Happy Fuck Valentine's Day

Feb 14, 2007 19:58

Spnowy tak-jakby-fick, bo moje wewnętrzne odczucia chciały się uzewnętrznić.
Grafomania-bo-się-napisało.

♥ Winchestertynki ♥


Dean ostentacyjnym ruchem wsunął na nos ciemne okulary. Czołgali się Impalą (czarną) przez miasteczko (różowo - biało - czerwone) i Dean wyglądał, jakby miał zamiar zaraz wysiąść, otworzyć bagażnik i powystrzelać wszystkich za pomocą pierwszego co mu wpadnie w ręce (nawet jeśli byłaby to woda święcona).
Sam dla świętego spokoju nie patrzył za okna. Otworzył laptop na kolanach. Z witryny Google pomachało do niego różowe serduszko.

*

Urocza pani za ladą posłała mu słodki uśmiech, podając dwie kawy. Sam odpowiedział lekkim drgnięciem lewego kącika ust i szybko skierował się w stronę wyjścia. Zwisający z sufitu balonik w kształcie serca uderzył go w nos.
Na dworze było chłodno; zimno wbijało się igiełkami pod sweter i rozpiętą kurtkę.
Minął witrynę kwiaciarni ozdobioną plakatem wesołego miasteczka i sklepik Wszystko za dolara z ogromnym, puchatym misiem za 7.80$ na wystawie. Budynek motelu wyłonił się zza zakrętu.
Dean zabarykadował się w pokoju hotelowym (szczelnie zaciągając zasłony) i odmówił wychodzenia na zewnątrz, więc Sam robił za zaopatrzeniowca.
(Podziwiam twoją odwagę, bracie, mówiły oczy Deana, gdy Sam wciągał kurtkę. Zemszczę się, mówiła mina Sama).
Otrzepał buty, uderzając podeszwami o kamienne stopnie i pchnął kolanem drzwi.

*

Sam zastał Deana na wertowaniu dziennika ojca i o dziwo - książek.
Przemierzył pokój czterema krokami i zatrzasnął bratu Żywoty świętych tuż przed nosem.
- Dean, naprawdę myślisz, że jak przywołasz duszę św. Walentego i wyślesz do diabła, to całe szaleństwo się skończy?
- Nie. Ale przynajmniej będę mógł mu wygarnąć, co o nim myślę.
Sam pokręcił głową.
- Przyniosłem kawę - powiedział. Dean odłożył dziennik i powłócząc nogami, dotarł do kuchni.
- Raz... - mruknął młodszy Winchester, opadając na zwolniony fotel. - Dwa...
- SAM! NIE ŻYJESZ!
- Naprawdę sprzedają tylko w różowych kubkach!

*

- Słuchaj, może on się mści? Może dlatego wszyscy wpadają w ten różowy amok.
- Dean.
- Może wcale mu się nie podoba, że trzymają go w kawałkach jako relikwie.
- Dean!
- Człowieku, ja tu myślę.
- To miła odmiana, ale zachowaj to dla siebie.
Wyjątkowo Dean nic nie odpowiedział, co oznaczało, iż jest źle. Bardzo źle. Przelana do szklanki kawa powoli stygła. Sam majstrował chwilę przy rozregulowanym radiu, aż w końcu złapał jakąś stację.
Hallelujah, I love him so zaśpiewała Eva Cassidy.

*

Kiedy stan desperacji Deana zbliżał się powoli do punktu krytycznego (sms o treści "Inwazja sukubów w południowej Dakocie. Pieprzonych Walentynek; Jo" przepełnił czarę), Sam miał już opracowany plan ratunkowy. Zaciągnął brata do Impali, kazał nie patrzeć za okna, a sam usiadł za kierownicą.
W oddali wirował diabelski młyn; nieco bliżej z łomotem przejechała kolejka.
Sam stał oparty o barierkę i sporadycznie podawał kramarzowi kolejne pięćdziesięciocentówki.
Dean z zaciętym wyrazem twarzy zestrzeliwał różowe baloniki.

fandom: supernatural, fic, fic: supernatural, crack

Previous post Next post
Up