Pewnego razu w Genewie (albo kolejna historia o ekstrakcji) [2/3]

Oct 31, 2010 23:41

autor: le-mru, w stanie pomroczności jasnej
fandom: Angel the Series w świecie Incepcji
liczba słów: 3690 dla odcinka 2.
spoilery: do całości Buffy i Angela, moim zdaniem w jakiś czas po akcji W dobrej wierze, może w okolicy If There Were Water novin_ha, ale znajomość tego verse'u nie jest obowiązkowa. Obowiązują prawa współdzielonego śnienia znane z Incepcji (pod linkiem krótkie wyjaśnienie zasad).
uwagi: novin_ha dziękujemy za pozwolenie na wykorzystanie zdjęć.
streszczenie: Wesley zatrudnia architekta, żeby mu pomógł dokonać ekstrakcji na pracowniku Wolfram & Hart. Zlecenie to - a szczególnie zespół zebrany przez Wesleya - oczywiście odbiega od standardu.

Odcinek 1.

PEWNEGO RAZU W GENEWIE (albo kolejna historia o ekstrakcji)




4.

Kiedy się obudziła (z przerażenia, od dawna jej się to nie zdarzyło), serce jej waliło, a na czole perlił się zimny pot.

Wesley i Faith po przebudzeniu od razu zaczęli się kłócić. Sigita nie mogła powiedzieć nic po angielsku; kiedy otworzyła usta, opuściło je tylko kilka litewskich wykrzyknień. Na rękach miała gęsią skórkę.

- Co tam było? - Wesley wyrwał igły ze swojego przegubu i wyłączył maszynę PASIV. - Miałaś jej tego nie pokazywać!

- A co miało być? - odwarknęła Faith, zrywając się z leżaka. - Mój sekret! To chyba się zgadza, nie?

- Zniszczyłaś cały sen, Faith, to katastrofa.

- Coś ci powiem, Wes: podświadomość. I powtórzę: pod-świadomość. Czyli nie świadomość, tylko coś pod nią.

- Te treningi miały cię nauczyć w miarę nad nią panować!

- To było w miarę!

- Co to było? - zapytała w końcu Sigita, której strach zamieniał się powoli w gniew. - W życiu czegoś takiego nie widziałam.

- No i widzisz? - Faith spojrzała na Wesleya. - Do tego doprowadziła twoja genialna taktyka „dawkowania informacji”.

- Tak zazwyczaj jest lepiej - odparł lodowato, zwijając przewody i zamykając walizkę. - Umywam od tego ręce, zrób, jak uważasz.

Otworzył szufladę, wyjął z niej kluczyki do samochodu i ruszył w jego kierunku, a potem najwyraźniej przypomniał sobie, że wóz jest zepsuty, zachwiał się na jednej nodze i zawrócił do wyjścia. Gdyby drzwiami do loftu dało się trzasnąć, zapewne by to zrobił. Faith tymczasem trzy razy obeszła nerwowo leżak.

- Przepraszam za niego. Czasem nie potrafi przyznać się do błędu.

- To naturalne u ludzi, którzy są w czymś bardzo dobrzy.

- Tym czymś u Wesleya nie są umiejętności społeczne - odpaliła natychmiast Faith, siadając na brzegu biurka. - Zaraz spróbuję ci wszystko jakoś przystępnie wyjaśnić. Chciałabyś może papierosa?

Sigita chciała. Nie bała się tak bardzo, od kiedy miała jedenaście lat i zatrzasnęła się w piwnicy, gdzie mieszkały Straszne Stwory. Faith pochyliła się i odpaliła jej papierosa zapalniczką z napisem TO W PORZO BYĆ HOMO.

- Bo widzisz - zaczęła ze smakiem, przyglądając się swoim paznokciom. Były granatowe, co stanowiło ciekawy kontrast z cukierkowym różem zapalniczki. - Moja głowa jest pełna potworów, bo mam takie szczególne przeznaczenie, by je zabijać. Ale to niestety nie jest wszystko, co powinnaś wiedzieć.

- To w porzo być homo - powiedziała z zadumą Sigita, zastanawiając się nad adaptacyjnymi zdolnościami swojego umysłu. - Mów dalej, Faith.

