W dobrej wierze [#16-17, btvs]

Jun 08, 2010 22:49

To koniec pewnej epoki. Nareszcie skończyłam "W dobrej wierze". Bardzo dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w trakcie powstawania tego tekstu - novin_ha, która betowała i radowała się, akzseinga i mlekopijca, które mnie wspierały moralnie i podsuwały chore pomysły, wszystkim czytelnikom, w tym pellamerethiel, girlupnorth, lunatics_word, upupa_epops, zielona_wiedzma, kocie_pisanie :) Bez Was ten tekst może by w ogóle nie powstał, a na pewno nie w tej formie.

W DOBREJ WIERZE: pod tym adresem dostępna jest całość w pdfie. W niedalekiej przyszłości zawieszę jeszcze niewielki fanmiksowaty soundtrack i może wersję porządnie złożoną przez nieocenioną lunatics_word.

W dobrej wierze 16-17
ilość słów: 4 233
spoilery: Chosen, Not Fade Away, w komiksach: AU od Wolves at the Gate
zawiera: het, seks, na który obie strony się zgadzają, rynsztokowy język, używanie sobie na Angelu, totalnie rozprawienie się z ósmym sezonem komiksowym, seks ze smokiem
postaci: Faith, Giles, Spike, Wesley, Illyria, Angel, juniorki, postaci własne
co do zakończenia: tak, niewykluczone, że historia podążyła potem w kierunku tekstu novin_ha If There Were Water. To również było dla mnie inspiracją. Pojawia się też postać z Gwiazdki dla novin_ha.

| 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | streszczenie |


16.

Wiosna była najgorsza. Jej nadejścia w Kalifornii nie dawało się tak szybko zauważyć, za to w Cleveland i Wielkiej Brytanii pojawiała się zupełnie nagle w kwietniu i irytowała tą swoją zielenią, liśćmi i nagłą wybujałością wszystkiego; wiosna dawała doskonale znać, że tkwiło się w tym samym miejscu i nic się nie zmieniało. Faith przeczuwała, że wiosna dopadnie ją zaraz po wylądowaniu na Heathrow.

Paliła papierosa na tarasie na szesnastym piętrze wieżowca w samym centrum Los Angeles. Pod spodem miasto huczało, trąbiło i tłoczyło się jak zwykle, zupełnie nieświadome katastrofy, która przetoczyła się jego ulicami w nieaktualnej już czasoprzestrzeni. Każdy chodnik i każda ściana wydawały się bezpieczne i solidne. Faith, bogatsza o swoje doświadczenia z cienką materią rzeczywistości, nie dawała się zwieść.

Zaciągnęła się trzymanym w palcach Camelem i zerknęła do środka luksusowego apartamentu, który Angel wynajął im za pieniądze swojej demonicznej firmy prawniczej. Dziewczyny grały na Playstation i piły obrzydliwie drogie słodkie drinki z barku. Gwendolyn Barrey miała rękę na temblaku, ale to nie przeszkadzało jej w dziarskim wymachiwaniu padem do konsoli. Faith leczyła jeszcze kaca po wczorajszym świętowaniu odniesionego sukcesu i na myśl o alkoholu było jej trochę niedobrze, ale miała ochotę na sok pomarańczowy. Tylko że nie chciało jej się ruszać z tarasu. Na tarasie było jej dobrze.

Większą część imprezy spędziła ze Spike’em, który najwyraźniej miał na celu doprowadzić Angela do szału, bo nie dawał mu spokoju i forsował naprawdę kiepskie żarty (na przykład lizanie się na kanapie w biurze Angela, na co Faith oczywiście ochoczo się zgodziła, a co właściciel przyjął bardzo źle i wyrzucił ich z gabinetu). Spike zniknął potem - ponoć „poważnie porozmawiać z Kapitanem Czółko” - a Faith spiła się do reszty z Goshą. Wesley właściwie się nie pojawił. Faith rozpowiadała złośliwie po pijanemu, że zapewne jest zbyt dystyngowany jak na takie spędy, ale prawda była taka, że pilnował wciąż nieco niestabilnej Illyrii, a przynajmniej tak to twierdził Giles; Faith była zbyt rozdrażniona, żeby go w ogóle szukać.

„Rozdrażniona” to prawdopodobnie złe słowo. Na pewno nieodpowiednie, ale za to kojarzące się z drażnieniem odsłoniętych nerwów.

- Hej. - Na balkon zajrzała Gosha, również blada i z podkrążonymi oczami. - Można dołączyć?

- Jasne, proszę. Czy emanuję jakimiś szkodliwymi, negatywnymi emocjami? - To był ich stały żart, od kiedy Giles kazał Faith opanować „te szkodliwe, negatywne emocje”.

