Fikaton, s10e03

Mar 22, 2011 22:16

Autor: carolstime 
Fandom: RPS
Tytuł: Samotność w Rumunii
Prompt: Lady Gaga - Bad Romance (tym razem naprawdę pisałam do prompta!)
Pairing: Jared Padalecki/Jensen Ackles
Słów: 1 222
A/N: To mój pierwszy RPS. Liczę na konstruktywne opinie. To bardzo poważny, refleksyjny tekst.
Dedykowane panna_marchewka (oryginalnej pomysłodawczyni) i manarai (bo gdyby nie ona, pewnie do dzisiaj żyłabym w błogiej nieświadomości co do rpsowego fandomu).


To nie jest tak, że wierzysz w te wszystkie bzdury o miłości od pierwszego wejrzenia, pięknie czystego, platonicznego uczucia czy o dwóch połówkach jakiego-to-tam-było owocu. Jeśli już masz w coś wierzyć, to w to, że miłość nie wybiera, a los to suka, której z przyjemnością przyłożyłbyś prosto między oczy.

Mijaliście się na drodze, jak się potem okazało, przez dobrych parę lat. On twierdzi, że zauważył cię pierwszy, ale nie wierzysz mu, bo wiesz, że jest niepoprawnym romantykiem i prawdopodobnie po prostu ściemnia.

Któregoś razu - to był środek lata, pamiętasz to jak dziś, bo takiego upału już nigdy potem nie przeżyłeś - w jakiejś dziurze bez nazwy komuś wysiadł silnik i zatrzymał ruch na kilka godzin. Z irytacją obserwowałeś, jak na przeciwnym pasie mija cię niekończący się ciąg tirów i ciężarówek (rumuńskie dziury bez nazwy nie słyszały nigdy o czymś takim, jak awaryjna organizacja ruchu), a te bezczelne dupki posyłały ci triumfalne uśmiechy, jakby kierunek jazdy był ich życiowym osiągnięciem, a nie zwykłym fartem.

I wtedy zobaczyłeś jego. Przejeżdżał koło ciebie z najmniejszą możliwą prędkością (gdybyś był sentymentalnym idiotą, jak on, to powiedziałbyś, że to świat z ciebie zakpił i sprawił ci moment w slow motion) i prawdopodobnie nie zwróciłbyś nawet na niego uwagi, gdyby nie jego współczujący wyraz twarzy. Uśmiechnął się do ciebie niemal przepraszająco, a kiedy wzruszyłeś ramionami rzucił ci zachęcające spojrzenie i uniósł dłoń w geście pożegnania. Przez kilka minut wpatrywałeś się bezmyślnie w boczne lusterko, w którym jeszcze przez jakiś czas widziałeś jego tira, i zastanawiałeś się czy to ta pogoda czy może wokół właśnie zrobiło się jeszcze goręcej.

Równo miesiąc później, w innej dziurze bez nazwy, znowu go zobaczyłeś. Tym razem ruch toczył się normalnie, ale on i tak wyraźnie zwolnił i kiedy cię mijał, pomachał do ciebie, uśmiechając się szeroko, a ty dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę, że szczerzysz się jak głupek.
Od tego dnia zacząłeś wyczekiwać piętnastego każdego kolejnego miesiąca.

Następnym razem (w końcu mijaliście się w jakiejś większej miejscowości, której nazwy i tak nie pamiętasz) zaskoczył cię i kiedy przejeżdżał koło ciebie na skrzyżowaniu, przyłożył do bocznej szyby kartkę:



Roześmiałeś się do odbicia jego twarzy w waszych bocznych lusterkach i postanowiłeś, że za miesiąc będziesz lepiej przygotowany. Nieme konwersacje markerami na papierze stały się waszą prywatną tradycją. Po kilku miesiącach wymieniania krótkich formułek dotyczących waszych podróży, on wyszedł ze śmielszą inicjatywą i gdy mijaliście się w ślimaczym tempie (na szczęście była zima i wszyscy zachowywali środki ostrożności, więc nikt z irytacją nie walił w klakson), on przyłożył do szyby większą niż zwykle kartkę, zapisaną od góry do dołu. Zwolniłeś niemal do zera i, wysilając wzrok, przeczytałeś:



Parsknąłeś śmiechem i skinąłeś głową w geście powitania. Miesiąc później, kiedy kilkadziesiąt metrów przed sobą ujrzałeś znajomy pojazd, wyjąłeś ze schowka kartkę i przycisnąłeś do bocznej szyby.



Nie było czasu na wiele gestów, bo właśnie znajdowaliście się w środku wyjątkowo ruchliwego miasteczka, ale Jared zdążył jeszcze powiedzieć coś, co, jak udało ci się przeczytać z ruchu ust, brzmiało pewnie jak Miło mi. A potem, dosłownie na ułamek sekundy, wasze spojrzenia spotkały się, a ty poczułeś, jak przez twoje ciało, od stóp po czubek głowy, przebiegł przyjemny dreszcz.

