Obiecałam sobie, że nasępny wpis będzie na temat japońskiej street fashion, ale niestety musiało to zostać odłożone na następny (albo następny następny) post z braku czasu. Zabraliśmy się co prawda z Brianem bardzo gorliwie za gonienie za ciekawie ubranymi ludźmi w okolicach Shibuyi i Harajuku, ale akurat w ten dzień paskudna pogoda popsuła nam szyki. Nie dość, że modni ludzie najwyraźniej nie wychodzą w deszcz, to ładnych zdjęć również się nie uświadczy więc ten temat zostaje odłożony na nieco później. Tym razem kolejny wpis z serii obrazkowe opowieści z podróży.
Wyprawę do Nagoi sponsorowała niestety niewielka porażka związana z szukaniem pracy- a mianowicie nie udało mi się dostać do firmy, w której przynajmniej w tamtym momencie bardzo chciałam pracować. Ponieważ gdybym przeszła przez rozmowę kwalifikacyjną numer dwa musiałabym odbyć tygodniowy staż musiałam na wszelki wypadek zlikwidować wszystkie plany na tydzień. Rozmowa kwalifikacyjna numer dwa niestety nie poszła z jakiegoś powodu tak dobrze jak rozmowa numer jeden (co bylo o tyle dziwne, że po rozmowie numer jeden byłam pewna, że odpadnę, a po rozmowie numer wręcz przeciwnie... czas zmienić strategię?;P) i ze stażu wyszły nici oraz guzik i na dodatek nagle okazało się, że mam tydzień wolnego. Oczywiście mogłam potulnie wrócić na uniwersytet na zasadzie "aaaaa... jednak przyszlam. niespodzianka?", ale doszłam do wniosku, że skoro już wszystkim sensejom i tak oznajmilam, że mnie nie będzie to grzechem byłoby tego nie wykorzystać i wskoczylam w poniedziałek rano do autobusu do Nagoi. Właściwie bardziej niż Nagoya moim celem było Ise, a dokładniej świątynia Ise-jingu. Chciałam tam pojechać odkąd... no mniej więcej odkąd zaczęłam studiować japoński. Ise-jingu to najstarsza świątynia w Japonii, której początki sięgają jakieś dwa tysiące lat wstecz jeśli wierzyć legendom. W każdym razie świątynia Ise znajduje się w absolutnej dup... erm pośrodku niczego, a Nagoya jest dobrym miejscem, żeby dotrzeć do świątyni. Wystarczy wskoczyć w pociąg na głównej stacji stacji, przejechać się jakieś półtorej godziny przez góry i doliny i voila, witamy w krainie Spirited Away.
Ale zaczynając od poniedziałku- znalazłam się w Nagoi ok 12 po pięciu godzinach w autobusie z Tokio i zaczęłam zwiedzanie w okolicach dworca, który jest otoczony futurystycznymi wieżowcami jak żywcem wyjętymi z Coruscant (dla osób, które nie są maniakalnymi fanami Gwiezdnych wojen- planeta będąca stolicą Imperium... erm... odejście od tematu;) i później spacerkiem na zamek. Zamek w Nagoi jest naprawdę ładny. Prawdopodobnie uplasowałabym go na drugim miejscu (chociaż nieco oddalonym drugim) od mojego absolutnie ulubionego zamku Himeji. Niestety problem polega na tym, że jest on interesujący tylko z zewnątrz. Zamek został niestety zmieciony z powierzchni ziemi w bombardowaniu w 1945 i to co obecnie można zwiedzić to jego wierna replika. W środku jest to po prostu nowoczesny budynek z windami i innymi udogodnieniami. Nie zmienia to stanu rzeczy, że zamek stojący na środku pięknego, zacienionego parku stanowi bardzo malowniczy obiekt do zdjęć. Do tego jest teraz pora chryzantem więc na terenie zamku można było obejrzeć wystawę chryzantem i drzewek bonsai.
Dwie wieże na stacji Nagoya, podobno najwyższe budynki stacji w Japonii.