- Nie, ale wyglądasz, jakbyś chciała dołować się w samotności. - Gosha odpaliła papierosa i wypuściła dym w kierunku śródmieścia Los Angeles.

- Ja? Nie. Ja jestem wiecznie wesoła.

Przez chwilę paliły w milczeniu. W dole, na ulicy, powstawał korek. Maleńcy dziennikarze mrowili się panicznie, usiłując rozwikłać zagadkę znikającego miasta.

- Skąd znasz Wesleya? - zapytała niewinnie Gosha.

I petarda. Faith przyjęła postawę pełną fałszywego luzu.

- A, wiesz. Był moim Obserwatorem, a potem coś się stało i go wyrzucili. A potem stało się jeszcze coś i umarł, a ja nie.

- A, więc to tak.

- Tak.

- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Tak tylko zapytałam.

- To takie oczywiste?

- Trochę.

- Hm. No trudno. - I Faith opowiedziała jej całą historię. Zdziwiło ją nieco, jak kretyńsko brzmiały te wydarzenia zreferowane w niezobowiązującej rozmowie, ale taki był najwyraźniej los epickich opowieści widzianych z perspektywy czasu, miejsca i osób w nich uczestniczących; traciły ten dodatkowy, dramatyczny wymiar, który wciąż odczuwali sami zainteresowani.

Gosha zrobiła dziwną minę i odetchnęła długim, pełnym niedowierzania i lekko współczującym „woooow”.

- Powinnaś z nim porozmawiać - dodała, kiedy odpalały drugiego papierosa.

- Chyba żartujesz - prychnęła Faith. - Jestem do dupy, jeśli chodzi o rozmawianie.

- Właśnie rozmawiamy - uświadomiła jej Gosha.

- Przestańmy.

- Dobrze. Mogę nawet udawać, że to się nigdy nie stało.

- Nie. - Faith machnęła ręką. - Powinnaś wiedzieć, jaką jestem fantastyczną ludzką istotą.

Nie wstydziła się już na myśl o przeszłości. Wydawało jej się, że spogląda na przeszłe spektrum rozmaitych Faith, którymi już nie jest, jak na swoje dawne koleżanki - lepsze lub gorsze, takie i owakie. Nie można było tego nazwać nostalgią, ale nikt nie wołał też gromkim głosem „hańba ci, Faith Lehane!”. Wszystko przyszło, zdarzyło się i poszło, a ona jakimś cudem wyszła z tego zwycięsko.

Na popołudnie zaplanowana była narada w centrum konferencyjnym Wolfram & Hart. Faith skręcała się ze wstrętu na samą myśl, ale musiała w niej uczestniczyć od początku do końca. Najpierw, oczywiście, wyrażano rozmaite podziękowania i składano obietnice przyszłej, owocnej współpracy (Faith oglądała swoje paznokcie). Potem Angel wdał się w jakiś straszny elaborat na temat swojej firmy, starszych partnerów, Illyrii i tego, co chciał uzyskać za sprawą tajnego planu, który spowodował apokalipsę (Faith zgubiła się w połowie i zaczęła przyglądać się swoim butom; Angel nigdy nie był mistrzem jasnego formułowania myśli). Następnie Marita zreferowała pełny przebieg od wyjścia z motelu na brzegu leja po spotkanie pod biurowcem W&H (tu Faith słuchała, bo ciekawiło ją, jak dziewczyny poradziły sobie z demonami). Potem, na szczęście, była przerwa na kawę.

Podczas drugiej części narady pierwszy zagrał głos Wesley, który siedział w odsuniętym od stołu fotelu po prawej, z niebieskim bodyguardem za plecami. Faith spodziewała się retorycznych ozdobników, ale on tylko oświadczył wprost, że zamierza wyjechać i zająć się likwidowaniem bądź przejmowaniem pozostałych oddziałów Wolfram & Hart. Illyria oznajmiła, że takie jest również jej życzenie. Była jeszcze mowa o moralnych zobowiązaniach, o nadal skazanej na niepowodzenie walce ze złem, o braku sprawiedliwości na świecie i tego typu dyrdymałach, a potem Angel pokłócił się z Gunnem i Lorne’em, ale Faith tego za bardzo nie zarejestrowała, zbyt pochłonięta przyglądaniem się prawemu uchu Wesleya.

Giles podziękował im i wstał.

- W następnej kolejności powinniśmy przedyskutować sprawę materiałów Oswalda McKaya, których użyliśmy podczas rozwiązywania kwestii Los Angeles - oświadczył. - Mam oczywiście na myśli rytuał przekazania.

"Rozwiązywania kwestii Los Angeles", powtórzył bezgłośnie Spike, robiąc przemądrzałą minę. Angel spiorunował go wzrokiem. Giles odchrząknął.