Sigita pracowała już z wieloma snami, których zasady różniły się od tych przyjętych w rzeczywistości - sny historyczne to tego dobry przykład. Bywały też sny fantastyczne, budowane od zera na podstawie czyjeś wyobraźni, zupełnie jak opowiadania albo filmy science ficton. Te zlecenia Sigita uwielbiała; przypominały jej pracę ilustratora albo scenografa, co dawało znacznie więcej satysfakcji niż zwykłe szpiegowskie maskarady.

Faith Lehane przedstawiła jej coś przypominającego coś takiego, tylko że w rzeczywistości. Sigita, na szczęście, traktowała już granice między realem a śnieniem na tyle luźno, że wystarczyło jej ujrzeć, by uwierzyć. Faith stwierdziła nawet, że bardzo łatwo dała się przekonać, bo ponoć zdecydowana większość ludzi wypierała to, czego się dowiedzieli o ciemności (noc czarna jak asfalt - czy to nie to?).

- Pokażę ci wszystko - powiedziała ochoczo, wkładając trampki. - I to tak naprawdę, namacalnie, a nie we śnie, bo to po prostu byłoby za dużo wysiłku niż drogą… tą, no, jak to się mówi? Oniryczną? Empiryczną, tak, empiryczną. Wesley by mnie za to opieprzył, ale skoro zaginął w akcji, to nie ma nic do powiedzenia i niech spada na drzewo.

- Czy powinnam się przebrać? - zapytała pragmatycznie Sigita.

Faith omiotła ją wzrokiem od stóp do głów.

- Nie, dlaczego? Ja po prostu lubię wygodne buty. Lepiej się kopie.

- Czy Illyria do nas dołączy?

- Niewykluczone. Prawdopodobnie jest już na mieście.

- Tak po prostu? Na niebiesko?

- Co ci mówiłam o wypieraniu?

Sigita wzruszyła ramionami. Faith rzuciła jej kask.

- Pojedziemy motorem. Tak będzie szybciej.

Faith jeździła jakąś lśniącą, czarną maszyną śmierci. Na szczęście na wąskich uliczkach Genewy zachowywała przyzwoitą prędkość i Sigita nie musiała się bać, że na którymś zakręcie odlepi się od jej pleców i zginie w zderzeniu z parkomatem. Znalazły jakiś owiany złą sławą klub, zapłaciły za wejście i od razu uderzyły do baru. Nie minęło dziesięć minut, nim Faith zaczęła tańczyć z jakimś mężczyzną; Sigita obserwowała ich, sącząc piwo przy barze. Znała już takie kobiety, które jadły, chodziły i oddychały, jakby uprawiały seks - Faith się do nich zaliczała. Jej drapieżny erotyzm nie był wycelowany w określoną osobę, po prostu był, tak jak ciemne okulary Sigity albo brytyjski chłód Wyndham-Pryce’a.

Faith zmieniła kilku partnerów na parkiecie - każdy był bardziej podejrzany od poprzedniego - aż w końcu stanęło na chudym blondynie w motocyklowej kurtce Ducati. Machnęła ręką w ogólnym kierunku baru i zaczęła się z nim przepychać do wyjścia. Sigita profilaktycznie dopiła duszkiem swoje piwo i wyszła za nimi.

Facet prawie w ogóle nie mówił po angielsku, a Faith nie znała ani niemieckiego, ani francuskiego. Walcząc, każde mówiło po swojemu. W każdej innej sytuacji byłoby to komiczne.

Kiedy potwór rozsypał się w popiół, Sigita sięgnęła spokojnie do wewnętrznej kieszeni kurtki po buteleczkę perfum i zacisnęła ją w pięści. Faith tymczasem otrzepała się, poprawiła zjeżdżające z bioder spodnie, zawiązała sznurowadło trampka i zapaliła papierosa.

- Nie wyglądasz na przestraszoną - powiedziała półgębkiem.

- Tamten we śnie był straszniejszy - odparła Sigita, analizując sytuację. - A to ten sam… nie wiem, jak to nazwać… rodzaj?

