jego wnętrze zmienia się w drgającą galaretę.
"Przepraszam." bąknął Mitchell, i tym oto prostym, krótkim słowem zapoczątkował lawinę. Później, gdy już się uspokoili i usiedli w szekspirowskim pubie na pojednawczym piwie, Annie mówiła, że nigdy nie pomyślałaby, że George potrafi wpaść w matczyny szał, podszyty wyrzutami sumienia, gniewem i troską. Mitchell potakiwał jej, podsumowując, że to tylko stadne zachowania wilcze, chociaż przytulanie i bicie po twarzy na przemian jest cechą rozpoznawczą histerycznych matek rodzaju ludzkiego. George nie komentował, wiedział, że przesadził. Tyle, że po siedmiu dniach poszukiwań wampira nic nie było tak jak powinno, a jego panowanie nad emocjami poszło w miasto i zagubiło się w jakimś klubie ze stripteasem.
Uspokajał się powoli, ale ostatecznie. Mitchell został porządnie wyłajany, wytargany za włosy, wyprzytulany, a na koniec zagoniony do łazienki, żeby wziął prysznic. Wampir został też nakarmiony do syta fasolką po bretońsku a nad jego głową zostały odprawione lamenty na temat jego zmniejszającej się wagi, źle wyglądającej cery i wystających bardziej niż zwykle obojczyków. George wiedział, że zachowuje się jak niezrównoważony wariat z problemami z tożsamością, ale nic nie równało się z ulgą, że jego wampir w końcu wrócił. Wilk w George`u, nie rozumiejąc do końca co się dzieje, popiskiwał radośnie, zadowolony, że dawno nie widziany członek stada wrócił.
"...I gdzie w sumie byłeś, jak cię nie było?" zadał wreszcie kluczowe pytanie George, gdy już usiedli na swojej kanapie w szekspirowskim pubie i zamówili piwo. "Szukaliśmy cię wszędzie."
"Inni przedstawiciele mojego gatunku musieli uzmysłowić sobie, że nie zamierzam do nich dołączać na stałe." odpowiedział płynnie Mitchell i wiadomo było od razu, jak bardzo skraca opowieść i jak bardzo nie chce wdawać się w szczegóły. "Przepraszam, George, ale musiałem zrobić to sam. Inaczej nie daliby nam spokoju a nie są najmilszego usposobienia, wierz mi."
"Naprawdę nie mogłeś nic nam powiedzieć? Zamartwialiśmy się na śmierć!" George urwał, gdy ręka Mitchella spoczęła na jego dłoni i ścisnęła lekko. Ciemne oczy wampira mierzyły go spod przymkniętych powiek ciężkim, nieruchomym spojrzeniem.
"Nie mogłem. Naprawdę."
Resztę wieczoru George usiłował dać upust zdenerwowaniu, stresowi i napięciu, które zbierało się w nim przez ostatni tydzień. Gadał o głupotach, jadł orzeszki i wypił o dwa piwa za dużo. Mitchell mówił mało, ale wyglądał na zadowolonego, i bez wyrzutów odholował lekko zmechaconego alkoholem kolegę do domu. George wisiał mu na kościstym ramieniu, obejmując go w pasie i chwiejąc się, gdy wampir szukał klucza w obszernej kieszeni swojego płaszcza.
Wrócił. Naprawdę wrócił, pomyślał George, gdy Mitchell wywindował go na kanapę i zaczął zdejmować mu z nóg buty. Żeby już nigdy nie musiał tak znikać, żeby już nigdy tam nie szedł.
Zasnął przykryty gryzącym kocem, z nosem na swojej ulubionej futrzanej poduszce i chłodną dłonią o długich palcach, bawiącą się włosami na jego potylicy.