- Jedno jest jasne: w niewłaściwych rękach mogą być niebezpieczne, a Twilight już usiłował uzyskać je od Andy'ego McKaya przez pośrednictwo Calisty Thornton. To był szerszy plan, który na szczęście się nie powiódł. Nie uzyskali najważniejszych zapisów…

- Trzeba je zniszczyć - powiedziała bez zastanowienia Faith.

Marita Zimmerman pokręciła głową.

- To zbyt radykalne posunięcie, Faith. Musimy się zastanowić...

- Nie ma się tutaj nad czym zastanawiać. - Faith oparła łokcie na stole. - Spalić i do widzenia.

- Nie sądzisz, że to faktycznie zbyt radykalne? - zapytał Giles. - Przecież żeby w ogóle się zastanawiać nad użyciem tego rytuału, trzeba mieć pogromczynie, które się na to zgodzą. Trzeba mieć ciebie albo Buffy i...

- Myślisz, że nie dałoby się nas zaszantażować? Przepraszam, w jakim świecie ty żyjesz, Giles? Myślisz, że Twilight albo generał Jamesy podszedłby do nas na papierosie i uprzejmie zapytał, czy zgodzimy się na wiązaną transakcję my-głowice nuklearne czy coś w tym stylu?

Giles aż zamilkł ze zdziwienia.

- Masz trochę racji, ale nie możemy takiej decyzji podejmować same - powiedziała flegmatycznie Marita. - To dotyczy w końcu nas wszystkich.

- Przecież nawet nie znalazłyśmy wszystkich dziewczyn... - wtrąciła Gosha.

- Chcecie zrobić głosowanie? - zapytała złośliwie Faith.

- Chcesz podejmować decyzję za kogoś? - odezwał się nagle Wesley, marszcząc brwi. Popatrzyła na niego. Nie spodziewała się ciosu z tej strony.

- Nie rozumiecie chyba. - Potrząsnęła głową. - Chyba z tym mieliśmy walczyć, co? Już nigdy więcej szantażowania, cruciamentum, kontroli, dostaniecie, zabierzemy wam. Tak? Ciebie, Wesley, może przy tym nie było, ale tak się umawialiśmy z Rupertem, wszystko sobie wyjaśniliśmy, ściskaliśmy dłonie, normalnie jak w ONZ-ecie. Miała być totalna reforma, władza w ręce dziewczyn. Wy dwaj w ogóle nie powinniście wypowiadać się w tej sprawie. To zwyczajnie nie jest wasz interes.

- Wiem, o co ci chodzi, Faith, ale posłuchaj. - Znowu Giles. Wyglądał na zmęczonego i wyprowadzonego z równowagi. - Musimy na pewno najpierw zwrócić się do Buffy. To ona była wybrana…

- Ona była wybrana? - powtórzyła Faith, odsuwając krzesło i wstając powoli. - Ja też byłam wybrana. Trzy lata po niej.

- Faith...

- I jakoś wszyscy o tym pamiętają, kiedy trzeba odwalić jakąś brudną robotę. Wtedy przypominacie sobie o mnie, znajdujecie mnie w każdej dziurze, w której się zaszyję, wyciągacie mnie na świat i każecie robić coś okropnego, co na pewno zrobię, bo mam wobec wszystkich dług.

Giles i Wesley opuścili głowy. Faith wyszła, trzaskając drzwiami. Usiadła na niewygodnej skórzanej kanapie w korytarzu i tupnęła dwa razy martensami o podłogę. Nikt do niej nie wyszedł, po prostu rozmawiali dalej, więc wstała, wściekła, i odmaszerowała do swojego pokoju hotelowego. Otworzyła barek, zrobiła sobie whisky z lodem i zabrała szklankę do wykafelkowanej na beżowo, luksusowej łazienki.

Kiedy wyszła stamtąd, w spodenkach i koszulce do spania, wycierając mokre włosy ręcznikiem, Wesley siedział w fotelu z rozstawionymi luźno nogami i rękami na kolanach.

- No i po co tu przyszedłeś? Pożalić mi się, że nie wiesz, co zrobić ze swoim pięknym, nowym życiem? - zapytała zaczepnie, stając przed nim i zasłaniając telewizor.

Wesley popatrzył na nią bezczelnie.

- Spodziewam się - zaczął spokojnie - że może ci być ciężko pogodzić się z myślą, że zamierzam wyjechać. Z pewnością wolałabyś, abym tu został. W pewien sposób to rozumiem.

Po długiej kąpieli nie była nawet zła, co najwyżej nieco zirytowana. Jednak wyraz jego twarzy, zarazem pełen pewności siebie i tak idiotycznie, beznadziejnie spolegliwy, doprowadził ją nagle do wściekłości. Pochyliła się, złapała Wesleya za kołnierz kurtki, wzięła krok do tyłu i podniosła go na wysokość uniesionych ramion.