- Taaa, jest tylko jeden. Tamten to była projekcja mojego strachu, dlatego był straszniejszy.

- To był ktoś, kogo znałaś?

Faith wydęła wargi.

- Tak można powiedzieć. Grunt w tym, że, widzisz, to są małe płotki. My się teraz porywamy na znacznie grubsze ryby i nie wiem, jak pierdolony Wesley mógł cię o tym nie ostrzec.

- Coś wspominał. Poza tym jestem tylko architektem. - Sigita rozłożyła ręce. - Udostępniam wam świat snu za pieniądze. Nie jestem bezpośrednio zaangażowana, ale bardzo dziękuję za troskę.

- Udostępniasz nam swoją głowę. - Faith popukała ją w czoło i owiała dymem papierosowym. - Całe to zło, cały ten brud, syf i mrok znajdzie się w twojej głowie.

Sigita zrobiła krok do tyłu. Jeśli widać pory na skórze rozmówcy, to znaczy, że stoi się za blisko.

- Wy naprawdę wierzycie, że bronicie ludzi przed złem, nie?

Faith rzuciła niedopałek do rynsztoka i zmierzyła ją wzrokiem, w którym nostalgia mieszała się ze goryczą życiowego doświadczenia.

- No, ty w to nie musisz wierzyć. Jak sama mówiłaś, jesteś tylko architektem. Nie zabolałoby jednak, gdybyś wykazała trochę, wiesz, porządnego, praworządnego gniewu.

- Lubię praworządny gniew, Faith, jak chyba każdy, ale to wydaje mi się podejrzanie proste. Ta cała opozycja my - dobrzy, oni - źli…

- No więc tak nie jest. - Faith straciła nagle panowanie nad sobą i kopnęła w ścianę tak energicznie, że posypał się tynk. Sigita cofnęła się i schowała ręce do kieszeni. - „My - dobrzy, oni - źli” to po prostu taka uproszczona wersja, którą dostałaś, bo nie znasz całej historii. Dla początkujących. Fajnie, że sobie założyłaś, że tak faktycznie jest.

- Przepraszam. Nie powinnam była niczego zakładać.

- Nie, spoko. Po prostu nie lubię o tym gównie rozmawiać. Właściwie nie wiem, co mi się stało, to chyba ta pijawka mnie wprawiła w jakiś sentymentalny nastrój. - Faith wyciągnęła z kieszeni papierosa i wsadziła go do ust. Kiedy mówiła, kiwał się pomiędzy jej wargami. - Dawno nie ubiłam żadnej tak klasycznie, w ciemnej alejce za klubem. Stare czasy się przypominają.

Sigita uśmiechnęła się mimowolnie. Wiedziała już, co Wesley miał na myśli, mówiąc o wahaniach nastrojów Faith.

- Sorry, Faith, mówię zupełnie szczerze - powiedziała po chwili wahania. - To po prostu dla mnie zupełna nowość. Dotąd byłam tylko niszową kryminalistką. Nie wplątywałam się w takie historie.

- To powinnyśmy się jakoś porozumieć. - Faith stanęła na palcach i zarzuciła rękę na ramiona Sigity. - Ja też jestem kryminalistką. Ba, trzy lata siedziałam w pudle. To poczekaj, spalę tylko i jeszcze pójdziemy pogadać, co?

5.

Sigita obudziła się na pełnym sprężyn tapczanie w mieszkaniu Michela (tak naprawdę to nie, ale co wspominałam o logicznym następstwie zdarzeń?). Ze snu wyrwało ją słońce, ale równie dobrze mogłyby to być muzyka (Sigita była uwarunkowana na Summertime, ale potrafiła nauczyć się budzić na wszystko), dzwonek jej komórki (plumkanie, jak nazywał to Siergiej) albo światło świecące prosto w oczy. Obudziłaby się na pewno, gdyby ktoś wyrzucił ją z łóżka na podłogę; upadek na ogół gwarantował zryw, nawet u doświadczonych śniących. Na szczęście tu nie miał kto jej wyrzucać.