Widok z tarasu wieżowca Midland Square tuż przy stacji
Maleńki zamek w Nagoi
Okolice dworca wyglądają jak z filmu SF
Zamek w Nagoi- piękny z zewnątrz, nudy w środku
Kiku matsuri- czyli święto chryzantem
Wystawa chryzantem na terenie zamku
Kishimen (to coś pływające w dużej misce), czyli rodzaj płaskiego makaronu jest specjalnością Nagoi
Po zamku pojechałam z powrotem do centrum miasta. Moje wrażenie jeśli chodzi o Nagoję było od początku mniej więcej takie- "czemu tu jest tyle miesjca??". Ulice są szerokie, puste, ludzi jest niewiele, a raczej niewiele w porównaniu do Tokio, gdzie poruszanie się jako jednostka w centrum w sumie nie wchodzi w grę. Wysiadając na stacji dajmy na to Shibuya chcąc nie chcąc stajemy się częścią małego mrowiska, w którym wykonywanie gwałtownych ruchów typu skręcanie w lewo kiedy wszyscy idą w prawo jest zdecydowanie niemile widziane. Nagoya jest niesamowicie spokojna pod tym względem, aż odrobinkę za bardzo jak na mój gust (no w końcu chyba już mogę się nazwać tokijką (?), tłumy to moja specjalność!). Po zwiedzeniu kosmicznego Oasis 21 (centrum handlowe i stacja autobusowa) pojechałam do domu Kojiego i Mai, których poznałam oczywiście na couchsurfingu i którzy zgodzili się mnie ugościć na dwie noce. Koji i Maia okazali się być super ludźmi. Obydwoje uwielbiają podróże (podziwiam to tym bardziej, że z angielskim radzą sobie raczej średnio...) i poznali się w trakcie dziesięciomiesięcznej wyprawy od Wietnamu po Indie, co samo w sobie świadczy o ich fajności.
Budynek o wdzięcznej nazwie Oaza 21- stacja autobusowa i centrum handlowe w jednym
Taras widokowy Oasis 21, szklany dach wypełniony jest wodą, ale i tak można zobaczyć co dzieje się na niższych piętrach
Wieża telewizyjna w centrum Nagoi
Erm... sklepy?;)
Gdzie się podziali wszyscy ludzie?? W Tokio do takiej pocztówki należy dodać jakieś tysiąc osób biegnących w pięciu różnych kierunkach
W mieszkanku Mai i Kojiego- serii zabawy z samowyzwalaczemW dzień numer dwa pojechałam najpierw do miasta Inuyama, które jest sławne z najstarszego zachowanego w oryginalnym kształcie zamku w Japonii. Zamek pochodzi z piętnastego wieku i poza tym, że kilka razy wieżyczka, czy jakiś inny fragment odpadł mu w czasie trzęsienia ziemi stoi sobie tak jak go zbudowali. Zamek stoi nad rzeką Kiso, która stanowiła kiedyś granicę między dwoma królestwami i jest typową konstrukcją obronną więc wdrapanie się na samą górę po niesamowicie stromych schodach i niskich stropach, które miały utrudnić życie każdemu kto będzie próbował zdobyć zamek. Tak na marginesie zamek został cały zbudowany bez użycia gwoździ- deski podtrzymujące konstrukcję mają wyżłobienia, w które wchodzą kolejne deski, przypomina to trochę klocki lego. Taka konstrukcja ponoć dobrze się sprawdza w trakcie trzęsienia ziemi- jest stabilna, ale na tyle luźna, że w trakcie trzęsienia całość tylko lekko się chwieje, ale nie rozsypuje. W Inuyamie jest ładny nie tylko zamek, ale same miasteczko, które swoim nieco przykurzonym, vintagowym klimatem, a la Edo przypomina mi nieco podtokijskie Kawagoe.
Uliczki Inuyamy
Wygląda na to, że wszyscy młodzi ludzie raczej są w Nagoi
Ramune- traydycjna japońska gazowana oranżada i symbol lata
W sam raz na pielgrzymkę do Ise...
Urocza babcia, która próbowała namówić mnie na miskę makaronu w swojej restauracji
Zapomniałam wspomnieć, że Inuyama oznacza dosłownie "Psia Góra" ("Góra psów"...?;D) więc symbolem miasta jest piesek Wanmaru
W muzuem marionetek
Piękne i lekko przerażające w jednym. Nie chciałabym się znaleźć w tym muzeum po zmroku...