- Co ty pierniczysz, Wes?

Wesley ledwie dotykał podłogi czubkami butów.

- Wiem, że ze mną jest łatwiej - powiedział zduszonym głosem. - Widziałem twoją złą stronę, a ona jest bardzo, bardzo brzydka. Nie każdy jest w stanie to wytrzymać. Ale dzięki temu nie musisz niczego przy mnie udawać. To musi być wygodne.

- Co ty o mnie wiesz, Wesley? Nie jesteśmy żołnierzami w okopach! Naoglądałeś się Kompanii Braci czy co?

Postawiła go na ziemi, ale nie puściła. Wesley chwycił ją za nadgarstki i pochylił się:

- Ty też mnie widziałaś, Faith. W tych mało chwalebnych momentach. Przynajmniej niektórych, bo miałem ich wiele.

Jak to możliwe, że Wesley przypominał jej o tym zupełnie dobrowolnie? Przecież nie powinien chcieć, żeby pamiętała jego okulary, drżący głos, chwiejne postanowienia, głupie decyzje. Tymczasem patrzył na nią ufnie i otwarcie jak jakiś dzieciak, oczy miał błyszczące, policzki zaczerwienione.

Zdała sobie sprawę, że nie chciałaby, żeby zapomniał o odłamkach szkła. Wtedy, w jej ukradzionym mieszkaniu, ustalili coś między sobą, coś poniżej progu wybaczania i zapominania. Nie chodziło tyle o zemstę, ile o to, żeby poczuł dokładnie to samo co ona.

Pchnęła go na ścianę, przycisnęła biodrem i wsunęła nogę między jego uda. Wesley jęknął, kiedy wepchnęła ręce pod jego koszulę, szukając bicia serca. Było tam; był żywy, ciepły, oddychał. Chwycił ją za włosy i pocałował. Było to zaskakujące i bardzo, bardzo przyjemne. Wesley całował tak, jak tonący człowiek chwyta oddech, zapamiętale i gwałtownie.

Zerwała kaburę z pistoletami spod jego pach i odrzuciła ją na bok. Wesley odchylił głowę. W oczach błysnął mu strach. Zastanawiała się, czy myśli o tym samym, co ona; czy też ma w pamięci to, jak sobie obiecywali, że jak wreszcie nikt nie będzie w opałach, to porozmawiają spokojnie, przy butelce Jacka, i wyjaśnią sobie wszystko, co miało niefart się im zdarzyć.

Złapała go za szyję. Wesley jęknął.

- Co z twoją niebieską podopieczną, Wes?

- Zostawiłem ją z juniorkami. Była nimi bardzo zainteresowana.

- Co miałaby o tym do powiedzenia?

- Ona nie rozumie takich niuansów relacji międzyludzkich. Jeszcze.

Faith zignorowała to niedopowiedzenie.

- Ile masz czasu?

- Wyjeżdżamy jutro.

Puściła go i odsunęła się na odległość paru kroków. Wesley oddychał ciężko, oparty o ścianę. W tle szumiała klimatyzacja.

- Przepraszam za taki obrót spraw - powiedział w końcu. Prawie nie poznała tego głosu; był to matowy, niski, apatyczny ton, jakiego nigdy dotąd nie słyszała.

- Za co ty znowu przepraszasz? - zapytała agresywnie.

- Nie rozumiesz. Wszystko, czego tylko dotknę, obraca się w ruinę. Nieważne, jak dobrze chcę, zawsze doprowadzam do katastrofy. Gdyby Midas powodował nieszczęścia...

- Nie rozumiem tych biblijnych odniesień, Wesley.

Wesley zatrzymał się w środku swojej rozpaczliwej tyrady. Spojrzał na Faith i jego twarz nagle się wypogodziła. Uśmiechnął się, chociaż nie był to wesoły uśmiech, a ona na ten widok poczuła coś dziwnego - jakiś ciepły przymus, jakieś przyciąganie, którym opierała się tak długo, jak mogła, żeby w końcu złożyć broń. Wróciła do niego; wsunęła dłonie na jego plecy, przywarła do niego całym ciałem, blisko jak druga skóra.

Wesley oddał uścisk i oparł policzek o bok jej głowy. Jego kurtka, początkowo chłodna w dotyku, powoli rozgrzewała się od ciepła jej ciała.

Faith pocałowała go w obojczyk i dalej wszystko potoczyło się jak zwykle; zaczęli rozrzucać ubrania po pokoju, całować się łapczywie i tak dalej, ale tym razem była w tym pewna nobilitacja, bo miała kochać się z Wesleyem, i to tak na poważnie, na łóżku w apartamencie, a nie na tylnym siedzeniu terenówki w szoku adrenalinowym, podczas gdy on myślał o kimś innym.