Tak więc Sigita wstała, przeciągnęła się, wyjrzała przez otwarte okno na leniwą w porze lunchu Genewę. Michel mieszkał w centrum miasta, w naprawdę dużym, naprawdę rzadko sprzątanym mieszkaniu, w którym pozwolił Sigicie się zatrzymać. Nie lubiła prosić o przysługi, ale nie miała wyboru: nie było jej stać na tygodniowy pobyt w porządnym hotelu, a w tych tanich się nie zatrzymywała ze względu na strach przed byciem okradzioną (Sigitę gładka czerń snu trzymała tak mocno, że kiedyś w pociągu jakaś staruszka chciała wzywać do niej lekarza). W chwilach kryzysu pozostawało jej żerowanie na znajomych.

W samych majtkach i koszulce wyszła do kuchni po kawę i kanapki. Michel był w dziennej pracy, czyli nie było ryzyka, że będzie patrzył na jej tyłek. Podłogi były wyłożone zimną terakotą, więc włożyła skarpetki. Potem otworzyła na laptopie ostatni projekt: dwudziestopiętrowy wieżowiec z poziomami o różnych wystrojach. Akurat pracowała nad tymi w stylu rokoko, więc: złoto, spiralnie skręcone kolumny, płaskorzeźby, intarsja, malarstwo iluzoryczne. To ostatnie szczególnie ją bawiło w kontekście budowania snu.

Fałszywe okno umieszczone w fałszywym pokoju wychodziło na podwójnie fałszywy świat. Nawet Sigita nie dotarła tak daleko w swoich podróżach po śnieniu.

5.

Prawdę powiedziawszy, Sigita obudziła się w zupełnie innym miejscu i to na dźwięk budzika, a nie pod wpływem naturalnego światła. Widziała je jednak przez cienką, różową skórę powiek. Nie otwierając oczu, odrzuciła z ramienia szorstki kocyk, sięgnęła po komórkę i wyłączyła ją. Dopiero wtedy, już w miarę pewna, że to rzeczywistość, odważyła się obejrzeć otoczenie.

Była w mieszkalnej części loftu. Faith Lehane spała na sąsiednim łóżku, przykryta do szyi tandetną pościelą w złote tygrysy. Sądząc po ruchach gałek ocznych, była w fazie REM, więc dźwięk budzika nie przerwał jej snu, tylko został w niego wmontowany. Spod tygrysów wystawała tylko głowa i noga w skarpetce, więc wyglądało na to, że Faith również nie wpadła na pomysł rozebrania się do snu. Sigita nie pamiętała, o której wróciły. Była na siebie zła, że pozwoliła na te alkoholowe ekscesy w barze; nie lubiła, kiedy coś zakłócało jej higienę pracy.

Kiedy usiadła, kątem oka ujrzała coś niebieskiego po drugiej stronie pokoju. Była to Illyria. Stała w kącie nieruchoma jak posąg i patrzyła prosto na Sigitę.

- Ty nie śnisz - stwierdziła obojętnym tonem.

- Nie bez maszyny PASIV. - Sigita usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po buty. Faith w półświadomym akcie protestu nakryła się cała kołdrą.

- Czy jesteś budowniczym snu? - zapytała Illyria. Jej oczy były tak intensywnie niebieskie jak ultramaryna z palety malarskiej.

- Tak. - Sigita uciekła wzrokiem do wkładania kozaków. - Zbuduję dla was odpowiednie środowisko, dzięki któremu zrobicie… nie wiem, to, co zamierzacie zrobić.

- Wolfram & Hart nie są moimi wrogami. Są wrogami Wesleya.

Niebieska kobieta zamilkła. Sigita, odczuwając nagły przypływ odwagi, wstała, żeby jej się przyjrzeć. Illyria była prawie jej wzrostu i miała na sobie coś w rodzaju skórzanej zbroi, która wydawała się stopiona z jej ciałem. Wyglądała, jakby była zimna i gładka w dotyku, ale Sigita nie chciała tego sprawdzać, chociaż była na wyciągnięcie ręki.

