Dzień dobry.
Mam kaca mordercę, jestem trupem, jestem w dalszym ciągu pijana. Wróciłam nie pamiętam o której - o ósmej rano dopiero? Nie pamiętam o której, nie pamiętam jak, pamiętam, że po drodze w jakiś dziwny sposób zajechałyśmy na stację Tokio, a Aśka spała na dwóch siedzeniach w Yamanote. Wyglądam i czuję się jak wrak człowieka.
Ale tak zabójczo szczęśliwy.
No bo, Miya.
(fota z wczoraj <3)
Miya jest malutki, chudziutki (koszulina w kropeczki!), i kurewsko śliczny. Zwłaszcza, kiedy zagląda mu się w twarz z odległości tak małej, że aż samej wstyd trochę. Bo stałyśmy przed samą konsloą, oczywiście - wyczyn to to nie był. Ageha jest wprawdzie wielkim klubem, ale Miyi dali mały box, w którym i ludzi nie było za wielu, i nikt się do przodu nie pchał. Miya jako DJ wielką sławą się nie cieszy, fanów mukku żeśmy nie uświadczyły - lepiej dla nas.
Czy i dla Miyi, to nie wiem. Na początku zaserwował nam typowy wzrok Japończyka zaskoczonego (i przestraszonego?) obecnością dwóch białych, odwalonych lasek. Musiałyśmy go ostro z rytmu wybić, bo gapił się i gapił, gorzej niż babcie gdzieś na wsi w Saitamie, które nigdy białego człowieka nie widziały. Może się bał, że mu na stół wskoczymy i zaczniemy tańczyć? Z białymi przecież nigdy nic nie wiadomo.
Z początku, biedaczyna, nawet głowy nie podnosił. Szczęściem jednak, jak już się wkręcił w djowanie i dodał sobie animuszu piwkiem, odważył się podnieść wzrok na to białe, co przed nim z zacięciem tańcowało. Śmiał się do nas, albo z nas, w sumie obie wersje prawdopodobne, tańczył, łapkami wywijał, strzelał wyszukane pozy do zdjęć. Faję żuł - miał w ustach prawie cały czas, ale nie palił, może smak filtra lubi? Muzykę puszczał trochę dziadowską, ale parę dobrych momentów zaliczył: jak na przykład puszczenie "You spin me round", co zaczęłyśmy śpiewać na całe gardło, bo to nasz ulubiony kawałek - Miya obśmiał się z nas jak fretka.
Cholera, piękny ma uśmiech!
Wybawiłam się jak nigdy w życiu (do tego stopnia, że mam siniaki na kolanach. Nie wiem, skąd się wzięły). Jednak bycie blisko kogoś takiego, jak Miya, to emocje niezapomniane. Klubowa atmosfera jest zawsze świetna, tańczenie do upadłego i darcie japy wniebogłosy dają satysfakcję zawsze; ale dzięki drobnym smaczkom, jak uśmiech Miyi zza konsoli - który wiesz, że jest do ciebie, bo ci kurwa w oczy patrzy! - ta noc była niezapomniana.
Nie no, znowu się zakochalam.
Uciekł zbyt szybko, żeby go zaczepić, ale nic straconego. Następna impreza już w piątek!
...mój boże, a jutro koncert Mukku. Mój boże, żeby nas tylko nie zobaczył _^_