Rozebrała się znacznie sprawniej od niego - najwyraźniej doświadczenie w przygodnym seksie nareszcie zaprocentowało - więc kiedy popchnęła go na łóżko, dopiero rozpinał dżinsy. Był podniecony, co można było ocenić nie tylko po widocznej erekcji i rumieńcu rozlewającym się na szyi i piersi, ale też po euforycznie lśniących oczach. To dobrze; u Wesleya wszystko działo się w mózgu.

Zdarła z niego spodnie i bokserki. Wesley nie zaniepokoił się wcale, wręcz przeciwnie - raczej rozochocił. Złapał ją za włosy i przyciągnął do siebie; był ciepły i nieco lepki w dotyku od potu, co stanowiło miłą odmianę od Spike’a, cechującego się temperaturą i fakturą zbliżonymi do butelki wódki. Faith wsunęła mu język do ust. Nie było jeszcze siódmej, a Wesley już miał za sobą co najmniej szklankę whisky.

Kiedy uniosła się na kolanach, żeby go dosiąść, oparł się na łokciu i chwycił lekko zębami jej sutek.

- Wesley. - Przegarnęła ręką jego włosy. - Kiedy stałeś się taki niegrzeczny?

- Zawsze byłem niegrzeczny, tylko jeszcze o tym nie wiedziałem.

- Aha, akurat.

- Nikt o tym nie wiedział. - Opuściła się powoli. Wesleyowi oczy wywróciły się białkami do góry, głowa opadła na poduszkę. - Faith…

- O, nie, nie, Wes. - Pochyliła się i położyła ręce po obu stronach jego twarzy. - Otwórz oczy. Patrz na mnie. Jestem tutaj!

Wesley otworzył oczy i swoimi kościstymi rękami chwycił ją za biodra. Przez chwilę szukali wspólnego rytmu, a potem Faith przejęła inicjatywę: wyprostowała się, uniosła ręce nad głowę i zaczęła się poruszać, powoli, napinając i rozluźniając kolejne partie mięśni, trochę jak na parkiecie w klubie. Wesley był w niej płytko i doszedł pierwszy, ale nie przeszkadzało jej to: chodziło o kontrolę i zależność, chodziło o to, żeby zobaczyć, jak chłodny, opanowany Wesley traci wszelkie pozory swojej brytyjskiej grzeczności i odwiedza te miejsca, w których Faith zwykle mieszka. Poza tym liczyła na drugą rundę.

Po dwóch i pół rundach Faith wytoczyła się z łóżka na rzecz papierosa. Nie chciało jej się ubierać, więc tylko narzuciła na siebie koszulę Wesleya i usiadła na parapecie okna.

- Nie powinnaś tu palić - powiedział Wesley, pocierając oczy grzbietem dłoni. - Ja też płaciłem za ten apartament.

- Tym lepiej. Nikt nie wpadnie mnie zjebać, skoro jestem w łóżku ze sponsorem.

- Nie jesteś w łóżku. - Wesley usiadł na skraju wspomnianego mebla. Nie wyglądał za dobrze - właściwie to wyglądał jak trup, którym niedawno był. W szarej twarzy lśniły tylko głęboko osadzone oczy. Zmierzwione włosy śmiesznie sterczały mu na głowie. - Masz coś do picia?

- Częstuj się. W końcu płaciłeś za ten barek.

Wesley był podejrzanie ponury. Ale był tu z nią, czy podobało mu się to, czy nie.

- Faith - powiedział po łyku ożywczego napoju, szukając bielizny. - Czy wierzysz w to, że istnieją ludzie inherentnie dobrzy? Skoro istnieją jacyś inherentnie źli, tacy jak inni pracownicy Wolfram & Hart, to może dla równowagi powinni być też ci dobrzy, prawda?

- Nie wiem. Chyba nigdy ich nie spotkałam.

- Hm. W takim razie prawdopodobnie nie istnieją.

- Czemu o to pytasz? Myślisz o przejściu na drugą stronę?

- Myślę o zrezygnowaniu ze stron. - Westchnął. - Jeśli też do tego dojrzejesz, zapraszam.

- „Dojrzejesz”. - Machnęła rękami. - No proszę, Wesley. Już mam to przed oczami: ty, samotny jeździec… dwa rewolwery w kaburach… u twojego boku niebieska kobieta… na tle zachodzącego słońca. Walczycie o sprawiedliwość… nie będąc po żadnej ze stron.

Zmarszczył brwi. Wyglądał zabawnie: najpoważniejszy człowiek świata w gatkach i ze szklanką whisky w dłoni.