- Moi wrogowie dawno pomarli - ciągnęła tym samym, nieludzko monotonnym tonem. - Nawet moja świątynia rozsypała się w pył. Mój sojusz z Wesleyem Wyndham-Pryce’em polega na wymianie moich umiejętności w zamian za jego wiedzę na temat tego świata.

To jest na serio, pomyślała Sigita. Z jakiegoś powodu krótkie włoski na karku i przedramionach stanęły jej dęba.

- Czy mogłabym się jeszcze dowiedzieć, czemu Wesley zamierza walczyć z tą firmą? - zapytała uprzejmie. Nie miała pojęcia, jak należy zwracać się do reinkarnacji bogów, więc postawiła na grzeczność.

- Jego celem jest uwolnienie się z kontraktu Wilka, Barana i Jelenia. - Illyria przekrzywiła głowę. Wyglądała jak zaciekawiona modliszka. - A także zemsta. Ta motywacja jest mi znana - dodała jakby z satysfakcją.

- Od kiedy wszystko tak wygadujesz, Niebieska? - zapytała spod kołdry Faith, którą najwyraźniej obudziły głosy.

- Ta kobieta jest naszym sojusznikiem - wyjaśniła Illyria i dostojnie opuściła pokój.

Sigita popatrzyła w ślad za nią i powiedziała kilka niezorganizowanych, przypadkowych sylab.

- Wiem, wiem. - Machnęła ręką Faith. - Niezły z niej hardkor. Ale da się przyzwyczaić. Gdzie jest moja kurtka? Jesteś głodna? Chcesz jeść? To musimy wyjść stąd. Illyria nie je, Wesley nie pamięta, a mi jest obojętnie, więc prawie nie trzymamy tu żarcia.

Sigita ledwo przedarła się przez ten gąszcz komunikatów.

- Tak, śniadanie, dobry pomysł. Słuchaj, Faith, ty też pracowałaś dla tej firmy prawniczej?

- Ja? - Faith znieruchomiała z jedną ręką włożoną w rękaw kurtki i wybuchła perlistym śmiechem. - Chyba sobie żartujesz, ja w firmie, i to prawniczej? Boki zrywać. Ale Wesley, tak, był tam zatrudniony. Nie najlepiej to wyszło. Zresztą nie tylko jemu. I nie tylko o jego własny kontrakt mu chodzi. Taki z niego dobroczyńca, nie?

- To co ty z tego masz? Wybacz, że pytam, ale tobie też płaci?

- Mnie? - powiedziała z konsternacją Faith. Wydawało się, że po raz pierwszy ktoś jej zadał takie pytanie. - Mnie? My jesteśmy przyjaciółmi. Tak mi się wydaje. Chyba. - Podrapała się po głowie komicznym gestem. - My… no wiesz…

- Zapomnij, nie było pytania.

Faith zamilkła. Wyglądała na zaniepokojoną, a zaraz potem na rozzłoszczoną; większość uczuć pokonywała u niej taką samą drogę.

W drzwiach wpadły na Wesleya, który w objęciach niósł ekologiczne, papierowe torby z zakupami. Z jednej wystawała bagietka, emitująca kuszący zapach świeżego pieczywa.

- Dzień dobry. - Pociągnął ostentacyjnie nosem, zapewne wyłapując zapach mieszanki klubowej, czyli alkoholu i dymu papierosowego. - Widzę, że wczoraj nie próżnowałyście.

- Powróciły o godzinie drugiej siedemnaście czasu lokalnego - oświadczyła Illyria, która teraz siedziała na fotelu, jakby przygotowywała się do porannej kawy i czytania gazety. - Całą noc spędziłam na warcie, pilnując waszego nędznego dobytku. Jego utrata zniweczyłaby nasze plany.

Sigita nie wiedziała, co powiedzieć. Faith ostentacyjnie zapaliła papierosa. Wesley, zupełnie ignorując niezręczną atmosferę, rozłożył zakupy na stole i wstawił wodę w czajniku elektrycznym.

- Śledziłem nasz cel - powiedział, otwierając serek topiony z ziołami. - Proszę, usiądźcie, niezdrowo jest jeść na stojąco.

- Eee, nie - stwierdziła Faith. - Daj mi tylko kawałek bagietki, Wes, streszczam się. Muszę skoczyć po swój motor. Zostawiłam go na mieście.

