Autor:
sa_da_koFandom: Teen Wolf
Tytuł: Przyjaciel idealny
Ilość słów: 813
A/N: tym razem Scott i Stiles.
Jest co najmniej kilka powodów, dla których Stiles jest skłonny tak wiele wybaczyć Scottowi.
Poznali się, kiedy mieli po siedem lat, zderzyli się na ulicy. Albo raczej Stiles, w sposób bardzo widowiskowy, potknął się o własną sznurówkę i przewrócił się pod nogi Scotta. Scott się nie śmiał (za bardzo), za to zapytał, czy wszystko w porządku.
- Super, nic mi nie jest, nic się nie stało. - Stiles pozbierał się z chodnika i włożył ręce do kieszeni, personifikacja nonszalancji. Scott przyglądał mu się bez przekonania. - Serio, po prostu czasem mi się tak zdarza. - Wzruszył ramionami. - Jak się nazywasz? Chyba nie chodzimy razem do szkoły?
- Scott. Przeprowadziliśmy się tydzień temu. A ty?
- Ja jestem stąd, mój tata jest zastępcą szeryfa.
- Łał. Będę policjantem jak dorosnę, mam zabawkowe policyjne autka, chcesz zobaczyć?
- Pewnie! - Stiles uśmiechnął się najszerzej, jak potrafił. Czyli bardzo szeroko.
- Jak się nazywasz? Mama mówi, że nie mogę się bawić z obcym.
- Och, pewnie. - Stiles ściągnął brwi, skoncentrował się. Scott był bardziej niż trochę zaskoczony. - Mam na imię Py-rze-my-slau. - Scott nie zaczął się śmiać i w tym momencie Stiles postanowił, że choćby nie wiem co, zostaną najlepszymi przyjaciółmi.
- Jak? Pyzam? Strasznie trudne. A jak masz na nazwisko?
- Stilinski. - Stiles odgarnął grzywkę, mama od paru dni zapowiadała, że w końcu zetnie mu włosy.
- Ej, a chcesz być Stilesem? - Oczywiście, że chciał.
Dziewięcioletni Stiles miał w domu McCallów, wtedy już tylko Melisy i Scotta, swoją piżamę, szczoteczkę do zębów i ulubiony kubek. Scott miał to wszystko w domu Stilinskich, wtedy jeszcze wszystkich trojga. Ich rodzice śmiali się, że spędzali razem więcej czasu niż niejedno rodzeństwo. Żaden z chłopców nie był szczególnie dobry w nawiązywaniu znajomości. Stiles mówił zbyt dużo i zbyt szybko, a przy tym cały czas gestykulował i dalej potrafił przewrócić się o własne sznurówki na prostej drodze. Scott był nieśmiały, a astma nie ułatwiała mu życia. Mieli kilku kolegów, parę koleżanek, ale żaden z nich nie należał do popularnych dzieci. Przy rodzicach pracujących na zmiany naprawdę dla wszystkich wygodniej było, jeśli chłopcy jedno popołudnie spędzali w tym domu, a kolejne w drugim, a oni sami byli dalecy od narzekania. Tym sposobem Stiles wszystkie swoje zwycięstwa w grach komputerowych odniósł nad Scottem.
Państwo Martin z córkami sprowadzili się do Beacon Hills pod koniec wyjątkowo upalnego lata. Louise dołączyła do ostatniej klasy liceum, a Lydia, która była najpiękniejszą istotą, jaka stąpała po ziemi, została zapisana do klasy Stilesa i Scotta. Stiles wodził za nią wzrokiem i wzdychał, a w domu, swoim, Scotta, wszystko jedno, piał peany na jej cześć. Scott na ogół znosił to cierpliwie i nigdy nie próbował udusić Stilesa we śnie, mimo, że ten nawet śpiąc potrafił mówić o Lydii. Albo raczej do Lydii. Tak czy inaczej nie było to coś, czego Scott chciałby słuchać. Ale, jako dobry przyjaciel, tylko czasami rzucał w niego poduszką. To było mało skuteczne, jedyną dobrą metodą uciszania Stilesa było wręczenie mu jedzenia, ale karmienie go bez przerwy przez kilka godzin, co drugi dzień, było trochę ponad siły Scotta.
- Stiles? Zechciałbyś może wyjaśnić, co tu robisz? Gdzie jest Scott? - Na drugie pytanie Stiles nie musiał odpowiadać, w tym momencie jeden z policjantów przyprowadził za ucho krzywiącego się Scotta. To musiało boleć. - No więc? - Stiles podrapał się po głowie obiema rękami, mama zawsze mówiła, że wyglądał wtedy jak małpka.
- No więc, jeździliśmy dzisiaj na rowerach i postanowiliśmy zobaczyć, co jest z tej strony cmentarza. Wiedziałeś, że tu za rogiem jest największe drzewo w Beacon Hills? I że większość tych domów stoi pusta? - No dobrze, to ostatnie pytanie nie powinno było paść.
- I tak się przypadkiem złożyło, że trafiliście na miejsce przestępstwa, co zupełnie nie ma związku z tym, że dostałem zgłoszenie jak byłem w domu. Wtedy, kiedy wy dwaj jedliście obiad w tej samej kuchni, w której ja rozmawiałem przez telefon.
- Nic a nic! To tylko jeden z tych zadziwiających zbiegów okoliczności, tato, jak wtedy, kiedy o kimś myślisz i ten ktoś dzwoni pięć minut później. - Scott gorliwie potakiwał.
- To jest pierwszy i ostatni raz, kiedy widzimy się w miejscu przestępstwa, zrozumiano? To dotyczy was obu. A teraz odwiozę was do domu, gdzie obaj będziecie mogli wytłumaczyć wspaniałą naturę zbiegów okoliczności mojej żonie. - Stiles westchnął, mama naprawdę nie była z tych, którzy wierzą w przypadki.
Skończyło się na dwutygodniowym szlabanie i od tego czasu szeryf bardzo się starał, żeby rozmowy na temat pracy odbywać poza zasięgiem słuchu jego małoletniego syna.
Scott nie powiedział ani słowa, kiedy pewnej soboty Stiles stanął w jego drzwiach z ogoloną głową. Pewnie dlatego, że jego mama zdążyła odbyć z nim poważną rozmowę dzień wcześniej, ale to nie miało znaczenia. Zamiast pytać, objął go i stali bez słowa tak długo, aż Stiles przestał płakać. Scott nigdy mu nie powiedział, że wszystko będzie dobrze. Na pogrzebie stał tuż za nim, a potem razem, za wiedzą mamy Scotta, uciekli ze stypy, do lasu.