- Wiesz, że, kiedy tu ostatnio byliście, to wyglądało inaczej, Faith? Andrew w ogóle się z nami nie cackał. Zabrał tamtą szaloną dziewczynę i tyle. Przy okazji przekazał mi, że Rupert Giles mnie nie lubi - dodał po namyśle. - Ale wtedy był tu na rozkazach Buffy Summers. A teraz?

- Nie jesteśmy na niczyich rozkazach. A już na pewno nie Buffy.

- Słyszałem, że Giles się z nią posprzeczał.

- Poszło o ideały.

- A ty?

- Ja się nigdy z nią nie pogodziłam.

- Więc jest więcej niż jedna strona.

- Nie - powiedziała stanowczo Faith. - Strona jest jedna, a my to tylko frakcja. Przy okazji, jeśli będziecie w Londynie, wpadnijcie do nas. Prowadzimy szkołę dla potencjalnych. Fajnie jest.

Wesley ze stukiem odstawił szklankę na blat designerskiego stolika. Faith obserwowała, jak zbliżał się do niej przez pokój, odruchowo szukając rękami kieszeni spodni, których na sobie nie miał. Zatrzymał się na tyle blisko parapetu, że na jego torsie dostrzegła odciski swoich palców.

- Wiesz, Faith - powiedział przytłumionym głosem - nigdy tak naprawdę się od ciebie nie uwolniłem. Najpierw ciążyłaś mi na sumieniu… Potem wiedziałem, że ja ciążę na twoim. Po więzieniu zastanawiałem się, gdzie jesteś, co robisz.

- Byłam w Cleveland. - Uderzyła kilka razy pięścią w kolano. - Nie wypaliło. Potem zwarłam szyki z Rupertem. I postanowiliśmy was uratować.

- Pięknie dziękujemy. - Wesley uśmiechnął się krzywo. - Ten plan… był po prostu świetny. Nie wiem, czy sam bym coś takiego wymyślił.

- Po mnie nie spodziewaj się przebłysków geniuszu. Pomysł był Illyrii.

- Naprawdę? - Wesley zmarszczył brwi.

- Jasne. Cały plan wyszedł od niej.

- To ciekawe. - Uniósł głowę w zamyśleniu. - Nigdy nie spodziewałbym się po niej takich altruistycznych odruchów.

Faith nie była pewna, co to ten altruizm, ale nie wydawało jej się, żeby Illyria, opracowując swój genialny plan, miała na względzie kogokolwiek poza Wesleyem. Fakt, trudno powiedzieć, co w ogóle miała na myśli, ale to akurat? Dość oczywiste, dziwne, że sam zainteresowany się nie domyślał.

Nie wyglądało na to, żeby ten Wesley miał cokolwiek wspólnego z tamtym, świadomym własnej śmierci, który ją odwiedzał nocami. Nie stopili się, niestety, w jedno.

Kiedy uniosła wzrok, patrzył na nią, jakby była kolejną starożytną zagadką do rozwiązania.

- Dosyć tego gadania. - Przeciągnęła się, ukrywając swoje zmieszanie. - Teraz zrób mi coś do picia i wracajmy do łóżka.

- Magiczne słowo? - zapytał chrapliwym głosem Wesley.

- Natychmiast?

Do końca wieczoru zachowywali jednak przyzwoity dystans. Wesley zasnął w końcu, na brzuchu, z jedną ręką podłożoną pod policzek. Miał długie rzęsy i fascynujące zmarszczki. Położyła się obok niego i gapiła się w sufit. Wesley był zmęczony; nic dziwnego, w końcu, powoli bo powoli, dobijał do czterdziestki. Zaczęła się zastanawiać, jak będzie, kiedy ona lub Buffy będą miały czwarty krzyżyk na karku; czy będą, jak wampiry, z czasem nabierać siły, czy w pewnym momencie zaczną ją tracić, jak zwykli śmiertelnicy. Wreszcie się przekonają. Wesley mówił, że Marita Zimmermann jest najstarszą znaną komukolwiek pogromczynią.

Wesley mówił…

Budziła się co chwilę, przekonana, że z półmroku przypatruje im się niebieska kobieta, ale przegapiła moment, w którym Wesley wyszedł. Zostawił jej wprawdzie liścik, ale nie przeczytała go, tylko wepchnęła do kieszeni, ubrała się i poszła poszukać kogoś, na kim można by wyładować frustrację. Było niestety na tyle wcześnie, że wszyscy spali bądź udawali, że śpią i przez chwilę kręciła się bez celu po pustym centrum konferencyjnym, a potem opadła na jedną z kanap.

Po chwili sięgnęła po list.