- Jestem ciekaw, czy dalej tam stoi - powiedział Wesley, podając jej pieczywo.

- Na pewno. Zaczepiłam go o płot kawałkiem sztachety. Porozmawiajcie o wszystkim poważnym, kiedy mnie nie będzie, dobra?

Sigita odprowadziła ją wzrokiem do drzwi, rozdarta pomiędzy chęcią powrotu do swojego kąta u Michela a śniadaniem u szaleńców. Wesley metodycznie pokroił bagietkę, posmarował ją serkiem, zrobił dwie aromatyczne herbaty. W tym momencie nie wydawał się niebezpiecznym wariatem, raczej kojarzył jej się z Siergiejem i tą niezręczną ciszą między nimi po nocach epickiego romansu. We snach robili rzeczy, o których nawet nie marzyło się twórcom melodramatów, a po przebudzeniu… Siergiej przestał odbierać jej telefony, a kiedy się odezwał, była już tak zawzięta, że nie odpowiedziała. Nie znaczyło to, że ów romans się zakończył - był po prostu na wstrzymaniu. Ostatni weekend, jaki ze sobą spędzili, to szalony rejs po wyspach greckich. Wtedy wszystko miało się doskonale.

- Cieszę się, że dogadałaś się z Faith - powiedział Wesley, wyrywając ją z zamyślenia.

- To trochę niespodziewane.

- To prawda. Nie sądziłem, że cię polubi.

- Mam ukryte umiejętności interpersonalne. - Sigita zdecydowała się uderzyć w miękkie, mimo że otrzymane śniadanie nastawiło ją pozytywniej do sprawy. - Teraz wykorzystam je, żeby się dowiedzieć, czemu mi nie powiedziałeś, że pracowałeś dla tej firmy. Z jeleniem, bykiem i czymś jeszcze.

- Wolfram & Hart. Widzę, że dobrze się rozpytałaś.

- Musiałam, skoro nic mi nie mówisz.

- Ja ciebie nie wypytuję o przeszłość.

- Wesley, Wesley. - Śniadanie śniadaniem, ale pewnych rzeczy tolerować nie zamierzała. Odłożyła resztę bagietki i pokręciła z politowaniem głową. - To pseudomachismo nie robi na mnie w ogóle wrażenia, wiesz? Pracowałam już z tysiącem nadętych, przekonanych o własnej wartości egocentryków. Teraz posłużę się metaforą, aby udowodnić ci swoją rację. Gdybyśmy ekstraktowali Microsoft, ja przyznałabym ci się, że robię to, bo pracowałam przy systemie Windows Vista i chcę Gatesowi zaimplementować myśl, żeby tego gówna już nikomu nigdy nie wciskał.

Wesley odstawił kubek.

- Jestem pod wrażeniem. Aż nie wiem, do czego się odnieść; czy do delikatnie zawoalowanego zarzutu, że jestem nadętym egocentrykiem, czy do zaskakująco skutecznej przenośni.

Sigita uniosła pytająco brwi. Spodziewała się, że Wesley uniesie się jak poprzedniego dnia przy Faith i obrazi się tym razem na nią, ale on spokojnie przyjął cios. Przyglądał jej się tak, jakby na nowo ją oceniał. Kiedy sięgnął po nóż, trącił ją łokciem w rękę.

- Czego chciałabyś się dowiedzieć, Sigito?

- Wszystkiego, co potencjalnie może mi się przydać podczas wykonywania tego zlecenia. Nie martw się, bardzo szybko zapominam. Nawet was zapomnę, kiedy zakończymy naszą współpracę.

- Wszystkiego? - zapytał z powątpiewaniem Wesley. Nie cofnął ręki. Sigita nie chciała natomiast ustąpić w żadnym zakresie, więc nadal stykali się przedramionami.

- Twój niewielki, śmiesznie mało wydajny ludzki mózg tego nie pojmie - odezwała się nagle Illyria. Zmieniła pozycję i teraz siedziała z szeroko rozstawionymi kolanami i opartymi na nich łokciami, jakby podpatrzyła to u którejś z dwóch osób, z którymi najczęściej przebywała.

