Fikaton 9x02

Oct 02, 2010 23:06

Tytuł: S.O.S.
Fandom: Doctor Who
Słów: 413
Spojlery: Żadnych konkretnych, ale rzecz dzieje się gdzieś na wysokości s5.
Ostrzeżenia: Brak.
A/N: Słabizna, szczerze. Kryzys dnia drugiego w pełni. Nie jestem z tego tekstu zadowolony ani trochę, gdybym był dzisiaj w lepszej formie, to napewno bym tego nie napisał. Przegadane i niezbyt udane, ale zdarza się. Mówię serio.
Beta: idrilka

Doctor był ranny. Z przestrzelonym brzuchem leżał na zimnej posadce Tardis i wykrwawiał się powoli. Oparty plecami o ściankę głównej konsoli obserwował, jak czerwona kałuża, w której siedział robi się z każdą chwilą coraz większa.
Wiedział, że sytuacja jest beznadziejna. Nie mógł ruszać nogami, zupełnie stracił w nich czucie. Śrut musiał uszkodzić rdzeń kręgowy. Ale Doctor i tak nie miał siły, żeby się podnieść, nawet gdyby mógł.
Za chwilę jedno z jego serc stanie całkowicie i będzie po wszystkim. Nie ma co się oszukiwać, już chwilę temu stało się jasne, że cała ta farsa skończy się regeneracją. W najlepszym wypadku. Pierwszy raz od kilkuset lat Doctor bał się, że w każdej chwili może umrzeć.
Mężczyzna spojrzał na swój śrubokręt, który, leżąc obok niego, mrugał cały czas lekkim, niewyraźnym światłem. Urządzenie od kilkunastu minut nadawało swoją ostatnią już chyba wiadomość. Pozbawiony wszelkiej nadziei sygnał S.O.S wzywający każdego, kto mógł pomóc. Doctor był jednak boleśnie świadomy, że w całym wszechświecie nie ma nikogo, kto byłby zdolny uratować mu w tej chwili życie. Poza nim samym. I właśnie to było chyba najbardziej przygnębiające.
Doctor, oddychając ciężko spojrzał na zakrwawione spodnie i uśmiechnął się słabo.
- I mój najlepszy garnitur szlag trafił. Już takich nie robią.
Czekał. Starał się nie łudzić. Znał siebie, wiedział, że nie każda z jego dawnych inkarnacji wciąż i wciąż przemierzających kosmos będzie chętna mu pomóc. To było dziwne, ale oni nie lubili się za bardzo. Chociaż przecież byli jednym człowiekiem. Doctor nigdy nie myślał o swoich poprzednich wcieleniach, a spotkań z nimi unikał jak ognia. Zakaz ingerowania we własną linię czasu był tutaj tylko wygodną wymówką i niczym więcej, tak naprawdę. Bo prawda była taka, że on po prostu nie lubił innych siebie.
Swoich przyszłych wcieleń natomiast nie znał zupełnie i nie wiedział, czy można na nie liczyć. W tej chwili zaś nie był wcale pewien, czy w ogóle są tam jakiekolwiek przyszłe wcielenia. Patrząc na dużą już kałużę rozlewającą się na podłodze wokół niego, zaczynał w to wątpić.
Ale czekał, bo co miał zrobić? Może mimo wszystko był wobec siebie zbyt krytyczny i źle się oceniał? Może jednak ktoś po niego przyjdzie?
I wtedy statkiem szarpnęło gwałtownie, coś z głośnym hukiem uderzyło w zewnętrzną ścianę niebieskiej budki, a światła wewnątrz Tardis zamigotały gwałtownie.
Doctor spojrzał na wejście z wyczekiwaniem. Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu drzwi otworzyły się powoli. Widząc, kto w nich stoi, Doctor jęknął. Mógł się tego spodziewać.
- Cześć Skarbie - usłyszał w końcu - Podobno wzywałeś?

fikaton 9: dzień drugi, fikaton 9, autor: malenstwo, fandom: doctor who

Previous post Next post
Up