Droga Faith - widniało skreślone ręką Wesleya, bardzo eleganckim, choć nieco kanciastym charakterem pisma. - Pożegnania nie przychodzą mi łatwo, szczególnie że jak dotąd prawie żadne nie odbyło się z mojej własnej woli. Kiedy nareszcie mam ten luksus, nagle brak mi doświadczenia w tej materii. W takim razie przyjmij moje szczere przeprosiny. Jeśli kiedykolwiek coś bardziej odpowiedniego przyjdzie mi na myśl, prześlę to na adres Ruperta Gilesa z poleceniem przekazania dalej i zapewne przyprawię go o przedwczesny zawał. Aby nie przedłużać niepotrzebnie tego i tak haniebnego procederu, podaję ci moje dane kontaktowe: to skrzynki pocztowe w odpowiednio Los Angeles i Londynie. Postaram się je sprawdzać w miarę często. Załączam też numer telefonu komórkowego, niemniej nie jestem pewien, jak długo będzie aktualny.

Pod spodem dwa adresy i numer. Podpisane zamaszyście: Wesley Wyndham-Pryce. Patrzyła na to z niedowierzaniem. Wesley w czystej postaci.

Schowała list z powrotem do kieszeni. Kiedy uniosła głowę, z drugiego końca korytarza przyglądał jej się Spike.

- Weź mnie lepiej zostaw - powiedziała zaczepnie.

- W ogóle mnie nie przeraża to warczenie i pokazywanie zębów. - Spike podszedł do niej i przystanął z rękami opartymi na biodrach. Kołysał się lekko na piętach. - Wiem już, że z tobą to z dużej burzy mały deszcz. Prosta w obsłudze jesteś. Wszystko w sumie robisz w dobrej…

Spróbowała go kopnąć, ale złapał ją za nogę i wcisnął jej kostkę pod pachę.

- Przestań, dzikusko. Ja tam uważam, że masz rację. No wiesz, z tymi papierami i wami, kobietami zajmującym się gromieniem. W ogóle mnie nie wzrusza to hipotetyczne pieprzenie Ruperta.

- Tak, ale my nie mamy nic do gadania, zauważyłeś? - Faith wykręciła nogę. Spike nie puszczał; poluzował tylko nieco uścisk i usiadł obok Faith na kanapie, zmuszając ją do zmiany pozycji. - Kiedy przychodzi co do czego, duzi chłopcy sami podejmują decyzje, a nam przypinają łatkę ogłupiałych od przemocy psycholi.

- Patrz, niezwykłe: ty mówisz, a ja słyszę tylko: „bla, bla, bla, jestem taka biedna, nikt mnie nie traktuje poważnie, zrób z tym coś, Spike, jestem przecież dużą dziewczynką”. - Spike położył sobie obie jej stopy na kolanach i wydął wargi.

- Tak, to jest to, co mam na myśli, złamasie.

- A co ja, wujek dobra rada? Jeśli chcesz przeforsować swój punkt widzenia, spróbuj innymi kanałami. Najpierw przerób Gilesa, potem Maritę. Coś z tego może być. Już dawno odkryłem, że im bardziej zawracam komuś dupę, tym większy mam wpływ na wszystko.

- Świetnie. Refleksje z samego dołu łańcucha pokarmowego.

Spike uśmiechnął się krzywo i zrzucił jej nogi z kolan.

- I tak masz rację - przyznał łaskawie. - A teraz chodź, zejdziemy do restauracji hotelowej i zjemy śniadanie przed wszystkimi. - Nachylił się do jej ucha. - Mam złotą kartę Angela.

Zeszli. Obsługa nie była zachwycona, ale widok błyszczącej Visy ją przekonał i na jednym z położonych w głębi restauracji blatów pojawiła się okrojona wersja szwedzkiego stołu, do której Faith i Spike ochoczo się zabrali.

Właściciel karty pojawił się w restauracji niedługo później, cały zaaferowany i odziany w wymiętą koszulę z rozpiętymi mankietami.

- Widzieliście gdzieś Wesleya? - zapytał, waląc kciukiem w dość staroświecki telefon komórkowy. - Nie odbiera komórki, a chciałem go zapytać…

- Wesley już wyjechał - odezwał się Spike, rozwalony na miękkiej kanapie. - Dołącz do nas, słonko. Mają tu włoską kawę - dodał kusząco.

Angel zmierzył go nieufnie wzrokiem.

- Siadaj, stary - rzuciła Faith. - To znaczy, o ile już porzuciłeś już zwyczaj podrywania nieletnich pogromczyń, bo jedna z nich właśnie się do nas zbliża.

- To był jednorazowy wyskok - jęknął Angel, siadając ciężko obok Spike’a, który nie cofnął przerzuconej przez oparcie kanapy ręki. - Poza tym to przeznaczenie…

- Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie - odparli Faith i Spike zgodnym chórem.