- Nic się nie stanie, jak spróbuję - oświadczyła Sigita.

6.

Nie powinno się śnić po alkoholu, więc po poważnej rozmowie z Wesleyem Sigita wróciła do Michela odparować, podreperować siły i wziąć kąpiel w jego wiecznie niedoszorowanej wannie. Coś wam powiem: jeśli śpicie tak twardo jak Sigita, nie powinniście zasypiać w wodzie.

Tym razem udało się jej w łazience nie zginąć i parę godzin później siedziała w lofcie z przewodem wetkniętym w nadgarstek, Faith była już pod narkozą, a Wesley ustawiał czas na maszynie PASIV.

- Życzycie sobie jakiegoś określonego miejsca na świecie czy może być dowolne? - zapytała Sigita, układając się wygodniej na fotelu.

- Dowolne, najlepiej jeden, nie za duży budynek, w którym jest sporo przestrzeni - odparł Wesley. Illyria stała po jego prawicy, przyglądając się wszystkiemu badawczo. - Pójdź za nami w ten sen - zwrócił się do niej, przysuwając do siebie walizkę z maszyną PASIV. - Przy tej próbie wymagana jest obecność wszystkich.

Illyria kiwnęła niemal niedostrzegalnie głową. Wesley wcisnął guzik pompy i otoczyła ich miękka ciemność, z której po chwili wyłoniły się sypiące się gotyckie krużganki. Zapadał zmierzch, ale powietrze było gorące i suche, a pod stopami chrzęścił piach.

Wesley rozejrzał się z zachwytem.

- Co to za miejsce? Nie wydaje mi się, żebym je poznawał.

- To Krak des Chevaliers.

- Imponujące. - Wychylił się przez otwór strzelniczy. Powinien się przed nim rozciągać widok podzamcza i wielkiej równiny poniżej, oświetlonej blaskiem księżyca. Najwyraźniej tak było, bo Wesley z zaskoczeniem wciągnął powietrze do płuc. - Muszę z pewnym skrępowaniem przyznać, że cię nie doceniałem, Sigito.

- Krak to jedna z moich klasycznych pokazówek. - Sigita ruszyła obojętnie przed siebie.

- Pozwól, że dokończę. - Dotrzymał jej kroku. - Zauważyłem, że w twoich snach nie chodzi tylko o architekturę, chociaż ta jest wyjątkowo piękna. Cechują się też zestawem prawie że realistycznych zasad. Nigdy nie udałoby mi się czekać takiego zbudować… Zaczekaj. Masz broń?

- Nie lubię broni. Faith ma mnie bronić. Gdzie ona w ogóle jest?

- Pewnie poluje. Jest w końcu myśliwym.

Kiedy Sigita spojrzała przez ramię, Wesley trzymał w ręku wielką strzelbę.

- Wiem o tym. Nie dalej jak wczoraj widziałam, jak walczyła z pijawką.

- Z wampirem. Mówiąc „pijawka” miała na myśli wampira. Faith… Może czasem brakuje jej finezji, ale jest naprawdę przerażającym przeciwnikiem, nieprzewidywalnym, pomysłowym i nie do zatrzymania. - Wesley urwał nagle, jakby zorientował się, że w wychwalaniu waleczności współpracownicy nieco się zapędził, i to w złym kierunku. - Kiedyś byliśmy po przeciwnych stronach barykady - powiedział w końcu, zgodnie z polityką prawdy, którą wymusiła na nim niedawno Sigita. - Nie wspominam tego najlepiej.

Sigita nie miała zbyt wiele współczucia dla Pana Bufona, szczególnie, że pochodził z kraju, którego premier kiedyś pozwolił na oddanie Litwy w ręce Sowietów. Nie zdążyła jednak objawić swojego przypływu uczuć patriotycznych, bo po krużgankach poniosło się echo głuchego uderzenia, a zaraz po nim taki rumor, jakby obsunął się stos kamieni. Ze szczytu schodów ujrzeli Faith siedzącą na karku czegoś humanoidalnego, kościstego i obdarzonego parą wielkich baranich rogów.