Droga do zamku prowadzi przez chram shintoistyczny
Zamek Inuyama i moja próba zrobienia artystycznego zdjęcia cyfrówką
W zamku można było wdrapać się aż na wysoki taras otoczony barierką sięgającą jedynie kolan. Pełen autentyzm...
Widok na rzekę Kiso
Ostatniego dnia pojechałam w końcu do Ise odwiedzić świątynię, którą Japończycy nazywają pieszczotliwie Ise-san, czyli hmm... pani Ise? Świątynia (albo mówiąc dokładniej chram shintoistyczny) jest poświęcona Amatersau- bogini słońca i jednocześnie najwyższemu bóstwu w hierarchii shintoistycznych bogów, od którego to podobno wywodzi się japońska linia cesarska. Ise to jednak nie tylko świątynia poświęcona Amaterasu- to ogromny kompleks świątyń podzielony na dwie części - Zewnętrzny Chram i Wewnętrzny Chram, które dzieli jakieś pięć kilometrów i w których można znaleźć przeróżne mniejsze świątynki poświęcone innym bóstwom. Nie zważając na to, że pewnie stanowiłam dość kuriozalny widok, odstawiłam przed świątynią Amaterasu tradycyjne dwa pokłony, dwa oklaski i pokłon, wrzuciłam monetkę i zażyczyłam sobie znalezienia pracy w Japonii. Zaopatrzyłam się również w ochronny i przynoszący szczęście talizman (tysiąc jednów!!??) więc mogę chyba założyć, że Amatersu będzie nade mną teraz czuwać. Po zaspokojeniu potrzeb duchowych pobiegłam spróbować regionalnej specjalności Ise-udon (udon to rodzaj grubego, miękkiego makaronu) w Okage-yokocho uliczce niedaleko świątyni, wypełnionej tradycyjnymi japońskimi domkami, restauracjami, herbaciarniami i sklepami z pamiątkami.
Śniadanie w kawiarni w Ise, która wyglądała jakby pochodziła jeszcze z okresu Showa...
Zewnętrzna Świątynia Ise. Teoretycznie zakaz fotografii, ale udało mi się cyknąć fotkę ukradkiem... mam nadzieję, że bóstwa się na mnie nie obraziły
Najświętsze miejsca są odgrodzone białymi zasłonkami
Świątynia Ise jest zbudowana w bardzo specyficznym stylu senmei-zukiri, który charakteryzuje się prostotą drewnianych konstrukcji i spadzistymi dachami pokrytymi słomą. Nawet lampiony mają odpowiedni klimat
Obie Świątynie Zewnętrzna i Wewnętrzna położone są w lesie, można tu naprawdę poczuć się jak w Krainie Bogów
Kolejna mała świątynka
Tak oznaczane są święte miejsca
Uwielbiam japoński sposób modlenia się- dwa pokłony, dwa oklaski, pokłon i po krzyku
Mandarynka....?
Mostek prowadzący do Wewnętrznej Świątyni
Bodajże rzeka Miyagawa
Z jakiegoś powodu po Wenętrznej Świątyni plątały się koguciki. Nie mam pojęcia czemu, ale stanowiły bardzo ładny obiekt do zdjęć
Kolejka po zakup talizmanów
Tlumy w drodze do głównego chramu
W Ise można naprawdę poczuć się jak pielgrzym
Schody prowadzące do głównej części świątyni, siedziby bogini Amaterasu i jak głosi legenda miejsca przechowywania jej zwierciadła, jednego z trzech skarbów japonskiego shintoizmu wiążących rodzinę cesarską z bóstwami
Fotka "z ręki" zaliczona, mogę jechać do domu...
Japończycy grzecznie czekają na swoją kolej żeby pokłonić się przed Amaterasu
Okage- yokocho
Żebrzący mnich- zbiera datki na świątynię
Tradycyjna herbaciarnia
Piękna pogoda sprawia, że koty wychodzą wygrzewać się na słońce
Ise udon- specjalność miasteczka. I nie to NIE są robaki jak zasugerowala moja mama tylko makaron...
Tak to się je...
Zabawny dziadzio sprzedający ryby na patyku chciał się ze mną umówić
Mniam!
To tyle o Nagoi i Ise! Następny wpis wkrótce (mam nadzieję...;)