- W sumie to nie dostałem swojego shanshu - powiedział z zadumą Angel. - A to miała być taka pewna fucha.

Nieletnią pogromczynią była, rzecz jasna, Gwendolyn Barrey. Pozbyła się już temblaka i miała na przedramieniu tylko bandaż, świetnie widoczny pod krótkim, postrzępionym rękawem koszulki. Zbliżała się spokojnym krokiem kogoś perfekcyjnie pewnego siebie; było to zjawiskowe.

- Można się dosiąść? - zapytała, tłumiąc ziewnięcie.

- Jasne - powiedziała Faith. - To stół czempionów.

17.

Wiosna przyszła i odeszła, co w Anglii znaczyło tyle, że deszcz stał się cieplejszy i padał nieco rzadziej. Faith nie była entuzjastką tej pogody, ale zaczęła się do niej przyzwyczajać; poza tym pod wpływem takiej ilości wody ulice miasta-monstrum (ani Boston, ani Cleveland nie mogły Londynowi nawet podskoczyć) zazieleniły się i przybrały kolory znane z pocztówek i przewodników turystycznych.

Faith kroczyła pewnie w dół ulicy, w spranym t-shircie z logiem jakiegoś norweskiego zespołu niezależnego i martensach z flagą brytyjską. W lewej ręce dzierżyła komórkę. W prawej papierową torbę z dwoma winami, które rzekomo pochodziły z Chile.

- I co się stało? - powiedziała do telefonu, z trudem powstrzymując śmiech. - Mów, cholera, wolniej, bo nic nie rozumiem.

Gosha pod wpływem podekscytowania prawie traciła kontrolę nad językiem angielskim.

- A wtedy ona… ona mówi… „już to widzę, ty Słowianko”! Tak do mnie powiedziała! „Słowianko”! A wiesz co znaczy „Słowianin” po łacinie, nie? Niewolnik! To znaczy! Więc ja mówię… „patrz na to!” i podtykam jej… no mówię ci, jak się wkurzyłam…

- Spoko, zaraz tam będę. Zluzuj pompkę czy jak teraz mówią te małe wieśniary. Zluzuj ogólnie.

- Wiem, nie powinnam się tak ekscytować.

- Nie mnie to oceniać. Słuchaj, będę za dziesięć minut, wstrzymajcie się na razie z mordobiciem, dobra? Chociażby do mojego przybycia, okej? Przy okazji, muszę ci coś wyznać.

- No? Co? - zapytała Gosha z ciekawością.

- Chyba mnie jakiś komar ugryzł w tyłek wczoraj na patrolu, bo potwornie mnie swędzi i nie mogę podrapać, bo jestem na środku…

- Spadaj, Lehane.

Gosha rozłączyła się. Faith z satysfakcją schowała telefon do kieszeni dżinsów i, starając się nie wymachiwać papierową torbą, ruszyła dalej. Słońce zachodziło malowniczo nad szykującym się do snu bądź ewentualnych nocnych ekscesów Bellingham. Światło na pobliskim przejściu zmieniło się na czerwone. Ulicą przemknęło kilka samochodów. Faith przyglądała się im obojętnie.

Miała mnóstwo do załatwienia - trzeba było jakoś, względnie chociaż, przygotować przyjęcie pożegnalne dla Spike’a, który zamierzał próbować swoich sił w Szkocji, rozwiązać konflikt między Goshą a Leną Johansson, pomóc Gilesowi z jakimś nowym projektem zajęć, rozmówić się z Los Angeles. Mimo wszystko była to miła świadomość, świadomość dobrego obowiązku.

Usłyszała zduszone przekleństwo i odwróciła się. Zaledwie parę stóp dalej jakaś wysoka kobieta w prochowcu, obarczona wieloma siatkami z zakupami, mocowała się z zacinającymi się drzwiami do klatki schodowej. Nie wyglądało na to, żeby poradziła sobie sama.

Faith podeszła do niej w tym momencie, kiedy największy pakunek - najwyraźniej jakiś rodzaj sprzętu domowego - wyślizgnął się z uścisku nieznajomej. Faith złapała go jedną ręką, zadowolona z siebie i arogancko uśmiechnięta.

- Mogę pomóc?

Kobieta spojrzała na nią podejrzliwie.

- Proszę. Jakkolwiek nie wierzę, że to się da otwo…

Faith zdecydowanie pchnęła drzwi barkiem. Stanęły otworem.

- Proszę bardzo. - Szarmancko wskazała drogę.

Nieznajoma roześmiała się. Miała na imię Chantelle Bryant, a mówiono na nią Chance, ale to już zupełnie inna historia.

fic, w dobrej wierze, btvs

Previous post Next post
Up