Tytuł: Gdzieś, kiedyś
Autorka:
sa_da_ko Fandom: Firefly/Doctor Who
Spojlery: do DW: do końca trzeciego sezonu, tak na wszelki wypadek, do Firefly: do flashbacków w 1x08.
Ilość słów: 548
Prompt:
tutajA/N: jestem bardzo niezadowolona, a wklejam to tylko dlatego, że nie dam rady jutro napisać trzech fików, a dwa może się jakimś cudem uda.
Gdzieś, kiedyś
Słońce prażyło niemiłosiernie. To było jedno z tych miejsc, w których nic nie sprzyjało osadnictwu, a mimo to ludzie osiedlali się tam i nawet zakładali cywilizacje. Może jednak nie tutaj.
W tym zakątku układu słonecznego ludzie nie założyli cywilizacji, kultury, właściwie nie było tam nawet żadnych wielkich miast. Według wszelkich kategorii - dziura zabita dechami, do tego szczelnie pokryta kurzem. To było nie do uniknięcia, biorąc pod uwagę, że pył z drogi wznosił się wraz z każdym kolejnym krokiem. Od pięciu lat. Ludzie mówili, że być może niedługo nastanie pora deszczowa, która, z tego, co zrozumiał, polegała na dwóch tygodniach ulew i powodzi, po których wszystko wracało do takiego samego stanu, a ludzie nadal wegetowali sobie dzielnie, kombinując na wszelkie możliwe sposoby, skąd wziąć wodę. Powinien się był stamtąd wynosić jak najszybciej i zrobiłby to pewnie, gdyby nie pogłoska, ta sama, która prowadziła go z jednego krańca czasu i przestrzeni na inny - podobno był tu mężczyzna w niebieskiej budce, gdzieś, kiedyś.
Teraz najbardziej interesującym elementem okolicy było złomowisko. Po dwóch dniach zdążył się wywiedzieć, że była wojna i kto wygrał z kim, ale nie która ze stron miała rację. Praktyka mówiła, że zwykle nikt nie miał racji, ale w tym świecie najwyraźniej wiele zasad uległo zawieszeniu, jak na przykład ta, że konie i statki kosmiczne nie występują w jednym krajobrazie. No więc, złomowisko. Albo, po zastanowieniu, może jednak nie - najwyraźniej ktoś sprzedawał te jakże malownicze starocie na sztuki. Przynajmniej tak wywnioskował z tego, co słychać było z wnętrza jednego z brzydszych statków, kiedy podszedł bliżej.
- Szczerze mówiąc, myślę że zostałeś obrabowany. Sir. - Głos z całą pewnością należał do kobiety.
- Obrabowany? Jak to? - Drugi głos, zapewne nowego dumnego właściciela.
- To grat. - Nie mógł się nie zgodzić, przynajmniej na podstawie tego, co widział z zewnątrz.
Głosy jakby oddaliły się od wejścia, więc rzucił okiem do środka - wewnątrz statek wyglądał jeszcze gorzej. Na środku stały dwie osoby w brązowych płaszczach, znaku rozpoznawczym przegranych w ostatniej bitwie. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy by się nie odezwać, ale na pewno mieli broń i mogli okazać się trochę porywczy, a tłumaczenie się z tego, kim jest, co tu robi i dlaczego właśnie zmartwychwstał nie uśmiechało mu się za bardzo. Ale był spragniony towarzystwa, a ci dwoje wyglądali na interesujących ludzi, dlatego poszedł za nimi do baru. Nie starał się szczególnie kryć, strój, nawet sposób poruszania się wyraźnie świadczyły o tym, że jest obcym. Za sukces uznał to, że nie zaprotestowali, kiedy przysiadł się do nich przy barze. Gdyby mieli coś przeciwko na pewno potrafiłby ich przekonać, ale to zawsze jednak trochę psuje pierwsze wrażenie. Zamówił kolejkę ginu z tonikiem, jedyny drink, który można dostać w prawie każdym zakątku wszechświata. Błysnął zębami w firmowym uśmiechu numer cztery i zaproponował im drinki. On najwyraźniej świętował zakupy, ona próbowała zapić jego głupotę. Doskonałe towarzystwo. Za jakiś czas rozplączą im się języki.
Jej partner odpadł jako pierwszy. On dołączył dużo, dużo później, ale to nie zmieniało faktu, że zasnął na stole w barze i miał bardzo mgliste wspomnienia z powrotu do hotelu. Nie mniej, udało mu się tam wrócić, to już było coś. A teraz jakoś musiał sobie radzić z kacem, ponieważ, jak się okazywało, nieśmiertelność ani trochę nie chroniła przed skutkami nadużycia alkoholu. Może czułby się minimalnie lepiej, gdyby wiedział, że był pierwszym człowiekiem, który prawie z nią wygrał.