Przez kolejne miesiące poznawaliście się coraz lepiej (choć nie jesteś pewien, czy szczątkowe informacje na temat najmniej istotnych spraw można nazwać poznawaniem się) i z każdym kolejnym miesiącem zbierałeś więcej odwagi na to, żeby zaproponować mu spotkanie.
Miesiąc przed rocznicą waszego pierwszego nawiązania kontaktu znowu utknąłeś w korku (tym razem wszystkim kierowcom, z tobą włącznie, nagle zabrakło benzyny, a w pobliżu była tylko jedna niewielka stacja, na której mieściły się po dwa tiry). Przeciwny pas świecił pustkami i już zastanawiałeś się, czy nie ma szans, że dociągniesz na resztkach paliwa do kolejnej stacji, kiedy na horyzoncie ujrzałeś jego tira. Już z oddali dostrzegłeś ten tak dobrze ci znany uśmiech i odruchowo przejechałeś ręką po włosach, czując przyjemne zdenerwowanie w całym ciele.
Powoli przejechał ostatnie metry, aż zrównał się z tobą tak, że gdybyś wyciągnął rękę, mógłbyś dotknąć jego ramienia opartego o odsuniętą szybę. Wpatrywaliście się w siebie bez słowa, aż w końcu obaj, jak na jakąś niewypowiedzianą komendę, sięgnęliście na siedzenia pasażerów i ponieśliście do góry swoje kartki.




Spojrzeliście na siebie i jednocześnie wybuchnęliście śmiechem (Jared śmiał się całym sobą, jakby chciał zarazić swoim śmiechem pół świata). Kiedy już się uspokoiliście, a wokół was zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami jakiejś ckliwej piosenki, dobiegającymi z któregoś tira przed wami (pomyślałeś wtedy, że świat znowu wspaniale się bawi twoim kosztem), Jared powiedział:

- Za miesiąc?

- Obawiam się, że wcześniej jesteśmy trudno uchwytni.

Uśmiechnął się, po czym zaczął przygotowywać się od odjazdu.

- Zaraz, a gdzie się spotkamy? Może chociaż dasz mi swój numer? - zapytałeś z zaskoczeniem.

Wrzucił pierwszy bieg i już odjeżdżając, powiedział:

- Znajdziemy się.

Dokładnie miesiąc później odbyłeś najdziwniejszą podróż w swoim życiu: jeszcze nigdy nie byłeś tak skupiony na drodze, że nie zauważałeś nawet długonogich blond bogiń idących poboczem, a na widok każdego nadjeżdżającego z naprzeciwka tira twoje serce podskakiwało mniej więcej w okolice gardła. Pod wieczór zacząłeś tracić nadzieję, jednocześnie walcząc z fatalistycznymi wizjami Jareda leżącego gdzieś w rowie albo płonącego razem z jego tirem w wyniku jakiegoś tragicznego wypadku. W końcu byłeś tak głodny (uświadomiłeś sobie, że nie jadłeś od wczoraj), że musiałeś się gdzieś zatrzymać. Skręciłeś do pierwszej knajpy, jaką dostrzegłeś przy drodze, zaparkowałeś tira na poboczu i nareszcie mogłeś rozprostować nogi. Jeszcze przez chwilę wpatrywałeś się z resztkami nadziei w przejeżdżające samochody, a kiedy żaden z nich nie okazał się być tym, na który tak czekałeś, wzruszyłeś z rezygnacją ramionami i wszedłeś do knajpy.
Po zamówieniu frytek i piwa bezalkoholowego usiadłeś na drewnianej ławie w kącie pomieszczenia i przez okno przyglądałeś się zakurzonej drodze, która tylko o tej porze - niedługo przed zachodem słońca - przypominała te wszystkie wstęgi niekończących się dróg z artystycznych zdjęć na pocztówkach.

Nawet nie zauważyłeś, jak upłynęły dwie godziny, wszyscy klienci zdążyli się już trzy razy wymienić, a słońce już niemal schowało się za horyzontem. Kiedy w końcu spojrzałeś na zegarek, doszedłeś do wniosku, że dalsze czekanie nie ma sensu, tym bardziej, że już miałeś godzinę w plecy, a towar miałeś dowieść punktualnie na szóstą rano. Przełknąłeś łyk dawno wygazowanego piwa razem z wciąż narastającymi obawami i zirytowaniem, po czym zacząłeś zbierać się do wyjścia. W chwili, w której podniosłeś się ze swojego miejsca, drzwi do baru otworzyły się, a do środka wszedł Jared, jego włosy były potargane, a na twarzy wyraźnie odbijały się rumieńce. Kiedy cię zauważył, podszedł do ciebie bez słowa, a ostatnie promienie słońca rozświetliły jego idealną twarz, nie pozostawiając ci tak naprawdę żadnego wyboru.
Zrobiłeś krok, pokonując ostatnie dzielące was centymetry, włożyłeś dłoń w jego włosy i przyciągnąłeś go lekko do siebie (pamiętasz, że wtedy przyszło ci do głowy powiedzieć mu, że mógł cię ostrzec na którejś kartce, jak bardzo był wysoki, ale w tamtej chwili to mogło zaczekać). Wasze usta spotkały się w połowie drogi i połączyły w pocałunku, który oddał całą waszą niepewność, oczekiwanie, a w końcu szczęście z odnalezienia siebie w tej samotności, którą tak długo wiedliście.

Nigdy nie zapytałeś, skąd wiedział, gdzie byłeś. Nie warto było tracić na to tak cenny czas, jaki mieliście, mijając się raz w miesiącu gdzieś na rumuńskich drogach.

Nie potrzebowałeś niczego więcej. Trzydzieści dni wyczekiwania ginęło gdzieś w perspektywie ujrzenia go choćby na moment, a każda kolejna rocznica waszego pierwszego spotkania dodawała wam sił na cały następny rok.

fandom: rpf, fikaton 10: dzień trzeci, fikaton 10, autor: carolstime

Previous post Next post
Up