///////////////////////////////////////
Gdzieś nad ranem obudził go nietypowy odgłos odsuwanego dywanu w korytarzu i ciche przekleństwa. Mitchell otworzył oczy, mętnie rozmyślając nad tym, kto się potyka w jego korytarzu o takiej porze. A potem zapatrzył się tępo w ocienioną, stojącą w drzwiach jego sypialni postać. George. Pachnący słonym, wilgotnym poruszeniem, zdenerwowaniem, piwem i wystygłą herbatą. Łatwo było odczytać jego intencje, nawet nie widząc twarzy, a to, co odczytał w niej Mitchell wbiło go w poduszki. George cały ten tydzień, gdy jego wampirzy współlokator zaginął, szukał go, chodził na policję, przekopywał rejestry szpitalne, krążył po wszystkich okolicznych pubach i innymi słowy zamartwiał się na śmierć.
Cały tydzień.
George nie był osobnikiem łatwym do uspokojenia. Po pierwszym wybuchu już się hamował, nie chciał przeszkadzać, wiedział, że Mitchell potrzebuje teraz jedynie prysznica, fasolki po bretońsku, ziołowej herbatki i snu. Nie chciał być ciężarem, ale i tak nigdy nim nie był, i dlatego Mitchell zgodził się pójść z nim jeszcze do pubu. Pod koniec tej zwariowanej nocy rozmawiali już prawie normalnie, o zwykłych, bezsensownych sprawach. Wszystko wracało do normy. I tylko teraz, nad ranem, George pozwolił sobie dać upust zdenerwowaniu i zajrzał do sypialni, które dotychczas znajdowała się poza jego limitami.
Chciał zobaczyć, czy Mitchell faktycznie wrócił. Czy rzeczywiście już jest z powrotem, w swoim łóżku, czy ten cały dziwaczny powrót nie był tylko snem, poza którym czeka na niego dalszy ciąg zdenerwowania, niepokoju i lęku. Mitchell poczuł jak coś zaciska mu się w gardle. Dawno nie miał obok siebie kogoś, kto aż tak interesowałby się jego losem, żeby po kryjomu ryczeć na kanapie w salonie, a potem umywszy pobieżnie twarz, zakradać mu się do sypialni.
...jeżeli masz coś takiego, uciekaj.
W milczeniu odsunął kołdrę a George jak pociągnięty sznurkiem ulokował się szybko obok niego. Położył się tyłem, cały spięty i zdenerwowany, a Mitchell, prawie rozbawiony, objął go ramieniem. Brzuch George`a był ciepły i nadspodziewanie miękki. Mitchell uśmiechnął się.
"Teraz uśniesz?" zapytał mrukliwie, ściskając lekko George`a, na co wilkołak zareagował protestującym burknięciem.
"Tak. Teraz mogę spać tydzień cały."
Mitchell skinął głową i dłuższą chwilę leżeli tak obok siebie w ciemności, złożeni w przyjacielską, pozbawioną erotyki łyżeczkę. George powiercił się trochę po poduszce, po czym westchnął i zaczął miarowo oddychać. Mitchell patrzył z bliska na jego krótkie, obcięte na jeżyka włosy, na jego odstające trochę zbyt mocno ucho, na drobną, wąską bliznę na podbródku. Coś wciąż trzymało go za gardło, ale na szczęście nic nie musiał mówić. Przesunął się nieco do góry i oparł brodę na czubku głowy George`a, który sapnął głośno przez sen, ale natychmiast z powrotem zapadł się w jego głębiny.
Wampiry powinny im teraz dać spokój i pozwolić żyć tak jak chcą. Jak nie do końca ludzie, którzy chcą żyć jak ludzie i mają do tego święte prawo. Dawno nie musiał pokazywać swojej siły, dawno nie ubrudził tak butów, dawno nie walczył i nie pokazywał, że jest jednym ze starszych przedstawicieli gatunku i lepiej go omijać z daleka. Zwłaszcza, jeżeli tego sobie właśnie życzy. Nie było łatwo i z pewnością wampirza sprawa polityczna jeszcze wróci, ale postanowił teraz o tym nie myśleć.
...quia visitavit et fecit redemptionem plebis suae...*
Wrócił, tylko to teraz się liczyło.
end
*pokrop mnie hizopem a stanę się czysty
*obmyj mnie a nad śnieg wybieleję
*do ciebie wołamy z tej łez doliny
* bo lud swój nawiedził i wyzwolił
by Homoviator 09/2008