- To demon Fyarl - oświadczył ze znawstwem Wesley.

Faith ukręciła temu czemuś kark i zeskoczyła na ziemię, zanim upadło. Sigita dostrzegła, że miała na sobie czarny strój przypominający kombinezon motocyklowy, a na plecach zawieszony miecz. A także, że poza zasięgiem światła pochodni ustawionych na dziedzińcu poruszało się dużo innych ciemnych kształtów, które z humanoidami miały niewiele wspólnego.

- Czy nie powinniśmy jej pomóc? - zapytała Sigita, z natury pacyfistka.

- Jest w swoim żywiole. Poza tym spójrz. Ma pomoc. A ty powinnaś spróbować się oswoić z widokiem demonów, bo…

- Wiem, wiem. Mogę się ich spodziewać w głównym śnie.

Na dziedzińcu do Faith dołączyła Illyria, wysoka i niemal fioletowa w czerwonawym pobłysku pochodni. Przez chwilę walczyły zwrócone do siebie plecami i Sigita była tym widokiem zafascynowana bardziej niż groteskowymi monstrami, które je otaczały. Działały jak czteroręka i czteronoga maszyna do dedemonizacji. Było w tym coś prymitywnego i coś wspaniałego.

Usłyszała zgrzytanie żwiru pod czyimiś podeszwami i odwróciła głowę. To Wesley; odszedł na bok w towarzystwie pięknej kobiety o drapieżnej urodzie, której eleganckie szpilki i garsonka nie komponowały się zupełnie z turystycznym otoczeniem. To po tym - i po jego nawiedzonym wyrazie twarzy - poznała, że to jakiś intruz z jego własnej podświadomości. Ostrzegał przed tym. We śnie Sigita nie potrafiła jednak dopasować postaci do otrzymanego opisu.

- Czy my się skądś znamy?

Nadejścia tej projekcji nie udało jej się słyszeć. Był to mężczyzna, dość wysoki, ciemnooki, ciemnowłosy, o badawczym spojrzeniu. Sigita była pewna, że nie pochodził od niej.

- Nie wydaje mi się. Z kim mam przyjemność?

Mężczyzna uścisnął jej rękę. Jego dłoń była bardzo zimna.

- Proszę mówić mi Liam.

- Co cię tu sprowadza, Liam?

- Jestem znajomym twoich nowych współpracowników. - Potoczył wokoło ręką, obejmując i dziedziniec, i szczyt schodów z ukrytym w cieniu Wyndham-Pryce’em. - Dawno ich nie widziałem. Można powiedzieć, że się stęskniłem.

Sigita patrzyła na jego profil, kiedy mówił. Coś wydało jej się nie na miejscu i to bardziej, niż zwykle we śnie; miała doświadczenie, potrafiła rozróżniać sygnały, jakie wysyłał do niej śpiący mózg.

- W sumie nie jestem pewna, czy się już nie kiedyś nie widzieliśmy - powiedziała ostrożnie.

- Oczywiście, że się znamy! - Uśmiechnął się. Było to porażająco nieszczere. - W tym śnie, w tym cyrku potworów, jaki zorganizował tu Wesley, też nie mogło mnie zabraknąć, prawda?

Sigita cofnęła się o dwa kroki, nerwowo grzebiąc w kieszeni. Jest! Znalazła nóż motylkowy. Mężczyzna przekrzywił głowę, a jego twarz zmieniła się groteskowo.

Nie zdążyła nawet dźgnąć, bo nagle znalazł się za nią, otaczając jej szyję stalowym uściskiem. Na uchu czuła chłodny oddech. Na dziedzińcu poniżej Faith odwróciła się powoli i uniosła głowę, a jej twarz przybrała wyraz grozy.

- Jestem waszym koszmarem - powiedział Liam. Poczuła jego język na szyi, a potem coś rozerwało jej tętnicę, najprawdopodobniej zęby. Ból był koszmarny Na dziedzińcu Illyria uniosła rękę i pstryknęła palcami, a zamek pękł i sen się zapadł.

porycie, fic, incepcja, btvs

Previous post Next post
Up